Ranek, już słońce zaczęło świeci po oknach domostw postawionych w mieście Thais. Przydrożny rynek ożywał z każdą sekundą, kiedy co raz przychodziła to następna osoba. I tak było dzisiaj, przeciskając się przez tłum ludzi, którzy kłócili się z handlarzami usiłując kupić coś po zaniżonej cenie. Wrzeszczcie przecisnąłem się przez ten zgiełk, wyszedłem poza północne mury miasta i skierowałem się w stronę Moun Sterum na umówione spotkanie z moim znajomym.
Po około dwóch minutach spacerku, dotarłem na miejsce. Wszedłem do zachodniej jaskini i od razu ujrzałem mojego przyjaciela, zmagał się z jednookim człekokształtnym potworem tak zwanym Cyklopem. Walka była zacięta włócznia co raz leciał to w stronę potwora, aż wrzeszczcie ugodziła go w prawą pierś i potwór padł na ziemie.
Po krótkich pozdrowieniach z przyjacielem, przeszedłem do rzeczy. Pozwiedzałem mu że jest mi potrzebne tysiąc złotych monet, na zakup mikstur esencji życia. Zgodził się pod jednym warunkiem, jeśli zaniosę jego łup do miasta i sprzedam go. Od razu przystałem na te warunki i wyruszyłem w stronę miasta, mój przyjaciel poszedł dalej zdobyć trochę wprawy w walce.
Wreszcie dotarłem do miasta, sprzedałem łup przyjaciela i zgodnie z umową wziąłem moje obiecane tysiąc złotych monet, a resztę odłożyłem w depozycie którą przy najbliższym spotkaniu miałem oddać. Następnym przystankiem był sklep z miksturami i magią u bardzo sędziwego maga Xodet'a. Poprosiłem go o dwadzieścia mikstur życia, zapłaciłem i wyszedłem ze sklepu.
Następnego ranka oddałem pieniądze za łup dla mojego przyjaciela i wyruszyłem w nową podróż. Celem podróży było miasto w górze czyli tajemnicze Kazoordon które zamieszkiwała rasa nieufnych krasnoludów. Minęło najwyżej pięć minut gdy dotarłem do mostu, przeszedłem na drugą stronę z lekkim utrudnieniem. Akurat teraz musiałem trafić na wartę krasnoludów. Jeden z nich ruszył na mnie krzycząc coś w stylu "nie zabierzecie nam skarbu... to nasze miasto... wynocha długonogi" był wściekły a przy tym wymachiwał swoim wojennym toporem. Nie miałem żadnego wyjścia musiałem go zabić.
Więc skoczyłem do przodu, zrobiłem unik w lewo, jeszcze trochę i nie miałbym dłoni, parłem jego atak... zamachnąłem się moim mieczem i skróciłem krasnoluda o głowę. Widok był odrażający, głowa leża z niczym kamień a ciało jeszcze przez chwilę się trzęsło, aż w końcu znieruchomiało. Powstrzymałem się od wymiotów, czułem jak żółć z żołądka idzie ku górze. Stałem zamurowany parę minut, zabiłem kogoś bliskiego... istotę myślącą, nie jakiegoś plugawego orka lub cuchnącego trolla. Od myślał, on czuł... może miał kogoś bliskiego. Nie ważne coś jest tutaj niegrane. Dlaczego zaatakował? Już sobie przypomniałem, krasnoludowi obarczali nas ludzi za to że ich wcześniejszy wódz umarł, to jest wojna! Znalazłem przy zwłokach nieszczęsnego krasnoluda, sakiewkę w której było ponad dwadzieścia złotych monet. Wziąłem je i ruszyłem dalej do miasta...
Moja podróż nie trwała długo, niedaleko koło przełęczy natrafiłem na grupkę osób które rozmawiały między sobą szeptem, był to rycerz oraz dwóch druidów. Byli bardzo doświadczeni w walce, rycerz trzymał w ręku płonący miecz a dwóch druidów dzierżyło w ręce burzowe lagi.
Spojrzałem na nich ukosem, dostrzegłem że jeden z dudów daje drugiemu wzmocniony pocisk magiczny. Ruszyłem do wejścia miasta przeszedłem zaledwie parę kroków, wtedy potrącił mnie jakiś łucznik przewróciłem się. Chciałem już go nawyzywać lecz on szybko pobiegł w stronę tamtej grupki. I właśnie się zaczęło całą czwórka ruszyła w moją stronę, łucznik wycelował we mnie kuszą lecz chybił, zacząłem uciekać potknąłem się... wpadłem do jakiejś dziury schowałem się za ścianą i czekałem aż tamci sobie odpuszczą. Lecz moje szczęście długo nie trwało po chwili mnie znaleźli i zaczeli gonić, jeden z druidów cisną we mnie runą paraliżu. Stanąłem w miejscu nie moglem wykonać żadnego ruchu, prosiłem ich o litość lecz oni nie słuchali. Zacząłem krzyczeć by ktoś mi pomógł. W tunelu obok usłyszałem czyjś krok. Zza rogu wyłonił się mag który natychmiast zaczął atakować moich oprawców. Po chwili walki rycerz uciekł lecząc się, na ziemi leżały dwa ciała, jeszcze jeden został. Rzucił się na maga, ten szybko odskoczył i wypowiedział formułę jakiegoś czaru którego nie znalem. Po chwili łucznik stał płomieniach i wymachiwał rękoma próbują ugasić swoją szatę, lecz jego zmagania zdały się na nic. Już leżał na ziemi nie oddychając gorące powietrze dostałe się do płuc i spalił je od środka, nie żył.
Ów mag pomógł mi wstać, stał przez chwilę i mamrotał coś po nosem, sekundę później odzyskałem cale swoje siły. Zaproponował mi żebym z nim poszedł, po krótkim marszu dotarliśmy do jego domu, pozwiedzał mi że mogę się rozgościć. Spytał się czy zostaniemy przyjaciółmi, odpowiedziałem tak. I z tą chwila zyskałem nowego towarzysza broni.
Wszystko wydarzyło się na świecie Danubia, nie mogę podać nicków z gry.
Zakładki