Trochę sentymentalnego płaczu ode mnie z okazji otwarcia osobnego działu.
Nie będę się mył.
Zawsze zastanawiałem się jak to jest tworzyć. Co czuje człowiek gdy tworzy, albo chwile przed tym, kiedy już wie, że wymyślił coś nowego, niepowtarzalnego, pierwszego. I wiecie co? Nie czuje tego wcale. Czuje jebaną pustkę w połączeniu z zżerającą mnie od środka potrzebą stworzenia czegoś, pokazania światu, że istnieje, sam oddycham i myślę. Że nie jestem jak ten cały motłoch, do zarzygania taki sam – nijaki. Osobno niby piękni i wyjątkowi, a w porównaniu z całym światem zlewają się w jedno ciało, jedno błoto, w którym za nic nie odróżnisz pana Z. od pani K. Wszyscy tacy sami, wystarczy się przyjrzeć, kierowani przez popkulturę, pragną, a w zasadzie wydaje im się, że pragną. Są zaprogramowani by pragnąć, każe im się kupować i ubierać w coraz to nowe rzeczy, żeby nie odstawali, żeby byli modni, nowocześni, niezależni (o zgrozo!). I kupują, całe to gówno, które im się zręcznie podaje na srebrnej tacy. Zaspokajają swoją potrzebę podążania za stadem, a co najzabawniejsze są święcie przekonani, że teraz są wyjątkowi, przyciągają wzrok, każdy chciałby być jak oni. Tak naprawdę tworząc jedno bagno, w którym wszyscy chcąc nie chcąc się kąpiemy i wychodzimy ubrudzeni okropnym, bezwonnym, brunatno-stalowym szlamem.
Co nam, bagiennym potworom pozostaje? Krzyczymy swoje wzniosłe postulaty, ale nawet nie publicznie (bo i po co?), tylko do swojego dziennika, sakralnego pamiętnika, gdzie nikt nie zajrzy, nikt go nie zbruka. Pozwala to chociaż na chwilę się umyć, poczuć swój własny zapach, wtulić w ubrania i przeczesać włosy. Wtedy się żyje i nawet ma odwagę zawołać – Hej! Nie jestem jak wy! Jestem lepszy, wiem co się wokół mnie dzieje, nie to co wy jednakie zombie!
Ale chwile po tym zamykamy nasze notatki, odkładamy długopis i dochodzimy do wniosku, że to walka z wiatrakami, wpychanie kamienia pod górę, aby wyślizgnął nam się z rąk, o krok przed szczytem. A, wszystko dlatego, bo wiemy, że obojętnie jak wyjątkowi byśmy nie byli, każdy musi się błotem chociażby natrzeć. Niemożliwe jest odcięcie od tego co nas otacza, życie bez innych ludzi nie jest życiem.
Niby można przekonywać otaczających nas bliskich do własnych idei i pomysłów. Pięknych światopoglądów, idealnego życia i pomysłów na nie, które dzielimy z wielkimi filozofami. Ale, czy różowe błoto, nie jest już błotem?
Jeśli chodzi o mnie, zamykam dziennik. Ostatni raz się umyłem i wystarczy. Może nie będę taki jak sam bym tego chciał, ale ostatecznie pozory szczęścia z innymi są lepsze, niż ich brak samemu.
Zakładki