Żyjemy w kraju, w którym wszystko – wszystko – wszystko – przesiąknięte jest polityką. Można odnieść wrażenie, że wszystko dziś zależy od polityków. Tymczasem wcale tak nie jest.
Nasze życie zależy od odkrywców nowych odmian pszenicy, genetyków, konstruktorów komputerów, inżynierów, nauczycieli, robotników, rolników... Politycy są potrzebni, gdy trzeba zapobiec wojnie – albo ją wypowiedzieć.
Ja chcę żyć w kraju, w którym jem sobie w domu – albo w restauracji. I nikt mi nie zabrania palenia w tej restauracji. Jak chcę, to idę do takiej, do której nie wpuszcza się palaczy. Albo do takiej, do której nie wpuszcza się Murzynów.
A Murzyn może sobie pójść do knajpy, do której nie wpuszcza się Białasów – dlaczego nie?
Tak samo chcę sobie wybrać dla dziecka szkołę. W jednej będzie sobie religia – a w drugiej religii nie będzie. W jednej będzie dużo matematyki – a w drugiej nauka skończy się na dodawaniu, odejmowaniu, mnożeniu i dzieleniu. Jedna będzie droższa – druga będzie tańsza. Na miarę potrzeb i możliwości. Jak restauracje.
I, oczywiście, chcę móc uczyć dziecko w domu – tak samo, jak mogę jadać sobie w domu.
I nie życzę sobie, by decydowali o tym politycy. To moje dzieci – a nie ICH. Jak ICH – to niech płacą na nie alimenty!
Chcę żyć w kraju, w którym idę sobie do lekarza – i stać mnie na to, bo rząd nie obrabowuje mnie z pieniędzy „na Służbę Zdrowia”. I żaden urzędnik Ministerstwa Zdrowia ani Narodowego Funduszu Zdrowia nie może zabronić mi kupowania jakiego chcę lekarstwa. I lekarza wybieram sobie w zależności od potrzeby: jak drobiazg – to idę do tańszego, który za wizytę weźmie 10 złotych – a jak sprawa skomplikowana – to do takiego, który bierze 200 zł.
Rzecz jasna, gdy kończy mi się lekarstwo – albo je zgubię – to chcę, jak było dawniej, iść do apteki i dokupić sobie kolejną porcję. Bez chodzenia po raz drugi do lekarza i proszenia o kolejną receptę. Każde lekarstwo. Nie chcę, by politycy traktowali mnie jak idiotę, który po to kupuje sobie lek, żeby sobie zaszkodzić.
Chcę być traktowany jak człowiek – a nie jak nierozumne bydlę.
To samo dotyczy marijuany, amfetaminy... Jak mi zaszkodzi – a w nadmiarze wszystko szkodzi – no, to zejdę z tego świata. To moja sprawa, na co umrę – nieprawdaż?
To samo dotyczy zapinania pasów w samochodach. Jak sobie rozkwaszę nos o szybę – albo wręcz zemrę w wyniku wypadku – to moja sprawa. I nie życzę sobie, by zajmowali się tym politycy. Mam prawo zwiększyć dwukrotnie szansę śmierci w wypadku – a za to dwukrotnie zmniejszyć szansę, że po wypadku samochód się pali – a ja, z połamanymi rękami, siedzę przywiązany pasem i nie mogę uciec.
Mam chyba prawo wybrać sobie rodzaj śmierci?
Chcę żyć w kraju, w którym nikt nie zmusza mnie do płacenia składki emerytalnej. Emerytury i tak nie będzie, bo ZUS za parę lat zbankrutuje – ale nie o to chodzi. Nawet gdyby emerytura była pewna – to i tak nie życzę sobie, by politycy mi ją zapewniali. Może chcę ubezpieczyć się prywatnie? Albo zainwestować w wykształcenie dzieci – by na starość mogły je otrzymać?
Najwyżej będę żebrał pod kościołem. No to co? To JA będę żebrał – a nie ONI; więc niech ONI się do tego nie wtrącają.
Opiekuni się znaleźli!
A przy okazji: nie chcę w podatkach opłacać tych tłustych, wrednych polityków – którzy nieustannie się mną „opiekują”. Za moje pieniądze.
Niech idą sobie do jakiejś uczciwej pracy. A my sobie bez tych „polityków” poradzimy.
Zwracam tylko uwagę, że Al Capone brał za „opiekę” znacznie mniej.
I nie wtrącał się do prywatnego życia ludzi!
Zdecydowanie wolę Ala od dzisiejszych „opiekunów”!!
Zakładki