Katarzyna_TS napisał
W sobotę, 21 września 2019, odbyła się konwencja programowa Konfederacji, podczas której wiceprezes partii Korwin, Sławomir Mentzen, poinformował, że przygotował 100 projektów ustaw, które są gotowe do złożenia w Sejmie. Ustawy zostały opublikowane w Internecie, więc postanowiłam sprawdzić, jakie pomysły legislacyjne forsuje jeden z liderów Konfederacji. Gdy dotarłam do projektu nr 57, nogi ugięły się pode mną z przerażenia. Projekt tej ustawy zatytułowany jest „Przywrócenie prawa do budowy elektrowni wiatrowych”. Treść projektu jest bardzo krótka, a jego zasadnicza część brzmi następująco: „Uchyla się ustawę z 20 maja 2016 r. o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych”. W uzasadnieniu napisano: „Uchylana ustawa doprowadziła do całkowitego wstrzymania budowy nowych elektrowni wiatrowych. Zaledwie 0,1% powierzchni Polski spełnia wymogi wprowadzonego limitu odległościowego. Zatrzymanie budowy nowych elektrowni wiatrowych sprawia, że wątpliwe jest wywiązanie się przez Polskę z zobowiązań europejskich dotyczących produkcji energii odnawialnych. Celem ustawy jest przywrócenie stanu prawnego sprzed wejścia w życie ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych. Przewidywanymi skutkami będzie powrót do budowy przez inwestorów elektrowni wiatrowych i zwiększenie produkcji energii ze źródeł odnawialnych”.
Jestem jedną z tysięcy osób, które za rządów PO-PSL walczyły o wprowadzenie ustawy, którą Sławomir Mentzen chce wyrzucić do kosza. Ustawa z 2016 roku, uchwalona przez Prawo i Sprawiedliwość, powstała na skutek protestów ludzi, którym stawiano wiatraki obok domów. Nie mówimy o małych wiatraczkach w ogródku. Mówimy o przemysłowych elektrowniach wiatrowych, czyli 150-metrowych gigantach, które w ramach rozwijania tzw. zielonej energii budowano w odległości 200-500 metrów od domów.
To był horror trwający wiele lat. Deweloperzy wiatrakowi, przychylni im urzędnicy oraz politycy rządzącej koalicji PO-PSL mieli w nosie to, że wiatraki są szkodliwe dla zdrowia osób mieszkających w ich sąsiedztwie. Hałas, infradźwięki, migotanie cienia – takie tortury zafundowano mieszkańcom wsi w imię realizacji wytycznych unijnego pakietu klimatyczno-energetycznego. Jedynym sposobem na zatrzymanie wiatrakowej patologii była ustawa z 2016 roku wyznaczająca minimalną odległość wiatraków od domów jako dziesięciokrotność wysokości elektrowni. Oznacza to ok. 1,5 kilometra i jest to absolutne minimum, ponieważ według zaleceń Ministerstwa Zdrowia, opierającego się na niezależnych badaniach światowych, taka odległość powinna wynosić co najmniej 2-4 km w zależności od wielkości i liczby elektrowni. Ustawa z 2016 roku nie jest więc wyssanym z palca absurdem, ale ratunkiem dla osób, których zdrowie i życie byłoby zagrożone, gdyby lobby wiatrakowe mogło bez przeszkód realizować plan zastawienia Polski elektrowniami wiatrowymi.
Za PO-PSL realizowano ten plan posługując się propagandą o wspaniałej zielonej energii, stosując przekupstwo lub zastraszanie, naginając przepisy, kłamiąc w raportach środowiskowych, warunkach zabudowy i pozwoleniach na budowę. Konsultacje społeczne były fikcją. Ludzie dowiadywali się, że obok ich domów staną gigantyczne elektrownie, gdy na pola wjeżdżał ciężki sprzęt i rozpoczynano kopanie fundamentów. Sądy przyklepywały decyzje wydane z naruszeniem prawa. A Polskę zastawiano niemieckim szrotem, dzięki czemu Niemcy nie musieli martwic się o koszty utylizacji wiatrakowego złomu poddawanego liftingowi i instalowanego u nas.
Dlaczego tak się działo? Gdy nie wiadomo, o co chodzi, to zawsze chodzi o pieniądze. Wiatraki to gigantyczny skok na kasę. Ten biznes nie działa bez dotacji, a dotacje dla wiatraków to eldorado dla wszelkiej maści cwaniaków. Pieniądze wyprowadzano nawet na nieistniejące farmy wiatrowe. Mieszkańcom Woli Rafałowskiej udało się zatrzymać budowę wiatraków, ale z PGE wypłynęło ponad 70 milionów złotych wytransferowanych przez spółkę z kapitałem założycielskim wysokości kilku tysięcy złotych. Pieniędzy nie ma, winnych też nie ma. Tak właśnie wygląda wiatrakowy biznes, który na szczęście został zatrzymany ustawą z 2016 roku.
Niestety, okazuje się, że jeden z liderów Konfederacji albo tego nie wie, albo nie chce wiedzieć. Po przeczytaniu projektu ustawy zadzwoniłam do Sławomira Mentzena, żeby zapytać go dlaczego ten projekt znalazł się wśród proponowanych przez niego ustaw. Wyjaśnił, że nie jest jego autorem, ale uważa projekt za słuszny. Powiedział też, że swoich ustaw nie konsultował z członkami Konfederacji.
W związku z tym wyjaśnieniem zaczęłam apelować do władz Konfederacji o zabranie głosu w tej sprawie i publiczne wyjaśnienie, czy popierają likwidację ustawy odległościowej z 2016 roku. Pomimo wielu apeli zamieszczanych w mediach społecznościowych nie doczekałam się reakcji. Prowiatrakowy projekt Sławomira Mentzena nadal jest elementem pakietu ustaw, które pokazał podczas konwencji programowej Konfederacji.
(...)
Zakładki