Czekam z niecierpliwością ;).
Nie udaje się replikować "depresyjnego realizmu" u ludzi z depresją kliniczną. W tych studiach nad depresyjnym realizmem głównie używano skal samoopisowych, a kwestionariusze są mocno zawodne. Co więcej badacze podnoszą głos, że to zjawisko to nic innego jak efekt samospełniającego się
To co dla ciebie jest rozrostem świadomości, dla mnie jest zniekształceniem rzeczywistości, bo uniemożliwia całościowe spojrzenie i funkcjonowanie w niej. Wychodzimy z tak różnych pozycji, że nawet nie ma sensu dyskutować. Na usta aż ciśnie się freudowska zdolność do miłości i pracy.
co?
I wnioskowanie z obserwacji własnych - tzn? Bo ja jednak wolę jak najbardziej zobiektywizowane badania tak w warunkach naturalnych jak i laboratoryjnych, których wyniki są i intersubiektywnie komunikowalne i sprawdzalne.
Akurat wyparcie nie jest mechanizmem obronnym pierwotnym, bo utrzymuje "energię psychiczną" w obrębie osoby. Ale już rozszczepienie, projekcja, prymitywna idealizacja i dewaluacja tak - nie da się z nimi szczęśliwie żyć
I znów diametralnie różne pozycje - to czym dla ciebie są [chore?] zaczepienia, dla mnie są oznaką [względnego] zdrowia (bez już analizowania jego jakości w tym momencie przy tych punktach).
Badania? I nie chodzi mi o badania Alloy i Abramsona.
Już trochę żyjesz na tym "łez padole", więc w swoich rozważaniach powinieneś dojść do jednego, wg. mnie bardzo ważnego wniosku: nie da się wyeliminować cierpienia. Gdyby nie było cierpienia, nie byłoby szczęścia. Dlaczego? A no dlatego, że nie byłoby kontrastu. Świat opiera się na przeciwnościach, które tworzą swojego rodzaju równowagę.
Długi okres czasu przeżywałem podobne uczucia, bezsens, bezcelowość. Po co mam coś robić, czuć się przez chwilę szczęśliwy (oszukiwać siebie?), skoro za chwile wydarzy się coś złego? Lepiej nie robić nic i trwać w tej beznadziei. Nie mogłem się pogodzić z tym stanem, nie chciałem się poddać, więc zacząłem szukać odpowiedzi. Czy ją znalazłem? Być może tak. Zrozumiałem, że takie jest życie, "raz na wozie, raz pod wozem" i wybór należy do mnie: albo się z tym pogodzę, albo będę dalej tkwił w martwym punkcie. Wybrałem to pierwsze.
Opcja druga, forsowana przez Was, jako "oświecona", według mnie jest pójściem na łatwiznę. Po co walczyć o swoje szczęście, osiągać kolejne cele, przeżywać nowe, nieznane uczucia, skoro można uznać, że to wszystko bezsensu i "chuj"?
Może zanim zaczniecie kogokolwiek "nawracać", przemyślcie, jaka jest istota cierpienia i dlaczego jest ono nam potrzebne.
Prościej: jeżeli przekona kogoś do antynatalizmu to "zredukuję szansę na powstanie zjawisk implikujących cierpienie" i ma racje, bo przekonana osoba będzie przeciwna prokreacji, czyli jak najbardziej zachodzi tutaj ta redukcja cierpienia jednostki (kiedyś potencjalnego potomstwa teraz przekonanej osoby).
Ale jednak istnieją ludzie, którzy potrafią się cieszyć życiem, pomimo cierpienia. Tak, wiem.. oszukają samego siebie.
Nawet jeśli tak jest (mimo, że tak nie uważam, o czym pisałem wcześniej), to wolałbym oszukiwać samego siebie, niż żyć w takiej beznadziei, bez celu i bez sensu.
Cieszenie się pomimo cierpienia (tj. zauważanie dobrych i złych rzeczy, bez naiwności i katastrofizmu) jest jak najbardziej zdrowe. Problem w tym że uznajecie, że to cierpienie jest inherentną właściwością życia, a radość jest albo złudzeniem, albo kompensacją cierpienia.
Czyli to Ty poszedłeś na łatwiznę ubierając "różowe okulary".
Z posta na post u Ciebie to równia pochyła. To że istniejemy i nie ma w tym za cholerę sensu, ładu itd. nazywasz logicznym?
Życie jest uczciwe? Przez 100 tysięcy lat ginięcia (zapewne w męczarniach) gatunku homo sapiens z powodu różnych chorób i okoliczności. Powiedz to dzieciom, które walczą o łyk wody pitnej mieszkającym w Afryce, że zasługują na taki los? Powiesz to wszystkim śmiertelnie chorym? Powiesz to rodzicom wspomnianego Dominika? Można wymieniac i wymieniac.
P.S
I proszę nie prowokuj, że bóg czy bogowie "wynagrodzą" to gdzieś tam po drugiej stronie życia.
Każda osoba jest małą śrubką w tej wielkiej machinie. Co do śmierci i biednych dzieci, tak to już działa. Niektórzy mają też ambicie, np. zostać inżynierem, lekarzem, otworzyć kawiarnie. Postawienie sobie mniejszych i większych celów i dążenie do ich spełnienia daje niektórym ludziom szczęście. Nawet nie chodzi o przyszłe korzyści materialne, ale o satysfakcje, że mi się udało. Przechodzisz właśnie etap dojrzewania podczas którego dochodzi do wielu rozczarowań typu niespełniona miłość, uświadomienie sobie, że wszystko jest jednak trudniejsze niż się wydawało. Zachowujesz się w tej chwili jak obrażony na cały świat chłopiec, który zamyka się w pokoju i zamiata problemy pod dywan zamiast zaakceptowania trudności i próbowania poukładania wszystkiego. Ja odbieram Twoje posty jak szukanie pocieszenia i współczucia - uwierz, że każdy przed to przechodzi w mniejszym lub większym stopniu, to jest normalne i powszechne. Za 3-5 lata nie będziesz już prawdopodobnie wierny swojej ideologii i przyznasz przed sobą, że to było głupie.
Czy życie jest sprawiedliwe i uczciwe? Myślę, że zależnie od pryzmatu można dojść do dwóch zupełnie różnych wniosków:
pryzmat logiczny:
Każdy rodzi się z określonym genotypem, który warunkuje wszystkie cechy organizmu, miedzy innymi pracowitość, talenty, charakter. Jak posiadając tę wiedzę można dojść do wniosku, że życie jest uczciwe? Rodzimy się z umysłem i cechami niezależnymi od nas w środowisku, którego nie wybieramy - cały żywot jest warunkowany przez los, każda decyzja jaką podejmujemy jest oparta nie o wolną wolę, ale zbiór czynników na który nie mamy wpływu. Messi/Einstein/Mozart i każdy inny, który zasłużył się w historii talentem tak naprawdę nie może sobie gratulować sukcesu. Bo z jakiego powodu? pracowitość, geniusz, zasoby jakimi dysponowali by odnieść sukces zostały zdefiniowane odgórnie, a oni są jak zaprogramowane roboty, choć bardzo skomplikowane to wciąż posługujące się algorytmem (którym są procesy biochemiczne w mózgu), w którym nie ma miejsca na wkład własny. Tutaj znalazł się 14-sto letni Dominik, z tym że dostał złe karty.
pryzmat wiary:
Jednostka jest w stanie za pomocą potęgi własnego ducha pokonać siebie (czyli algorytm definiujący nasze decyzje) i dzięki sile własnej woli pokonać los i osiągnąć sukces/szczęście pomimo niesprzyjających warunków. Tutaj jest Snoop Dogg /s
Żeby coś nazwać "machiną", konglomerat jednostek musiałby służyć jakiemuś celowi, a w "dłuższej perspektywie" to ani na poziomie osobniczym, ani gatunkowym nie ma celu innego niż śmierć.
Te proste fakty oczywiście nie znajdują żadnego położenia w śmiechu wartych, protekcjonalnych obserwacjach 23-letniego troglodyty ze 100licy.