Dziś Facebook huczy od postów "a nie mówiłem" prawicowców, i "no to już wiecie przed kim Syryjczycy uciekają" lewicowców. A ja powiem wam tak: nie dość że jako Europejczycy stworzyliśmy sobie naszego obecnego wroga, to jeszcze i lewacy i prawacy tańczą dokładnie tak, jak ten wróg im zagra.
Cofnijmy się parę lat w przeszłość. Europa nagle odkrywa, że od dziesiątek lat kraje "za miedzą" Europy pozostają pod władzą dyktatorów. "Jak to tak? Przecież mamy XXIw! A może trochę demokracji?". No ale jako że działania Busha Juniora są uniwersalnie potępiane, to zamiast wprowadzić tam wojsko i po obaleniu dyktatury zbudować za pomocą jego lokalne struktury, Europa wybrała drogę, za którą teraz płaci - wyciągania kasztanów z ognia cudzymi rękami. Wojska europejskie ograniczają się do bombardowań, działania naziemne są załatwiane poprzez dofinansowanie i dozbrojenie lokalnych grup rebelianckich.
Z początku wszystko idzie dobrze - dyktatury jedne po drugich upadają, europejskie i amerykańskie media mają święta, wreszcie jakiś ciekawy temat na pierwsze strony! Twitter przeżywa triumf, cały świat obserwuje. Jednak rozpędzona Arabska Wiosna, jak to radośnie nazwały media, zatrzymuje się w Syrii. Lokalny dyktator, Asad, odmawia ustąpienia. Walki trwają. Świat zachodni postanawia pozostać przy schemacie politycznym i militarnym, który tak dobrze się sprawdził przez kilka ostatnich miesięcy i dalej sponsorują i dozbrajają rebeliantów i ograniczają się do niewielkiego wsparcia militarnego.
Mija kilka lat. Asad wciąż trwa. Rebelianci, wciąż sponsorowani przez świat zachodni, weszli w bliskie koneksje z radykalnym ugrupowaniem Państwo Islamskie, początkowo niewielką odnogą Al-Kaidy, która jako główny cel wyznaczyła sobie walczyć z niewiernymi i państwami interweniującymi na Bliskim Wschodzie. Część rebeliantów przechodzi, wraz ze środkami i bronią, na stronę ISIS. ISIS z tymi ludźmi i środkami szybko zyskuje na sile, staje się z czasem coraz bardziej zuchwałe. Ścinają całe wsie chrześcijan, niszczą bezcenne zabytki, organizują zamachy w Europie i USA. W 2014 mają już 80tyś bojowników i znaczną część Iraku oraz Syrii pod swoim panowaniem.
Ale dla nich to wciąż mało. ISIS musi aktywować jak najwięcej komórek terrorystycznych na świecie by dopiąć swojego celu. Zamach w Bostonie był jednym z pierwszych tego typu - osoby nie związane z ugrupowaniem, dzięki czemu będące poza kręgiem obserwacji, zradykalizowane odpowiednią dawką informacji, zaatakowały jeden z krajów, z którym ISIS walczy. Ale jak wywołać taki efekt na większą skalę, nie tylko na dwóch dzieciakach? Jak sprawić, by muzułmanie chcieli walczyć za sprawę muzułmanów (jak to o swoim celu lubi myśleć ISIS), a nie za sprawę państw, w których żyją? No przecież nic tak nie łączy ludzi, jak prześladowania.
Konflikt w Syrii trwa w najlepsze. Każdy konflikt generuje uchodźców, także i ten. A z uwagi na czas trwania, liczba uchodźców z Syrii sięga liczb, których nie widzieliśmy od 65 lat. Sytuacja nie jest komfortowa dla nikogo - ani dla uchodźców, ani dla gospodarzy. A gdyby tak doszło do przejawów wrogości wobec tych uchodźców? A jakby spłonął jeden obóz muzułmańskich uchodźców z ręki np. rodowitego Niemca czy Francuza...? Potrzeba do tego tylko strachu. Dowódcy ISIS, jak podają informacje, od początku wyczuli okazję i postanowili wysyłać wśród uchodźców także swoich bojowników, a przynajmniej tak mówić. Gdyby taki przejaw agresji Europejczyków przekonał do działania tylko 1% muzułmanów żyjących we Francji to ISIS zyskało by 50tys bojowników. Tylko jeden procent na terenie tylko jednego kraju! Bojowników którzy znają teren, zwyczaje, są dawno już wtopieni w lokalne społeczeństwo. Takich, którzy na co dzień nie wydają się zagrożeniem.
Mamy 2015. Wystarczyło zdjęcie jednego martwego dziecka, by Europa zaczęła przyjmować wszystkich "uchodźców", także spoza państw objętych konfliktem. Decyzje podjęto nagle, nie będąc na takie czynności w ogóle przygotowanym infrastrukturalne, wierząc niejako, że raka da się wyleczyć przykładając do niego pliczek banknotów. Tylko idiota mógł wierzyć że takie podejście nie podzieli Europejczyków na dwa skrajne obozy - ani jeden, ani drugi nie rozumiejący racji przeciwnej strony. Tymczasem ataki terrorystyczne to już praktycznie chleb powszedni. Atakowane są redakcje, kluby, pociągi, fabryki. Strach narasta. Jeden z drugim co chwile pokrzykują, że potrzebujemy homogenizacji kulturalnej by uratować kulturę Europejską, co jakiś czas jakiś ciapaty zostaje pobity. Przychodzi piątek 13 listopada 2015, w Paryżu dokonano masowych ataków, w tym czasie "przypadkowo" wybuchł pożar w obozie uchodźców na południu Francji. Europejczycy deklarują jasno chęć zemsty i gniew. Tylko czekać aż w końcu to wybuchnie. A gdy to się w końcu stanie, ISIS zyska oddziały w Europie. Przecież już niektórzy Europejczycy, ba, jeden Polak, walczą po stronie ISIS. Myślice, że nie będzie ich więcej?
No i teraz pytanie - co robić? Z dwóch porażek, jednej porażki polityki Europejskiej na bliskim wschodzie i w polityce imigracyjnej, oraz drugiej porażki, czyli kampanii Busha w Iraku, to osobiście wolę tą drugą. Ta porażka przynajmniej zostawiła po sobie mniej więcej stabilne państwo z bardzo słabymi ugrupowaniami radykalnymi. Porażka polityki Europejskiej nie dość, że zasiliła te ugrupowania, to jeszcze zradykalizowała własne społeczeństwo doprowadzając je w bardzo niebezpieczne regiony. Po pierwsze - musimy zmienić politykę imigracyjną, by uspokoić nastoje społeczne - jesteśmy stosunkowo bogatym regionem, Turcja i okoliczne państwa które przyjmują uchodźców powinny mieć naszą nieograniczoną pomoc. Tak samo jak państwa Europejskie, które właśnie uczelnianą granice na południu. I jeśli już kogokolwiek przyjmować na teren naszych państw, to po dogłębnej weryfikacji w instytucji łączącej siły europejskich sił granicznych i wywiadów. Bo jeśli Europejczycy nie będą czuli się bezpiecznie, dojdzie do gorszych rzeczy, co już w historii udowodniliśmy.
A jeśli chodzi o sytuację na Bliskim Wschodnie to, przynajmniej moim zdaniem, czas na odcięcie dofinansowania rebeliantów rebeliantów, i, prócz tego, ostateczną decyzję: albo dajemy za wygraną i przestajemy ingerować tam, albo dogadujemy się z Putinem i wprowadzamy wojska lądowe, by ostatecznie ustanowić tam mniej więcej stabilne państwa. Namieszaliśmy tam, i jak już tam namieszaliśmy, to w końcu w którąś stronę trzeba pójść. Czas na decyzje chyba już nadszedł.
Zakładki