Pracowałem kiedyś w firmie produkującej aromaty, emulsje i zaprawy spożywcze. Czyli (prawie) całą chemię, którą producenci dodają do żywności:D
Praca od 8 do 16, bez zmian, umowa zlecenie, płatne 16 zł/h do ręki.
Pracowałem jako pomocnik produkcji aromatów. Po przyjściu do pracy było 30 min na przebranie się w robocze rzeczy (białe laboratoryjne spodnie i fartuch/bluza laboratoryjna) i wypicie np kawy. O 8:30 przychodził kierownik produkcji i przekazywał brygadziście recepty na dany dzień. Było różnie, czasem 2-3 a czasem dochodziło do 15 (na aromatach było nas 3). Do tego osobne recepty na zaprawy (jeden pracownik) i emulsje (też jeden).
Brygadzista ustalał w jakiej kolejności mają być mieszane recepty i przydzielał każdemu pracę.
Najpierw trzeba było znaleźć półprodukty w magazynie surowców - niektóre w beczkach 200l inne w buteleczkach 20ml i odważyć ich konkretną ilość. Większe nalewaliśmy w wiadra, bądź bezpośrednio do kotła ale czasem trzeba było odważyć 0,2 g jakiejś substancji niezwykle ważnej dla aromatu - chyba najgorsza czynność, powtarzana wiele razy...
Kiedy przygotowało się składniki całość należało wlać do kotła - wygląda mniej więcej tak:
Załącznik 306969
Z każdą rzeczą (max 25kg), należało wchodzić osobno na drabinkę i wlewać przez właz. Kiedy wszystko znajdowało się w środku włączało się silnik i zostawiało na 20-30 min "do przegryzienia".
Do 200kg mieszaliśmy w małych kotłach, ręcznym mieszadłem.
W tym czasie trzeba było przygotować kanistry. Konfekcjonowało się po 5,10,12,20 i 25kg.
Każdy kanister musiał mieć naklejoną etykietę ze składem i nazwą produktu. Do tego osobna etykieta z numerem partii oraz numerem magazynowym i zależnie od składu od 1 do 4 naklejek ostrzegawczych (toksyczne, żrące, łatwopalne, może stanowić zagrożenie dla środowiska).
Pod tankiem ustawiało się wagę z kanistrem i tarowało, żeby pokazała 0kg. Następowała najnudniejsza część pracy - zlewanie. Zależnie od masy jaka miała być w kanistrze trwało od godziny do 6. Najgorsze było zlewanie tony aromatu do kanisterków po 5kg każdy... masakra.
Wypełnione kanistry odstawiałem na paletę, którą później strechowałem.
Kiedy kocioł był pusty trzeba go było umyć gorącą wodą z karchera i pozwolić wyschnąć.
Innym zajęciem było mieszanie barwników - najbrudniejsza robota ever.
Sypkie barwniki są bardzo lotne, rozpuszczają się w wodzie i większość spożywczych jest mega higroskopijna, więc w magazynie barwników panuje bardzo niska wilgotność uzyskiwana dzięki nagrzewnicy, temp. w środku jakieś 30 st C. Oczywiście po wejściu człowiek był cały mokry od potu. Barwniki mieszało się wg receptury, którą dostarczał kierownik. Zakładałem poza normalnym ubraniem roboczym grube rękawice, fartuch - trochę podobny do kucharskiego - czepek na głowę, maskę z filtrem (wojskowego buldoga:D) i gogle. Nie przeszkadzało to barwnikom dobrać się do mojej skóry. Nawet wyciąg nie pomagał w utrzymaniu ładu. Zawsze wychodziłem stamtąd maksymalnie ubrudzony - najczęściej na czerwono.
Po 12 było 30 min przerwy na odpoczynek. Jedliśmy drugie śniadanie itp.
Następnie ta sama praca do 15.45. Po pracy obowiązkowy prysznic i mycie środkami chemicznymi oraz wyrzucenie ubrań do kosza na pranie (nie wiem czym ta pralnia to robiła, ale zmywała wszystko i ubrania przychodziły śnieżnobiałe i pachnące).
Minusy pracy:
-typowo fizyczna praca - czasem przerzucało się 6-7 ton;
-narażenie na silne środki chemiczne, od trujących przez łatwopalne do żrących;
-8 godzin siedzenia w niesamowitym smrodzie - kiedy połączy się aromat coli, waniliowy, maślany, truskawkowy, bekon itd. nie jest kolorowo, śmierdziała cała firma i teren wokół;
-wiesz co jest w jedzeniu;
-konieczność mieszania barwników.
Plusy:
+niektóre aromaty robi się na spirytusie, kiedy myje się potem kocioł przez jakieś 15-20 jest się pijanym:D;
+fajna atmosfera, ludzie tam byli na prawdę spoko zawsze był temat do rozmowy;
+ogródek warzywny i wędzarnia za magazynem (serio!);
+nieograniczony dostęp do butelek, buteleczek i sprzętu laboratoryjnego;
+spoko zarobki - miały rekompensować warunki pracy;
+całkiem sporo wolnego czasu.
Zakładki