Poncjusz_Piłat napisał
Dzień dobry, jeśli bolą cie oczy od czytania i jesteś leniwy jak skurwysyn albo cenisz swój wolny czas ponad wszystko to istotą problemu jest /b/
Nie mogłem znaleźć tematu "jak wygląda praca w" czy jak on się tam nazywał więc pozwoliłem sobie założyć temat. W moim mniemaniu nie zaśmieca forum w ogóle bo prawie nikt nie zakłada nic nowego, a z tej pierdolonej wyszukiwarki nie nauczyłem się przez tyle lat korzystać i w końcu ktoś powinien ją zdelegalizować. Naturalną koleją rzeczy jest to, że razem z forum dorastaliśmy i w końcu dorośliśmy i zmieniły się przez ten czas tematy do dyskusji. Trudno już raczej o temat "czy dragony bić z kuszy czy ze spearów albo jak dojść do dc omijając mino maga i gsa help". Częściej za to można natrafić na "znosi mi golfa czwórkę na lewo i nie przyspiesza jak dodaje gazu, czy to może być uszczelka pod głowicą" albo inny traktujący o problemach ludzi dorosłych.
Założenie tego tematu zmotywowane jest rozmową o pracę, a właściwie, co ważne i śmieszne w całym kontekście, drugim etapem, który dzisiaj odbyłem (przynajmniej po części). Na co dzień pracuję w galerii sztuki współczesnej. Trudno powiedzieć żebym się "wypalił" zawodowo po niepełnych dwóch latach w tej instytucji, ale pieniądze chujowe, odpowiedzialność duża (zwłaszcza jak masz beksińskiego w bagażniku za kilkanaście tysięcy, a kolega rzuca na niego torbę po treningu, albo płytę pilśniową zaczynają wpierdalać szczury), ale najgorsze w tym wszystkim jednak jest obcowanie z tą w głębokim cudzysłowie "sztuką" oraz wszystkimi tymi kurwa nędzami artystycznymi co to przychodzą wystawiać lub oglądać. Jest to dla mnie najczęściej rakowisko jak sam skurwysyn, po pewnym czasie zaczęło wywoływać odruch wymiotny i chęć spalenia tego wszystkiego. Ale nie o tym. W każdym razie chciałbym tę pracę zmienić.
Wysyłałem cv w wiele miejsc. W zeszły czwartek zaproszono mnie na rozmowę na stanowisko "specjalista od marketingu i PR". Rozmowę przeprowadzała ze mną panienka w moim wieku, biuro w centrum miasta, jakaś dziewuszyna na recepcji, jakieś komputery stoją. Nie wygląda podejrzanie. Sama rozmowa przebiegła sprawnie, panienka nie nazbyt ograniczona, potrafiła się w miarę wysłowić, odrobinę zachować. Przepytała wyrywkowo o pozycje wyszczególnione w cv, jaki to był charakter pracy i w ogóle. Po tym wytłumaczyła mi, że są firmą, która działa w porozumieniu z tymi wielkimi, jak i innymi trochę mniejszymi, agencjami i instytucjami charytatywnymi (unicef, wwf itd.) i prowadzą bezpośredni marketing oraz sprzedaż i że praca polega na kontakcie z "klientami", prowadzeniu "kampanii", pozyskiwaniu środków bla bla. Po dziesięciominutowej rozmowie oznajmiła mi, że jeśli nie skontaktują się do jutra to znaczy, że pierdolą takiego robotnika. Wyszedłem stamtąd, zdążyłem zrobić zakupy w markecie i zadzwonił telefon, że jak najbardziej pozytywnie przeszedłem pierwszy etap rekrutacji i zapraszają na drugi (w dniu dzisiejszym), który również będzie równocześnie dniem próbnym i proszą o zarezerwowanie sobie czasu od godziny 12 do 20. Zaczęło mi to śmierdzieć ale pomyślałem - chuj, może rzeczywiście kto nie kombinuje ten nigdy nie wyjdzie z tej jebanej strefy komfortu i będzie biedował! (zabić te kurwy coache i inne cwele). Poszedłem. Dzisiaj siedziała ta sama panienka (tzn to jest szefowa całego tego przedsięwzięcia) + druga (gdzieś około 23 lata). Oznajmiono mi, że to będzie mój dzisiejszy opiekun i między innymi od niej będzie zależeć, czy zostanę przyjęty czy nie. Popierdoliły trochę kocopołów, ale będąc już trochę zniecierpliwionym ponowiłem pytanie, na które odpowiedzi nie zechciano mi udzielić na poprzednim etapie rekrutacji. Zapytałem mianowicie: no dobra, fajnie, ale jak wygląda metodologia pracy, jak się tu kurwa "pracuje". Zamiast odpowiedzieć mi na pytanie wymijająco nakreśliła hierarchie i system pracy. Każdy pracownik musi przejść przez pierwszy etap czyli niby "sprzedaż", potem się jest kurwa LIDEREM, a na końcu MC czyli menadżerem kampanii. Zarobki nie mają górnej granicy (samemu się jom ustala!), na lidera można awansować szybko, a zadaniem liderów jest potem jeszcze szkolenie pierwszaków. Narysowała sobie potem jakiś wykres na tablicy zmywalnej markerem, popodniecała swoją funkcją parę minut (to co mówiła nie miało żadnego sensu w kontekście dalszych działań) i nagle oznajmiła: NO DOBRA. PORA SIĘ UBIERAĆ I DZIAŁAMY. Ja na to, że jak kurwa, co, gdzie jedziemy, czym. A ta do mnie, że lecimy w "teren" gromadą 10 osób, autobusem miejskim (samemu trzeba sobie kupić bilet), na osiedle jakieś tam i że będziemy pukać do drzwi i pytać ludzi czy nie chcą wspomóc kwotą 35 złotych miesięcznie takich zwierząt jak łosie, jelenie, sarny, dziki, lisy, borsuki, kuny, jenoty, wilki i rysie. Zbaraniałem. Ta do mnie, że każdy musi przejść ten etap ale potem jak się jest dobrym pracownikiem to zostaje się liderem i też się zapierdala po chałupach jak akwizytor, ale do tego jeszcze szkolisz innych jak skutecznie zapierdalać po klatkach, a jak już jesteś menadżerem kampanii to tak menadżerujesz, że zapierdalasz po tych klatkach, które wskażesz. Nie dając po sobie poznać, że jestem wewnątrz zbulwersowany zapytałem o zarobki, skąd pieniądze. Ona na to, że część idzie rzeczywiście w tym przypadku do WWF (akurat taka "kampania"), ale część do kielni, z tym że, system PROWIZYJNY nie jest w żaden sposób określony. W międzyczasie zawile tłumacząc mi niuanse płynięcia środków obraziła Owsiaka (nie jestem w stanie przypomnieć sobie co powiedziała dokładnie, no ale skrytykowała dość solidnie). Będąc stonowanym zacząłem zadawać więcej pytań, między innymi takie, czy zawsze się zaczyna pracę w południe i kończy o 20 (tak), po co w takim razie w ogóle przychodzić do biura (bo każdy "wypad" zaczyna się SZKOLENIEM i odprawą wojowników, po czym najpierw idą na lunch, a potem wsiadają w autobus i jadą zdobywać świat), czy z ludźmi to się pracuje w progu czy wchodzi do nich do mieszkania (metodologicznie powinno się wchodzić do środka, a już tam spisywanie UMOWY/FORMULARZA/ABONAMENTU, że się płaci na swojego, osobistego, prywatnego rysia co se tam gdzieś popierdala wesoło ćwierkając). W pewnym momencie jak już zobaczyły, że jestem do tego sceptycznie nastawiony, zostałem WYJEBANY zanim sam się wysprzęgliłem z tego interesu. Usłyszałem, że oni to szukają osoby, która CHCE pracować rzeczywiście, która jest zmotywowana, która nie szuka wymówek, która jest ambitna, która stawia przede wszystkim na rozwój osobisty, ludzi otwartych, a ja taki nie jestem i w tym momencie (siedzimy już w kurtkach) nasza "współpraca" dobiega końca. Śmiechłem tam i powiedziałem "pozwolę sobie tylko uczulić na pewną kwestię... czemu marnujecie ludziom aż dwa dni? przecież można powiedzieć i byłoby to trochę bardziej uczciwe jakbyście napomykali o charakterze pracy na PIERWSZYM SPOTKANIU". Tu już puściły im hamulce i usłyszałem, że takie sugestie to sobie mogę wsadzić w dupę, wcale ich nie potrzebują, bo firma istnieje 30 LAT i system rekrutacji jest DOSKONAŁY i mało ich interesuje zdanie kogoś tam, a w ogóle to one już muszą iść. I poszły. A ja se zostałem dopiłem herbatkie.
Przyjaciele. Czy po wysłuchaniu tej historii chce ktoś przysłużyć się temu, żeby jakiś biedny studencik nie stracił czasu? Bo ja to jestem stary lis chociaż i tak mnie skurwysyny oszukali jak uczniaka i troche czasu psu w dupe. A co dopiero jak się trafi jakiś wykopek nieśmiałek, co to mu się nie spodoba na tym etapie, ale jest na tyle nieśmiały i w ogóle żodyn, że odpierdoli im te 8 godzin roboty za frajer? (a i byc moze uslyszy, ze sie jednak nie nadaje i mu dziękują). Tak sobie pomyślałem, że niech wezmą takich kurwa marcinków po jednym każdego dnia. Przecież to kurwa niewolnictwo i skurwysyństwo. Może trzeba im napierdolić trochę ocen jedyneczek i recenzji. By żyło się lepiej. Wszystkim. Oczywiście nie chce tutaj przekonywać, że taka forma pracy jest uwłaczająca czy coś. Nie. Jeśli ktoś tak chce pracować, niech pracuje. Moim celem było ukazanie nieuczciwości procesu rekrutacji i uzyskanie odpowiedzi na pytanie, co właściwie kurwa ci ludzie chcieli osiągnąć nie tyle oszukując, co zatajając wiele ważnych informacji, przy jednoczesnym stwarzaniu pozorów, że praca ma polegać na czymś innym. Że kurwa człowiek pomyśli "o, tak daleko już zaszłem, to tera się nie wycofam?", albo że kurwa wpłynie się jakoś na niego pokazując mu na czym w rzeczywistości polega ta praca i jak fajnie jest zapierdalać i dzwonić domofonem żeby otworzyli klatkę?"
Zakładki