Creepypasta vol.1
Wieczór. Stoję przed lustrem w łazience z lekko uchylonymi drzwiami i staram się nie patrzeć na brzegi lustrzanej tajemnicy, tylko na twarz. Coś przemknęło po tafli, jeszcze raz i znowu. Nagle usłyszałem krzyk. To była moja mama:
-Nie maż palcami po lustrze! Myłam je dopiero. A ty Heniek zrób coś w końcu z tymi mrówkami w łazience!
Odetchnąłem. Wyszedłem z łazienki i od razu wskoczyłem do mojego ciepłego łóżka. Musicie wiedzieć, że z mojego pokoju wychodzą drzwi do opuszczonego pomieszczenia. Często słyszałem tam drapanie i trzask desek, ale czułem, że dziś nastąpi apogeum.
Puk puk.
Mówiłem, Ktoś stamtąd puka.
Puk puk.
Podszedłem na palcach do drzwi i nasłuchiwałem.
-Kto tam? - krzyknąłem
-Listonosz!
-Kto?
-No listonosz, k#rwa!
Okazało się, że ktoś pukał do drzwi wejściowych.
-Nie ktoś, tylko listonosz Jarek!
To znaczy, okazało się, że to był listonosz Jarek. Otworzyłem mu drzwi i spojrzałem na niego, ale wcale nie wyglądał jak listonosz Jarek. Postać w ogóle miała wykrzywioną twarz, była nienaturalnie gruba, w ręku trzymała kij i uśmiechała się szpetnie.
-Żartowałam, jestem sprzątaczka Barbara, ale i tak przyniosłam list, bo mnie o to poprosił listonosz Jarek.
Podziękowałem i wziąłem dostawę do ręki. Zamknąłem drzwi i rozerwałem kopertę. Oczom ukazała mi się płyta z napisem "Icy Power, 0.6". 0.6? Przypomniał mi się ostatni mecz naszej reprezentacji. Tylko kto mógł coś takiego wysłać? Nie było nadawcy, był tylko odbiorca. Właśnie, jakby inaczej przyszła ta przesyłka? Dlaczego właśnie do mnie? Dlaczego nie przyszedł listonosz Jarek? Usłyszałem pukanie. Otworzyłem drzwi. To była sprzątaczka Barbara.
-Listonosz Jarek nie mógł przyjść, bo zachorował. Na grypę chyba, jakby cię to ciekawiło.
-Dziękuję za informację.
-Proszę.
Miałem odpowiedź przynajmniej na jedno pytanie. Odpaliłem zatem ową gierkę i mym oczom ukazał się człowiek w czapce. Nieco pikselowaty, ale trochę przerażająco uśmiechnięty. Muzyka była straszna, krzykliwa i piszcząca. Wcisnąłem "Start game" i nagle obejrzałem się, że jestem w piwnicy i trzymam w ręku słoik ogórków. Co ja tu robię? Dlaczego tu jest tak ciemno? Aha, mama kazała mi zejść po ogórki na obiad, a światło już od roku tu nie działa. Wróciłem do pokoju, gdy zadzwonił telefon.
-Słucham?
-To ja!
-Halo? Jaki "ja"?
-Twój koszmar!
-Co?
-Spójrz przez okno!
-Nie!
Rzuciłem telefon w którym coś jeszcze zabrzęczało (-Chłopaki! Mówiłem, że ten lamus się nabierze!) i zasłoniłem wszystkie zasłony i żaluzje. Rodzice się zdziwili, ale mówiłem, że to dla ich dobra. Ojciec zapytał mnie, czy pojadę po wujka do zakładu psychiatrycznego, bo dziś wychodzi i będziemy się nim opiekowali. Zgodziłem się, ale pod warunkiem, że wezmę ze sobą mój pistolet.
-Jaki pistolet? - zapytali rodzice.
-Nieważne...
Po pół godziny nieustannej podróży zatrzymałem się na stacji, by coś przekąsić. Gdy wróciłem do samochodu, na przednim siedzeniu siedział stary mężczyzna, smutny i obdrapany. Zapytał, czy go podwiozę. Odmówiłem ze strachu, po czym on przeklinając mnie, wybił mi szybę i uciekał z radiem. Zastrzeliłem go. Dojeżdżałem już do psychiatryka, gdy zadzwoniła moja komórka, ktoś z nieznanym mi numerem. Trzęsącą się ręka odebrałem połączenie.
-Słucham?
-Robi? Dzwonię z telefonu mamy, fajna ta gra, którą ci wysłałem?
-Fajna! - rozłączyłem się wściekły.
Byłem na miejscu. Zatrzymałem samochód na parkingu i wszedłem do budynku. Wujek kiedyś był znanym piosenkarzem, muszę przypomnieć tylko jego pseudonim artystyczny i zrobię temu recepcjoniście niezły kawał. Już wiem!
-Chcę widzieć się ze Strażnikiem Pieśni.
-Następny, k#rwa! - rzekł ów recepcjonista i mnie pobił. Rzucił we mnie kamieniem i rzekł:
-Kamień jest przedmiotem pierwszym z ostatnich, gdy tu wrócisz dostaniesz nim ponownie.
Gdy obudziłem się z omdlenia, policja mnie szukała za zabicie tego staruszka ze stacji benzynowej.
Musiałem uciec do Meksyku.
Zakładki