Master napisał
A latwiej sie zyje i to fakt, sam poziom jest wg. mnie podobny, ale jest ten luz, ze nie trzeba sie martwic, ze jak mi jebnie fura i bedzie trzeba wydac tysiaka to, ze nie bedzie z czego dac. A nawet jak nie bedzie to mozna sie zapozyczyc i bedzie z czego oddac... Ale sama taka codziennosc sie rozni niewiele wedlug mnie. Bo myslac w skali juz wiekszych rzeczy - firma, dom, mieszkanie, podroze itd. to te pieniadze sa nadal kropla w morzu.
Dokładnie to. Miałem teraz ten komfort, że w ogóle nie liczyłem pieniędzy, bo po prostu nie musiałem. Trzeba było coś kupić - kupowałem, naszła mnie ochota na jakieś żarcie/picie - szedłem do sklepu i kupowałem, coś do auta - znajduję w necie i zamawiam, dwa dni później oddaję do mechanika, bo już mi się samemu nie chce grzebać i elo, niech robi. Ojciec wymyślił sobie "rodzinny" wypad w gurki - ok, jedziemy. Fajnie byłoby w końcu skoczyć ze spadochronem - ok, lecimy. Kumpel zaprasza na windsurfing na Kaszuby - pakujemy się i jazda, meeting u Artura - jazda.
Ale nie byłem nawet nigdzie na wakacjach - sporo pojeździłem weekendowo, narobiłem trochę ogniskowych imprez "u mnie" na działce i to tyle, nie było urlopu na Hawajach. Nie chodzę w jakichś odjebanych ciuchach, rzadko bywam w restauracjach, a jak już, to i tak są to jakieś małe, podrzędne lokale, w żadnym razie nie takie, gdzie na wejście podbija kelner i nalewa Ci wina
nie robię zakupów w Almie czy Piotrze i Pawle, tylko biedry, Auchany i inne Tesco.
Owszem, kupiłem sobie samochód, o jakim marzyłem, ale było to marzenie człowieka zarabiającego 2,5k. Zwykły dwudziestoletni sedan za dychę, po prostu trochę większy silnik, niż w przeciętnym aucie na ulicy, nic więcej. Na kupno sprzętu w góry już nie starczyło; miałem sobie tatuaż robić w tym roku, pierwszy umówiony termin mi laska odwołała, z drugiego już zrezygnowałem sam, bo było ryzyko, że się nie zmieszczę z kasą.
A teraz to w ogóle zrobiła się chujnia z kasą i przeskakuję do innej firmy, w której na początku znowu będą mi płacić 2,5k ;d
Zarabiając 5k w Polsce możesz sobie pozwolić na trochę więcej, niż przy przeciętnej januszowej pensji, ale to nadal nie jest tak dużo, jak ludziom się wydaje, że jest. Sam myślałem, że jakbym miał ze 4k, to o ja pierdolę, to już można jak w maśle żyć. Pierwsze dwa miesiące są zajebiste, ale szybko się przyzwyczajasz i zaczynasz mierzyć wyżej. Kupujesz jedno z tych tańszych aut, o których marzyłeś, mija trochę czasu i już myślisz o kolejnym, dwa razy droższym. Spełnisz jakieś inne wielkie marzenie, ten, powiedzmy, skok ze spadochronem, i już chcesz realizować kolejne. Spadochron kosztował z dojazdem 6 stówek, a wyjazd na naukę surfingu do Meksyku to luźno z 7k. Wyjazd do Stanów, żeby ogarnąć tam auto i walnąć z paczka kumpli tripa od wybrzeża do wybrzeża - z 10k.
Na początku czujesz się tak, jakbyś pana boga za nogi złapał, a szybko okazuje się, że długo to nie potrwa, bo jeśli nie zaczniesz więcej zarabiać i nie obniżysz standardu życia do dawnego poziomu, to może nie starczyć Ci hajsu na zrealizowanie choćby jednego takiego celu w roku.
Nie powiem, ja w tym roku odżyłem. Mimo, że grudzień skopał mi dupsko, to 2018 był zdecydowanie najlepszy w ciągu ostatnich paru lat, a jak na to spojrzeć szerzej, to chyba w ogóle najlepszy w całym życiu (ale tu nie chodzi już tylko o robienie hajsu), ale pieniądze, które zacząłem zarabiać, to nadal nie jest żaden luksus.
Zakładki