Pani Agnieszka,
czyli o mojej polonistce dziesięciozgłoskowcem
Sorka Agnieszka – wzór pedagoga,
Diabeł w niej mieszka, drugiej be trwoga.
Już jej postawa wyprostowana,
Oczy na wierzchu, wytrzeszcz Szatana,
Świadczą o niezbyt dobrym nastroju
Wychowawczyni tej bandy gnojów.
Ciska torebką, dziennikiem rzuca,
Stolik aż trzeszczy - silna to suka.
Klasa zamiera. Oczekiwanie
Na hardkorowe odpytywanie.
Palec wędruje na listę ofiar,
Agnieszka nie ma dziś kogo dopaść.
Mruży jak kocur oczy swe szare,
Dla Wereskiego szykuje karę.
Raz już nie jeden go na jaraniu
W klopie złapała. ‘Chodź no tu, draniu!’,
Woła zza biurka, pióro szykuje,
Średnią szybciutko mu zmasakruje.
Naraz, o zgrozo! Do torby sięga,
Usta wykrzywia uśmiechu wstęga,
Z wnętrza podartej nieco swej teczki
Ciągnie złożone A5 karteczki.
‘Cholewa Jarek’, głosem chrapliwym
oznajmia chłopcu koniec rychliwy.
‘Toż to tragedia, stek bzdur i basta!
A tu Tchorzewska... co?! Prowokacja?!’,
Wzrokiem omiata tytuł, autora,
Twarz jej z wkurwionej staje się chora.
Dwie małe szparki belferki wrednej
Kolejne zdania śledzą bezwiednie.
‘Apokalipsa i koniec świata,
co sobie myśli ta mała szmata?!’,
Tysiące myśli kłębią się w głowie,
Co humanisty bańką się zowie.
Niczym Porfiry Raskolnikowa
Dusi autorkę w oczu okowach,
Oddaje kartkę i niespodzianie
Siada obniżać jej sprawowanie.
Wtem jak grom z nieba zachmurzonego
Wpada do sali but Raczkowskiego.
‘Dzień dobry, sorko, chyba zaspałem
i przez to klapek wziąć zapomniałem’,
na co Agnieszka oczy wytrzeszcza,
i w wyobraźni łobuza beszta.
‘A co to, a kto to przez patio gna
w brudnych tych trampach, no jak to tak?!’
Kuba z uśmiechem podnosi rękę,
‘Obronną mową zgasi belferkę’,
Szepczą do siebie ostatnie ławki,
Dwa antonimy – Raku i klapki.
Ten jednak ze spokojem stoika
Podchodzi do Agnieszki stolika
I z miną Izajasza proroka
Oznajmia starej: ‘To wejście smoka”.
Szału rumieniec twarz jej oblewa,
‘Reanimować będzie ją trzeba’,
Słusznie spostrzega ktoś spod tablicy.
Wtem odgłos grzmotu słychać z ulicy,
Burza nadchodzi! Grad w szyby wali,
Gorąca czerwień twarz sorki pali,
Zaraz zemdleje, padnie na zawał
I nie pomoże nawet ta kawa,
Której litrami małpa się raczy
Miast punktualnie zjawić się w pracy.
Naraz biel trupia skrywa jej lica,
Bledną policzki i potylica,
Pot występuje na plecy stare,
Czy to Opatrzność szykuje karę
I czy to koniec chamskiego gnoma,
Co nam tu zaraz na serce skona?
Tak! Proszę państwa, co za spotkanie,
Na dziś kończymy odpytywanie!
Już nasza sorka śniegowo-blada
Twarzą do ziemi jak grom upada,
Z torby się sypią sterty zaliczeń,
Sprawdzianów, popraw, zeszycik piczy,
W którym to skrzętnie odnotowała
Co nam złośliwie powystawiała.
Pała, wykrzyknik, dwa z dziesięcioma,
Oj nienawidzi druga be gnoma,
Ciało pod biurko szybko wkopują,
I do libacji salę szykują.
***
Wśród śmiechu wrzawy, śpiewu radości
Ktoś w trzeciej ławce prostuje kości
I się do domu niespiesznie zbiera,
Po tym jak sorkę wzięła cholera.
Tam w swym zaciszu złośliwym żartem
Poemat skleci. Evviva l’arte!
----------------------------------
Lubię, kiedy Świątkowska...
Lubię, kiedy Świątkowska w gniewie kipi cała,
Gdy się przez ławkę zwiesza głowina jej mała,
Kiedy tycie oczęta płoną nienawiścią,
A wargi rozchylone niemym głosem piszczą.
Lubię, kiedy ją szewska pasja oniemi
I kolejną dwóję palcami drżącemi
W dzienniku kreśli, a cała ma klasa
Śmieje się z wyciętego na ławce kutasa.
I lubię ten wstyd, co nas tam ogarnia,
Przy małym biureczku, gdy ocena marna
W kajecie ląduje, a wielka matrona
Z dołu na nas spogląda (wzrost Napoleona).
Lubię to – i tę chwilę lubię, gdy koło mnie
Wytrzeszczona, wkurwiona stoi tak ułomnie,
A myśl moja od niej wybiega skrzydlata
I nowego wiersza pisze już pejsata : )
no offence