Kancelaria - John Grisham

Dostałam tę książkę pod choinkę. Tematyka prawnicza od razu mnie ujęła, jak tylko przeczytałam opis na okładce.
Podczas czytania mój entuzjazm osłabł - pierwszy raz miałam do czynienia z thrillerem napisanym przez mężczyznę. Chociaż, czy powieść z intrygującymi wątkami wystarcza, by nazwać ją thrillerem, jeśli nie ma rozlewów krwi, zapierających dech w piersiach gróźb i strachu o życie?
Wracając do pierwszego wrażenia po przeczytaniu kilku stron, zraził mnie pozbawiony emocji język. Po przeczytanych komediach prawniczych, których autorkami były kobiety, brakowało mi widocznego stosunku narratora do bohaterów, zabawnych opisów czy ciętych podsumowań. Po kolejnych stronach zrozumiałam, że to jest ogromny atut. Obiektywizm narratora pozwolił na to, by czytelnik sam dostrzegł to co najlepsze w bohaterach. Każde słowo, każdy motyw i każdy dialog był po coś. Książka nie dostarcza emocji, jakich się doznaje, gdy na ekranie telewizora nagle wyskoczy czarny charakter, by wbić nóż w plecy ofiary. Tutaj można poczuć podekscytowanie (podczas rozpraw sądowych), współczucie (dla małego, poszkodowanego chłopca), litość (dla prawniczych oferm) i wiele innych, znacznie bardziej wartościowych emocji od poczucia dreszczyku na plecach.
Książka ma 512 stron - mimo to, gdy się skończy to robi się tak przykro, jak po obejrzeniu ostatniego odcinka ulubionego serialu ;)

Dostałam tę książkę pod choinkę. Tematyka prawnicza od razu mnie ujęła, jak tylko przeczytałam opis na okładce.
Podczas czytania mój entuzjazm osłabł - pierwszy raz miałam do czynienia z thrillerem napisanym przez mężczyznę. Chociaż, czy powieść z intrygującymi wątkami wystarcza, by nazwać ją thrillerem, jeśli nie ma rozlewów krwi, zapierających dech w piersiach gróźb i strachu o życie?
Wracając do pierwszego wrażenia po przeczytaniu kilku stron, zraził mnie pozbawiony emocji język. Po przeczytanych komediach prawniczych, których autorkami były kobiety, brakowało mi widocznego stosunku narratora do bohaterów, zabawnych opisów czy ciętych podsumowań. Po kolejnych stronach zrozumiałam, że to jest ogromny atut. Obiektywizm narratora pozwolił na to, by czytelnik sam dostrzegł to co najlepsze w bohaterach. Każde słowo, każdy motyw i każdy dialog był po coś. Książka nie dostarcza emocji, jakich się doznaje, gdy na ekranie telewizora nagle wyskoczy czarny charakter, by wbić nóż w plecy ofiary. Tutaj można poczuć podekscytowanie (podczas rozpraw sądowych), współczucie (dla małego, poszkodowanego chłopca), litość (dla prawniczych oferm) i wiele innych, znacznie bardziej wartościowych emocji od poczucia dreszczyku na plecach.
Książka ma 512 stron - mimo to, gdy się skończy to robi się tak przykro, jak po obejrzeniu ostatniego odcinka ulubionego serialu ;)
Oficjalny opis:
„Walczymy o twoje prawa!”, „My to fachowość!”, „Firmy ubezpieczeniowe drżą przed nami!”, to hasła, jakimi promuje się dwuosobowa kancelaria adwokacka Finleya i Figga, nazywana przez obu wspólników „butikiem”. Specjalizująca się w rozwodach i odszkodowaniach firma ledwie wiąże koniec z końcem. Choć Finley zawsze marzył o dużej sprawie z milionowymi odszkodowaniami, na co dzień musi zadowalać się oferowaniem swoich usług ofiarom
wypadków samochodowych. W związku z tym zyski kancelarii są równie iluzoryczne, jak jej status. Przez przypadek trafia tam rzutki absolwent Harvardu David Zinc, który właśnie rzucił pracę
w wielkiej firmie prawniczej. Trzej partnerzy, z których żaden nie stawał wcześniej przed sądem federalnym, dają się wciągnąć w proces przeciwko producentowi leku na obniżanie zawartości cholesterolu. Pozytywny werdykt wydaje się przesądzony, a miliony dolarów w zasięgu ręki, przy odrobinie szczęścia nawet bez wchodzenia na salę sądową. Niestety, w życiu nigdy nic nie jest tak proste, jak się wydaje...
wypadków samochodowych. W związku z tym zyski kancelarii są równie iluzoryczne, jak jej status. Przez przypadek trafia tam rzutki absolwent Harvardu David Zinc, który właśnie rzucił pracę
w wielkiej firmie prawniczej. Trzej partnerzy, z których żaden nie stawał wcześniej przed sądem federalnym, dają się wciągnąć w proces przeciwko producentowi leku na obniżanie zawartości cholesterolu. Pozytywny werdykt wydaje się przesądzony, a miliony dolarów w zasięgu ręki, przy odrobinie szczęścia nawet bez wchodzenia na salę sądową. Niestety, w życiu nigdy nic nie jest tak proste, jak się wydaje...
Podsumowując, na bohaterów nie czyhają mordercy za każdym rogiem, ale tragicznych wydarzeń w powieści nie brakuje. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że cena trzydziestu kilku złotych za tą książkę nie jest wygórowana i to najlepsza (komediowo-tragiczna) powieść, jaką do tej pory w życiu czytałam.
A teraz moja opinia co do wydarzeń, a więc spoiler :D
Nie spodobało mi się, że David po rzuceniu roboty poszedł chlać i olewał telefony od żony. Strasznie to prostackie było, ale za rzucenie roboty ot tak, podziw.
Wally, wariat. Nie mogłam się nadziwić jego pomysłowości dla reklamy kancelarii. Dobre też było, jak z Oscarem wybiegali na ulicę słysząc dźwięk karetki, by pierwszymi dobiec do ofiar i namówić do walki o odszkodowanie
Pies mnie ujął :D wątków mało, ale lepszy obrońca niż ta trójka
Chłopiec z Birmy, który podupadł mocno na zdrowiu po zabawie z toksyczną zabawką - opis zmian był strasznie druzgocący - tylko dziwi mnie, że nie było jakiegoś rozwiniętego wątku z innymi dziećmi, które po tej zabawce zachorowały. Jak David znalazł je na stacji benzynowej, było ich od razu kilka. Rok temu pewnie było jeszcze więcej.
Oscar rzucił żonę po 30 latach małżeństwa - genius - może jakby to zrobił wcześniej to nie tyrałby tyle lat w takim gówno-butiku :)
Podobał mi się też pan bloger :D i to w jaki sposób relacjonował wydarzenia z sali sądowej. Szkoda, że u nas nie ma czegoś takiego.
A postać sędziego - mega - niby tam były głosy, że bardziej lubi obronę itp, ale jednak był bezstronny - to trzeba przyznać.
Całkiem ciekawie wyszło, jak David za toksyczną zabawkę zdobył tyle kasy odszkodowania dla tego dziecka, przewidując że pożyje jeszcze 20 lat, a umarło już po świętach. Dziwne wrażenie, że rodzice się dorobili na śmierci swojego syna.
Bardzo fajna postać adwokatki. Ostatecznie okazało się, że działała w słusznej sprawie i fajnie, że nie ciągnęła na dno F&F.
Zakończenie smutne - po tym jak David zarobił półtora miliona i mieli już wszystko, by dalej pracować w porządnej kancelarii w sprawach o odszkodowania za powikłania po zabawkach itp. to szybko wszystko się rozpadło. Oskar być może nie dostałby zawału przez sprawę, którą wytoczył Wally, miałby nadal siłę, by pracować, Wally może nie straciłby też werwy, bo przez sprawę wrócił na odwyk i miał już wszystkiego dość. Podjęta pochopnie decyzja ostatecznie wyszła wszystkim na złe, bo sukces odnieśli w innej, o dziwo, sprawie, a właściwie David odniósł, więc dlatego też może postanowili sobie odpuścić. No ale David się spełnił w końcu, choć szkoda, że bez nich.
Zakładki