Jeśli nie umiesz uwierzyć w byt duchowy i zacząć go kochać to mam dla ciebie dobrą wiadomość, jesteś zdrowy psychicznie. Jeśli ci nie idzie wiara w Boga sprawiedliwego etc (pomijam już to że to absurd, bo taki wariant Boga nie istnieje, każdy kto ma oczy to zauważy.) a czujesz potrzebę umiejscowienia gdzieś swojego przekonania o sprawiedliwości etc, to wierz w co innego, jak np. w bliskich ci ludzi.
Najprościej opisując, nie umiem uwierzyć w istnienie Boga, po prostu nie wierzę i czuję, że jak mówię sobie, że wierzę, to wywołuję sprzeczność z tym co czuję. Z drugiej strony odczuwam jakiś żal, tęsknotę (?), że nie wierzę, chciałbym "wrócić do Boga", ale to nie byłoby naturalne... Poza tym wróciłbym do wiary w kogoś komu nie ufam, lecz mam za egoiste z nadętym ego, lubiacym jak mówi sie do niego Ojcze itp. tak mam, nic nie poradzę, że nie wierzę w sprawiedliwego Boga (mógłby ktoś powiedzieć, że jest dobry, lecz nie w naszym rozumowaniu, ale psychopata też ma dobre intencje), mnie nie interesuje dobroć typu ktoś kogoś napada na ulicy, Bóg go natchnął, a po tym ofiara zapisuje się sztuki walki. Z szarej myszki zamienia się w silną osobowość. To jest rozumienie dobroci przez Boga i w takiego boga niestety bym uwierzył i musiałbym odrzucić.
Nie czuję nie tyle co zaufania, co także samej wiary w to, że Bóg jest. nie wiem co z tym zrobić. Chyba marny ze mnie agnostyk, bo agnostyk po 50% stawia, że coś może istnieć lub nie, a ja troche na siłe chcę uwierzyć w Boga, to raz, a dwa to jeszcze sprawić, że mu zaufam, a to kolejny problem. Co o tym myślicie? Brak wiary, ale dopuszczanie istnienia dobrego Boga w większym stopniu niż 50% dla tego i tego to dalej agnostycyzm? A jeśli byłby to brak wiary, ale nie całkowity, bardziej wątpliwości?
Zakładki