Imonek napisał
Chcialbym sie wypowiedziec na temat mojej sytuacji. Nigdy nie mialem dziewczyny, jakies proby byly, kilka razy myslalem, ze to jest to, ale sie nie udawalo. Na poczatku biezacego roku sie wzialem za siebie i w koncu pod koniec czerwca udalo mi sie znalezc dziewczyne. Na samym poczatku oczywiscie swiata nie widzialem poza nia, ale w miare, jak ja poznawalem i w miare, jak mi opowiada, jakie ma zamiary, troszeczke zaczalem nabierac do niej dystansu.
Po pierwsze roznimy sie na tle wyznaniowym. Ja jestem zagorzalym antyklerykalem, ateista, planuje apostazje, ona z kolei pochodzi z rodziny fanatykow religijnych. I to doslownie, jej rodzice swiata poza kosciolem nie widza. W domu non stop chodzi radio maryja, a w telewizji tylko trwam. Oznajmila mi, ze jesli w przyszlosci nam sie ulozy, to ona koniecznie chce wziac slub koscielny i ochrzcic dzieci i prowadzac je do kosciola, co mi sie bardzo nie podoba. Z jednej strony powiedziala, ze szanuje fakt, ze nie chodze do kosciola i ona nie bedzie mnie do niczego namawiala. Ale przez te teksty o slubie i dzieciach coraz bardziej sie zastanawiam nad sensem naszego zwiazku.
Kolejny fakt to jej plany. Nie zdala matury, w tym roku bedzie ja poprawiac. Bardzo chce isc na studia, ale wczoraj na przyklad mi powiedziala, ze chce miec dzieci maksymalnie w wieku 24 lat. No i to jest kolejna roznica miedzy nami, bo ja w tym roku sie wybieram na studia i dzieci przed 30 nie planuje (a jestesmy w tym samym wieku). Gdy wymienilem jej, ze na dziecko powinno sie decydowac wtedy, kiedy sytuacja materialna na to pozwala, ona stwierdzila, ze na dziecko nigdy nie ma odpowiedniego momentu. Twierdzi, ze jak juz sie dziecko pojawi, to pieniadze tez sie znajda. Moje argumenty, mowiace o tym, ze na dziecko chce sie zdecydowac wtedy, kiedy bede mial skonczone studia, odpowiednia prace i dorobie sie wlasnego mieszkania spotkaly sie z dezaprobata, bo przeciez zawsze znajdzie sie cos, na co trzeba wydac pieniadze, np. lepszy odkurzacz (to sa jej slowa, jak je uslyszalem to rece mi opadly).
Wszystkie moje racjonalne argumenty, ktore staram sie jej przedstawic sa uznawane jako wymadrzanie sie. Ze zawsze musi byc po mojemu, ze moje racje sa najwazniejsze.
Kolejny fakt to antykoncepcja. Probuje jej uswiadomic, ze trzeba sie zabezpieczac najlepiej, jak to mozliwe, bo nigdy nic nie wiadomo. Podczas ostatniej rozmowy na ten temat probowalem jej uswiadomic, ze gdyby ona teraz zaszla w ciaze, to nasz zwiazek by sie rozpadl, bo odpowiedzialnosc za dziecko w tym momencie to zbyt duzy ciezar na nasze barki. Nic bysmy nie byli w stanie zapewnic temu dziecku, nie mowiac juz o tym, ze sami tez spieprzylibysmy sobie reszte zycia. Na moje pytanie co bybylo, gdyby zaszla w ciaze odpowiedziala, ze przeciez nie jest i bedziemy sie martwic, jak zajdzie. Gdy mowie jej o tabletkach, jako metodzie zapewniajacej najwieksze bezpieczenstwo, ona mi odpowiada, ze ona nie chce brac tabletek, bo ona nie lubic brac lekow, jak sie je zacznie brac to juz nie mozna przestac, ze boi sie, ze sie od nich uzalezni i ze tabletki powoduja bezplodnosc.
Ten argument o niecheci brania lekow zasluguje na oddzielny akapit. Mowi, dopoki nie potrzebuje, to nie bierze lekow. Ok, ja tez tak mam. Ale ma przepisane przez lekarza jakies tabletki na alergie i kregoslup. Zamiast brac je regularnie, to bierze je wtedy, kiedy swedzenie i bol jest nie do zniesienia. Mojego zdania, ze takie nieregularne branie lekow szkodzi jeszcze bardziej w ogole nie chce brac pod uwage.
Z jednej strony bardzo ja kocham, bo te chwile, ktore z nia spedzilem bede milo wspominal i nie zaluje oczywiscie czasu, ktory z nia spedzilem, ale co raz bardziej zastanawiam sie nad skonczeniem tego. Nie moze byc tak, ze kazdy moj racjonalny argument jest odbierany jako wymadrzanie sie. A gdy dyskusja schodzi na niewygodny temat i koncza jej sie argumenty, ona mowi, ze nie chce juz rozmawiac na ten temat i mamy skonczyc w tej chwili.
A wy co sadzicie?
Zakładki