Zapraszam do komentowania, oceniania, a także do pokazywania błędów językowych :)
Wstałem i wyjrzałem przez okno. Słońce powoli zachodziło. Na mieście nie było już słychać takiego gwaru jak wcześniej, może to z powodu godziny, może z powodu pochmurnej pogody. Wyjąłem mały niebieski kamyczek z niedużego woreczka, który miałem starannie przypięty do wewnętrznej części materiału skórzanych spodni, tuż przy udzie. Po prostu nie chciałem go stracić, sądziłem, że jest coś wart, zwłaszcza, że znalazłem go w nietypowym miejscu, jakim były Góry Śnieżne, gdzie wszystko znajduje się pod dużą białego puchu. Miałem udać się do jubilera, który mógłby ocenić, ile warte jest moje znalezisko, lecz jak zwykle, spałem za długo. Postanowiłem zejść na dół karczmy i zjeść coś.
Karczma często o tej porze bywała pusta. Po zejściu na dół zauważyłem tylko jednego gościa, sądząc po wzroście, krasnolud. Nie dziwiłem się, dlaczego ludzi nie ciągnie do "Zgryźliwego Arcusa". I nie chodzi tu wcale o nazwę, ale o przybyszy. Na obrzeżach miasta niewielu ludzi przepadało za obecnością innych ras, a takie osobowości były zawsze mile widziane u gospodarza karczmy. Może dlatego, że sam był karłem? Nawet na złość ludziom, niektóre ławki wraz z długimi, dębowymi stołami były jakby zaprojektowane z myślą o "niższych osobach". Jeśli chodzi o resztę gospody, niczym się nie różniła od innych - duże palenisko pośrodku, z wesoło trzaskającym ogniem, kilka solidnych dębowych pali podtrzymujących sufit, a także skóry niedźwiedzi na podłodze i ścianach.
Nie zważając na odmienną rasę drugiego gościa, usiadłem przy drugim końcu stołu, wymownie patrząc na Arcusa, który porządkował beczki naprzeciwko mnie. Pokazałem dwa palce na znak, że tym razem chciałbym dwa kufle piwa z dobrą strawą, dla towarzysza siedzącego nieopodal mnie także. Krasnolud jakby mnie nie widział, siedział z nisko opuszczoną głową. Miałem wrażenie, że modli się, albo po prostu zasnął. Po chwili przybył gospodarz. Jego żona nie żałowała jedzenia jak i piwa, dzięki czemu otrzymałem naprawdę znakomity posiłek, sądząc już po samym zapachu. Drugi gość od razu się przebudził, gdy tylko podsunięto mu miskę z jedzeniem. Nie zważając na jego dalsze zachowanie, zacząłem jeść.
- Smacznego, dobry człowieku. Jak cię zwą? - odezwał się po chwili. Przyjrzałem mu się z lekkim zdumieniem. Długa broda sięgająca do pasa, krzaczaste brwi i prawie łysa głowa, z kilkoma siwymi włoskami nieopodal uszu. Wyglądał dosyć staro, jednak w jego oczach dostrzec można było ducha młodości. Zapewne wiele już w życiu doświadczył.
- Bądź pozdrowiony, krasnoludzie. Mówią na mnie Hukarin. - Zauważyłem lekki uśmiech na jego twarzy.
- Śmiem stwierdzić, że pochodzisz z Arysji, Hukarinie, sądząc po twoim przywitaniu, nie mówiąc już o akcencie, haha! - zaśmiał się donośnie. - Mnie zaś zwą Nargith Twardoręki, rad jestem, że mogłem tutaj spotkać kogoś, kto odnosi się z szacunkiem do innych ras, w tych czasach ciężko o takie cechy u ludzi, oj ciężko... - rzekł zamyślony.
- Nie obchodzą mnie konflikty zbrojne Akrisańczyków z waszą rasą. Jak zauważyłeś, pochodzę z Arysji, która jest do tego neutralnie nastawiona i nie angażuje się w politykę Akris. - Po tych słowach Nargith szeroko się uśmiechnął.
- Może żeś młody, Hukarinie, ale mądry z ciebie człek. Wdzięczny ci jestem, za ten posiłek, a także rozmowę, dobrze jest coś wypić wieczorem, zwłaszcza w doborowym towarzystwie! Inaczej chyba bym tu zasnął, sam dobrze wiesz, że niestety na specjalne wygody w tym mieście liczyć nie mogę, niestety - dodał.
- Właściwie, co cię tutaj sprowadza? Niewielu widziałem tutaj krasnoludów ostatnimi razy.
- Nic szczególnego, załatwiam po prostu interesy. Przybyłem odebrać wino z Girysji, sprzedać parę towarów w lepszej walucie, a także w odwiedziny do jednego z moich starych znajomych. A ty, mój przyjacielu?
- Tak jak i ty, w poszukiwaniu zarobku, najlepiej poprzez użycie miecza. - Puściłem oczko do Nargitha.
- Haha, kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie, pamiętaj! - rzekł krasnolud, po czym podniósł wysoko kufel. - Twoje zdrowie, Hukarinie, jestem tobie dłużny porządny posiłek, a ja zawsze spłacam długi!
Rozmawiałem z moim nowym znajomym jeszcze do północy, dotrzymując mu towarzystwa. Przez ten czas Nargith wypił jakieś siedem kufli piwa, jednak nie było tego nawet po nim widać. Jednak prawdą jest, że niscy mają silne głowy. Dowiedziałem się o sytuacji na granicy, jak wysoko ludzie cenią tam lyseńską walutę, dlaczego w Elerii wybuchła wojna domowa, a także o tym, że książę Tanarii chędożył własną siostrę, przez co ta zaszła w ciążę. Nargith stwierdził, że dzisiejsze czasy są "tak samo dobrze popieprzone, jak dawniejsze, kiedy to on był młody", po czym udaliśmy się na spoczynek, ja krokiem zmęczonym, mój przyjaciel zaś chwiejnym, odzwierciedlającym jego stan.
Skrzypienie desek w podłodze. Odruchowo otworzyłem oczy. Nie byłem sam w pokoju, ktoś musiał tu dostać się poprzez niedomknięte okno. Całe wyposażenie miałem tuż pod ręką, nie licząc płaszcza, więc złodziej miałby marną zdobycz, z drugiej strony, kto chciałby mojej śmierci? Spojrzałem na ścianę, na której idealnie widać było cień odbijający się w blasku księżyca. Położyłem rękę na sztylecie, który był przypięty do uda. Byłem gotów, zamarłem w bezruchu w oczekiwaniu na to, co zrobi cień. Ku mojemu zdumnieniu wróg powoli zaczynał wyciągać sztylet i zbliżać się w moją stronę. W pewnym momencie zerwałem się z łóżka i rzuciłem się na nogi przeciwnika. Wypadł mu sztylet z ręki, runął jak długi na podłogę. Podniosłem się prędko z ziemi i kilka razy kopnąłem przeciwnika w brzuch, aż zajęczał z bólu, po czym nachyliłem się nad nim, przyłożyłem sztylet do szyi i zapytałem: - Kto cię przysłał? Czego szukasz, hę? Odpowiadaj! - Z całej siły uderzyłem go pięścią w twarz. A potem zrobiłem jedną z głupszych rzeczy. Wstałem, sądząc, że ma już dosyć i jest mu ciężko złapać powietrze, nie wspominając już o ucieczce. Tymczasem on tylko machnął ręką, z której buchnął promień światła prosto we mnie, tym samym oślepiając mnie. Miałem do czynienia z magiem, przynajmniej początkującym. Zły sam na siebie wycofałem się w róg pokoju, w nadziei, że nie wykorzysta swojej przewagi za bardzo. Po chwili odzyskiwałem wzrok, zauważyłem zarysy okna i ciało próbujące przebrnąć na drugą stronę, na dach. Rzuciłem się za nim, zdążyłem złapać za rękaw, przy okazji wbijając mu sztylet w okolice wątroby. W tym samym momencie trafił mnie z drugiej ręki głośnym dźwiękiem, przez co straciłem równowagę i wypadłem razem z nim przez okno. W okamgnieniu ześlizgnęliśmy się z dachu i obaj ciężko upadliśmy na ziemię. Na szczęście nic wielkiego mi się nie stało, jednak czułem, że mam całe zbite ramię od upadku. Mój przeciwnik niestety nie miał tyle szczęścia, sądząc po jego ciele, złamał kark. Wstałem, mocno się przy tym chwiejąc. Oparłem się o najbliższą ścianę. A potem poczułem okropny ból w lewym udzie. Rozdzierający, potworny ból.
Nie krzyczałem. Upadłem na ziemię jak kłoda. Zrobiło mi się słabo. Gdzieś nieopodal usłyszałem krzyk. Jednak czy to miało znaczenie? Czy ja umieram? Przekręciłem głowę w drugą stronę. Przez zamglone oczy dostrzegłem Nargitha. W prawej dłoni trzymał szeroki krasnoludzki topór, w drugiej zaś ciągnął trupa za kołnierz. Czułem, jak tracę siły, ręce zaczęły drżeć.
- O kurwa, ale cię urządzili! Trzymaj się Hukarin, Świątynia Shari jest niedaleko, wezmę cię tam! - Podniósł mnie, pomimo swojej wagi i wzrostu. Powoli traciłem czucie w nogach. Otworzyłem usta.
- Narrrrgithh, zatruty bełttt, nie mogę kurwa, jakkkk... - Próbowałem wykrztusić parę słów.
- Oszczędzaj siły, przyjacielu. Mówiłem ci, dobrze jest coś wypić wieczorem z krasnoludem, Jak tylko wrócisz do zdrowia...
Straciłem przytomność. Miałem nadzieję, że wrócę. A jeśli wrócę, to w podzięce opłacę Nargithowi najlepszą dziwkę w mieście.
Zakładki