Tak ostatnio się zastanawiałem co by było gdyby Bóg jednak był.
I doszedłem do wniosku, że jakbym go spotkał po śmierci i on by do mnie powiedział: "No, słuchaj: Miałeś dość ciężkie życie, ale zawsze dawałeś z siebie wszystko i nigdy nie postępowałeś samolubnie, więc teraz możesz żyć wiecznie w raju", to chyba bym mu odpowiedział: "Chyba cię popierdoliło."
Nie no, seriously: Wyobraź sobie, że masz ojca: Opuścił ciebie i matkę kiedy byłeś mały, uciekł, nie płacił alimentów, wyłożył na was laskę. Po czym, kiedy masz 30 lat ojciec się odnajduje w USA i mówi do ciebie: "No słuchaj, wiem, że wam było ciężko beze mnie, ale teraz mogę ci wypłacić zaległe kieszonkowe za te 30 lat. Co powiesz na 100 000 $?"
Większość osób odpowiedziała by najpewniej właśnie "Chyba cię popierdoliło" i strzeliłaby dziadydze w pysk.
Bo na chuj mi te 100 000$ ? Może jeszcze mam być wdzięczny i mówić "jesteś takim dobrym tatą"?
Bóg zostawia ludzi samych sobie na pastwę głodu, śmierci, chorób, okaleczenia. Ale obiecuje, że nam się za to zrewanżuje za te wspomniane "30 lat".
I na chuj mi ten jego raj? Jakoś nie mam ochoty żyć wiecznie. Jedno życie jest wystarczająco męczące, a co dopiero żyć wiecznie?
I co będzie w tym raju? Ludzie, których kocham ? Nie ma takich. Dobra materialne? Nie potrzebuję ich. Seks z 77-mioma dziewicami? Jakoś się obejdzie.
Zwłaszcza, że nie przyjąłbym niczego od jakiegoś Boga. Niby jakim prawem mam się przed kimś korzyć, lizać mu dupę, żeby coś od niego dostać? Ja tam nic od niego nie chcę. Mam to na co sam sobie zapracuję. Dostawanie wszystkiego na złotej tacy jest niegodne człowieka.
Może Bóg mi stworzy sztuczne, wymarzone, idealne życie w raju? Właśnie: sztuczne... Nie chciałbym życia, w którym wszystko zawdzięczam komuś innemu.
Także jakbym kiedyś rzeczywiście spotkał Boga to będę miał mu do powiedzenia tylko to jedno wspomniane na początku zdanie...
Zakładki