krzysiek napisał
Wychodzimy z tak różnych pozycji, że nawet nie ma sensu dyskutować.
Zgadza się.
krzysiek napisał
I znów diametralnie różne pozycje - to czym dla ciebie są [chore?] zaczepienia, dla mnie są oznaką [względnego] zdrowia (bez już analizowania jego jakości w tym momencie przy tych punktach).
Właśnie. To, co sprzyjające życiu i jego przedłużaniu (czyli przykładowo owy mechanizm zakotwiczenia) uważasz za "zdrowe", zgadza się? Pod słowo "zdrowy" w tym wypadku podpada też "korzystny dla społeczeństwa". Dotyczy to oczywiście także "kultury i tradycji" (w tym norm lub ról społecznych). Psychiatria i psychologia także będą obstawać przy takiej definicji, gdyż są one tworem społecznym i mają podtrzymywać ten twór.
Różne definicje "zdrowia" krążą, przeczytałem przed chwilą coś takiego :
Zdrowie nie jest pojęciem zdefiniowanym raz na zawsze, ale jest konstrukcją kulturową, tworzoną przez społeczeństwo i działające jednostki.
I ta definicja nie pozostawia złudzeń. Kolejne subiektywne pojęcie tworzone przez społeczeństwo, tak jak "normalność".
Jednak wedle waszych definicji faktycznie każda depresja może być uznana za "niezdrową, gdyż "nie sprzyja życiu ani jego kontynuacji".
Ja się do nich nie stosuję, gdyż są zbyt kontrowersyjne i relatywne. Zresztą nawet gdybym je uznał, to to, że coś jest "chorobą", a więc "nie sprzyja życiu" nie oznacza jeszcze, że zniekształca wizję rzeczywistości. Przeciwnie - może być wynikiem "zaniku" filtrów i z tego powodu stawać się "niekorzystna dla życia".
To wszystko jest pogmatwane i nie warto się według mnie o to sprzeczać.
KrystianeK napisał
nie da się wyeliminować cierpienia.
Całkowite wyeliminowanie cierpienia na tej planecie jest na ten moment czymś faktycznie raczej niemożliwym, nawet gdyby taki cel postawiła sobie cała rasa ludzka. Jednak jak najbardziej można je redukować.
KrystianeK napisał
Gdyby nie było cierpienia, nie byłoby szczęścia.
Używasz hedonistycznej definicji szczęścia, więc tutaj znowu się "nie dogadamy". Tj. według ciebie szczęście jest czymś "aktywnym", związanym z przyjemnościami. Według wyznawanej przeze mnie definicji szczęście jest "pasywne" - jest po prostu brakiem cierpienia.
Pogardzam hedonizmem, a więc i uznawaniem hedonistycznej definicji "szczęścia" za słuszną.
KrystianeK napisał
Po co mam coś robić, czuć się przez chwilę szczęśliwy (oszukiwać siebie?), skoro za chwile wydarzy się coś złego?
Za chwilę? W momencie, gdy ty pisałeś swojego posta i
teraz, gdy ja piszę swojego (lub ty go czytasz) masa istot doznaje ogromnego cierpienia.
Nie ma na tej przegniłej planecie nawet sekundy wolnej od cierpienia.
Dzzej napisał
I co w związku z tym? Jaki jest tego cel? Wymarcie gatunku ludzkiego, żeby nikt nie cierpiał?
Taki jest cel antynatalizmu. Celem wyznawanej przeze mnie ideologii (Efilizmu) jest poza powyższym w miarę możliwości doprowadzenie do wymarcia wszystkich gatunków istot żywych. Rzecz jasna ciężko byłoby tego dokonać nawet, gdyby cała ludzkość opowiedziała się za Efilizmem, ale znaczne redukowanie cierpienia jest możliwe, zwłaszcza w obrębie naszej rasy.
KrystianeK napisał
Ale jednak istnieją ludzie, którzy potrafią się cieszyć życiem, pomimo cierpienia. Tak, wiem.. oszukają samego siebie.
Problem jest taki, że ci, którzy twierdzą, że "warto", zwykle nie przeżyli doznali zbyt wielkiego cierpienia. Odpowiednie..."doświadczenie negatywnych aspektów rzeczywistości" złamie niemal każdego filozoficznego optymistę. I to jest największy problem z waszym podejściem do tych spraw - opieracie swoje zdanie na chwilowym dobrostanie, nie potraficie wyciągać wniosków z cierpień innych istot (w tym ludzi), i bylibyście gotowi porzucić wasze poglądy w tej kwestii w obliczu ogromnego cierpienia.
Niewidomy napisał
pryzmat logiczny:
Każdy rodzi się z określonym genotypem, który warunkuje wszystkie cechy organizmu, miedzy innymi pracowitość, talenty, charakter. Jak posiadając tę wiedzę można dojść do wniosku, że życie jest uczciwe? Rodzimy się z umysłem i cechami niezależnymi od nas w środowisku, którego nie wybieramy - cały żywot jest warunkowany przez los, każda decyzja jaką podejmujemy jest oparta nie o wolną wolę, ale zbiór czynników na który nie mamy wpływu. Messi/Einstein/Mozart i każdy inny, który zasłużył się w historii talentem tak naprawdę nie może sobie gratulować sukcesu. Bo z jakiego powodu? pracowitość, geniusz, zasoby jakimi dysponowali by odnieść sukces zostały zdefiniowane odgórnie, a oni są jak zaprogramowane roboty, choć bardzo skomplikowane to wciąż posługujące się algorytmem (którym są procesy biochemiczne w mózgu), w którym nie ma miejsca na wkład własny. Tutaj znalazł się 14-sto letni Dominik, z tym że dostał złe karty.
Genetyka i jej ślepe okrucieństwo - jeden z najpoważniejszych argumentów antynatalistycznych. Nie poruszałem go w tym temacie, gdyż w ogóle nie argumentowałem tutaj słuszności antynatalizmu (zajęłoby to dużo czasu, a zrobię to w swoim blogu i wtedy będę mógł w takich dyskusjach wklejać fragmenty).
Zgadzam się niemal całkowicie ze wszystkim, co napisałeś. Jednego jednak nie rozumiem - wiesz, jak ślepa i brutalna jest ta gra, wiesz, że losowość genów może zamienić czyjeś życie w makabrę (chociażby obarczając go pedofilią czy jakąś inną chorobą genetyczną). Wiesz, że nasze działanie jest uwarunkowane różnymi czynnikami, na które nie mamy wpływu. Wiesz, jak wielki wpływ na to ma chemia. A mimo to nie uznajesz słuszności antynatalizmu, który głosi, że wtrącanie kogoś w tę irracjonalną grę przy takim ryzyku jest czymś skrajnie niemoralnym.
Większość osób sprzeciwia się antynatalizmowi i nie potrafi zaakceptować ani zrozumieć faktów, które ty wymieniłeś, gdyż przy narodzinach "zostali nafaszerowani zbyt dużą dawką płynu z niebieskiej pigułki". Jednak dlaczego sprzeciwiają się tej idei także ci, w których "nie wlano wystarczającej jej ilości"?
Zakładki