Użytkownik Ksionc nie pochwalił się swoja sytuacja wiec zrobię to za niego. Była sobie para, 6.5 roku razem ze sobą byliśmy, skończyło się na początku sierpnia tego roku. Poznaliśmy się jako szczyle ja-14lat, on o rok starszy. Zakochani w sobie po uszy, mogłabym powiedzieć nawet, ze chłopakowi zależało bardziej- każdy wiedział ze jestem tylko jego i nikt/nic tego nie powstrzyma. Sielanka trwała dobre parę lat, bywały kłótnie mniejsze i te cięższe ale zawsze wracaliśmy do siebie mimo wszystko, dawaliśmy rade. Po 5.5roku zamieszkaliśmy ze sobą z racji podjęcia studiów no i jak każdy może się domyśleć posypało się. Chłopakowi nie pasował kierunek studiów, wiec w następnym roku chciał go zmienić. W drugim semestrze studiów stwierdził ze bez sensu ma chodzić skoro i tak tego roku nie zaliczy- mowie okej, masz racje od października złożysz na inny kierunek i będzie cacy. No i się zaczęło każdy jego dzień był taki sam- spanie, sranie, jedzenie, granie, jaranie ,chlanie. Jestem dosyć ambitna osoba, wiec jak zajebana przychodziłam z zajęć bardzo mnie to irytowało- „mógłbyś sobie przecież prace znaleźć skoro rzuciłeś studia, tak? Rodzice ciężko harowali żebyśmy mieli zajebiste warunki na studiach, a ty w ogóle tego nie doceniasz?” No i zaczęło się pierdolic. Przez pewne sprawy tak jak on był przeogromnie zazdrosny, sytuacja obróciła się o 180 stopni, zaczęłam go kontrolować (miałam ku temu jakies tam powody)- ale niestety stało się to obsesja, wiec był to główny powód naszego rozstania. Pociągnęliśmy jakoś w zgodzie do końca semestru, pierwszy miesiąc wakacji- wszystko okej. I nagle z dupy zauważyłam brak jakiegokolwiek zainteresowania, nie chciał w ogóle ze mną wychodzić, olewał itd. Itp. W końcu ze mną zerwał – pisząc !! Początkowo tłumacząc ze chce odsapnąć, za dużo złego stało się w tym związku, za dużo kłótni, wyzwisk. Mowie okej- miałam to samo, ale nie chciałam tego związku kończyć, jeżeli się cos pierdoli to się stara to naprawić a nie wyrzucać do kosza- a jeżeli byliśmy ze sobą tyyyle czasu było co naprawiać. Leciał pierwszy miesiąc, drugi, trzeci.. ANI RAZU nie zdał się na odwagę aby wyjść i powiedzieć mi prosto w twarz ze nie chce być ze mną, nie kocha mnie – z samego szacunku do człowieka chyba tak powinno się postąpić? Prawie poł roku mija a ja nadal kocham tego frajera jak matkę, zamiast iść na przód cofam się. Boli mnie jak człowiek w jednej chwili może się zmienić i pierdolnac taki okres czasu spędzony razem. Z perspektywy czasu rozumiem, ze nie był w ogóle wart mojego poświecenia. Gdyby nie ja nie miałby matury ( jebałam własne wakacje w Bułgarii żeby tłumaczyć temu gamoniowi matmę) –zdał ucieszony, a jego rodzice bardziej mi dziękowali niż on sam- nie wiem czy nawet dziękuje usłyszałam. W każdej sytuacji tylko on był na pierwszym miejscu, zawsze chciałam dla niego jak najlepiej- i on mi się kurwa tak odwdzięcza? Nie zdradziliśmy siebie, nic wielkiego się nie stało- wiec jak można zostawić na lodzie człowieka od tak, po prostu… Nie mamy ze sobą kontaktu – bynajmniej staram się nie mieć (pisał nie raz takie teksty, ze nie trudno było sobie zrobić nadzieje..) , ale jak czytam jak ten cwel w powyższym poście odpowiada innemu użytkownikowi ze po rozstaniu się w kimś zauroczył to rozjebane serce rozjebało się jeszcze bardziej.
Dopóki nie usune tego konta chętnie przeczytam co macie do powiedzenia, ja tymczasem zapierdalam po kolejne tabsiory i przygotowuje myśli na urodziny, które obchodzę za tydzień, święta, sylwester- tyle okazji, które spędzę bez człowieka, który mnie zniszczył, ale którego niestety kocham. Panowie i panie pamiętajcie, ze rozstać tez trzeba się umieć, a jeżeli jakieś są szanse na odratowanie to dużo ze sobą rozmawiajcie, nie zamiatajcie problemów pod dywan tak jak my.
Zakładki