Adziorroo napisał
Stara gwardio nikt nie ma nic nowego? :)
Już się robi :)
Zaginione odcinki
Nie chcę niszczyć czyjegoś światawięc jeśli wierzysz w opowieści o zaginionych odcinkach i podobają ci się one, może to nie jest historia dla ciebie.
Nie zrozum mnie źle nienawidzę, gdy ludzie skarżą się na brak realizmu w rozrywce, i uważam, że wszystkie dzieci powinny wierzyć w świętego Mikołaja i zębową wróżkę, aletu jest inaczej.
W latach 80 spotkałem tego gościa, Sida, który montował stare kasety VHS. To było coś więcej, niż jego hobby właściwie było to całe jego życie. Jego rodzice byli bardziej zamożni niż moi, więc gdy byliśmy nastolatkami, a ja harowałem w knajpie z fast fordami, on siedział w domu, montując te taśmy. Cały dzień. Całą noc.
Wiadomo, że z czasem niektóre rzeczy stają się jaśniejsze. Myślę, że był trochę autystycznya może był dobrze funkcjonującą osobą z zespołem Aspergeraale oczywiście nie jestem ekspertem i nie mówię, że rzeczywiście tak było. To po prostu najlepszy sposób, w jaki mogę wytłumaczyć jego obsesję montowania taśm.
Wszystko zaczęło się, gdy jako dziecko zobaczył film Old Yeller. Jego rodzice z jakiegoś powodu pozwolili mu to oglądać. Jeśli nie wiesz o co chodzi jest to historia chłopca i jego psa. Na końcu chłopak musi zastrzelić psa, bo ten ma wściekliznę.
Sidowi się to nie spodobało. Jego ojciec pracował jako fotograf i kamerzysta na weselach, więc pokazał mu jak posługiwać się pewnymi urządzeniami Sid wyciął końcówkę, zastępując ją wcześniejszą, szczęśliwą sceną, tak jakby pies nagle wyzdrowiał.
Później oglądał to nagranie bez opamiętania, nawet gdy był już nastolatkiem. Pokazał mi je raz, żebym zobaczył jak je ulepszył. Wyglądał jak mały chłopiec, gdy oklaskiwał i chwalił swoje dzieło.
Nie chcę mówić, że miałem na niego zły wpływ, ale po tym poprosiłem go, aby zrobił coś podobnego z innymi filmami.
Najbardziej interesowało mnie, żeby do kilku filmów wkleić rozbierane sceny, których aktorki tak naprawdę nie robiłyAle nie martw się. Nie miałem odwagi, żeby go o to poprosić. Po prostu wyobrażałem sobie, jak fajne by to było. Często.
Sid powiedział, że może zmontować każdy film, jaki tylko chce. Rzeczywiście, przerobił jeszcze kilka innych. Miał kopię kreskówki Ghost Busters i bez jaj każdy duch został z niej całkowicie usunięty. Historia nie miała żadnego sensu, ani ciągłości, ale ja byłem pod wrażeniem jego umiejętności.
W czasach kaset VHS takie rzeczy wydawały się bardziej niezwykłe, niż teraz.
Czas mijał, a ja namawiałem Sida, żeby montował więcej filmów, ale w innych celach. Zamiast usuwania strasznych scen, tak jak on tego chciał, miał zobaczyć, jak genialne rzeczy może zrobić.
Ten pucułowaty nerd miał gdzieś wszystkie trzy części Gwiezdnych wojen, idealnie ze sobą połączone, z dodanymi efektami, na których widok sam George Lucas zapłakałby: Dość tego mieszania!
To trwało jeszcze chwilę, zanim mi się znudziło. Zaczęło mi się wydawać, że to głupie. Wtedy zacząłem pracować, jeździć samochodem, umawiać się z dziewczynamikiedy on coraz bardziej wciągał się w edytowanie tych nagrań.
Myślę, że najbardziej lubił przerabiać kreskówki. Kiedy pojawili się Simsonowie, zaczął wariować. Wtedy jego edycje nie były już naprawianiem, ale mieszaniem ich na różne sposoby. Kolejną rzeczą, którą pamiętam, było nagranie odcinka M*A*S*H i zmontowanie go z krwawą sceną z wojny. W połowie jego wersji obóz zostaje zbombardowanyatakują żołnierzewszyscy giną. Najbardziej napracował się przy końcówce - zatrzymanych obrazach każdego z członków obsady. Wszyscy mieli zamknięte oczy.
Jego zainteresowania się zmieniły i skupiły się na tym, co kiedyś go przerażałoczyli na strasznych zakończeniach. Wydawało się, że uwielbia długie sekwencje, w całkowitej ciszy. Mi też kazał być cicho, gdy je oglądaliśmy.
Pewnie słyszałeś o tym tajemniczym gościu zwanym Banksy, który tworzy ciekawe graffiti na budynkach. Pewnego razu wszedł do sklepu muzycznego i podmienił kilka płyt Paris Hilton na własne podróbki.
Banksy nie umywa się do Sida. Ten co tydzień mówił mi o kolejnym sklepie lub wypożyczalni wideo, w których podmienił kasety. Zamieniał oryginały na własne wersje, a potem przerabiał te, które ukradł.
Pewnego razu, gdy od dłuższego czasu go nie widziałem, zatrzymałem się przed domem jego rodziców i znalazłem go w garażu. Urządził tam małe studio filmowe, miał nawet stół kreślarski.
Robił akurat swoją własną animację.
Jednocześnie byłem pod wrażeniem jego talentu, którego wcześniej nie ujawnił, i zastanawiałem się, kiedy w końcu wyjdzie z ciemności i zacznie być normalny jak ja.
Prawie w ogóle nie podnosił wzroku ze swoich rysunków gdy rozmawialiśmy. Zapytałem go o to, o co zapytałby każdy
Co do cholery jest z tobą nie tak?
Hm?
Serio, chłopie. To jest jakieś popieprzone.
To praca. Pracuję. Moja praca jest tak samo ważna, jak każda inna.
Sprzedajesz to chociaż, czy podrzucasz w różnych miejscach? Ile to wszystko kosztuje twojego ojca?
A co mnie to
Spojrzałem na to, co z takim zapałem rysował.
To ciało bez głowy? Tańczące?
Taa.
To dość mroczne, chłopie.
Wiem. O to chodzi.
Nie łapię tego.
Te taśmy. Myślałem, że to było złe, ale po czasie odkryłem prawdę.
To znaczy?
Straszne rzeczy są dobre. Szczęśliwe zakończenia to kłamstwo.
Rysował dalej, gdy tam stałem. Cisza była niezręczna, w tym momencie poczułem od niego smród. Nie tylko potu, ale również ubrań przesiąkniętych moczem.
Dałem sobie wtedy z nim spokój. Ten moment, kiedy patrzysz na kogośkogoś, kogo myślałeś, że znaszi wszystko, co myślisz to Cholera jasna, nie wiedziałem, że to aż tak daleko zaszło.
Miałem może 30 lat, gdy znów przypomniałem sobie o Sidzie. Przeglądałem internet, bezcelowo szperałem po sieci, gdy natrafiłem na miejskie legendy o dziwnych nagraniach i zaginionych odcinkach.
Rozpoznałem niektóre z nich. Oglądałem je z Sidem, a właściwie widziałem, jak je robi. Każda niepokojąca scena, każdy dziwny dialogWierzyłem w to, bo byłem tego świadkiem.
Inne odcinki SpongeBoba czy iCarly powstały po tym, gdy widziałem go ostatni raz, ale rozpoznałem ten styl. Nawet te, które nie wyglądały jak jego dzieła, mogły być nieudanymi próbami naśladowania.
Wciąż to robił. Mój Boże, to kompletnie zajęło moje myśli.
Zadzwoniłem na stary numer Sida, nie będąc pewnym czy go zastanę. Dzwoniłem przez kilka minut, ale wiedziałem, że poszukiwania nie mają sensu. Nawet, jeśli nadal mieszkał z rodzicami, mało prawdopodobne, żeby wciąż byli w tym samym domu.
Wciąż
Postanowiłem tam pojechaćzobaczyć, czy wciąż siedzi w garażu, montując taśmy lub przerabiając je w komputerze. Gdy dotarłem na miejsce, zobaczyłem nieskoszoną, przerośniętą trawę, miejscami sięgającą mi do pasa. Zniszczona fasada budynku, z farbą odłażącą z okien, brakującymi dachówkami i rynnami wypełnionymi jakimś syfem, dała mi do zrozumienia, że od lat nikt tu nie mieszkał.
Na drzwiach wisiała jakaś informacja, ale z drogi nie mogłem jej dojrzeć. Może pomogłaby mi znaleźć Sida i zobaczyć, czy otrzymał od kogoś pomoc, którą tak naprawdę ja powinienem mu dać.
Wjechałem na podjazd, światła samochodu oświetliły drzwi od garażu. Nie miały okien i były pomalowane sprayem przez jakichś idiotów.
Kartka na drzwiach, jak można było się spodziewać, mówiła, że posesja została zajęta przez bank. Wejście na nią było surowo zabronione, i że wkrótce przyjedzie ktoś, aby upewnić się, że dom został zabezpieczony przed mrozem.
Zawiedziony wróciłem do samochodu, ale coś nie dawało mi spokoju. Wiedziałem, że rodzice Sida trzymali zapasowy klucz pod kamieniem przy tylnych schodach.
Gdy go znalazłem, poczułem motyle w brzuchu.
Kto, wyprowadzając się, zostawia w domu tyle rzeczy? Poza kluczem były tam doniczki i dekoracje ogrodowe. Stary, zardzewiały rower Sida był oparty o ścianę i zostawił na niej brązowe ślady.
Nie wiem nawet co chciałem znaleźć, ale otworzyłem drzwi używając klucza.
Zapach był przytłaczający.
Nie był to zapach zgnilizny, ani niczego w tym stylutylkonie wiem czy to ma jakiś sens, alezapach elektryczności. Jak przypalony kurz na żarówce lub grzejnik wydzielający metaliczną woń.
To było jednak moje najmniejsze zmartwienie, gdy zobaczyłem, że wszystko wyglądało tak jak wtedy, gdy byłem tu ostatnio. Jakby czas się tu zatrzymał. Stół w jadalni, przy którym czasem siedzieliśmy, był pokryty kurzem, leżał na nim zdechły szczur, który prawie się rozpadał.
Telewizorten nieporęczny, duży telewizor na którym oglądaliśmy taśmy Sidabył tam, gdzie zawsze, wyświetlając czarno-białe zakłócenia.
Gdy odwiedzałem kolejne pomieszczenia, uczucie paniki i niepokoju tylko we mnie rosło. Każda cząstka mnie krzyczała UCIEKAJUCIEKAJ, pieprzony debilu!
Mimo to, otworzyłem pokój Sida. Był prawie pusty i zniszczony, jego figurki postaci z filmów i kasety wideosetki kaset wideostare i uszkodzone przez wilgoć.
Chciałem zawołaćkrzyknąć Sid! i czekać, aż się zjawi, jakby nic się nie stało.
Wszedłem do sypialni jego rodziców.
Tam, w łóżku, leżały dwa nieruchome ciała. Wychudzone. Szare. Prawie rozsypujące się, tak jak szczur w jadalni.
Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Nie tylko w to, że były tam dwa rozpadające się trupyale w to, że nikt wcześniej tego nie sprawdził. Nikt tego nie odkrył, aż do teraz.
Moje myśli szalały. Serce waliło mi jak młot. Jedyną rzeczą, która się nie ruszała, były moje stopy, które były jakby przyklejone do podłogi.
Sid musiał to zrobić. Nie było mowy, żeby tych dwoje położyło się pewnej nocy i jednocześnie umarło z przyczyn naturalnych! Sid mówił, że rodzice go nie obchodzą i
Kiedy ostatnio ich widziałem? Boże, nie widziałem ich od kilku dni, może tygodni, zanim ostatnio z nim rozmawiałem
Kiedy w końcu stamtąd wyszedłem, wyjąłem telefon i zadzwoniłem pod 911. Gdy przyłożyłem go do ucha, przeraźliwy dźwięk zakłóceń sprawił, że rzuciłem go na drugi koniec pokoju.
Pobiegłem do telefonu w kuchni. Piskliwe zakłócenia.
Sprawdziłem telefon w pokoju dziennym. Zakłócenia.
Odłożyłem słuchawkę, usłyszałem to. Muzykę. Słabą, ledwo słyszalną muzykę, której nie usłyszałem wcześniej. Melodia była zapętlonawesoła i lekkajakieś flety, może cała sekcja dęta.
Podążyłem za muzyką aż do drzwi do garażu. Przykładając ucho do ich brudnej powierzchni, upewniłem się, że dochodziła stamtąd.
Sid? - zawołałem, mogąc ledwo coś powiedzieć zmarzniętymi ustami. Sid, jesteś tam? Wszystko w porządku?
Popchnąłem drzwi, ale były zamknięte od środka. Jednak jeden mocny kopniak prawie wyrwał zgniłe drewno z zawiasów.
SID? - krzyknąłem, gdy kurz powoli opadał.
Przez mgłę widziałem tylko światło telewizora. Żywe kolory. Niebieski, zielony, żółty
Po chwili zorientowałem się, że w telewizorze leciała kreskówka. Potem zobaczyłem srebrne przewody idące od urządzenia do jakiejś ciemnej masy. Ciemna masa nabrała kształtu, gdy moje oczy przyzwyczaiły się do słabego oświetlenia.
To był Sida raczej jego ciałoleżące krócej, niż jego rodzice, siedzące w starym biurowym krześle. Kable od telewizora prowadziły prosto do jego ciała, znikając w starych, zaschniętych dziurach w jego skórze. Przez mały otwór między żebrami, wydawało mi się, że widzę jeszcze więcej metalu.
Podszedłem bliżej, z ręką na ustach, żeby nie zwymiotować. Jego usta były wykrzywione w ohydnym, szerokim uśmiechupuste oczodoły prawie wydawały się szczęśliwe, brwi były ułożone w zadowoleniu.
Cześć! - usłyszałem głos.
Był wesoły. Piskliwy. Brzmiał jak głos Sida, aleinaczej. Dziecinnie, bajkowo.
Odwróciłem się w stronę ekranu. Zielona trawa, niebieskie niebo, żółte kwiatyi Sid. Jego idealna podobizna. Przechadzał się po zapętlonym kreskówkowym tle.
Pomachał do mnie.
Sid - szepnąłem. O Boże, Sid
Onjego wersja z kreskówkiprzestał się mną interesować i znów zaczął wesoło spacerować po tym nieskończonym tle. Minął krzewpotem znowui znowuTen sam niebieski ptak, ćwierkając radośnie, kreślił ósemkę na niebie.
Sid - pokręciłem głową, nie mogąc tego pojąć, Nigdy nie powinienem pozwolić, żebyś stracił kontakt z rzeczywistością.
Myślałem o tym, co Sid zrobił swoim rodzicom. O tym, że niedługo przyjdzie ktoś z banku i cała sprawa ujrzy światło dzienne. Patrzyłem, jak chodził na ekranie, jeszcze przez pół godziny.
Potem odłączyłem telewizor od prądu.
Autor: SlimeBeast
Źródło:
http://creepypasta.wikia.com/wiki/Lost_Episodes
Intuicja
Zebraliśmy się pod opuszczonym domem w środku nocy. Może w większej grupie nie będzie tak strasznie, a poza tym, to tylko jedna noc.
Kiedy spotkałem się z resztą zauważyłem, że są tylko trzy dziewczyny wśród nas wszystkich, stojące na uboczu i szepczące do siebie. Po krótkiej chwili podeszły do nas i oznajmiły: My stąd idziemy."
Zapytaliśmy je, czemu nagle zmieniły zdanie. Intuicja", odpowiedziała jedna z nich. Obawiały się, że w tym domu stanie się coś złego. Były współlokatorkami, więc wsiadły do swojego samochodu i pojechały do domu.
To była poważna zmiana planów i zacząłem nad tym myśleć. Kiedy resztą grupy zaczęła wchodzić do domu, ja życzyłem im powodzenia i wsiadłem do auta. Nie zostanę w tym domu.
Jest już rano. Gdy oglądam poranne wiadomości, zauważam coś znajomego. To dom tych dziewczyn, które wtedy odjechały. Okazało się, że zostały brutalnie zamordowane we śnie, a nieznany sprawca pozostaje na wolności. No i tyle miały ze swojego przeczucia.
Niewiele później odbieram telefon od jednego z kolesi z grupy. Wyraźnie słyszałem złość w jego głosie, gdy opowiadał, że w opuszczonym domu dziewczyn nie spotkałoby nic złego.
Okazało się, przemiał ze sobą broń. Zszokowany zapytałem, po co ją wziął, co on krótko skwitował: Intuicja. Rozmawialiśmy jeszcze przez jakiś czas, w wiadomościach podali więcej informacji na temat morderstwa. Dziewczyny nie tylko zostały zabite, ale także wycięto różne fragmenty ich ciał. Mój rozmówca był niewątpliwie zniesmaczony.
Podczas przygotowywania śniadania zacząłem rozmyślać nad tym wszystkim. Przecież gdyby zabójca poszedł za nimi do opuszczonego domu, to najprawdopodobniej zostałby postrzelony i zabity.
Miałem szczęście, że zdecydowałem się wczoraj na kobiece mięso, czy to była intuicja?
---
Autor: Vlayer @ Reddit NoSleep
Komputer
Zastanawiasz się pewnie,co może robić małe dziecko,które dostało wczoraj komputer,wieczorem? No,ja właśnie też się zastanawiam. Moja młodsza siostra odziedziczyła po mnie mój stary,kochany,pierwszy. Miałam ogromną frajdę z grania całymi dniami w pasjansa albo gierki internetowe. Byłam niemal pewna,że moja siostra,Millie,robi właśnie to samo.
Nic bardziej mylnego.
Odpaliłam go wczoraj,była 20:43 (Millie zapisała tą godzinę na samoprzylepnej kartce). Zostawiłam ją samą sobie i poszłam uczyć się do egzaminów. Przesiedziałam nad książkami godziny,aż około 2:00 nad ranem,naładowana wiedzą,zasnęłam.
Kolejny dzień,sobota. Uwielbiam soboty,można się lenić przed monitorem cały dzień. Włączyłam swój laptop. O dziwo,po pstryknięciu włącznika zasilania,a następnie przycisku uruchamiania nic się nie działo. Hmpf,pewnie znowu się zepsuł - urok laptopów. Siostrzyczki od rana nie ma,mój stary komputer pozostał sam sobie. Ciekawość zjadała mnie żywcem. Uruchomiłam.
Żałuję.
Powitał mnie stary Windows XP. Nie przeinstalowywałam systemu dla Millie,zapewne i tak nie obchodziło ją,czy jest nowy czy stary. A jakże - pousuwała wszystkie moje gry. Na pulpicie - prócz standardowych ikonek - był folder "Millie". No tak,każdy nazywał tak swój folder,gdy był mały,albo nawet i teraz niektórzy tak robią z braku innych pomysłów. Otworzyłam go. Mieściło się tam pięć obrazków o rozszerzeniu .jpg - 20:43.jpg,43:20.jpg,02:43.jpg,34:20.jpg i 43200432034402.jpg. Bardzo zdziwiły mnie te nazwy - wszystkie były związane z godziną włączenia komputera. I ta ostatnia nazwa... To mnie naprawdę zaniepokoiło. Musiałam to sprawdzić jak najszybciej. Pierwszy obrazek zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Do komputera podłączyłam też kamerkę internetową kupioną za gorsze,żeby Millie mogła rozmawiać z koleżankami. Byłam tam ja z nią - zrobiła mi tzw.zdjęcie z zaskoczenia.Uśmiechnęłam się mimowolnie. Na dole,w lewym rogu widniał napis,pewnie dodany w Paint'cie:"Uśmiechnij się,Bóg jest z tobą". Pamiętam,gdy ja też miałam obsesję na punkcie religii,jakby mnie to kręciło,miałam wtedy 8 lat. Tyle co ona. To było słodkie.
Drugi plik nie był już taki słodki. To było to samo zdjęcie,literki ze zdania były odwrócone,jakby się przewróciły. Nasze miny jakby zrzedły,a w ręce mojej siostry trzymany był nóż. Przeraziłam się nie na żarty. To na pewno jakiś montaż... Ale,po pierwsze,czemu? Po co miałaby to robić? Po drugie,jak?Nie potrafi posługiwać się Paintem,jedynie dodaje jakieś napisy,nic więcej. A to wyglądało bardzo realistycznie.
Trzeci obrazek. I przy okazji czwarty - oba były dosłownie identyczne. Była tam Millie ze swoją zwykłą minką,taką,jaką ma zawsze,gdy gra w gry komputerowe. Było jednak coś dziwnego w tym zdjęciu,a raczej zdjęciach - miała na sobie białą jak śnieg suknię,której nigdy wcześniej nie widziałam. A był to ten sam wieczór,nie miała jak jej kupić. Na dole widniał napis:"Bóg zawsze będzie przy tobie". Przyjrzałam się plikom - odkryłam różnicę. Na 02:43.jpg Millie ma normalne źrenice,na 34:20.jpg - rozszerzone do niemożliwych rozmiarów. Wyłączyłam szybko pliki. Przeraziłam się nie na żarty,serio.
Musiałam jednak wiedzieć,co czai się na ostatnim obrazku. Zdawało mi się,że całe moje życie zależy od tego,co tam jest. Naprawdę.
A mogłam tkwić w niewiedzy.
Plik przedstawiał Millie. Miała wbity nóż w głowę,ten sam,co na tamtym obrazku. Jej bialutka sukienka była cała we krwi. Mówiąc o krwi,była rozlana po całym biurku,dziewczynka miała ją nawet we włosach. Główka siostry leżała przed monitorem. A,tym razem u góry,pisało:
"Boga już tutaj nie ma".
OKNA
Ale ciekawa strona! A ja mam historię, która na pewno was zainteresuje.
Wydaje mi się, że zanim zacznę, należy się Wam kilka słów wprowadzenia. Otóż mam małego bzika na punkcie broni, survivalu, wyposażenia taktycznego, lornetek, latarek i tak dalej. Sprzętu mam od groma, a perełką mojej kolekcji jest karabin Remington 700 (w Rosji można go zupełnie legalnie kupić po pięciu latach posiadania wiatrówki). Mam do niego też dwie bardzo dobre lunety - jedną mocniejszą, a drugą słabszą. Nie, nie jestem żadnym psychopatą, powiedzmy, że lubię się czuć przygotowanym na nieprzyjemności w tych niespokojnych czasach. Tyle, jeżeli chodzi o wstępne wyjaśnienia.
A oto i sama historia. Pewnego razu zdarzyło mi się wynająć mieszkanie w jednym z północno-wschodnich rejonów Moskwy. Zrobiłem to z absolutnej konieczności, nie zamierzałem zostawać tam długo, więc umowę podpisałem tylko na kilka miesięcy. Mieszkanie znajdowało się na ostatnim piętrze dwunastopiętrowego wieżowca, a widok z okien byłby wspaniały, gdyby nie jedno "ale" - naprzeciwko, w odległości może dwustu metrów, stał inny dwunastopiętrowiec, poza którym praktycznie nic ze swoich okien nie widziałem. Mieszkanie było bardzo tanie, nie było w nim nawet telewizora. Internetu także nie zamierzałem podłączać, przecież i tak niebawem miałem opuścić to miejsce. Przyznacie więc rację, że nie było tam zbyt wielu rozrywek. Do tego, jak na złość, pracy, którą w międzyczasie podjąłem, okazało się mniej niż pierwotnie przypuszczałem. Spędzałem więc wieczory czytając, a potem, gdy słońce już zaszło, brałem karabin i zaczynałem bawić się w "oglądanie" - rozrywkę tę wynalazłem sobie już trzeciego dnia. Nastawiałem lunetę, patrząc na ulicę, dostrajałem ją do różnych obiektów, a raz czy dwa zajrzałem przypadkowo do kilku okien - i jakoś tak się wciągnąłem. Przyciągnąłem do okna biurko, postawiłem na nim Remingtona i przez szczelinę w zasuniętych zasłonach zacząłem poznawać mieszkańców domu naprzeciwko.
Macie zupełną rację, jeżeli w tym momencie myślicie o mnie źle. Nie ma nic dobrego w oglądaniu ludzi w celowniku lunety, nawet jeżeli jest ona przykręcona do niezaładowanego karabinu, ale, cholera, kiedy raz już spróbowałem, nie mogłem się powstrzymać. A poza tym, blok naprzeciwko był istną wylęgarnią świrów. Szybko mi się znudził gość z szóstego piętra, który całymi wieczorami zwykł oglądać pornole. Moimi ulubieńcami stali się za to chuchro-karateka z dziewiątego, który co wieczór urządzał sobie w kuchni bezlitosny trening, oraz para z siódmego. Parka ta była niesamowicie namiętna, przez te kilka dni, podczas których ich obserwowałem, uprawiali seks chyba na wszystkie sposoby, jakie znam, i wcale nie wyglądali, jakby kończyły im się pomysły. Do tego chyba nie wiedzieli, jak się wyłącza światło w ich sypialni, a podglądać ich można było bez końca - naprawdę wiele można się było od nich nauczyć. Byli jeszcze pijacy, interesujący tylko podczas burd, rozwódki z dziećmi, kilka mniej więcej normalnych rodzin, oraz dużo innych ludzi. Ale nie o nich będzie tu mowa.
Pewnego razu przypadkowo spojrzałem w okno na ósmym piętrze, na które wcześniej jakoś nie zwróciłem uwagi. Zobaczyłem prawie pusty pokój, oświetlony przez jedną jedyną lampę, wiszącą na suficie. Drzwi były porządnie zamknięte, a w kącie stało łóżko, na którym w jogińskiej pozie siedział człowiek. Zwrócił moją uwagę swoim bezruchem, postanowiłem więc na chwilę się przy nim zatrzymać. Był zwrócony plecami do okna i wpatrywał się w ścianę. Strasznie chudy, blady i wysoki, jego kompletnie łysa głowa wydawała się nieproporcjonalnie wielka. Nie miał na sobie ani koszulki ani majtek. Patrzyłem na niego może z pięć minut, a następnie przesunąłem celownik na ścianę, w którą się wpatrywał. Na tyle, na ile mogłem stwierdzić, ściana była pusta - żadnych obrazków ani ozdób, wypłowiała tapeta tu i ówdzie obrywała się od ściany. Obejrzałem sobie pokój - również nic ciekawego, dwa krzesła, stoliczek ze stertą gazet, stary fotel, a przed łóżkiem na podłodze mały dywanik. Na zamkniętych drzwiach zauważyłem kilka dziwnych pionowych linii - i to wszystko. Uznałem, że gość sobie po prostu medytuje i nie należy się po nim spodziewać niczego specjalnego. Przeniosłem się więc do mojego ulubionego karateki, który właśnie rozpoczął rozgrzewkę przed kolejnym treningiem. Po jakichś dwóch godzinach, gdy nieletni mistrz oraz nieposkromiona parka zakończyli swoje występy, zajrzałem dla porządku jeszcze w okno jogina. Siedział wciąż w tej samej pozie, patrząc w ścianę. Wytrzymałem pół minuty, schowałem karabin i poszedłem spać.
Tak w zasadzie pewnie bym i o tym zapomniał, gdybym po kilku dniach znów przypadkiem nie zajrzał w to okno. Nie dostrzegłem niczego nowego i to mnie z jakiegoś powodu rozgniewało. Wtedy już na serio liczyłem, że każdy z lokatorów domu naprzeciwko ma do dyspozycji coś, co może dostarczyć mi rozrywki. A ten typ po prostu sobie siedział i gapił się w ścianę. Chociaż mógł się nie gapić tylko spać na siedząco. A może nie żył? Może to lalka albo manekin? A może naprawdę kopnął w kalendarz? Medytował, medytował i świat astralny w końcu upomniał się o niego. Bardzo się zainteresowałem tą sprawą. Patrzyłem na niego całą godzinę - nie ruszył się. Lalka jak nic. Tym bardziej, że taki chudy, wysoki, łeb wielki, skóra blada, a ręce prawie do kolan... Nie ma takich ludzi! No ale co ta lalka robi sama w tym pokoju? Rekwizytornia jakaś? A gdzie inne rzeczy? Czemu tam nikt nie wchodzi? Mieszkanie jest puste? A kto w takim razie zapalił światło? Popatrzyłem w okna sąsiednich mieszkań. Na prawo mieszkała rodzina z dwoma maleńkimi dziećmi, na lewo - światła zgaszone, nic nie widać. Spoko. Chciałem popatrzeć na coś innego, ale jakoś tego wieczoru ani karateka, ani zakochana para, broniąca ciągłości gatunku mnie nie zaciekawili.
Następnego dnia wróciłem z pracy trochę wcześniej i od razu zerknąłem w lunetę. Siedzi, dziad jeden. W tej samej pozycji. Chociaż nie, trochę się obrócił. Czyli że jednak coś tam się ostatecznie dzieje.
Gapiłem się cały wieczór, nie wychodziłem nawet do toalety. Siedzę twardo. On też. Gapi się w ścianę. Zdawałoby się, że trochę oddycha. Gdy rozbolały mnie oczy, machnąłem ręką i poszedłem spać.
Rano przed pracą spojrzałem znowu. Bez zmian.
Obserwowałem go cały tydzień. Kilka minut rano, kilka godzin wieczorem. Raz na jakiś czas jego położenie zmieniało się minimalnie, ale jak i kiedy - tego nie widziałem. Pewnego dnia wróciłem z pracy i zobaczyłem, że ma w łóżku zmienioną pościel! Wtedy postanowiłem objąć go całodobową obserwacją.
Męczyłem się z tym cały wieczór, ale rezultat mnie zadowalał. Karabin na dwójnogu wycelowałem w okno, a do lunety przy pomocy statywu przystawiłem obiektyw kamery, która nagranie przesyłała bezpośrednio do laptopa. Będzie można potem zobaczyć, co dzieje się przez te kilka godzin, kiedy ja jestem w pracy. Rano sprawdziłem wszystko jeszcze raz dokładnie, a po naciśnięciu REC na kamerze wyszedłem z domu.
Pierwszego dnia czekało mnie rozczarowanie. Kamera zapisała wszystko poprawnie, jogin osiem godzin przesiedział na łóżku, nie ruszając się. Ledwo starczyło mi cierpliwości, aby powtórzyć wszystko następnego dnia.
Za drugim razem poszczęściło mi się. Wieczorem, przeglądając taśmę, zobaczyłem jak o 14:17 drzwi do pokoju się otwierają i wchodzi kobieta z tacą w rękach. Na początku pomyślałem, że pewnie przyniosła mu jedzenie, ale na tacy prawie nic nie było, widziałem tylko jakiś woreczek i kilka małych pudełek. Powoli podeszła do jogina i postawiła tacę przed nim na łóżku. Następnie jakiś czas stała i patrzyła na niego. Myślałem, że rozmawiają, ale gdy się przyjrzałem, okazało się, że jej usta się nie ruszają. Po chwili zaczęła pocierać jego lewą rękę, a następnie na kilka sekund pochyliła się nad nim. Co robiła dokładnie, nie sposób było powiedzieć, bo zasłaniały jego plecy, ale wyglądało to na zastrzyk. W każdym razie, takie odniosłem wrażenie. Później jakoś specyficznie, bokiem, podeszła do okna, uchyliła je i zapaliła papierosa. Gdy spaliła, zamknęła okno, zabrała tacę i rakiem wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Nic więcej się nie działo. Oderwałem się od monitora, zerknąłem w lunetę - w pokoju wszystko było tak, jak na ostatnich kadrach nagrania. Gdyby nie kamera, nie wiedziałbym nawet, że ktoś tam przychodził.
Przejrzałem nagranie jeszcze raz. Było w nim coś dziwnego, nawet strasznego. Chociaż zdawałoby się, że wszystko jest jasne. Na łóżku siedzi blady, chudy jak szczapa koleś, prawdopodobnie upośledzony, odwiedza go jego opiekunka, robi mu zastrzyk, pali papierosa i wychodzi. Obejrzałem nagranie jeszcze jeden raz. I jeszcze. I do niczego nie doszedłem. Spojrzałem jeszcze raz przez lunetę na gościa (siedzi, dziadyga), i poszedłem spać.
W ciągu następnego tygodnia, wykorzystując swój mały system inwigilacji, stwierdziłem, że:
a) kobieta z tacą przychodzi do pokoju raz na dwa dni, około 14-15, robi zastrzyk, pali papierosa i wychodzi;
b) prawdopodobnie poza tym w pokoju nie dzieje się zupełnie nic!
Stawało się to moją obsesją. Po pierwsze, nie widziałem, jak i kto zmienia mu prześcieradła. Po drugie, zrozumiałem, co dziwnego było w zachowaniu tej kobiety. Widziałem, jak trzy razy odwiedza go w pokoju, ale ani na sekundę nie odwraca się do niego plecami.
***
Śledziłem ich kilka ładnych tygodni, z pracy o mało mnie nie wyrzucili. W tym czasie jeszcze raz zmieniono mu pościel, ale tego nie widziałem. Musiało to być w nocy, kiedy spałem. Zauważyłem też, że kilka razy w tygodniu kobieta z mieszkania gdzieś wychodzi na 30-40 minut. Widziałem ją, jak wychodzi z klatki i wraca z kilkoma reklamówkami. Kilka razy udało mi się wypatrzeć dokąd idzie - szła do najbliższego warzywniaka, a w drodze powrotnej zachodziła do apteki. Próbowałem się dowiedzieć, co tam kupuje, ale paragon zawsze zabierała ze sobą, a obsługi pytać nie chciałem.
Raz na dwa dni przychodziła do niego do pokoju, robiła zastrzyk, paliła papierosa, wychodziła. Ani na sekundę nie spuszczała go z oczu. Jego pokoju nauczyłem się na pamięć. Dużo myślałem o paskach na drzwiach, o obdartych tapetach. Otóż na drzwiach była to po prostu zdarta farba. Obdarło ją to samo, co i tapety - jego paznokcie. Nie było na to najmniejszego dowodu, ale innego wyjaśnienia nie mogłem znaleźć. Zacząłem się go bać. Patrzyłem na niego przez lunetę, godzinami wgapiałem mu się w potylicę, a on po prostu sobie siedział w łóżku w kącie. Dziwne to było uczucie, patrzeć, jak w mieszkaniu obok małe dzieci bawią się i skaczą na tapczanie, a za ścianą, raptem kilka metrów od nich, siedzi ten potwór.
Miałem wrażenie, że powinienem coś z tym zrobić. Ale co? Wezwać milicję? Co im powiedzieć? Przyjadą, zastukają do drzwi, nikt im nie otworzy - i co potem?
Nękało mnie to. Jednego wieczoru w kafejce przekopałem cały Internet, ale oprócz klasycznych strasznych historyjek nie znalazłem niczego (chociaż zdaje się, że jedna pasta o tym nawet coś wspominała). Próbowałem też się czegoś dowiedzieć od mieszkańców bloku, ale najprawdopodobniej nikt nic o nim nie wiedział. Ostatecznie zdecydowałem się na najgłupszą rzecz w moim życiu.
Dobrze się do tego przygotowałem. Wziąłem ze sobą kilka moich najlepszych noży, rewolwer gazowy, maskę, aby w razie czego schować twarz, wytrychy, latarkę, petardy dla odwrócenia uwagi, a także świecę dymną. Pochowałem to wszystko po kieszeniach, starając się, aby nie wyglądało to podejrzanie i żebym nie brzęczał przy każdym ruchu, następnie wyszedłem na ulicę, siadłem na ławce przed klatką i czekałem. Gdyby wtedy rutynowo wylegitymowali mnie milicjanci, miałbym ogromne problemy. Czasem nawet żałuję, że tak się nie stało.
Najśmieszniejsze jest to, że siedząc tak wtedy na tej ławce, nie miałem zielonego pojęcia, co tak właściwie chcę zrobić.
Po jakichś czterdziestu minutach zauważyłem, że kobieta z tego mieszkania wyszła z klatki i skierowała się swoim zwyczajem w stronę sklepu. Pół godziny miałem na pewno. Wstałem i wszedłem do tej samej klatki.
Gdy wszedłem na ósme piętro, zobaczyłem, że drzwi na korytarz są otwarte. Wszedłem i znalazłem się pośrodku słabo oświetlonego korytarza, którego jeden z końców był niesamowicie zagracony. Wzdłuż ścian stały rozmontowane metalowe szkielety łóżek, rower bez kół, łyżwy, sanki, jakieś zakurzone pudła, potrzaskane meble, a do tego wózek inwalidzki. Z jakiegoś powodu to on właśnie przykuł moją uwagę.
Obliczywszy, że drzwi do interesującego mnie mieszkania znajdują się dokładnie w tym zagraconym końcu korytarza, wstrzymałem oddech i ruszyłem w tamtą stronę. Oto i są - drzwi obite brązową sklejką, mieszkanie numer 41. Klamka, dziurka od klucza, wizjer - nic specjalnego. Stanąłem kilka metrów od drzwi, starając się pozbierać myśli. Co ja tutaj robię? Co mam zamiar zrobić? Dygocząc, tępo patrzyłem to na drzwi, to na wózek inwalidzki. Po chwili zdałem sobie sprawę, że oprócz własnego ciężkiego oddechu słyszę coś jeszcze. Wstrzymałem oddech i przysłuchałem się.
"Szszwaark... szszwaark..."
Dźwięk dochodził zza drzwi mieszkania numer 41 i wyraźnie się zbliżał. Zanim zdążyłem go jakoś zidentyfikować, zanikł. Zapadła pełna napięcia cisza. Myśli w mojej głowie powoli zaczęły się układać. Dotarło do mnie, że to, co słyszałem, to były jego kroki. Podszedł do drzwi i stoi za nimi. Nosz k**, pewnie jeszcze patrzy na mnie przez wizjer!
W tym momencie klamka zaczęła się szybko obracać, a na drzwi ze środka coś bardzo mocno naparło, sądząc po tym, jak zatrzeszczały. W tym momencie, delikatnie rzecz ujmując, zabrakło mi odwagi i wybiegłem stamtąd ile sił w nogach. Jak zszedłem z ósmego piętra - nie pamiętam, na pewno było to bardzo szybko. Wziąłem się w garść dopiero pod klatką. Miałem jeszcze na tyle oleju w głowie, żeby nie iść od razu do siebie, a przejść się chwilkę między blokami, zmylić ślady. W domu byłem po dziesięciu minutach. Od razu wbiegłem do pokoju, złapałem za karabin i wycelowałem w jego okno.
I wtedy przeraziłem się jeszcze bardziej. Stał za oknem, skrobał paznokciami po szkle, i niech mnie kule biją, jeżeli nie wpatrywał się prosto we mnie. Widziałem go tylko przez sekundę, ale tego, co zobaczyłem, nie zapomnę nigdy. Chude, kościste ciało, przez białą jak papier skórę prześwitywały kości, wydłużone ręce zakrzywionymi palcami skrobią szkło, a na ogromnej, praktycznie białej, bezwłosej głowie potworna twarz, pozbawiona nosa. Dwoje wielkich, czarnych oczu i usta bez warg. Ruszał rękami, usta mu się otwierały i zamykały, zostawiając na szkle śliskie ślady, a oczy były wpatrzone we mnie. Czułem to spojrzenie.
Mimo, że mój mózg w tym momencie był sparaliżowany przez strach, to ciało wiedziało, co robić. Jak we śnie, odskoczyłem od okna i rzuciłem się do szafy, gdzie trzymałem pudełko amunicji. Dziesięć sekund później wróciłem z załadowanym już Remingtonem. Było mi wszystko jedno, co będzie potem. Zarepetowałem, złożyłem się i wziąłem okno na cel. Jednak jedyne, co ujrzałem w lunecie, to zaciągnięte zasłony.
***
Z mieszkania wyprowadziłem się tego samego dnia. Zapłaciłem właścicielowi, nie pytał o nic, a ja byłem mu za to wdzięczny. Skupiłem się na pracy, przeżyłem kilka miesięcy i zacząłem o tym zapominać. Czasem jednak o nim myślę. Zrozumiałem, dlaczego siedział twarzą do ściany - tak go posadzono. Specjalnie, aby nie widział innych ludzi. Kim on jest? Nie wiem. Czy jest niebezpieczny? Wydaje mi się, że ekstremalnie.
Czasami widuję go w snach. Drapie w moje drzwi, a ja patrzę na niego przez wizjer. Karabin za każdym razem chybia.
Nie podoba mi się to, że on mnie wtedy widział. Czy się boję? Mam broń i umiem się bronić, ale skłamałbym, jeśli powiedziałbym, że się nie boję.
Matczyna Kołysanka
Nieważne, jak bardzo staram się przypomnieć sobie coś złego, to jednak moje dzieciństwo było po prostu zbyt idealne. Spędziłem godziny rozmyślając o czasach, kiedy nie rozumiałem świata - a mimo to, o czymkolwiek staram się myśleć, każdy obraz i każda sytuacja, które pamiętam, zawsze były idealne.
Z pewnością można powiedzieć, że moi "rodzice" byli nieco dziwni, ale nigdy mnie nie skrzywdzili. Mój tata był nadopiekuńczy i nigdy nie pozwalał mi się bawić w kuchni, ale poza tym nie przypominam sobie żadnych innych oznak, które mógł zauważyć mój dziecięcy umysł. Nie pamiętam też żadnych wrzasków ani głośnych kłótni lub trzaskania drzwiami; tata i Eliza nigdy nie mieli powodów do konfliktów.
Nie cierpię wspomnień o naszej trójce, kiedy siedzimy przy stole w porze kolacji, a między nami stoją świeżo ugotowane prze mamę dania. Pamiętam jaki niewdzięczny byłem; pochłaniałem jedzenie nie wiedząc, ile moja matka wycierpiała, aby je przygotować. Czasami nawet grymasiłem, że mi nie smakuje, a wtedy Eliza wracała do kuchni i po jakimś czasie wracała z zupełnie nowym daniem.
Nienawidzę wspomnień o radości, którą odczuwałem podczas naszych wypraw do odległego lasu na kemping. Tata prowadził, a Eliza siedziała obok niego, podczas gdy ja spałem na tyłach. Nawet w czasie tych wycieczek, kiedy tata kierował, a ja zasypiałem z tyłu, wciąż mogłem liczyć na kołysanki. Całe to jedzenie, wycieczki, wakacje, nocne seanse telewizyjne, nocne zabawy i nocne oglądanie nieba - wszystko to było przyjemne, ale nawet wtedy, kiedy byłem mały, to wiedziałem, że nic z tych rzeczy nie równa się cudownej kołysance, nuconej z głębi serca matki wprost do ucha jej syna.
Kołysanki zawsze towarzyszyły mi, zanim odpłynąłem w świat snów. Moja matka nuciła kołysanki tylko dla mnie, nieważne czy spałem w moim łóżku, czy na metalowych skrzyniach w wozie kempingowym. Zawsze mogłem się ich spodziewać i nie wydaje mi się, żeby tata i Eliza zdawali sobie sprawę, jak wiele dla mnie one znaczyły.
Oczywiście, że nie mieli o tym pojęcia, bo ani tata, ani Eliza nie wiedzieli o tych kołysankach.
Tata zawsze kazał mi mówić "mamo" do Elizy, ale nigdy tego nie robiłem. Eliza całowała mnie na dobranoc, przynosiła parujące garnki z jedzeniem z kuchni i zapalała moje świeczki urodzinowe. Jednak według mnie nie zasługiwała na bycie nazywaną mamą. Wiedziałem, jakoś, chociaż nikt mi nigdy nie powiedział, że ona nie była moją matką.
Może to przez te kołysanki, ten prosty akt buntu. Nigdy nie padło żadne słowo, ani nawet puknięcie. Te kołysanki był jedyną formą, w której dla mnie istniała moja matka, a mimo to wiedziałem, że to właśnie ona nią jest, a nie Eliza. Jej kołysanki były jedynym prezentem, na który wystarczyło jej sił, ale to wystarczyło, abym zrozumiał, jak bardzo mnie kochała.
Przez czternaście lat wydawało mi się, że miałem szczęśliwe dzieciństwo. Przez czternaście lat miałem pyszne jedzenie przygotowane przez moją mamę, i skarpetki ręcznie zrobione przez moją mamę, i matczyne kołysanki co noc.
Wtedy, jednej nocy, kiedy leżałem między legionem pluszaków, nie usłyszałem nucenia. Położyłem się na łóżko, po cichu i czekałem - ale kołysanki nie było.
Płakałem długo i mocno; opuściła mnie, zdradziła. Tej nocy wiedziałem już, tylko z braku kołysanki, że moje dzieciństwo nie będzie już więcej szczęśliwe.
Następnego dnia Eliza miała duży, niebiesko-żółty ślad na lewym policzku. Jedzenie, które przyniosła z kuchni było bez smaku i rozgotowane. W nocy, zamiast kołysanki mojej mamy usłyszałem wściekłe krzyki taty.
Nie wiem, jaki plan awaryjny mieli przed pomyłką Elizy, ale nie oszukuję się: jeśli mieli w ogóle jakiś plan, to zapewne z goła inny od tego, co wyszło.
Eliza zbyt pośpiesznie zamknęła skrzynię, a to wystarczyło, aby moje dzieciństwo dobiegło końca.
Gdy teraz o tym myślę, to to wszystko ma sens: Eliza zawsze żaliła się, że nie może mieć kolejnego dziecka, a tata zawsze upewniał się, że wiedziałem jak ciężko się starali, aby mieć mnie.
Lubię wyobrażać sobie, jak musiała wyglądać moja matka, kiedy ją poznał. Lubię myśleć o niej, jako o pięknej i zdecydowanej, twardo dążącej do celu. Pewnie się do nich uśmiechała i pocieszała.
Nie było łatwo stać przy grobie mojej matki, gdy nie wiedziałem nawet, jak wyglądała jej twarz, zanim całkiem wyschła i zgniła.
Nie znam nawet jej imienia. Jedyną rzeczą, której jestem pewny, to że spotkali ją na autostradzie. Tak tata powiedział w sądzie, ale sędzia nie pytał o jej wygląd, zapach, czy uśmiech, a sam tata nie pamiętał nawet jej imienia. Tata i Eliza podjęli decyzję zanim w ogóle moja przyszła matka wsiadła do ich samochodu.
Musiała bardzo mnie kochać. Nie wiem, czy kiedykolwiek jakiś rodzic kochał swoje dziecko tak mocno jak moja matka kochała mnie.
Zakneblowali ją, potem związali jej ręce i ucięli nogi. Tata powiedział, że tak było łatwiej. Sędzia szczególnie wypytywał, czy dali jej coś na uśmierzenie bólu - tata i Eliza powiedzieli, że nie. Powiedzieli, że "nie myśleli o tym".
A to wszytko przeze mnie. Wszystko to, bo chcieli mieć dziecko, którego Eliza nie mogła urodzić.
Eliza opowiedziała sędziemu, że próbowali przez wiele lat, zanim zdecydowali się poszukać surogatki. Powiedziała też, że od samego początku planowali ją zabić. Chcieli tylko mnie, dziecko, nie moją matkę.
Ale kiedy się urodziłem zobaczyli, jak bardzo mnie kochała.Powiedzieli jej, że nigdy mnie nie zobaczy, ani ja nie zobaczę jej. A ona błagała. Powiedziała, że zrobi wszystko, aby być częścią mojego życia.
Dali jej wybór - mogła być przy mnie, albo mogła być martwa. Moja matka powiedziała, że chce być przy mnie.
Zaszyli jej usta, aby nie mogła ze mną rozmawiać.
Nienawidzę tego, że moje wspomnienia są radosne. Nienawidzę tego, że pamiętam bycie szczęśliwym w chwilach, kiedy Eliza przynosiła mi jedzenie z kuchni albo przynosiła mi nowo zrobione na drutach skarpetki i szaliki.
Przez czternaście lat zmuszali ją do gotowania.
Przez czternaście lat trzymali mamę zamkniętą w kuchni za dnia, a w dużej, metalowej skrzyni nocą.
Nawet na nasze wycieczki zabierali skrzynię ze sobą. Wiedzieli, że bez nóg nie ucieknie.
Mając szesnaście lat znalazłem skrzynię. Nie dali jej nawet poduszki.
Nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak bardzo musiała mnie kochać moja matka, aby przez to wszystko przejść. Uczestniczyła w moim życiu jedynie poprzez słuchanie mnie za dnia. Słyszała, jak mówię, śmieję się i płaczę, a to było wystarczająco, aby trzymać ją przy życiu.
Tata powiedział sędziemu, że nie myśleli, że wytrzyma tak długo. Polubili fakt, że ktoś im gotował, zaszywał ubrania i robił na drutach moje skarpetki, więc nie zdecydowali się jej zabić, ale myśleli, że sama umrze po roku lub dwóch ze smutku, nudy lub popełni samobójstwo.
Jej miłość trzymała ją przy życiu przez czternaście lat - aż jednej nocy Eliza zamknęła skrzynię, ale zapomniała otworzyć dopływy powietrza.
Wciąż się zastanawiam, dlaczego jej nie pochowali. Musieli czuć gnijące ciało od tygodni. Musieli być świadomi ryzyka, jakie wiąże się z zatrzymaniem ciała.
Musieli się spodziewać, że pewnego dnia ciekawski szesnastolatek wejdzie do schowka obok jego pokoju.
Czasami, nocami, wciąż słyszę jej nuconą kołysankę. Teraz jednak jej kołysanka powstrzymuje mnie od snu, zamiast usypiać.
W te noce, kiedy słyszę kołysankę w głowie jedyne, co widzę, to jej twarz, którą zobaczyłem w skrzyni. Wszystko, co widzę, to usta, które nuciły prze tak wiele nocy: zaszyte, ale zastygłe w uśmiechu.
Zakładki