Cytuj:
Ale faza, nie wyrabiam, nie dojdę do domu, hahaha, śmieją się razem ze mną, w sumie nie wiem z czego zjarane kumpele - Olka i starsza od nas o rok Ania. Po wypiciu znacznej ilości jak na drugoklasistkę (i jedną trzecioklasistkę) gimnazjum, spaliłyśmy po raz (nie wiem jak one) pierwszy raz w życiu coś sprzedanego jako gram trawy, ale jak wiadomo, prawie zawsze młodym sprzedają gorsze jakościowo rzeczy. Coś znanego jako LSD w pigułkach żelatynowych kupiliśmy po 6 sztuk, czyli po dwie na osobę - "maksymalna bania!" - w końcu miałyśmy cały dzień dla siebie tylko, więc mogłyśmy zaszaleć. O LSD, czyli kwasie słyszałam tylko kilka zdań, ale to mi wystarczyło, poza tym tylko to pseudodiler miał przy sobie, w dodatku cena nie była wysoka, mogłyśmy sobie wybrać nawet kolor pigułki, więc syfu żadnego by nam nie sprzedał. Wybraliśmy dość duże nieprzezroczyste niebieskie pigułki, bo pomyślałyśmy, że tam będzie kwasa najwięcej. Diler mówił by brać pod język, ale baliśmy się, że np. czując niemiły smak porzygamy się po browku. Połknęliśmy więc najpierw jedną, później drugą pigułkę popijając resztkami piwa. Wzięłyśmy niemal w tym samym czasie trochę proszku, o którym nie mówiła wcześniej Olka. Ukradła bratu, ale się pewnie po piwie rozwiązał jej się język. Coś co nazywało się maferon, albo meferon, jakoś tak - niewyraźnie było napisane. Wiedziałyśmy, że czuje się po tym szczęśliwie ma się extra dużo powera. Raczej to wciągnęłyśmy do nosa - obrzydliwe bo trzeba spływający proszek z gilami połykać,(blee..), sorka za błąd. Było jeszcze fajniej już po 15 minutach, nie wiedziałam czy przez kwasa czy przez proszek. Słuchaliśmy muzyki z telefonów, jako dobre kumpele zrobiłyśmy sobie razem zdjęcie na Facebooka, ale wyszło fajne dopiero za dziesiątym chyba razem Tak nas porobiło. I tak przez jakiś czas (20minut- 1 godzina - faza) robiłyśmy z moimi debilkami różne rzeczy.
Ale zachciało się nam wszystkim rzygać. Heftnałyśmy pewnie całymi browarami i wszystkim. Tylko Olce i Ani wyleciały dwie duże pigułki kwasu, a mi ani jedna. Trochę pogadałyśmy, rzygać się nam nie chciało, więc poszliśmy w chatę. Ale w chacie rzygnęłam. Dobrze, że ojciec tego nie usłyszał i nie widział, bo narzygałam na podłogę. Zapaliłam światło i sprzątałam. Wyleciała też tak jak im cała niebieska jedna pigułka. Chciałam zobaczyć czy w ogóle coś tam było, czy nic i zastanawiałam się czemu nie rozpuściła się przez długi czas
Otwieram. Twarda była ta pigułka ale w końcu otworzyłam ją i w jedna część była zakryta kawałkiem czegoś, żeby nie zamokło pewnie i napisane tam było markerem H-1.U. Było w tej części też coś co wyglądało strasznie dziwnie, więc mamy lekarki od pasożytów zapytałam się co to jest. Powiedziała, że jaja tasiemca. Ja jej powiedziałam, że znalazłam to w pudełeczku na naszej ulicy, a pudełko mi się podobało, dlatego wzięłam.
W drugiej części pigułki otwartej było coś czerwonego, na 50% krew dla żartów. Może dla żartów, albo tak kwas tak wygląda, nie wiem.
Tylko o jajkach powiedziałam psiapsiółkom po pewnym czasie po zastanowieniu się. Każdy miał każdemu za złe, a diler pipa groził, że nas i naszą rodzinę zabije i mógł to na prawdę zrobić, wyjechał z miasta. Nawet gdyby go skazano, to życia nikt nie odzyska. Policja by nas za ćpanie i picie posadziła i nic nie pomogła. Po kilku miesiącach, albo nawet po więcej niż roku odkryłam coś. Myślałam i śniłam nawet o tym co on chciał nam zrobić i co oznacza te H-1.U. Broń boże żeby nie HIV!
Chciałam się zbadać na to - zdobyłam się na odwagę dopiero po dwóch miesiącach. Z byłą dziewczyną brata, która ma teraz z 30 lat poszłyśmy do lekarza, ona udała moją matkę, bo jej powiedziałem, że to coś wstydliwego i matka się będzie drzeć. To że podrobiłam papiery niektóre, ona nie wiedziała, bo by prawie na pewno się nie zgodziła pójść ze mną.
2 dni od badań dowiedziałam się, że mam HIV i AIDS, a drugi lekarz na następny dzień stwierdził, że mam tasiemca uzbrojonego.
Koleżanki, do których się nie odzywam nie wiedzą i wirusie. Nie wiem czy się dowiedzą.