Widzę, że wielu osobą w tym roku sezon nie wyszedł... w tym niestety mi, kontuzje dosłownie zniszczyły to co wypracowałem na jesieni. Dzisiaj jak niemal co roku od wielu lat udział w kameralnym biegu w Sandomierzu. Dyszka po przełaju, trochę podpadająca pod bieg anglosaski. Na starcie z 70 osób na dyszkę i z 50-60 półmaraton, więc można było rywalizować w czubie, a nie oglądać plecy Kenijczyków. Start o 12:00, straszny skwer, w połączeniu z podbiegami gdzie tętno wbijało się pewnie blisko pod 200 szybko się odwodniłem. Poszliśmy grupą 1km w tempie 3:40 (tu było jeszcze płasko, wybieg z miasta), wiedziałem, że w tym upale i z podbiegami dalej to będzie rzeź, więc zacząłem odpuszczać, w efekcie musiałem biec niemal cały bieg sam. Dziwnie tak, kiedy grupa przed tobą 400m, a kolejnych zawodników za tobą nie widać. Zdarzyło się kilka takich górek, że ostatnie 10-20m niemal podchodziłem. Na 5 kilometrze jeden kolega z czuba opadł z sił, przeszedł do marszu, zmotywowało mnie to trochę i zacząłem gonić. Na 7 km dopiero pit stop z wodą, dwa kubki na głowę, jeden w rękę i odżyłem. Zacząłem gonić, strata się zmniejszała, 400m, 300, 200 itd. Na ostatnim kilometrze zobaczyłem, że nie ma szans na 2 miejsce, ale 3 był w zasięgu 100m. Ruszyłem, dopadłem go na podbiegu. Myślałem czy trzymać się za plecami czy już atakować. W końcu zaryzykowałem i wyprzedziłem. Wpadliśmy na stadion lekkoatletyczny, gdzie mieściła się meta... i niestety zrozumiałem, że popełniłem błąd. Robiłem za zająca i ciąłem koledze wiatr, a on spokojnie trzymał się za plecami. Na ostatnim wirażu, wyszedł przede mnie a ja już nie miałem z czego pociągnąć, przez to nadrabianie i mocne podbiegi. Ostateczny czas 43:09, w tamtym roku 42:57, ciężko porównać to z czasem z ulicznej dyszki... Niemniej jest regres, można zrzucać na kontuzje i pogodę, ale trzeba się wziąć w końcu za trening. Ostatecznie 4 miejsce w open. Udało się obronić "tytuł" sprzed roku i zająć 1 miejsce w m20... ale to w zasadzie jedyny dobry aspekt tego biegu, po za nagrodą rzeczową w postaci torby treningowej, która w sumie zwróciła mi wpisowe. Wcale nie jestem zwycięzcą i muszę się wziąć ostro w garść, bo czas leci, a forma spada zamiast wracać.
Zakładki