Pamiętam czasy kiedy temat powstawał, wtedy nawet któryś z modów (nie pamiętam który) pisał, że boi się tu wchodzić :D
Wtedy to był klimat, codzienne zebrania po 22 i czytanie past, to było to. W sumie teraz temat lekko odżywa, to dobrze.
Bezsensowne jest tylko wrzucanie obrazków zamiast linków, powinien być wybór - czytasz - jesteś kozak - wchodzisz w obrazek.
Ale jest ok, wielbię ten temat.
@edit
Co do past po angielsku - mi i dużej ilości osób to nie przeszkadza, ale jeśli ktoś wrzuca po angielsku niech przetłumaczy - przyciągnie więcej osób i może wrócą stare, dobre czasy :)
Jeśli ktoś ma też dobrą banię niech próbuje tworzyć jakieś pasty - może być ciekawie.
Żeby nie było zbyt dużego offtopu, znalezione w necie:
Smakuje jak czysta niewinność
Był sobie mały chłopiec.
Niewinny jak nowonarodzone dziecko. Jego duże, niebieskie oczy znakomicie komponowały się z pogodnym, radosnym nastawieniem. Miał doskonałą cerę. Można szczerze powiedzieć, że jego twarz mogła należeć do bardzo młodego dziecka. Kiedy na niego spojrzysz, dochodzisz do wniosku, że jest naiwną duszą, wciąż czekającą na odkrycie. Jego ręce były krótkie i pulchne, jak u niemowlaka. Był wrażliwym i wiecznie wesołym chłopcem. Jednak nie był doskonały. Może się wydawać, że mógłby dostać czego dusza zapragnie, ale... był częściowo ślepy. Jednej nocy, gęsty dym ogarnął pokój chłopca.
Obudził się i ruszył wgłąb pokoju w poszukiwaniu wyjścia. Oddychanie sprawiało mu trudności. Znajdując się w kompletnej ciemności, potknął się o starą zabawkę i upadł. Kiedy czołgał się po podłodze, jego warga zachaczyła o tępą krawędź jakiejś rzeczy. Rozciął usta o metalową część Jack-In-The-Box'a (przyp. tłum. zabawka - klaun albo jakiś stwór wyskakuje z pudełka). Chłopiec wydał z siebie głośny pisk. Na wardze pojawiło się spore rozcięcie, w zasadzie była częściowo rozdarta; i ułamał kawałek zęba. Krew spływała mu po brodzie. Podniósł się na kolana i dotknął swoich ust. Poczuł odrętwienie rozchodzące się po jego twarzy, podczas gdy ból narastał. Potrzebował pomocy. Przełknął ślinę i nabrał wystarczająco wiele odwagi, aby wstać i poszukać pomocy. Szedł wzdłuż ścian, próbując wymacać rękoma drzwi do pokoju.
Usłyszał zgrzyt drzwi niedaleko od siebie. Spojrzał w tamtym kierunku. Szczelina między drzwiami a futryną rzuciła nieco światła do środka. Poszedł w tamtą stronę tylko po to, żeby dowiedzieć się, że prowadziły one do małego pomieszczenia, pełniącego rolę składzika. Z każdym krokiem, dym wprowadzał go w co raz głębszą dezorientację.
Zapach dymu wciąż się nasilał.
Temperatura chłopca zaczęła rosnąć i poczuł, że jego gardło się zaciska. Dyszał, aby złapać oddech. Poczuł jak jego skóra staje się miękka, niemal krucha. Zaczął drapać się po ramieniu, aby odkryć, że jest delikatne jak papier. Zakrwawione kawałki ciała odpadały z łatwością, pozostawiając jego ramię w okropnym stanie. Chłopiec zaczął krzyczeć w strachu.
"Proszę, skończ..." - jego głos stał się ochrypły.
Łzy zalały jego czerwoną twarz. Można było odczuć agonię w tonie jego głosu.
Zauważył kolejne drzwi w składziku i zebrał ostatki sił, aby się ruszyć. Doszedł do nich, ale próba otwarcia zakończyła się niepowodzeniem. Zaczął walić w drzwi z całych sił. Wtedy zerknął w górę i spostrzegł malutki punkt światła, przenikający przez szparę w drzwiach. Spojrzał przez dziurkę od klucza i zobaczył rodziców w spokoju spożywających posiłek. Byli niewzruszeni na piski dziecka.
"Mamusiu!" - krzyczał z wahaniem. Jego głos był słaby. "Mamusiu, pomóż mi, proszę!"
Wrzeszczał z całych sił.
"Potrzebuję cię... Potrzebuję cię..." - mamrotał desperacko.
Uderzył w drzwi, zostawiając krwawy odcisk. Upadł na zimną, twardą posadzkę a jego głos zanikł, zmieniając się w zasapane pomruki. Kałuża krwi otoczyła jego ciało a pole widzenia zanikało, kiedy dym wypełniał go w środku.
Kilka chwil później, matka podniosła się z krzesła. Zajrzała do pomieszczenia i uśmiechnęła się. Przekręciła pokrętło przy klamce.
Minuty mijały, a dym powoli zanikał.
"Kochanie, jest gotowy!" - matka ogłosiła z ekscytacją.
"To wspaniale, skarbie!" - odpowiedział ojciec z podobnym podnieceniem. "Przygotuj garnek a ja pokroję warzywa."
Ojciec poszedł w stronę deski do krojenia a matka otworzyła drzwi. Wyciągnęła zakrwawione, zjełczałe ciało i wepchnęła je do wielkiego gara. Wlała do środka wrzącej wody i nastawiła ogień pod naczyniem. Dźwięk pękających kości i zapach pieczonego mięsa rozeszły się po pomieszczeniu.
Kobieta zaczęła kroić ciało na kawałki, aby podać obiad mężowi. Usiedli przy stole, pośrodku którego stała ozdobna misa na kostki. Zniknęło wesołe usposobienie chłopca, teraz był jedynie posiłkiem. Jego zwęglona, pokryta pęcherzami skóra została zalana tłustym sosem do mięs.
Z każdym ich kęsem można było usłyszeć duszę dziecka; krzyczącą i błagającą o koniec cierpień...
923
I co powinienem zrobić? Za młody, jestem zdecydowanie za młody. Cholera, jak w amerykańskich filmach.
Dalej siedzę tutaj, w swoim pokoju. Niedawno się przeprowadziłem, dopiero teraz, mając 23 lata, z dala od rodziców. Mieszkanie nie należy do największych - 60 metrów kwadratowych, mała kuchnia, jeszcze mniejsza łazienka, namiastka salonu i sypialnia. Znaczy mój pokój.
Studia zaoczne... ale jaki to ma związek?
Od najmłodszych lat interesowałem się paranormaliami, zupełnie jak ojciec. A matka zawsze kręciła głową, kiedy ze sobą rozmawialiśmy. Kilka lat temu zabił ją rak kości. Szkoda, ale o śmierci, a właściwie życiu PO śmierci miałem już wypracowane dość solidne wyobrażenie. I je chciałem utrzymać. Tym się interesowałem. Duchy, demony, koniec ludzkiej egzystencji. Nie jakieś UFO, przypisywanie kosmicznych znaczeń światełkom na niebie. A jednak przeznaczenie chciało postąpić ze mną inaczej.
No bo jak inaczej to wytłumaczyć?
Dochodzi piąta nad ranem, nie mogłem zasnąć. Leżę w łóżku, trzecie piętro, widok na wysokie drzewa pobliskiego parku, dość widno. Słuchałem muzyki, nie pamiętam jakiej, zresztą teraz nie ma to najmniejszego znaczenia. Dlaczego akurat ja? Leżę, słucham, patrzę przez okno, planuję co zrobię po wstaniu. I nagle muzyka się zacina, w słuchawkach przeszywający uszy brzęk, podobny do tego, który powstaje jak się komputer czasem zawiesi podczas odtwarzania czegoś. Pomyślałem, że W810i telefon leciwy, powoli kończy żywot. Ale brzęk ustaje, przechodzi w stukot. Raz za razem, to w dłuższych, to w krótszych odstępach coś stuka.
Alfabet Morse'a? - pomyślałem, bo obsesję dotyczącą deszyfracji wszystkiego, co zobaczę, usłyszę albo poczuję żywię do dziś.
I wtedy zdjąłem słuchawki. Próżnia, żadnego dźwięku, dość złowieszcza atmosfera. Ale przecież wszyscy śpią, za oknem korony drzew - jeszcze bez liści - pochylają się pod naporem wiatru, czemu się dziwić?
A potem koniec. Jeden kikut, w kolorze dębu... tak by najbardziej pasowało, kolor dębu, powoli przemieszcza się przed oknem. A za nim następny, tym razem jak kręgosłup. I wtedy się zatrzymuje. Długi, sięga chyba od ziemi do dachu. Ale przecież budynek ma dziesięć pięter. Myślę sobie - śnię? Wycieńczenie? I wtedy rozmyślania przerwane. Drewniany "kręgosłup" zaczyna zjeżdżać jakby w dół, cały czas gapię się na niego, połyskuje ten dębowy kolor. Znaczy teraz nazywam to kręgosłupem, bo wiem, co jest na czubku - głowa. O ile kulisty, pozbawiony rys twarzy kształt można głową nazwać.
Dzwoni mi w uszach, z morza myśli wyławiam jedną - Palochnik. Pieprzony Palochnik, kiedyś o nim czytałem. A teraz mnie nawiedził. Lata fascynackiego badania ludzkiej psychiki, schematów myślowych, studiowanie medycyny specjalnie dla psychiatrii... i spotykam pieprzonego Palochnika. A konkretniej - on spotyka mnie.
I tak się na siebie gapimy. Znaczy, ja gapię na niego, bo on nie ma oczu. Za to ja swoje przecieram. Że całkowicie się spociłem i zziębłem zauważam dopiero pięć minut później, kiedy Palochnika już nie ma. Skurczył się jeszcze mocniej, zniknął z mojego pola widzenia i tyle ze spotkania. Cisza wciąż nie ustępuje.
Nagle budzik, szósta trzydzieści. Aż tyle siedziałem w bezruchu, przerażony, że widziałem tego stwora, tę miejską legendę? Słońce powoli wpada do pokoju. Ale co z tym budzikiem, oczywiście w komórce? I komórka działa? Dziwnie znajomy dźwięk. Stukot, stukot, który przerwał mi słuchanie muzyki.
Morse - myślę. Sięgam po papierosa, włączam laptopa, podłączam telefon. Jest i dźwięk. station923.mp3. .mp3? 923? Przecież to było station922.mkv. Serce bije niesamowicie szybko. Klikam dwa razy. Znowu ten stukot. Nagrany stukot, bez żadnych zakłóceń, taki stukot.mp3. Otwieram folder "Decryptery", włączam tłumacza alfabetu Morse'a, raz jeszcze puszczam station923.mp3. Wynik:
KNOCK
KNOCK
I pukanie do drzwi. Dwa razy. Knock, knock. Tłumacząc sobie, że ludzki umysł potrafi oszukiwać sam siebie, chwiejnym krokiem podchodzę, zerkam przez "Judasza", uprzednio zapalając światło. Jestem tak przerażony, że nie czuję przerażenia. Strasznie nieprzyjemny stan.
Ale przed drzwiami nikogo. Odwracam się, i znowu pukanie. Znowu dwa razy. Ale głośniej. Zerkam - pusto. Chcę wrócić do pokoju - pukanie po raz kolejny. Jeszcze głośniej. KNOCK, KNOCK. Tym razem otwieram, bez wyglądania.
I widzę ojca. Zwisa z sufitu, po prostu się powiesił. Gwałtownie tracę powietrze w płucach i grunt pod stopami. Niemożliwe - myślę o wiele mniej spokojnie, niż teraz to opisuję. Nagle ojciec drga, wprawia swoje ciało w kołysanie. Mimowolnie patrzę w górę - sufit porasta mech. Winda, zupełnie niespodziewanie, runęła z dziesiątego piętra. Chłód na plecach, odwracam się. I jest, Palochnik. Drewniana postać, pochylona, bo sufit dla niej za niski. Wyciąga rękę, a raczej - kikut. Zaokrąglony na końcu. Chce mnie dotknąć.
Nie myślę. Biegnę. Spanikowany, najpewniej też płaczący w niebogłosy, nie pamiętam. Walę pięściami do drzwi mieszkania dwa piętra niżej, co chwila zerkając za siebie. Ktoś otwiera. Ale wewnątrz pusto. Zauważam, że lokator ma na wieszaku płaszcz taki sam jak mój. I taki sam dywan. I taką samą lampę. I takie samo... mieszkanie. Przekraczam próg, nie dowierzam. Trzask, drzwi wejściowe zamknięte. Zdruzgotany naciskam klamkę, popycham - ani drgną. Napieram całym ciałem - puszczają. I znów widzę swoje mieszkanie. Moje mieszkanie za mną, moje mieszkanie przede mną. Płaczę... Płakałem, teraz pamiętam na pewno.
Z pokoju dobiega mnie stukot, komputer cały czas odtwarza, dźwięk jest zapętlany. A może okno? Wbiegam. Widok z okna - na las. Ale las blisko, bardzo blisko, pnie drzew metr od szyby. Zerkam na monitor laptopa, Morse wciąż tłumaczony:
9
2
3
9
2
3
9
2
3
I co powinienem zrobić? Za młody, jestem zdecydowanie za młody. Siedzę skulony, kiedy to piszę. Przeszedł zdrowy rozsądek, przyszła faza najgorsza - faza strachu. Boję się. Boję się, że nikt mnie nie znajdzie, albo że to wszystko rozgrywane jest tylko w mojej głowie. Ile godzin już minęło?
Boże, widzę go. Stoi przede mną. W uszach mi brzęczy. Nie chcę...
01001110011010010110011101100100011110010000110100 0010100
01110010011001000110011000011010000101001101101011 1010101110011011
01001001000000111000001101111011110100110111101110 0110111010001100
00101100011000011010000101001110000011100100111101 0011001010110101
10111001001100101011100110110110001100001011010100 0001101000010100
11001000111011101100001001000000111001001100001011 1101001111001001
00000000011010000101001001111