Miasto z chłopakami,
puźna noc przy browarze z kobietami,
ciężkie powieki, stół zajebany pustymi szklankami.
Nawet liczyć już nie umiem, robie kreski, markerem jadąc po ręce,
ile tych piw wypitych,
ile pocałunków namiętnych we wspomnieniach,
ile nocy nieprzespanych,
tych jebanych łez wylanych.
Takie życie nastolatka,
ze skrajności w skrajność, potem w głowie łatka,
że czym sie będe przejmować,
że mogłem być jeszcze dzieckiem,
zjeżdżać z góry śmieci i kąpać się w zabawkach,
bo ja chce ubrać w słowa to co nieprzejdzie mi przez gardło,
że sakrum Mi uciekło i w inne łapska wpadło.
-----------------------------------------------
-----------------------------------------------
Ta historia, która wiele ma zakończeń,
przydażyła Mi się, kiedy jeszcze byłem małym chłopcem,
kiedy wierzyłem w ideały, słój ich cały popijałem browcem,
kiedy mogłem śpiewać dowoli,
że mieszkam w wysokiej wierzy,
gdzie nie straszne mi żadne prawa,
że z tej wierzy moge się obronić,
że wszystko jest dostępne, gdy delikatne dłonie czułem na skroni,
gdy naturalny zapach, który lubie najbardziej, opiewał moje zmysły,
gdy te słowa malutkie, te kłamstewka milutkie.
Zakładki