To może wyglądać jak przygoda pk, ale zawiera też elementy normalnej historii, więc wrzucam ją tu.
Przygoda wydarzyła się ok. 2 miesiące temu na pewnym świecie PvP. Nicki (zarówno mój, jak i inne) TROSZECZKĘ zmieniłem dla mojego dobra : )
Pewnego dnia zalogowałem się na mojego 118 knighta, aby porozmawiać z ludźmi z gildii. Dawno się nie logowałem, więc było dla mnie nie lada zaskoczeniem, że na serwerze, na którym owego knighta posiadam na nowo rozgorzała wojna. Jak się dowiedziałem, po jednej stronie barykady byli członkowie mojej gildii, a po drugiej gildia mojego prześladowcy. Po krótkiej chwili zastanowienia zdecydowałem, że skoro postać i tak jest retired, to mogę pomóc moim znajomym wygrać tę wojnę.
Po krótkim przejrzeniu mojego depozytu stwierdziłem, że niczego nie muszę dokupować. Miałem ponad dwieście bp uhów, parenaście bp explo, a także mnóstwo mana potionów. Jak dowiedziałem się od lidera mojej gildii, open battle był planowany na godzinę siedemnastą na polach niedaleko orc fortress. Niezbyt sprzyjający teren, biorąc pod uwagę że nacieraliśmy ze strony Venore.
Po parunastu minutach rozpoczęła się walka. Zostałem wystawiony w pierwszym „szeregu”, przydzielono mi także siochera. Była to walka czysto podjazdowa, w zasadzie większość czasu uciekaliśmy, bądź goniliśmy przeciwników.
W pewnym momencie spostrzegłem straszliwy błąd magów z mojej drużyny. Otóż zostałem przez nich tak zablokowany magic wallami, że moją jedyną drogą ucieczki było natarcie na wroga. Postanowiłem obstawić się mwallami ( tak, mam 9 mlvl) i czekać, aż znikną te zastawione przez moich sprzymierzeńców. Niestety, w tym czasie podbiegło do mnie kilku wrogów, w tym sam Altris Axisdancer, mój prześladowca. Był on dobrze wyskillowanym 140 royal palladinem. Obok mnie stanął także jakiś 110 knight. Zaczęli mnie bić, jednak nie spodziewali się, że mam przy sobie tyle uhów. Broniłem się dzielnie do czasu, gdy na odsiecz przybyli moi towarzysze. Walka rozgorzała na dobre, nikt już nie próbował mwallować wrogów, ani cofać się.
Po niespełna dwudziestu minutach los bitwy zaczął się klarować. Wygrywaliśmy zdecydowanie. Wrogowie postanowili uciec, a my ich nie goniliśmy. W przypadku zasadzki nie mielibyśmy szans.
Przez następne dni było dosyć spokojnie. Expiłem troszkę na dragon lordach, aby zarobić pieniądze na walkę i nikt mi w tym, co dziwne, nie przeszkadzał. Była to jednak przysłowiowa cisza przed burzą. Otóż pewnego dnia, gdy zadowolony z udanego hunta i zdobyciu DSM’y, i Royal Helmetu uzupełniałem zapasy w sklepie magicznym w Venore, obok mnie wręcz zmaterializowała się grupka wrogów. Nie namyślając się wiele zacząłem uciekać, jednak zostałem strapowany w rogu budynku. Nie miałem zamiaru się poddawać, i zacząłem się zajadle leczyć, a także atakować moich wrogów. Na szczęście miałem przy sobie sporo uhów. Te jednak znikały w zastraszającym tempie. Wiedziałem, że jeśli wytrzymam jeszcze kilka minut, moi przyjaciele przyjdą z odsieczą. Myliłem się. „Koledzy” stwierdzili, że nie ma dla mnie ratunku, i nie ma sensu do mnie biec. Ja jednak nie zamierzałem dać za wygraną. Zauważyłem, że trap troszkę się rozluźnił, a za jednym z magów mnie atakujących jest wolne miejsce. Nie mogłem tam dojść, ale mogłem zablokować tą kratkę magic wallem. Tak też zrobiłem. Dzięki temu po chwili, gdy zabiłem jednego z wrogów mogłem uciec spokojnie. No, w miarę spokojnie. Wrogowie nie gonili mnie zbyt długo, prawdopodobnie myśleli, że czekają już na nich moi „koledzy”.
Gdy już stałem w depo, postanowiłem rozliczyć się z liderem mojej gildii. Po krótkiej rozmowie zrozumiałem, że nie ma sensu dalej w niej być. Wypisałem się czym prędzej, zapłaciłem paymenta dla Altrisa, i od tego czasu gram spokojnie.
Gildia mojego byłego lidera przegrała wojnę, i nie wychodzi z depo, a ja spokojnie expie. To pozytywne zakończenie tej smutnej historii.
Zakładki