Oho, patrzcie tylko, co tez kot przyniósł.
Widzę, że znowu się potężna dyskusja rozpętała :D . Też nie byłbym sobą, gdybym coś tu znowu nie napisał...
Master_Tv napisał
Dlaczego tak wiele młodych osób odrzuca katolicyzm?
Moim zdaniem po prostu nie podobają się im doktryny lub zasady w katolicyzmie panujące -jeżeli moduluje się wiarę na swój sposób odrzucając panujące zasady tylko dla tego że to i to nam się nie podoba to taki człowiek nie jest już katolikiem. W życiu spotkałem tylko garstkę katolików, prawdziwych katolików. Masa ludzi twierdzi że są wierzący ale niepraktykujący - zarabiający ale nie chodzący do pracy - kochający ale nie mający nikogo koło siebie - rozgrzani od promieni słońca chociaż jest noc. Nie da się tak!
"Dorosłem, dla mnie to bzdura, przecież to idiotyczne" - Chłopie, poznałeś już wszystko co katolicyzm mówi na temat wiary? Przecież to coś pięknego! Wyjazdy we wspólnocie katolickiej to coś wspaniałego, niejednokrotnie kręci się łza w oku widząc i słysząc masę młodych ludzi śpiewających piosenki na cześć Boga. Tu jest właśnie prawdziwa wiara, tu jest Bóg! Nie trzeba klepać paciorków aby być prawdziwym katolikiem - pomoc bliźnim, wyjazdy sprawiają że przybliżamy się do niego.
PS. Sorki za odświeżenie ale pogadajmy o tym!
Wiesz, ja też widzę dużo dobrego w katolicyzmie. Przykładami mogą być choćby Taizé, Odnowa w Duchu Św., polska Lednica itp. .
Prawdziwi katolicy, jako tacy, praktycznie nie istnieją. Chyba że mówimy tu o Lefebrystach, czy innych "anty-Vaticanum II".
No dobra, są tacy katolicy, którzy praktykują, pomimo to nie mają nic do osób o innych poglądach. Niestety, rzadko takich spotykam, a też nie znam takich osób na tyle, żeby móc o nich coś powiedzieć na 100%, bo z rozmów czasem nie da się czegoś wywnioskować :/
Co do odrzucania katolicyzmu - powodów jest mnóstwo i nie w sposób powiedzieć, który jest najważniejszy, jednak myślę, że wpływ ma na to hipokryzja, ówczesna
fama pedofilii i złodziejskich ekscesów (niekoniecznie wszystko jest takie jak się wydaje, ale samo to, że mówi się o np. pedofilii w KRK wpływa na ludzi). Może nie tyle zasady są odrzucane, co ich skostniałość. Nie mówię tu o jakimś wściekłym liberaliźmie, czy całkowitej reformie kościoła. Ale potrzebne są drobne zmiany.
Przede wszystkim KRK powinien zmieniać zasady, poglądy, które kompromitują go w świetle biblijnym. Bo interpretacja Biblii i wynikająca z niej jakaś zasada, po której z góry widać, że nie ma uzasadnienia w Źródle, a tym bardziej zdrowym rozsądku człowieka, jest po prostu chora. Ale właśnie z niektórymi poglądami KK zabrnął za daleko i nijak z tego się teraz wycofać... (z wiadomych ludziom zorientowanym powodów).
To, o czym piszesz, to postawa ogólnie pojęta jako chrześcijańska. A rzeczona wspólnota - a nie msza, przy której generalnie koncentruje się na z góry przyjętych rytach - to jest właśnie prawdziwy Kościół, który przybliża do Boga...
Nawet "zaciekły katolik" przyznać musi, że samemu nijak uczestniczyć w mszy. Ano właśnie, w kościele nie są najważniejsze tradycje, obrzędy, ryty, a społeczność z innymi. Nie tylko przy stole komunijnym.
Szantymen napisał
Co do ostatniego zdania:
pomoc bliźnim - nie ma to praktycznie żadnego związku z wiarą, często zadeklarowani "katole" odmawiają pomocy, a "ateiści" jej chętnie udzielają...
A jakieś sranie, że "kto śpiewa, 3 razy się modli" jest równie głupie i dziecinne, jak historyjka, że odjebanie 12 pierwszych piątków miesiąca pod rząd GWARANTUJE pójście do nieba (tak mi siostra w podstawówce wciskała).
To jest taka przenośnia, eh... I to odnośnie wierzących, a nie ludków, którzy myślą, że jak pójdą do kościółka, pośpiewają, pomodlą się, pójdą do komunii itp., to "pójdą do nieba"...
[...]Dla mnie ludzie tzw. "głęboko wierzący" to forever alone'y. Coś im nie pykło w życiu, nie radzą sobie, nie doświadczają akceptacji, miłości...
Jest masa ludzi nieszczęśliwych, część z nich ucieka w alkohol, inni w gierki, inni w religię...
Broń Boże, nie krytykuję tego, nie uważam, że jeśli ktoś jara się "bogiem", to jest gorszy. Też się kiedyś jarałem, teraz jaram się anime, kartami, etc.
Heh, dlatego nie wiesz albo nie chcesz wiedzieć, że są ludzie, którzy mimo swojej "głębokiej wiary", potrafią żyć jak każdy normalny człowiek (przykład - mnóstwo moich znajomych, kuzynka i jej chłopak). No tak, tylko oni się z tym nie afiszują...
A typem "wierzącego forever alone`a" jestem ja. Może nie całkiem takiego, jak miałeś na myśli - religia nie jest dla mnie jakimś zapomnieniem, bo jej nie kultywuję. A nie wiesz, wiara zapomnienia nie przynosi...
Także, ja przeżyłem ten okres w swoim życiu - bywałem w kościele 2 razy w tygodniu, chodziłem do spowiedzi, wesoło śpiewałem na mszy i czułem się LEPSZY od innych, bo mój bóg był ze mną.
Potem z tego wyrosłem. Życie to nie bajka. Nie ma jebanych smoków, Frodo i Rivendell też nie istnieją. Święty Mikołaj też. I Bóg niestety także...
Wpisałeś Boga do fantastyki. Ok, Twoja sprawa, trochę też rozumiem, bo wiara wymaga jednak ciągłego udowadniania sobie, że Bóg istnieje, a raczej ciągłego dążenia do tego, żeby wreszcie przestać sobie to udowadniać.
Jednak najważniejsze, żebyś żył dobrze i dał żyć innym. Empatia jest kluczem do człowieczeństwa.
Master_Tv napisał
To że udzielam się w takich wspólnotach przecież nie oznacza że mam problemy psychiczne. Na swoim przykładnie mogę powiedzieć że w moim przypadku wiara to ważna rzecz - zaraz powiesz że to sobie ubzdurałem więc...
Od dzieciaka byłem związany z kościołem - ministrant, lektor i tak żyłem, dorastałem i prawdę mówiąc nie zagłębiając się w tajemnicę w wiary było to było, wierzyłem to wierzyłem i przyszedł czas gdy muzyka rockowa stała się dla mnie drugą miłością, koncerty, masa nowych ludzi - również zmieniał się mój styl, nie to że stałem się metalem, nie ubierałem się na czarno ale z czasem zapuściłem sobie włosy do ramion, niby nic takiego wielkiego. Któregoś dnia przychodząc do kościoła ksiądz powiedział do mnie "Zetnij te włosy, ludzie zaczną mówić że trzymam tutaj hipisów, masz je ściąć" i wtedy ustałem jak wryty. Bóg przecież kocha ludzi pomimo ubioru, to tak samo jakby wyrzucić z kościoła człowieka bo ma rude włosy lub ma dresy - głupota mojego proboszcza, bo warto wspomnieć że tylko u mnie w parafii takie cyrki. Po jego słowach odpowiedziałem mu kulturalnie "No to ja odchodzę", spakowałem albę i poszedłem do domu. Był to ostatni mój dzień pod ołtarzem a zarazem początek moich rozmyślań o Bogu - od tego dnia postanowiłem że dopóki nie uświadomię sobie kim jest na prawdę Bóg nie będę brał udziału we wspólnotach. Nie jeden skończyłby już z katolicyzmem, bo przecież jak tak można. Myśli kłębiły się w mojej głowie, zacząłem formować obraz Boga w mojej głowie. Potem przyszła propozycja wycieczki z wolontariatu - wycieczka do Włoch. Niewiele się zastanawiając pojechałem.
Nie znałem ludzi, byłem tam sam, odjazd autokarem był z Warszawy - 250km. od mojego miasta więc żadnej rodziny, znajomych. Na miejscu okazało się że jedzie z nami ksiądz, starszy, około 50 lat. Na tym wyjeździe poznałem masę ludzi którzy byli BARDZO konserwatystami. Oni nic do mnie nie mieli, przyjęli mnie jak swego. Nie było żadnych tekstów w moją stronę chociaż wyróżniałem się z grupy chłopaków którzy tam byli - większość była na studiach, pracowali. Tam poznałem pewną kobietę, Gośkę, 40lat. Ona pokazała mi że Bóg jest, ona opowiadając mi swoją historię pokazała mi że On na nas patrzy - była samotna, bez dzieci, bez męża lecz pełna wiary. Na początku było to dla mnie dziwne bo przecież mało jest takich ludzi lecz ona wierzyła, prawdziwie wierzyła. "Damian, dlaczego pomagasz w wolontariacie" - padło pytanie z jej ust. Prawdę mówiąc nie wiedziałem co jej odpowiedzieć lecz teraz wiem że z miłości do bliźnich i bez tego żyć po prostu już nie umiem, muszę pomagać innym żeby czuć się normalnie. Gośka nie miała żadnego mężczyzny przy sobie ale miała Boga i to mu składała swoje troski, problemy i dzięki niemu zaczęła myśleć powoli o życiu zakonnym. To była pierwsza taka osoba na mojej drodze która pokazała mi że można być katolikiem mimo wieku, mimo statusu społecznego, mimo wszystkiego - wystarczy Bóg.
W drodze do Memeao, miasta Rzymskiego, grupa się rozciągnęła i tak wyszło że szedłem razem z księdzem. "Dlaczego ksiądz jest księdzem? Dlaczego nie informatykiem tylko księdzem?" - nieoczekiwanie powiedziałem do niego. On uśmiechnął się i ze spokojem powiedział mi słowa które pamiętam do dziś "Wiesz, przed maturą nie myślałem o byciu księdzem stało się to trzy dni przed maturą. Wracałem do domu i nagle skręciłem do kościoła, to on mnie wybrał. Trzy dni przed maturą poznałem że on mnie wybrał" - to mną wstrząsnęło, byłem przekonany że ksiądz to osoba bardzo zżyta z Bogiem, a on przecież przed maturą potrafił imprezować lecz On zmienił jego życie. Padło pytanie od tego księdza "Jakie słowa najbardziej zapadły ci w głowie?" - usłyszałem. Nic nie odpowiedziałem bo takich słów nie miałem, a może akurat nie przychodziły mi na myśl. I nadszedł czas powrotu - rozdawali karteczki z różnymi myślami świętych. Nie były one skierowane na bycie księdzem, były ogólnie o życiu - mi akurat przypadła "Nie bójcie się iść drogą którą pokazuje ci Bóg' św. ojca Pio. Te słowa również pamiętam dokładnie - mimo odrzucenia z kościoła, z wyrzucenia z posługi lektoratu ciągle On na minie patrzył, ciągle ludzie byli dla mnie mili, ciągle moja wiara kwitnie bo przecież On nie jest straszny.
Wchodząc do kościoła często mówię w myślach "Miły facet z ciebie" - moje relacje Bóg - ja spłycam do prostych słów, do słów normalnych, nie wyszukanych i rozmawiam z nim jak z kolegą, jak z przyjacielem i to jest wiara.
To nie jest choroba, odpowiedzią na wiarę nie jest przyjmowanie tabletek - odpowiedzią na wiarę jest modlitwa. Może mówię jak opętany ale tak właśnie to wygląda. To jest moje świadectwo, moja odpowiedź na to dlaczego wierzę mimo tylu przeciwności - Bóg jest!
Świadectwo normalnie jak z jakiejś akcji ewangelizacyjnej. Bardzo pozytywne, podnosi na duchu :-)
Cieszy mnie obecność takich ludzi na tym Forum.
Entex napisał
[...]Hm... Jeśli ktoś pełnoletni jedzie na pielgrzymkę to ma problemy z samodzielnym myśleniem? Tja...
Bądź sobą! Pij naszą wodę! Widzicie analogię do tej wypowiedzi?
No, ja tu widzę takie cóś: dzieci tłumaczy się z chodzenia do kościoła tak: "rodzice każą" albo "indoktrynacja najlepiej działa na dzieci" (to akurat prawda), a dorośli? Mogą sobie decydować o sobie, więc najłatwiej powiedzieć "jakiś szurnięty fanatyk" :<
W zasadzie muszę się zgodzić. To jednak wypływa z charakteru danej osoby.
Trzena jednak pamiętać, że jeśli ktoś uważa się za prawdziwego Chrześcijanina, to jest wręcz zobligowany do pomocy...
Ano, bo "Cokolwiek uczyniliście najmniejszemu z braci..." itd.
9 Pierwszych Piątków. Dyletant po raz drugi...
Zostało to podobno objawione Małgorzacie Marii Alacoque. Więcej informacji choćby
tu.
Wg mnie, może to być w jakiś sposób przydatne, ale w większości sprowadza to społeczność w kościele do chodzenia z poczucia hmm... obowiązku? Chęci bycia zbawionym? Wygodnictwem?
Nie tylko on. Również George W. Bush, Martin Luther King itd.; można mnożyć przykłady, ale szkoda mi czasu na szukanie.
A w sumie gadanie o takich osobach nie ma zbytnio sensu; nie znamy ich aż tak dobrze, żeby mówić o nich "głęboko wierzący"... Ja o mało którym z moich znajomych mogę powiedzieć "wierzący", nie dlatego, że mało który taki jest, ale dlatego, że tylko nieliczni tak widocznie manifestują swoją wiarę.
Szantymen napisał
@Master_Tv
Innymi słowy - spotkałeś na swojej drodze ludzi, którzy dali ci wspaniałe świadectwo pogody ducha, pomimo wszelkich przeciwności losu. Niezłomności przekonań, wiary, siły woli. Dobroci i miłosierdzia.
Fajnie, ale jaki to ma związek z Bogiem?
Ano, może taki, że naskrobałeś o tym, że "ludzie głęboko wierzący" to komixxowi "Forever Alone`y". Widziałem w tym temacie już chyba kilka razy tekst od ludzi, którzy pomimo tego, że sami nie wierzyli, twierdzili, że wierzącym faktycznie wiara daje jakieś samozaparcie, siłę do pokonywania rzeczonych przeciwności itp. . Może taki, że świadomie wierzący czuje się zobowiązany, żeby emanować wymienionymi przez Ciebie wartościami?
Jest takie anime - Rurouni Kenshin. Tytułowy Kenshin jest wędrownym roninem. Japonia jest wtedy w trakcie wprowadzania demokracji, została zniesiona klasa samurajów. Kenshin w młodości brał udział w wojnie domowej po stronie cesarza. Zabił setki ludzi, w związku z czym był nazywany Hitokiri (zabójca). Kobieta, którą kochał zginęła nieszczęśliwie. Teraz został całkiem sam, a wszystko co mu zostało to miecz o ostrzu po przeciwnej stronie (sakaba = reverse-bladed katana). Żeby nie przedłużać - przez całe anime (które momentami jest dość dziecinne - w końcu to shounen (anime dla młodych chłopaków)) Kenshin daje świadectwo, takie samo, jak ludzie, o których wspomniałeś. Zawsze pomaga słabszym, prześladowanym. Nie zna lenistwa. Próbuje wychować osieroconego chłopaka, ucząc go władania mieczem. Na końcu umiera, po ~20 latach, do końca swych dni pracując w wolontariacie (akurat w Mandżurii, ogarniętej wojną z Japonią). Przede wszystkim Kenshin jest zawsze pogodny. Uśmiecha się, chociaż, de facto nie ma ku temu powodów. Próbuje wesprzeć na duchu innych.
Po chuj o tym opowiadam? Może to tylko anime, ale przecież przedstawia wzór człowieka, w oczach Japończyków. Jest taki sam, jak nasz! Zauważ, że w Japonii nie ma twojego Boga. Tam są tysiące lokalnych Kami. Jest Budda, jest medytacja Zen...
Ale to w zasadzie niczego nie dowodzi. Chyba jedynie to, że można być niewierzącym z cechami, które wypisałeś wcześniej.
Poza tym, w Japonii są też Chrześcijanie.
@Entex
Dobra, co za różnica, czy piątków jest 9, czy 12, jak wiadomo o co chodzi?
Na prawdę wierzysz, że Jezus objawił się jakiejś babeczce i dał jej spoila jak pójść do nieba na skróty?[...]
Dodam - "a to nie możliwe...?"
No, w sumie można to różnie rozumieć ("pójście do nieba na skróty" ;-).
chrzanu55 napisał
@up Jeżeli wiarą nazywasz realizowanie zakładu Pascala, to fajnie.
Wiara to ofc. nie wychodzenie z zakładu Paskala. Ale może on być całkiem niezłym początkiem :d
TheOnlyMad napisał
A widziałeś sanktuarium w Licheniu?
Bywają skrajności w obie strony...
Ale wszystkie Twoje opowieści dotyczą ludzi - tylko i wyłącznie. Czy nie można spotkać się z ludźmi, zacieśnić wspólnoty, nawet pośpiewać czy cokolwiek bez boga? Czy do wolontariatu, pomocy bliźnim jest potrzebny bóg? No nie jest. Nie mówię, że przeszkadza, ale jak dla mnie to Twoje opowieści bardziej działają na korzyść naszą - ateistów - niż na waszą. Tyle dobra, tyle pomocy, miłości.
Do tych rzeczy wcale nie jest potrzebny bóg, to głównie relacje międzyludzkie a nie boskie.
Ale jako wierzący mogę powiedzieć, że w tym wszystkim Bóg
jest, jego nie trzeba do tego zapraszać. W takim świetle Bóg jest dla wierzącego uosobieniem dobra.
A np. wiara i religia to w jakiś sposób jest metoda połączenia ludzi, ich celów i dążeń.
Na jakiej podstawie jesteś taki pewien, że on jest? (nie zrozum mnie źle, nie chodzi mi o dowody)
Doznałeś w jakiś sposób jego obecności? Oświecił cię jakoś?
Nie trzeba żadnych oświeceń albo jakichś uniesień, żeby stwierdzić, że Bóg jest. W gruncie rzeczy, tego doświadcza się osobiście, więc każdy może powiedzieć, w jaki sposób Boga doświadcza.
Ja np. widzę, że czasem ludzie wspierają się i odnoszą się do siebie w taki sposób, jakiego u niewierzących nie zaobserwowałem (szczególnie w moim zespole muzycznym). Bardzo mi się też podoba wspólna modlitwa za siebie. Takie "pomodlę się za Ciebie" czasem potrafi więcej pomóc, niż "będzie dobrze", "nie łam się", "dasz radę" itp. .
Nie, nie musisz tego rozumieć, ani nawet próbować, jeśli z góry odrzucasz wiarę.
Master_Tv napisał
Widziałem już wielu ludzi - ateistów, heretyków, wierzących i ze wszystkich najbardziej mnie przekonują Katolicy + kilka razy czułem obecność Boga.
Nie wiem dlaczego ale wszystkie moje wypowiedzi spłycasz do szukania winy, do próby "ukamienowania" ateistów za to że są - wręcz przeciwnie, uwielbiam rozmowy z ludźmi którzy o wierze wiedzą dużo a jednocześnie są ateistami. Rozmawiałem dużo z takimi ludźmi, jedni mnie prawie przekonywali, drudzy prawie się nawracali lecz nie zarzucaj mi szerzenia Katolicyzmu w tym temacie, nie chce nikogo przekonać do moich poglądów a rozpatrzyć je w świetle innych ludzi, myślących inaczej i jak do Katolików mam szacunek tak też do Ateistów, Agnostyków i innych też mam szacunek.
Co miałeś na myśli, pisząc
?
Wiesz, jak dla mnie, mało kto teraz próbuje prozelityzmu, bo to nieskuteczne :P
Jeśli faktycznie taki efekt sprawiały na ateistach rozmowy z Tobą, to faktycznie musisz mieć niezły talent do gadania ;-)
Szacunek IMO występuje w dwóch aspektach - w pierwszym - jako postawa wobec kogoś, ponieważ ten "ktoś" sobie na to zasłużył. Druga - to bezwzględny szacunek do drugiego jako człowieka. Myślę, że właśnie to jest najważniejsze; szkoda, że wielu - zarówno ateistów, jak i wierzących - o tym zapomina...
Dobra, spadam, bo siedzę już od ponad 4 godzin na internecie w restauracji, a do domu trzeba dojechać :D (stopem ofc. będę próbować :ddd)
<Nie odpisuję regularnie, bo nie mam na razie (?) netu w domu>
Pzdr
Zakładki