Od razu mówię, że przygoda zdarzyła sie na Balerze jakieś dwa lata temu i od tego czasu nie grałem w Tibię, więc musicie mi wybaczyć jeśli nazwy questów się pozmieniały, albo coś w samym queście. Imion graczy też nie pamiętam.
Tak więc wracając z expienia na minoskach koło Mitwalin przeglądam kanał TRADE i widzę wiadomość: "potrzebujemy sorca na 10K quest, resztę ekipy mamy | Thais". Ja sorc 32 level wtedy, questa nie robiłem, a że do Thais blisko to piszę, że jestem zainteresowany.
Wpadam do depo, wrzucam loot z minosków, biorę spellbooka i plecak manasków na wszelki wypadek i w drogę na umówione miejsce spotkania. A tam już ekipa w komplecie: knight 23 level, palladyn 20 i Druid, który 20 lev miał od 7 minut
Pytam się czy wszyscy gotowi i ruszamy w drogę. Droga na pustynię poszła gładko, nawet trochę mięcha z wilków se nazbierałem. Przy wejściu pytam sie knighta czy ktoś zna drogę czy mam na tibia.org.pl sprawdzić. Mówi, że on zna to lecimy za nim.
Biegniemy sobie gęsiego tunelem, z daleka widzę dziurę w podłodze a przy niej tabliczka "nie chodzić". Knight mówi, że to tu i włazi pierwszy a my za nim... i jesteśmy w dupie. Ropnąć sie z powrotem nie da rady, a żadnego innego wyjścia nie widać, tylko fire fieldy wokół.
Na to druid mówi, że ma kumpla high leva w pobliżu i on tu przyjdzie nas ropnąć z wyższego piętra. No to ok. Czekamy... Idzie 58 MS, druid podniecony chwali sie jakiego ma kumpla, że nawet Master Sorc kasę mu pożycza kiedy tylko chce i że jest jego protkiem i takie tam. Pierwszy na powierzchnię został wyciągnięty owy druid i ku naszemu zdziwieniu nagle przestał być on-line. Po 20 sek znowu sie zalogował i mi pisze, że temu sorcowi wisiał 2k i miał do piątku oddać a nie oddał to ten go zhuncił...
A ja się w tym czasie zająłem rozwalaniem z nudów fire fieldów. Pod którymś z rzędu była dziura, no to leziem w nią. Postanowiłem tym razem sam sobie włączyć mapę. Lecę tym pokrętnym labiryntem tuneli, za mną pozostali dwaj, a tu mi orc bersercer wyskoczył i mnie na yellow, ale szybko padł. Niby orc nie żyje a nadal mi po 2-6 hp ubywa. Patrzę a tu knight stojący za mną mnie jedzie... Ja do niego "?", a on na to: "tak tylko chciałem sprawdzić czy ewentualnie dałoby radę jakbyś już odebrał swoje 10K", ja mu na to "spoko". Za chwilę knight się pyta jaki mam eq, ja na to, że royale tylko negi plate, potem znowu o najmocniejszy hit, to następnego orka z >fali< rozwaliłem. Wreście doszliśmy o co mu idzie: złożył mi propozycję wspólnego rozwalenia pozostałych jak już odbiorą swoje nagrody. To ja mu mówię, że palla sam spokojnie rozwali, bo ten pall to mi na przygłupa wygląda.
Druid pisze, że jest już przy final door. My też już dochodziliśmy (bez skojarzeń). Wbijamy przez drzwi wszyscy, tylko druid zostaje. Mówimy, żeby właził, a on że nie może. Jełop stracił 20 lev i bramka nie chce go przepuścić. Gada, że brakuje mu paru % i szybko wbije. Knight zgodził mu sie pobloczyć, żeby było szybciej z levem. Poszli...
Za 1,5 minuty wraca sam knight z białą czaszką nad głową ucieszony i krzyczy: "mam plate legi" i zaraz potem: "potrzebujemy nowego druida"
Daje ogłoszenie na TRADE po angielsku, bo dość już miałem polaków na tym queście... Zaraz zgłasza sie brazyl jakiś, daje mu współrzędne i przypominam o jabłku. Gościu zorientowany w robocie, ale leci z Carlin aż... No to czekamy...
Moja mamusia wzywa na obiad, więc mówię do kolesi "z/w" i idę przynieść sobie żarcie przed kompa. Wracam po 3 minutach i widzę taki obrazek: knight zabiera mi po 3-7 hp dając z axe, a parę metrów dalej stoi pall i strzela z łuku nie zabierając mi nic. Knight wykrzykuje, żeby nadal walił z hmm a pall mu na to, że już nie ma. Na to knight: "daj full atk, bo kolo ma royale set". Całkiem nieźle im szło, bo już yellow hp drugi raz miałem. Zasiadam przed kompa i GFB. Od razu się uspokoili.
Wpada Brazil Druid a tu wszyscy mają czaszki:-) Koleś instynktownie się cofnął... Zapewniam go, że nam się nudziło i skillowaliśmy czekając na niego i dlatego te czaszki.
Wszyscy zajmują swoje miejsca, wykładam spellbooka na piedestał, druid robi to samo z jabłkiem, knight wyciąga miecz, a pallek łuk... A kur* mać, myślałem, że krew mnie zaleje. Pisze mu, żeby wyciągnął taką broń jakiej potrzeba w tym queście. Chowa łuk do plecaka i... wyciąga strzały... To ja się drę do niego: "szkoda, żeś kur* jeszcze motyki nie wyciągnął". Brazyl trochę zdezorientowany, bo nie kumał po polsku i ciągle: "english plx". Pall chowa strzały i wywala na piedestał MOTYKę... Knight mu na to: "skąd żeś do ch*ja tą motykę wziął". A pall grzecznie, że: "jak wychodzisz z Thais to musisz iść w prawo, tam jest taka chatka z ogródkiem i tam dalej..."
Pytam sie go czy ma kuszę. Odpowiada, że ma. Ulga, serce zaczyna mi bić wolniej. To do niego grzecznie, żeby dał ją na piedestał, a on: "nie", bo ma tylko jedną. To tłumaczymy baranowi, że za 10k kupi sobie dużo kusz i nawet bolty do tego. A on, że nic to nie da, bo kusze zostawił w depo. Nawet nie wyobrażacie sobie jaki wtedy szczęśliwy byłem. Aż mi się plecak z SD otworzył... Patrzę, a w plecaku mam kuszę z mino archerów!!
Nie mieściła sie do plecaka z lootem to tu ją dałem i zapomniałem o niej całkowicie.
Podaje ją pallowi i mówię,żeby pociągnął za dźwignię. Z tym drugim zeszło mu się koło minuty... W końcu teleportnęło nas do skrzyń z nagrodami. Brazil druid obskoczył pierwszy wszystkie skrzynie i wziął nogi za pas. Potem ja, następnie pall. Jak pallek odebrał swoja nagrodę to zaatakował go knight. Rzuciłem do knighta "powodzenia" i wracam do Thais.
Po drodze zacząłem doganiać B druta, jak ten to spostrzegł założył time ringa i wypruł daleko przed siebie. Dotarłem do depo, wrzuciłem kasę do plecaka ze złotem i miałem dość grania w tibię na pewien czas.
Czekam na komenty. Fajnie sie to czyta, gorzej jest brać w tym udział.
Zakładki