Wizygran napisał
No więc cała historia od A do Z, może ktoś mądrzejszy sie pojawi w temacie bo ja jestem zielony juz całkiem.
Auto, Golf V, 1.9 tdi, 2006, przebieg 240k km zjebało się w zeszły poniedziałek. Jak? Jade sobie obok salonu Volkswagena, auto wskoczyło na max obroty po czym zgasło i nie dało sie odpalic poki nie ochlodnelo. Silnik chodzil nierowno, wiadomo juz ze cos nie tak, autem niezle trzepalo, chodzil jak traktor, tona kurzu, jakos dojechałem do domu , po drodze kilka razy wskakiwalo na obroty i musialem czekac az minie i jechac dalej.
Diagnoza? Pompowtrysk do wymiany, w pozostałych uszczelnianie, EGR wymieniony, 2 świece wymienione. Auto odebrane WCZORAJ! Pisze dzisiaj, wracam z pracy, godzina 22 (dopiero wrocilem do domu) i jeb, obroty, auto gasnie, nie da sie odpalic, amen. Jakims cudem odpalilem, po czasie, przejechałem 50m i chuj, czuje że rwie autem jak cholera, wiem juz co to oznacza, ma ochote wskoczyc na max obroty wiec sciagam noge z gazu i czekam az sie uspokoi. I tak przez 15 minut przejechałem 10 metrow stajac co chwila zeby nie gazowało i nie gasło. Potem jakos sie uspokoil, dojechałem te 500 metrów do domu i kombinuje sobie z ojcem. Ojciec gazuje, grzebie, oglada i chuj, zadnych objawów az nagle jeb, zagazowało i zgasło. Ciezko odpala i strasznie kopci. Zrobilismy potem jazde testowa i co? Kilka kilometrów jak nowym autem, potem jakies stuki, wycie, piłowanie (znowu) i duzo nie brakowalo a pewnie byla by powtorka z rozrywki ale wrocilismy do domu. Chuj wie co to jest, ale jak wczoraj, w sumie juz przedwczoraj dalem taki hajs za naprawe to chyba nie maja prawa mi wmowic ze mam dac drugie tyle skoro "lać i jeździć"..