Master_Tv napisał
To że udzielam się w takich wspólnotach przecież nie oznacza że mam problemy psychiczne. Na swoim przykładnie mogę powiedzieć że w moim przypadku wiara to ważna rzecz - zaraz powiesz że to sobie ubzdurałem więc...
Od dzieciaka byłem związany z kościołem - ministrant, lektor i tak żyłem, dorastałem i prawdę mówiąc nie zagłębiając się w tajemnicę w wiary było to było, wierzyłem to wierzyłem i przyszedł czas gdy muzyka rockowa stała się dla mnie drugą miłością, koncerty, masa nowych ludzi - również zmieniał się mój styl, nie to że stałem się metalem, nie ubierałem się na czarno ale z czasem zapuściłem sobie włosy do ramion, niby nic takiego wielkiego. Któregoś dnia przychodząc do kościoła ksiądz powiedział do mnie "Zetnij te włosy, ludzie zaczną mówić że trzymam tutaj hipisów, masz je ściąć" i wtedy ustałem jak wryty. Bóg przecież kocha ludzi pomimo ubioru, to tak samo jakby wyrzucić z kościoła człowieka bo ma rude włosy lub ma dresy - głupota mojego proboszcza, bo warto wspomnieć że tylko u mnie w parafii takie cyrki. Po jego słowach odpowiedziałem mu kulturalnie "No to ja odchodzę", spakowałem albę i poszedłem do domu. Był to ostatni mój dzień pod ołtarzem a zarazem początek moich rozmyślań o Bogu - od tego dnia postanowiłem że dopóki nie uświadomię sobie kim jest na prawdę Bóg nie będę brał udziału we wspólnotach. Nie jeden skończyłby już z katolicyzmem, bo przecież jak tak można. Myśli kłębiły się w mojej głowie, zacząłem formować obraz Boga w mojej głowie. Potem przyszła propozycja wycieczki z wolontariatu - wycieczka do Włoch. Niewiele się zastanawiając pojechałem.
Nie znałem ludzi, byłem tam sam, odjazd autokarem był z Warszawy - 250km. od mojego miasta więc żadnej rodziny, znajomych. Na miejscu okazało się że jedzie z nami ksiądz, starszy, około 50 lat. Na tym wyjeździe poznałem masę ludzi którzy byli BARDZO konserwatystami. Oni nic do mnie nie mieli, przyjęli mnie jak swego. Nie było żadnych tekstów w moją stronę chociaż wyróżniałem się z grupy chłopaków którzy tam byli - większość była na studiach, pracowali. Tam poznałem pewną kobietę, Gośkę, 40lat. Ona pokazała mi że Bóg jest, ona opowiadając mi swoją historię pokazała mi że On na nas patrzy - była samotna, bez dzieci, bez męża lecz pełna wiary. Na początku było to dla mnie dziwne bo przecież mało jest takich ludzi lecz ona wierzyła, prawdziwie wierzyła. "Damian, dlaczego pomagasz w wolontariacie" - padło pytanie z jej ust. Prawdę mówiąc nie wiedziałem co jej odpowiedzieć lecz teraz wiem że z miłości do bliźnich i bez tego żyć po prostu już nie umiem, muszę pomagać innym żeby czuć się normalnie. Gośka nie miała żadnego mężczyzny przy sobie ale miała Boga i to mu składała swoje troski, problemy i dzięki niemu zaczęła myśleć powoli o życiu zakonnym. To była pierwsza taka osoba na mojej drodze która pokazała mi że można być katolikiem mimo wieku, mimo statusu społecznego, mimo wszystkiego - wystarczy Bóg.
W drodze do Memeao, miasta Rzymskiego, grupa się rozciągnęła i tak wyszło że szedłem razem z księdzem. "Dlaczego ksiądz jest księdzem? Dlaczego nie informatykiem tylko księdzem?" - nieoczekiwanie powiedziałem do niego. On uśmiechnął się i ze spokojem powiedział mi słowa które pamiętam do dziś "Wiesz, przed maturą nie myślałem o byciu księdzem stało się to trzy dni przed maturą. Wracałem do domu i nagle skręciłem do kościoła, to on mnie wybrał. Trzy dni przed maturą poznałem że on mnie wybrał" - to mną wstrząsnęło, byłem przekonany że ksiądz to osoba bardzo zżyta z Bogiem, a on przecież przed maturą potrafił imprezować lecz On zmienił jego życie. Padło pytanie od tego księdza "Jakie słowa najbardziej zapadły ci w głowie?" - usłyszałem. Nic nie odpowiedziałem bo takich słów nie miałem, a może akurat nie przychodziły mi na myśl. I nadszedł czas powrotu - rozdawali karteczki z różnymi myślami świętych. Nie były one skierowane na bycie księdzem, były ogólnie o życiu - mi akurat przypadła "Nie bójcie się iść drogą którą pokazuje ci Bóg' św. ojca Pio. Te słowa również pamiętam dokładnie - mimo odrzucenia z kościoła, z wyrzucenia z posługi lektoratu ciągle On na minie patrzył, ciągle ludzie byli dla mnie mili, ciągle moja wiara kwitnie bo przecież On nie jest straszny.
Wchodząc do kościoła często mówię w myślach "Miły facet z ciebie" - moje relacje Bóg - ja spłycam do prostych słów, do słów normalnych, nie wyszukanych i rozmawiam z nim jak z kolegą, jak z przyjacielem i to jest wiara.
To nie jest choroba, odpowiedzią na wiarę nie jest przyjmowanie tabletek - odpowiedzią na wiarę jest modlitwa. Może mówię jak opętany ale tak właśnie to wygląda. To jest moje świadectwo, moja odpowiedź na to dlaczego wierzę mimo tylu przeciwności - Bóg jest!