Wieża Ciszy
19 stycznia 2003 roku - Indyjscy urzędnicy odważyli się wejść głębiej w dziewicze tereny dżungli, chcąc zbadać kilka osób zaginionych wynikających z raportów pobliskiego miasta. To co znaleźli było "Wieżą Ciszy" lub Dakhama [w przetłumaczeniu z indyjskiego,miejsce dla zmarłych, wielka długa wieża] Zoroastrianie [jedna z najstarszych religii indyjskich] wykorzystywali te miejsca do pozbycia się ciał na "wolnym powietrzu" zrzucając nieboszczyków z wieży.
Podczas gdy miejsca tak jak te nie są rzadkie, w pewnych cześciach Indii znajduje się kilka szczególnych cech aluzji przy czymś bardziej niezwykłym...
Żadne ze zwłok przedstawionych na zdjęciu nie zostały zidentyfikowane. Mieszańcy wsi znajdujących się obok, początkowo byli zaskoczeni wiadomością śmierci, oraz nie potrafili zidentyfikować tamtejszych ciał. A co ciekawe zwłoki nie pasują do opisu ludzi którzy wcześniej zaginęli.
Nie było żadnych zwierząt wokół, oprócz robaków i kilku padniętych much. Zorosastrianie rozpruwali organy zmarłego i zostawiali zwierzętom, które żywiły się padliną. Urzędnicy znaleźli w trupach stosunkowo nietknięte przez jakiekolwiek zwierze ciała.
Nie ma oficjalnej wiadomości dotyczącej ilości ciał znalezionych na wieży. Tak naprawdę, mało osób widziało to miejsce, dla tego jest tylko jedno zdjęcie które pokazuje wieże i ciała. Urzędnicy zaczęli unikać od tamtej pory tego miejsca, ponieważ jak mówią - czuli niepokój patrząc sie na wierze, jak by coś w niej tkwiło.
Głęboki dół ze zdjęcia został napełniony na kilka stóp krwią - zdecydowanie więcej krwi niż zmarli mogli w sobie łącznie mieć. Smród był tak nieznośny że wielu urzędników zaczęło wymiotować, a na dodatek przyprawiało ich o mdłości już przed wejściem na Dakhama.
Wyprawa miała się już kończyć gdy mieszkaniec małej wsi kopnął przypadkowo kość do dołu, przebijając koagulowaną powierzchnię basenu krwi. Ogromny wybuch gazu z powodującej rozkład krwi wybuchnął z dołu, ochlapując wszystkich w pobliżu razem z fotografem.
Ci złapani w eksplozji, natychmiast zostali wysłani do szpitala, gdzie byli zarażeni jakąś infekcją.
Zaczęli majaczyć, mieli gorączkę. wykrzykiwali coś o "zostaniu splamionym krwią Ahriman" [wcielenie zła w zoroastryzmie] pomimo tego nigdy nie przyznali się do wyznawania tejże religii.
Tak naprawdę, wielu z nich nie miało pojęcia czym jest Dakhama i gdzie się znajdowała. Ludzie zaczęli majaczyć i zachowywali się jak opętani, majaczyli słowa od tyłu, aż nagle zaczęli atakować personel szpitalny do czasu gdy nie został podany środek uspokajający. Gorączka ostatecznie zabiła wszystkich.
Gdy urzędnicy wrócili biegiem z informacjami dotyczącymi materiałów szkodliwych następnego dnia, miejsce było puste. Wszystkie ciała zostały usunięte i, zadzwiwiająco, kałuża krwi oraz dół zostały oczyszczone. Jedynym dowodem całej historii jest to zdjęcie
http://i40.tinypic.com/20ue58x.png
Grubas.
Pewnego lipcowego dnia było tak gorąco, że postanowiłem zejść do piwnicy mojego bloku, żeby wziąć stamtąd wentylator.
Ze względu na wielki bałagan panujący w mojej piwnicy przedzieranie się przez stertę gratów i bibelotów zajęło mi sporo czasu
ale wreszcie znalazłem to po co przyszedłem. Znalazłem tam również coś co mnie zaintrygowało, coś czego nie spodziewałem się
tam znaleźć i co z całą pewnością nie należy do mnie i nie należy też do nikogo z moich domowników (mieszkam z matką, ojcem i siostrą).
Była to oryginalna kaseta VHS z filmem "Absolwent" z 1967 roku. Jednak nie to było najbardziej zadziwiające. Na kasecie nalepiony był pożółkły
plaster a plomba na egzemplarzu była wyłamana. Na plastrze widniał y słowa napisane czarnym mazakiem "Mala per se". Wróciłem do mojego mieszkania jednak jako, że nie posiadam odtwarzacza VHS odłożyłem kasetę między książki na półce w moim pokoju i ze względu na natłok pracy kompletnie zapomniałem o całej sprawie.
Jakieś pięć miesięcy później robiąc porządki w moim pokoju natknąłem się ponownie na tą kasetę. Ponownie się nią zaintrygowałem i postanowiłem
obejrzeć ją u kogoś kto posiada odtwarzacz VHS. Padło na kolegę. Tak więc jednego z mroźnych zimowych wieczorów udałem się do kolegi, który mieszka w mieście sąsiadującym z moim. Usiedliśmy wygodnie na kanapie i odpaliliśmy znalezioną kasetę, uprzednio ją przewijając.
To co ukazało się naszym oczom było makabryczne, potworne, załamujące. Na początku nagranie śnieżyło przez jakieś 45 sekund. Następnie pojawił się obraz. W prawym dolnym rogu widniała data 24.12.1989r. W pierwszym ujęciu kamera ustawiona była na kąt pokoju o bladych, gołych ścianach , widać było również fragment okna zasłoniętego drewnianymi okiennicami. Część podłogi zdawała się być pokryta gazetami. Po kilku nerwowych ruchach kamery, operator -kimkolwiek był - ustawił kamerę na środek pokoju bez mebli. Na środku stała biała, emaliowana wanna a w niej .... nieprzytomna lub martwa dziewczyna o brązowych lokatych włosach! Widok był tak kuriozalny, ze zrobiło mi się niedobrze. Biel ścian, zasłonięte okna i dziewczyna w wannie tworzyły klimat izolacji, zamknięcia i poczucia, że taka nienaturalna sytuacja musi skończyć się źle. Operator kiedy już ustawił kamerę na centralną część pokoju wszedł w kadr. Był to olbrzymi, gruby mężczyzna w białym podkoszulku, bokserkach i w czarnych skarpetkach. Twarzy nie było widać dokładnie gdyż jakość nagrania była kiepska (jak to bywa na nagraniach VHS) ale dało się zauważyć długie tłuste włosy opadające na ramiona i kark oraz zarys okrągłych okularów. Mężczyzna podszedł do dziewczyny w wannie, złapał ją za włosy i kilka razy uderzył o kant wanny jej głową tak, że ta się obudziła wydając z siebie krzyk cierpienia. W tym momencie roztrzęsiony kolega nacisną przycisk "eject" na odtwarzaczu wyłączając nagranie. Przez chwile siedzieliśmy nic do siebie nie mówiąc. Wyszliśmy na dwór trochę się przewietrzyć i ochłonąć - stwierdziliśmy, że musimy zobaczyć nagranie do końca.
Dalej było jeszcze gorzej. Mężczyzna wyciągnął dziewczynę z wanny i czerwoną cegłówką zaczął uderzać ją w głowę. Dziewczyna siłą odrzutu uderzała w kant wanny. Słychać było jej krzyk i błaganie o litość. Grubas bił ją coraz mocniej i mocniej, tak jakby czerpał energie z tego, że dziewczyna błaga go o litość. W kadrze widać było coraz więcej krwawej czerwieni już nie tylko zalewającej nagie ciało dziewczyny ale też gazety na podłodze. Kiedy było już po wszystkim, mężczyzna podszedł do kamery z szaleńczym ale spokojnym uśmiechem na twarzy wyłączając kamerę.
W następnym ujęciu kamera skierowana była na inną ścianę jak mniemam tego samego pokoju. W ścianie tej zrobiona była wielka wyrwa a obok stały czerwone cegły. Grubas przytaszczył zwłoki swojej ofiary i włożył je do wyrwy i następnie zaczął je zamurowywać.
Zaraz po obejrzeniu nagrania przerażeni, zmęczeni i przygnębieni zadzwoniliśmy na policję. Funkcjonariusze zabrali kasetę a my z kolegą siedzieliśmy jeszcze długo w milczeniu borykając się z tym aby nie popaść w szaleństwo.
Parę dni później zostałem wezwany na przesłuchanie na miejscowy komisariat policji. Po tym jak opowiedziałem gdzie znalazłem kasetę, Policjant prowadzący sprawę powiedział mi ,że nie obejrzałem całego nagrania. Powiedział również, że z uwagi na to,że sprawa dotyczy mnie pokaże mi resztę nagrania. Siedząc w gabinecie na komisariacie policji znowu stałem się obserwatorem tego piekielnego nagrania. W dalszej jego części widać było grupkę ludzi bawiącą się z okazji prawdopodobnie sylwestra na korytarzu ... mojego bloku.Byłem pewny, że za obiektywem stał oprawca młodej dziewczyny. Po pewnym czasie grupka ludzi na korytarzu udała się w stronę drzwi do jednego z mieszkań. Na drzwiach widniał .... numer mieszkania, w którym mieszkam. W tym momencie wybuchnąłem rozpaczliwym płaczem. Czułem się okropnie. Przytłoczyła mnie świadomość ,że od 2001 roku czyli od roku w ktorym przeprowadziłem się do tego mieszkania nie mieszkałem tylko z matką, ojcem i siostrą. Uświadomiłem sobie również, iż pokój, w którym doszło do masakry jest łudząco podobny do pokoju, który zamieszkuje moja siostra.
Teraz czekam na ekipę techniczną , która rozbije ścianę i odkryje tajemnice z czym mieszkałem przez 10 lat...
Zastanów się, co znajduje się w Twoich ścianach...
Okno
To się zdarzyło gdy miałem 7 lat. Pewnej pochmurnej nocy, obudziłem się i zamierzałem pójść do łazienki. Spojrzałem na okno i zobaczyłem coś, czego nie zapomnę do końca życia. Światło z latarni znajdującej się nieopodal, padało do mojego pokoju tak, że mogłem dokładnie zobaczyć wszystkie, nawet najmniejsze ślady na moim oknie. I zobaczyłem. Zobaczyłem odciski dwóch dłoni. Dłoni to złe słowo, były to upiorne, SZEŚCIOPALCZASTE, powykręcane łapy. Odciski ułożone były zupełnie tak, jakby ktoś lub raczej coś oparło się o szybę i obserwowało mnie gdy śpię. Popłakałem się i najszybciej jak potrafiłem, pobiegłem do rodziców. Widząc, że jestem przerażony, zerwali się na równe nogi. Gdy łamiącym się głosem opowiedziałem im co się stało, tata poszedł sprawdzić czy rzeczywiście są jakieś ślady, a ja zostałem z mamą. Tata wrócił i powiedział, że żadnych śladów tam nie ma i że na pewno wyobraźnia spłatała mi figla. Resztę nocy miałem przespać z rodzicami, bo rzecz jasna bałem się tam iść. Gdy zasypiałem zaczęło grzmieć i mocno padać, ale z mamą i tatą czułem się bezpiecznie i w końcu zasnąłem. Rano odważyłem się pójść do swojego pokoju, ale szyba była od zewnątrz przemyta deszczem, więc nawet jeśli były tam jakieś ślady, to już zostały zmyte. Przez kilka następnych nocy spałem z rodzicami, z czasem utwierdzając się w przekonaniu, że to na pewno były przywidzenia albo sen, w końcu takie rzeczy zdarzają się ludziom. Po tygodniu zacząłem znowu spać w swoim pokoju, ale przy zapalonej lampce, a po jakimś czasie i bez niej. Nigdy potem już nie miałem podobnych przygód. Teraz już jestem dorosły i czasem gdy z rodzicami wspominamy dawne czasy, wspominam o tym zdarzeniu, jednak nie pamiętam, żeby oni sami o tym wspominali. I zawsze na ich twarzach widzę wtedy dziwny niepokój.
A, no i zapomniałbym. Kilka dni po tamtym indydencie tata kupił strzelbę.
KŁAMCY
Kiedyś żył w naszej dzielnicy chłopak imieniem Jimmy. Był to bardzo zabawny, sympatyczny dzieciak. Brakło mu jednak odpowiedzialności i wyczucia w swoich żartach. Był mimo to zadowolony z tego, jaki jest i nie miał zamiaru się zmieniać. Tym bardziej, że większość ludzi go lubiła, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie.
Jeden z jego kolegów był wkurzony z dość surowego żartu Jimmy'ego. Było w nim coś z psychopatycznego sadysty, nie potrafił odróżnić żartu od zniewagi. Zebrał więc kilku innych chłopaków, którzy nie lubili Jimmy'ego i po skończonych zajęciach w szkole zaprowadzili go do sali od chemii. Unieruchomili chłopaka, lecz nie zakleili mu ust.
''Już niedługo będziesz się cieszyć swoją parszywą gębą'' - powiedział Brett, prowodyr całego zamieszania, patrząc w przerażone oczy ofiary. Skinął głową do swojego kolegi, a ten złapał kwas mrówkowy przechowywany w laboratorium i wylał mu na twarz. Następnie wszyscy stanęli wokół niego, zaczęli wołać o pomoc udając, że chcą uratować Jimmy'ego.
Twarz Jimmy'ego była wprost zjadana przez kwas. Gdy ratownicy przybyli i zajmowali się chłopcem (który był już w stanie krzyczeć), jeden z lekarzy poprosił chłopców, żeby wyjaśnili, co się stało. Brett wyjaśnił, że przechodzili obok sali i zobaczyli w niej Jimmy'ego oblanego kwasem . Według jego relacji usiłowali mu pomóc. Pozostali chłopcy co chwila potwierdzali jego wersję. Jimmy próbował protestować w cichej agonii. Lekarz skinął głową i powiedział, że niedługo zostaną wezwani na kolejną rozmowę.
Minęło kilka dni, chłopiec leżał na intensywnej terapii z bandażami na twarzy. Lekarze ratowali co mogli z jego twarzy. Wskutek ich działań szczęka chłopca trzymała się w zawiasach mimo znacznej utraty ciała i wciąż widział na jedno oko. Był w stanie mówić, jednak nie chciał odpowiadać na niczyje pytania. Wpatrywał się w sufit, nieobecny, wciąż powtarzając słowo '' KŁAMCY''. Jimmy nie będzie mógł już nigdy się uśmiechnąć, zostanie samotny w domu na zawsze. Chore, mściwe myśli pojawiały się w jego głowie. Musiał poczekać, aż nadarzy się okazja. Wtedy uderzy.
------------------------------------------------------------------------
Jest weekend. Brett znalazł w swojej skrzynce na listy kasetę VHS z wyrytym napisem '' DLA CIEBIE''. Włożył ją do odtwarzacza.
Był to amatorsko nagrany film, kręcony najprawdopodobniej w pośpiechu. Zaczyna się zoomem na codzienną gazetę; data jest wczorajsza. Natępnie kamera przeskakuje, ukazując brudną podłogę nieznanego pomieszczenia. Migotająca lampa lekko oświetla otoczenie. Kiedy kamera podniosła się, Brett zroumiał, że nie jest to normalny film.
Przed kamerzystą siedział jeden z przyjaciół Bretta. Był nagi, wokół twarzy miał brudną opaskę, jego skóra była pokryta poparzeniami i ranami. Kamerzysta zdjął knebel z ust chłopca.
''Proszę, proszę...człowieku...pozwól mi odejść.... zrobiłem co chciałeś... O Boże...Jesse, Keith, Mike... Przykro mi chłopaki....prosze... tak mi...tak mi przykro...''
Po prosstu powtarzał to w kółko, kołysając się na boki.
Brett zaczął się trząść, widział spalone i zniekształcone ciała w tle. Zwłoki jego przyjaciół. Wszystkie ciała posiadają oznaczenia w postaci dużych liter.
Kamerzysta chwyta siedzącego przed nim chłopaka za podbródek nakazując mu wstać. Doprowadził go do drzwi, których nie obejmuje kamera. Słychać krzyki i już po chwili Brett może zobaczyć ciała swoich przyjaciół układające się w słowo ''KŁAMCA''.
Aparat wyłącza się automatycznie.
Po chwili uruchamia się ponownie.
Tym razem kamerzysta jest na zewnątrz. Prawdopodobnie tym razem kamerę trzyma ocalały przyjaciel Bretta.
''Gdzie jesteś ? Gdzie jesteś, popaprańcu ? Powiedziałeś, że mam odejść!''
Chłopiec krzyczy i płacze, ponieważ słyszy chrzęst butów na śniegu. Dźwięk jest coraz bliżej.
Brett czuje się słabo, biegnie do drzwi by je zablokować. Wie co go czeka. Odwraca się, by zobaczyć zniekształconą twarz Jimmy'ego.
Ostatnią rzeczą, jaką kiedykolwiek usłyszy, to słowo ''KŁAMCY' wydobywające się z głośników.
Ostatnią rzeczą, jaką poczuje, to kwas biegnący po jego twarzy i wżerający się w skórę.
Ostatnią rzeczą, jaką zobaczy, będzie wykręcona w szyderczym uśmiechu twarz Jimmy'ego.
Pomoc
To był ciężki dzień. Zbliża się koniec miesiąca i miałem bardzo dużo pracy, przez co do łóżka położyłem się grubo po północy. Wściekły jak osa, ponieważ następnego dnia musiałem rano wstać i zjawić się w biurze na zebraniu zarządu.
Ze snu wyrwało mnie szarpanie za ramię. To była moja żona próbująca mnie dobudzić. Niechętnie otworzyłem oczy i zerknąłem na zegarek była 3 w nocy, jeszcze 2 godziny spania i pobudka. Anna wyglądała na przejętą, zaspany nie zrozumiałem, co do mnie mówi.
- Michał, obudź się wreszcie mówiła nerwowo.
- Co się stało? zapytałem już nieco bardziej przytomny i wtedy usłyszałem, co przestraszyło moją żonę. Zza okna dochodził do moich uszu płacz małego dziecka.
- Proszę, idź to sprawdzić, może ktoś potrzebuje pomocy błagała Anna.
Wsunąłem stopy w klapki i nieco zdenerwowany podszedłem do drzwi. Spojrzałem jeszcze raz na przestraszoną żonę i mnie też udzielił się jej niepokój. Co na takim pustkowiu robi małe dziecko? Mieszkamy daleko za miastem, nasz dom otoczony jest lasem, obok płynie rzeka i do najbliższego miasta mamy kilka kilometrów. Zacząłem myśleć, że w pobliżu może czaić się psychopata, który tylko czyha na kolejne ofiary. Dla bezpieczeństwa chwyciłem z kuchni nóż i dopiero wtedy skierowałem się do drzwi wyjściowych. Otworzyłem je powoli i zerknąłem na zewnątrz. Od kilkunastu sekund już nie było słychać płaczu, tylko szum drzew na wietrze. Było ciemno, jedynie światło z domu pozwalało cokolwiek zobaczyć. Ale nie zobaczyłem nic.
Uspokojony zamknąłem drzwi, dwa razy upewniając się, że są zakluczone. Wróciłem do sypialni.
- Nikogo tam nie ma powiedziałem do Anny. To pewnie koty. Czasami można ich krzyki pomylić z płaczem dziecka.
Przykryłem się kocem, zadowolony, że jeszcze chwilkę się prześpię, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Zamarłem. Przed chwilą przecież byłem na dole, nikogo nie było w pobliżu.
Anna wyglądała, jakby miała zaraz wyzionąć ducha. Nie musiała nic mówić. Ponownie włożyłem kapcie i powoli zszedłem na dół. Pukanie powtórzyło się. Na wszelki wypadek, tym razem też w dłoni trzymałem nóż.
Przed drzwiami wziąłem głęboki oddech i otworzyłem je gwałtownie na całą szerokość, równocześnie wyciągając nóż przed siebie. Kiedy ją zobaczyłem, ręka sama opadła i już nie mierzyłem w nikogo moją małą bronią.
Przed domem stała młoda, piękna kobieta o złocistych włosach. Miała bardzo smutne oczy, przepełnione lękiem i niemym błaganiem. Na rękach trzymała małe zawiniątko, które zapewne było dzieckiem, które wcześniej słyszeliśmy. Staliśmy tak naprzeciw siebie i żadne z nas nie wydało z siebie żadnego dźwięku.
Po chwili otrząsnąłem się. Co ta kobieta robiła na naszym podwórku? W dodatku z dzieckiem? Gestem zaprosiłem ją do środka i zapytałem, jak mogę jej pomóc. Kiedy weszła i światło padło na jej twarz, zauważyłem, że jej bardzo blada, a z jej włosów kapią strużki wody. Nie wiedziałem, że w nocy padało. Podałem jej koc, a sam poszedłem do żony. Nie chciałem, żeby się niepokoiła, więc szybko opowiedziałem jej co się stało i wróciłem na dół.
Przestraszyłem się, kiedy okazało się, że tajemniczej kobiety już nie ma. Na kanapie został koc, a mokre ślady prowadziły na zewnątrz. Czyżbym ją wystraszył? Szukała pomocy, a ja powitałem ją nożem kuchennym.
Pobiegłem na zewnątrz, wrzeszcząc za nią, ale nigdzie jej nie dostrzegłem. Z lasu dochodził jedynie płacz. Płacz tego samego dziecka, co wcześniej. W pierwszej chwili chciałem biec za nią. Zatrzymać ją i dać jej schronienie do rana. Ale wszelkie dźwięki ucichły i nie miałem szans znaleźć jej w gęstym lesie.
Zmartwiony położyłem się i zasnąłem.
Następnego dnia musiałem bardzo wcześnie zjawić się w pracy, więc nie myślałem o wydarzeniach poprzedniej nocy. Jak człowiek ma dużo na głowie, koncentruje się na danej rzeczy i nic więcej nie dochodzi do jego myśli. Przynajmniej ja tak mam.
Około południa odebrałem telefon od żony. Z przejęciem opowiadała mi, że przed drzwiami do naszego domu, w ziemi ktoś napisał: pomóż mi. Czy to kobieta z poprzedniej nocy? Tego nie wiedziałem.
Wieczorem do naszego domu zawitała policja. Pokazali mi zdjęcie kobiety i zapytali, czy ją rozpoznaję. Oczywiście, że rozpoznawałem. Była u mnie zeszłej nocy, chyba potrzebowała pomocy!
Funkcjonariusze spojrzeli na mnie dziwnie. I wtedy się wszystkiego dowiedziałem.
Ta młoda kobieta i jej maleńkie dziecko dzisiejszego ranka zostali wyłowieni z rzeki. Martwi. Prawdopodobnie utonęli w zeszłym tygodniu.
Tej nocy nie mogłem spać. Wciąż zastanawiałem się, co mi się właściwie przytrafiło. Wmówiłem sobie, że był to tylko sen. W końcu byłem wyczerpany i mój umysł spłatał mi figla. Z żoną nie chciałem o tym rozmawiać. Teraz smacznie spała, a ja usłyszałem, że ktoś puka do drzwi.
Zerwałem się na równe nogi i z duszą na ramieniu poszedłem otworzyć. Przed drzwiami stała ta sama kobieta z dzieckiem. Maleństwo miało tym razem odsłoniętą twarz i dostrzegłem coś jakby... uśmiech?
Od razu zwróciłem uwagę na to, że kobieta nie patrzy się na mnie. Wzrok miała wbity w ziemię, twarz przesłoniętą blond włosami. Mokrymi. A przecież tej nocy nie spałem i wiem, że nie padało. Nagle poczułem nieopartą chęć ucieczki. Zrobiłem krok do tyłu...
- Nie pomogłeś mi wysyczała wtedy kobieta i podniosła na mnie wzrok.
Jej przekrwione oczy biły do mnie nienawiścią. Mógłbym przysiąc, że dziecko zaśmiało się i wykrzywiło twarzyczkę w szerokim uśmiechu.
- Przyjdę po ciebie wysyczała kobieta. pokażę ci, jak zimna woda jest w rzecze...
Obudziłem się w przedpokoju. Drzwi wciąż były otwarte, słońce dopiero wychylało się zza horyzontu.
Starałem się nie myśleć o dziwnej kobiecie. Wmawiałem sobie, że to tylko koszmarne sny.
Ale tej nocy też ktoś zapukał do drzwi. Ze strachu czułem się sparaliżowany, nie poszedłem otworzyć. I wtedy uszłyszałem szept, jakby powstał w mojej głowie: Otwórz, już czas.
de_^.zrths
Najbardziej, spośród wielu historii jakie przeczytałem w internecie, interesowały mnie te, które dotyczyły różnego rodzaju plików komputerowych, wpływających na działanie systemu operacyjnego. Z informatyką wiąże się mój przyszły zawód. Dzisiejszy dzień był dość pochmurny - zapowiadało się na deszcz. Mnie, niespecjalnie to obchodziło. Większość czasu majstrowałem przy swoim sprzęcie. Czasami jednak trzeba wyjść z domu. Na przykład wyprowadzić psa, zrobić zakupy czy wynieść śmieci - wykonanie tej ostatniej czynności, przybliżyło mnie w tym niezbyt ładnym dniu do wzbogacenia się o nowy komputer. Uwierzycie w to, że pod altanką, przy śmietniku znalazłem komputer, który wyglądał na "nówkę, sztukę"? No właśnie. W każdym razie, sprzęt wydawał mi się sprawny - na pierwszy rzut oka. Stwierdziłem, że zabiorę go do domu i sprawdzę, a w razie czego, zwyczajnie odstawię pod śmietnik, skąd go zabrałem. Po powrocie do domu zrobiłem sobie coś do jedzenia i zabrałem się za podłączanie nowego nabytku. Nie spodziewałem się cudów.
Ale zaraz!... Zadziałało! Wiecie jakie zdziwienie pojawiło się na mojej twarzy, kiedy odpaliłem ten sprzęcik, a na monitorze ukazało się logo systemu operacyjnego - "Windows XP"? No, właśnie! Teraz wystarczyło jedynie, sformatować dysk twardy. Coś mnie jednak podkusiło do sprawdzenia, dlaczego sprawny komputer stał pod śmietnikiem. Standardowo, po załadowaniu systemu, pojawiło się powitanie, zaś już po chwili mogłem podziwiać pulpit. Co prawda, nie wyglądał on zbyt ciekawie. Niezbędne ikony, typu MÓJ KOMPUTER, MOJE DOKUMENTY, KOSZ były rozrzucone po całości. Dopiero teraz mnie olśniło! A co jeżeli znalazłem jeden z tych komputerów, o których tyle czytałem w opowiadaniach na forach internetowych? Nie, no. Chwila. Te historie były chyba wymyślone, prawda? Poza tym, komputer, który znalazłem, nie wydawał się w żaden sposób podejrzany. KOSZ był pusty. W MOICH DOKUMENTACH nie znalazłem żadnych ciekawych plików, poza standardowymi obrazami, dźwiękami i filmami, dostępnymi w tymże folderze zaraz po zainstalowaniu systemu operacyjnego. Po odpaleniu ikonki MOJEGO KOMPUTERA, moim oczom ukazały się dwa dyski twarde, stacja dyskietek, stacja dysków DVD i stacja dysków CD. No cóż, sprzęt był zdecydowanie słabszy od tego, którego ja używałem na codzień. Pojemność dysków nie była zbyt duża, a po sprawdzeniu informacji o systemie w Panelu Sterowania, doszedłem do wniosku, że jedyną rzeczą jaka by mi się przydała, byłaby karta graficzna.
Teraz zadałem sobie inne pytanie i nie myślałem już o żadnych historyjkach. Czemu ktoś pozbył się komputera z tak dobrą kartą graficzną? Ogólnie... Zamiast wyrzucić taki sprzęt, prędzej bym go sprzedał, ale cóż. Kontynuowałem poszukiwania takich słynnych plików jak barbie.avi, needles.mp3, burningman.jpg czy cradle.avi - na moje szczęście, albo i nieszczęście - żadnego z nich nie znalazłem. Robiło się późno.
Wyłączyłem komputer i położyłem się spać
Kiedy wstałem rano, zrobiłem sobie mocnej kawy i ponownie postanowiłem dokładnie "przewertować" dyski twarde komputera. Jeden wynik. Znalazłem jeden prosty plik z dziwnym rozszerzeniem - nigdy wcześniej nie spotkałem się z czymś podobnym więc od razu uznałem, że ktoś zrobił sobie żart. Plik nosił wdzięczną nazwę - de_^.zrths.
Wbrew temu co pomyślicie, nie zdziwiło mnie, kiedy próba jego usunięcia spotkała się z odmową dostępu - plik był rzekomo używany przez system. Cóż... Wpadłem na amatorski pomysł skopiowania pliku kilka razy w celu zmiany roższerzeń. Utworzyłem pliki - de_^.mp3, de_^.avi, de_^.jpg, de_^.txt. Szczerze mówiąc, spodziewałem się takiej zagrywki ze strony jakiegoś amatora - prawidłowe rozszerzenie pliku to .jpg . Zmieniłem nazwę oryginalnego pliku na posiadający odpowiednie rozszerzenie, po czym go otworzyłem. Moim oczom ukazał się dziwny obrazek, prawdopodobnie przedstawiający jakąś postać - jednak masa ogromnych pikseli uniemożliwiała mi rozpoznanie tego, co znajduje się na zdjęciu.

Stwierdziłem wtedy jasno - "Aha. Dobre jajca, ciekawe kto ma taki humor." - po chwili zaś pomyślałem - "Przynajmniej sprzęt jest sprawny i dość dobry... Dzisiejsza młodzież to banda idiotów". Wyłączyłem komputer i zająłem się codziennymi zajęciami. Około godziny 18:30 włączyłem go ponownie - zamierzałem sformatować dyski twarde jeszcze dzisiaj. Ciekawość wzięła jednak górę. Informacja nie była mi potrzebna do szczęścia, ale chciałem się dowiedzieć czy plik, który wcześniej otworzyłem nie jest przypadkiem zawirusowany. Pobrałem z sieci jakiegoś antywirusa, z aktualną bazą wirusów, oczywiście i przystąpiłem do skanowania - de_^.jpg był czysty. Tak. Otwarcie tego pliku ponownie, może i nie było najlepszym wyjściem, ale cóż... Ciekawość, pierwszym stopniem do piekła.
Moment...
Przecież rano ten obrazek wyglądał inaczej. I rzeczywiście - z rana widoczne były jedynie pojedyncze piksele, rozmazane przez zapis .jpg. Teraz obrazek był TYLKO zamazany - zaniepokoiło mnie to.
- To już przesada. - powiedziałem do siebie w myślach, zastanawiając się jednocześnie, o co w tym wszystkim może tak naprawdę chodzić. Jeżeli to jakiś żart to naprawdę dobrze przygotowany. Wyłączyłem komputer w cholerę i położyłem się spać. Około godziny 3:30 wstałem do łazienki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że do niej nie dotarłem - większą uwagę przykuł włączony komputer z widokiem na pulpit, z którego zniknęły podstawowe ikony - był tylko ten pierdolony "de_^.jpg" - Co to, do ciężkiej cholery, ma być? - krzyknąłem, wyciągając kabel zasilający z gniazdka. Zadziałało. Zdenerwowany, skorzystałem z łazienki, po czym dalej położyłem się spać.
Obudziłem się dopiero około godziny 10:00 - sprzęt był wyłączony, jednak kabel dalej znajdował się w gniazdku. Westchnąłem. Uznałem, że to co przytrafiło mi się w nocy było zwykłym snem. Tym razem odpaliłem komputer i włożyłem płytę z nowym systemem operacyjnym do stacji dysków CD - koniec. Zamierzałem mieć już to za sobą. Formatowanie partycji systemowej...
"Nie można uruchomić systemu, ponieważ nie odnaleziono pliku boot.ini ."
- Co to, kurwa, ma być? - wybaczcie za te słowa, ale wtedy byłem naprawdę zdenerwowany. Instalowałem z tej samej płyty, bez żadnych problemów, system operacyjny u moich znajomych i kilka razy u siebie. Komputer się zresetował.
Ładowanie systemu operacyjnego Windows XP. Teraz nie rozumiałem co się dzieje, opuściłem ręce i czekałem. Sformatowałem partycje, tego systemu nie powinno już być na dysku twardym. Moim oczom ponownie ukazał się pulpit. Tapeta była rażąco czerwona - na środku znajdował się ten przeklęty plik, "de_^.jpg". Przełknąłem ślinę i chąc, nie chcąc, odpaliłem go.
Spodziewałem się czegoś straszniejszego. Serio. Uśmiechnąłem się i odetchnąłem z ulgą... Dopiero po chwili zorientowałem się gdzie wykonano zdjęcie - to człowieko-podobne "coś" stało przed drzwiami wejściowymi na moją klatkę. Moment... Chyba słyszałem coś na przedpokoju... ...
Zakładki