Szantymen napisał
Sam uważam, że Bóg (przy założeniu, że istnieje) nie może być taki jak człowiek (w kwestii osobowości). Czy ktoś normalny, mając nieograniczoną moc, pozwalałby na to, żeby niewinne dzieci umierały w męczarniach z głodu / w komorze gazowej / walnięte główką o próg ? Czy ktoś normalny skazywałby ludzi, którzy w niego nie wierzą, na wieczne męki?
Podobno ludzie są stworzeni na podobieństwo Boga. Cóż, wg. badań przynajmniej co dziesiąty człowiek ma problemy psychiczne, więc może Bóg też należy do tych "co dziesiątych"?
A może tylko go sobie wymyśliliśmy. I to w tak nieprzemyślany sposób, że sama idea istnienia Boga jest sprzeczna z logiką...
Ach, nie wyobrażasz sobie, jak bym chciała, żebyś był ze mną na wykładach z foramcji wewnętrznej. Oczywiście nie dlatego, że uważam, że Ci to koniecznie potrzebne czy coś, raczej dlatego, że właśnie taki temat został tam poruszony. I to poruszony w taki sposób, że wszyscy patrzyli na wykładowcę z szeroko otwartymi oczami, pomimo tego że na poprzednich dwóch godzinach (tylko że z kim innym i z czegoś innego) prawie zasypialiśmy. No i chciałabym, żebyś też to mógł usłyszeć, ale to raczej niemożliwe. :/
Wtedy wyglądało to dużo zabawniej i brzmiało bardziej dobitnie niż teraz, kiedy będę Ci to przytaczać, niestety nie mam daru nienudzenia tym o czym mówię/ piszę. :<
Cóż, jeżeli mówimy o tym, czy Bóg jest szalony jak ten "co dziesiąty", odpowiedź brzmi tak. I mówię Ci to z całą świadomością tego, że wysuwam tak dziwną, powiedzieliby zapewne co poniektórzy, tezę. Bo czy można, nie będąc szalonym, najpierw stworzyć cały tak piękny świat (a na początku wyglądał zapewne jeszcze lepiej, był przecież jeszcze niezniszczony przez cywilizację); później człowieka, który "był do niego podobny"; następnie pokochać go do tego stopnia, by dać mu wolną wolę i władzę nad wszystkim co żyje, nad całym światem, nad wszystkimi zwierzętami i roślinami, ograniczając go tylko jedną jedyną prośbą - prośbą, bo nie był to nakaz - to od człowieka zależało czy chce tego przestrzegać, mógł dokonać wyboru - by nie zjadać owocu z jednego drzewa. Jak szalonym trzeba być, by kochać go później nadal, pomimo tego, że nie spełnił tej maleńkiej prośby, że nie zadowolił się tyloma tysiącami innych roślin, które na pewno rosły w ogrodzie; by przebaczać każde zranienie, to najmniejsze i to najbardziej bolesne; by z tej miłości poświęcić mu swojego Syna, poświęcić Go całego. Jak bardzo trzeba mieć nie po kolei w głowie, żeby podnosić go za każdym razem, pomimo tego, że upada tak często, a przy tym pluje Opiekunowi w twarz...
Odpowiedź na to pierwsze pytanie masz częściowo w tym, co napisałam wyżej. Tysiące dzieci nie umierałyby z głodu, gdyby setki lat temu inne kontynenty nie zostałyby ograbione przez ludzi dla większego bogactwa. Nie umierałyby w komorze gazowej, gdyby człowiek nie chciał osiągnąć absolutnej władzy i ułożyć wszystko "po swojemu".
[I tutaj oczywiście większość żeczy pomieszałam, więc wycinam ten fragment, żeby ktoś nie poczuł się nim zgorszony czy coś. Przepraszam za niego tych, którzy już zdążyli przeczytać].
Możemy oczywiście układać sobie życie po swojemu, wyłączając z niego Boga całkowicie, mówiąc Mu: nie, nie podchodź, ja sam sobie poradzę. Możemy też narzucać Mu swoją wolę i On się na to zgadza, bo tak bardzo nas kocha. Zgadza się na to wszystko i szanuje naszą decyzję, robi to, o co prosimy, bo skoro oddał nam już cały świat, oddał nam swojego Syna, to dlaczego miałby nie zrobić jeszcze tego. I to wszystko z miłości. Tylko że ten nasz pomysł na nasze życie może się z czasem nie tak dobry, na jaki wyglądał. Może się okazać niewypałem.
Przykładowo, żyła sobie rodzina, bardzo kochająca się, jednak żyjąca w dość średnich warunkach. Bardzo chcieli, by tato mógł wyjechać za granicę i zarobić trochę, bardziej wspomóc rodzinę, bo do tej pory nie mógł znaleźć pracy. Codziennie modlili się o to do Boga. W końcu, po pół roku ojciec dostał paszport i potrzebne dokumenty. W sobotnie popołudnie całą rodziną wyjechali na lotnisko. W połowie drogi zorientowali się, że nie wzięli najpotrzebniejszych dokumentów. To był prawdziwy wyścig z czasem. W ostatniej chwili tata wbiegł na pokład samolotu. Uśmiechnięty, machał dzieciom z okna samolotu, najmłodsze z nich miało łzy w oczach. Ojciec miał wrócić po upływie trzech, czterech miesięcy. Mija pięć, sześć, a od niego nie dcierają żadne wieści, czasem tylko do banku wpływa trochę pieniędzy, ale też niewiele. Dzieci więcej nie zobaczą swojego ojca. Znalazł sobie za granicą nową rodzinę, znalazł świat pełen wygód, szaleństwa i wiecznej zabawy...
Ale to tak tylko na marginesie. Dziękuję bardzo, jeżeli komuś chciało się dotrwać do końca i przeżyć to moje rozmyślanie.
Master, baaaardzo przepraszam, że Ci post zajęłam takim wywodem. "W nagrodę" dodam tylko, że pomimo tego, że nie zgadzam się z przesłaniem wiersz nawet mi się podoba, a "Prośba" i "Święta prawda" są na prawdę świetne. :)
Ło jesteś, jakie to ogromne wyszło... Przepraszam, przepraszam, przepraszam strasznie.
Zakładki