Historia (od strony Tibi 100% prawdziwa) z elementami dodatkowymi
Słońce powoli zachodziło. Tak jak reszta rycerzy i paladynów kończyłem posiłek w garnizonie, w stolicy. Dopiłem resztę wina i wstałem od stołu. Mogłem teraz spokojnie na głowę włożyć Królewski Hełm, który noszą najlepsi paladyni... Paladyni, którzy przed samym królem składali przysięgę, że choćby mieli umrzeć, nie cofną się o krok. Taką przysięgę i ja składałem.
W porównaniu z tymi, który owy przydomek nie otrzymali, mogłem udać się do własnego mieszkania, zaś gdzie reszta musiała spać w koszarach.
Wyszedłem z garnizonu i skierowałem się w stronę domu. Usłyszałem wołanie, biegł w moim kierunku posłaniec, krzyczał "Ghazbaran". Nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem.
"Władca ostrzy, tutaj? - pomyślałem.
Wiedziałem co mam robić. Szybko pobiegłem do zbrojowni dla straży królewskiej. Czekał tam strażnik zbrojowni:
-Dostaliśmy zezwolenie na użycie zabronionej broni... Gwiazd Zabójców - powiedział.
-Ale jak to możliwe? Zabronione jest ich używanie... Mogą mieć na nas zły wpływ... nie wystarczą Zaczarowane Włócznie? - odparłem.
-W tym przypadku nie... nie czas na kłótnie.
I wręczył mi worek. Zajrzałem do niego. Było w nim mnóstwo zła, była w niej broń stworzona przez zło.
-SZYBCIEJ SZYBCIEJ - krzyki z tyłu.
Podniosłem Tarczę Strażnika na co strażnik zbrojowni:
-To też Ci nie wystarczy.
I rzucił mi czerwoną tarczę, Tarczę Demona. Tym razem już nie pytałem.
Z innymi pobiegłem do portu, gdzie czekał na nas galeon, który miał nas zabrać do lodowego miasta, Svargrond. Tłok był ogromny.
Po dwóch godzinach ujrzałem na horyzoncie lodową górę, wiedziałem, że to już tu.
Było zimno... ale emocje mnie rozpalały.
-Widzę, że nie tylko my wiemy - powiedział ktoś za mną.
Wyjrzałem... zobaczyłem grupkę, każdy z inną tarczą, czy zbroją, łowcy. Nigdy ich nie lubiłem, zawsze się kłócili. Ale to teraz nie ważne.
Po przemowie dowódcy... ruszyliśmy w długą drogę na pustkowie. Po godzinie dotarliśmy do kopalni, założonych przez kolonistów z Carlin. Tym razem były one pełne zła... czułem to. Już po zejściu zaatakowały nas pierwsze upiory, lecz było nas tak wielu, że większość upiorów gineło od razu.
Nagle zatrzymałem się. Wyczułem demona. I nie tylko ja. Wszyscy święceni królewscy paladyni są w stanie wyczuć demona. Sekundę później na cały korytarzu było słychać głos, głos demona. Mówił, żebyśmy przyszli i zgineli.
Wtedy z tłumu wyszedł największy i najcięższy łowca. Powiedział:
-Zajmę go czymś, wy róbcie swoje."
I zszedł po schodach. A my za nim. Czarny demon rzucił się na niego. W pośpiechu złapałem za worek, a potem za Gwiazdy Zabójców. Rzuciłem w stronę demona. Ten zaś zarył od bólu. Inni paladyni widząc to zrobili to samo. Wtedy łowcy, a dokładnie magowie, zaczeli uderzać czarami. Działało. Widać było, że demon słabnie.
I wtedy stało się coś nie oczekiwanego. Ten, który poszedł jako pierwszy upadł na kolana... bez wdechu. Ciężko było mi patrzeć na tak mężną śmierć. Ale nie było na to czasu.
Demon nie mając nikogo na drodze ruszył na nas. Magowie uciekli, a mi się przypomniały słowa przysięgi... "... nawet jeśli widzę śmierć, nie cofnę się o krok..." i tak zrobiłem. Poczułem w swoim ciele pazury demona. Upadłem na kolana, nie bałem się co będzie zaraz... wiedziałem, że będzie lepiej... zapadła ciemność...
Koniec
Trochę nakoloryzowane dla klimatu
Zakładki