Kuuurwa, to tylko creepa. XD W creepie może być nawet napisane, że Tusk nie kradnie.
Ale ideałem nie jestem, i z krytyką się zgadzam. ;x
Wersja do druku
LISTA KONTAKTÓW
Zadzwonił telefon.
- Val ? Proszę, odbierz Matta z przedszkola. Muszę pojechać po części do samochodu i najprawdopodobniej nie zdążę. –powiedział mój ojciec.
- Ale… chciałam załatwić nam wejściówki na mecz…
- Możesz to zrobić później, Valary. Najwyższy czas, żebyś wreszcie zaczęła mieć jakieś obowiązki. Masz jechać po brata, i to w tej chwili.
Zdenerwowana rzucam telefon na łóżko. Oczywiście, nie mam żadnych obowiązków. Valary Sanders nigdy nie zrobiła nic pożytecznego. Oprócz gotowania obiadów, całodziennego zajmowania się moim przygłupim bratem i sprzątania domu na błysk. No i uczenia się. Rodzice są strasznie niesprawiedliwi. Ehh… może za kilka lat, kiedy Matt dorośnie, będę miała trochę czasu dla siebie.
Wchodzę do przedpokoju i zaczynam się ubierać. Przez chwilę zastanawiam się, czy założyć kurtkę. Spoglądam za okno. Powoli zaczyna padać zimny deszcz. Lepiej wezmę dodatkową bluzę dla Matta… tak na wszelki wypadek, żeby nie marudził, że mu zimno.
Jestem już obok przystanku autobusowego kiedy orientuję się, że nie wzięłam pieniędzy na bilet. Trudno, pójdę pieszo. Nie mam daleko, a wolę nie jechać na gapę – na tej linii bardzo często spotykam kontrolerów.
Po około piętnastu minutach marszu w deszczu wchodzę do przedszkola. Rozcieram zmarznięte ręce i czekam na Matta. Po chwili cała klasa schodzi do szatni, w parach i idealnym szyku. Nie dostrzegam tam jednak mojego brata. Kiedy po kilku minutach nadal się nie pojawia, idę do przedszkolanki, żeby spytać czy ktoś go odebrał.
- Pani Norris ?
- Cześć, Valary. Po Matta przyszedł wasz ojciec, prosił żeby ci o tym powiedzieć. Dosłownie przed chwilą się minęliście.
- Uh… dziękuję. Do zobaczenia.
Pięknie. Jak zwykle o niczym nie wiem. Wlokłam się przez pół miasta po nic. W sumie nie powinno mnie to dziwić, moi rodzice są mniej odpowiedzialni od Matta.
Wychodzę z budynku, kiedy spostrzegam leżący na wycieraczce telefon. Podnoszę go i zastygam w bezruchu. Jako tapeta ustawione jest zdjęcie mojego brata. Wygląda jakby spał, lub był nieprzytomny. Zaraz… to zdjęcie… zostało zrobione w naszym domu… Poznaję po charakterystycznej tapecie w naszym pokoju, kremowej w czerwone maki.
Wchodzę w menu. Najpierw wybieram ‘’Kontakty’’. Może to telefon któregoś ze znajomych rodziców ? ‘’ Casandra Dreyer’’, ‘’Monica Smith’’… Nie poznaję żadnego z tych nazwisk. Postanawiam wybrać obojętnie jaki numer i powiedzieć, że znalazłam tą komórkę i chcę ją oddać. ‘’ Zachary Hetfield -----> połącz.’’
Czekam na pojawienie się sygnału, jednak telefoniczna sekretarka oznajmia ‘’Nie ma takiego numeru.’’
Chciałam wybrać inne nazwisko, lecz z ciekawości sprawdziłam numer pod który chciałam zadzwonić. Hej… tam w ogóle nie ma cyfr. Jest za to adres. Masquerade Street 24. Od kiedy zamiast numeru wpisuje się adres ? Mam coraz gorsze przeczucia.
Sprawdzam inny kontakt. Wciskam zieloną słuchawkę. Po kilku sekundach niemego oczekiwania słyszę krzyk. Odrzucam telefon. Co to, do cholery, jest ? Pieprzyć ten telefon, nie moja sprawa, że jakiś idiota go zgubił i do tego robi sobie chore żarty. Chcę już odchodzić, lecz coś każe mi zabrać komórkę ze sobą. Schylam się po nią i idę do domu.
Jest wieczór. Leżę już w łóżku i bawię się znalezioną komórką. Odkryłam, że każdy kontakt, zamiast normalnego numeru telefonu ma wpisane ‘’666-666-666’’. Oprócz tego jednego, z wpisanym adresem. Ta sytuacja skojarzyła mi się z creepypastami dotyczącymi komputerów. Wiecie, ktoś znalazł komputer z dziwnym plikiem… i tak dalej. Pewnie to wszystko jest żartem zrobionym przez któregoś z moich znajomych, któremu wysłałam zdjęcie brata. Oni byliby do tego zdolni.
Nie mogłam spać. Cały czas miałam koszmary. Śniły mi się wiszące ciała, pokoje pełne wisielców. Co gorsza, zmarli wyglądali jak moi znajomi. Mieli powykręcane karki i szeroko otwarte oczy. Stałam pośród nich, pod obstrzałem niewidzących oczu. Nagle wszyscy zaczęli powtarzać ‘’MASQUERADE STREET’’. Ten sen powtarzał się aż do rana.
Kiedy się obudziłam, od razu postanowiłam sprawdzić ten adres. Nie miałam daleko, zaledwie kilka minut drogi.
Masquerade Street 24. Duży, od dawna nie remontowany dom. Z tego, co mi wiadomo, od kilku miesięcy stał pusty. Potrząsnęłam klamką. O dziwo, był otwarty. Z lekkim strachem weszłam do środka.
Zapach od razu mnie odrzucił. Tuż przed drzwiami leżało ciało jakiegoś faceta. Śmierdział to mało powiedziane… jak na mój gust, leżał tam co najmniej dwa miesiące. Od razu wybiegłam z krzykiem i postanowiłam wezwać policję.
Funkcjonariusze spisali moje zeznania, zadzwonili po rodziców i podali mi coś na uspokojenie. Kiedy spytali, skąd wiedziałam, że mam tutaj przyjść, opowiedziałam im o telefonie. Nazwisko mężczyzny zgadzało się z tym zapisanym w kontaktach – Zachary Hetfield. Teraz zamiast adresu zapisanego wcześniej w komórce pojawiło się ‘’xxx-xxx-xxx’’.
Policjanci sprawdzając resztę kontaktów natknęli się na kolejny adres. Jak pewnie się domyślacie, znaleziono tam ciało.
Kilka miesięcy później prawie zapomniałam o całej sprawie. Przynajmniej taki miałam zamiar. Od tamtego wydarzenia codziennie nękały mnie koszmary i wizje, a ja starałam się sobie z tym poradzić. Cały koszmar powrócił, kiedy do drzwi naszego domu zapukali policjanci. Nieco zmieszani, bez słowa podali mi do ręki znaleziony telefon z wyświetloną książką adresową.
Zostało tam zapisane tylko jedno, ostatnie nazwisko.
Moje nazwisko. Valary Sanders.
Chyba muszę zacząć się bać.
Może to nie taka typowa pasta, ale warto ogarnąć. Dobrze się to czyta. Historia o zaginięciu 9 osób (studentów?) w Lesie Witkowice, na obrzeżach Krakowa. Przypomniało mi sie to, gdy kolega up wspomniał o krakowskim nawiedzonym domu.
Zamieszczam też linki do zdjęć z imprezy zaginionych. Gdy strona poświęcona tym wydarzeniom jeszcze działała (tekst znalazłem na zupełnie innej stronie), autorzy serwisu zarzekali się, że zdjęcia nie zostały przerobione (trudno uwierzyć, skoro wyglądają jak po użyciu 1 filtra w GIMPie/PS)Cytuj:
Co się wydarzyło
Zapewne niewielu z Was słyszało o wydarzeniach , które miały miejsce w Lesie Witkowice , położonym na obrzeżach Krakowa , w październiku 2001 roku . Zaginęła wtedy grupa młodych ludzi , którzy najprawdopodobniej urządzili sobie tam imprezę ( w każdym razie tak mieli zaplanowane ) ... Po zamieszczeniu drobnego artykułu w Gazecie Krakowskiej , opisującego tą historie , cała sprawa nagle ucichła ...
Wydarzenia , które tu opisujemy mialy miejsce pół roku temu , konkretnie w październiku . Zaginęło wtedy 9 osób . Poniżej zamieszczamy fragment artykułu z Gazety Krakowskiej z dnia 28 października 2001 roku :
"Jak wiadomo grupa wyruszyła do pobliskiego lasu w Witkowicach w celu uczczenia rozpoczęcia kolejnego roku na studiach . Była to standardowa wyprawa w celu zabawienia się , na jaką wybiera się wielu młodych ludzi . Na podstawie tego co dowiedzieliśmy się od ich rodzin , wyjazd był niezaplanowany , ale byli to odpowiedzialni ludzie więc , nikt im tego nie uniemożliwiał . Wiadomo ze około godziny 17.00 weszli do lasu i znaleźli pewne miejsce , akurat takie na zabawienie się . Ostatnią osobą która ich widziała , był człowiek który mieszka na obrzeżu lasu . Widział ich bawiących się przy ognisku i pijących alkohol około godziny 20:30 . Wspomniał im , że zapuścili się na ten teren zbyt głęboko i na własne ryzyko , ale ci byli pijani i odebrali to jako żart . Po tym spotkaniu musiało w lesie nastąpić cos niewyjaśnionego , bo zamiast na drugi dzień wrócić do domu , nikt z podanych dziewięciu osób się nie pojawił . Po 2 dniach nieobecności swoich dzieci , rodziny były już bardzo zaniepokojone , więc zgłosiły sprawę na policji . Policja dopiero dwa dni później wszczęła poszukiwania (dość zaskakujące , czemu aż tyle czekała ) . Dziś mija tydzień od zaginięcia , a efektów śledztwa nie widać . Rodziny wynajęły nawet prywatne biuro detektywistyczne , ale ono również niewiele wskórało"
Co ciekawe dowiedzieliśmy się , że policja wręcz utrudniała prowadzenie prywatnego dochodzenia i cały czas próbowała zatuszować sprawę . Po trzech miesiącach bezowocnych poszukiwań wszyscy dali sobie spokój . W tym momencie warto wspomnieć , że jednym z zaginionych był nasz bliski przyjaciel , stąd doskonała znajomość tej sprawy . Od samego początku bardzo przejęliśmy się stratą naszego kolegi , poza tym cały czas mieliśmy wrażenie , że to coś więcej niż tylko zwykłe zaginięcie , ponieważ nie znaleziono żadnych śladów porwania . Po sześciu miesiącach straciliśmy nadzieje ... Wybraliśmy się więc po raz ostatni do tego lasu , aby wypić pare piwek za naszego zaginionego kolege . Jednak w czasie tej wyprawy wydarzyło się coś bardzo nieoczekiwanego ... W pewnym momencie zobaczyliśmy w głebi lasu odblask światła . Zaciekawiło nas to . Podeszliśmy bliżej i ku naszemu zdziwieniu ujrzeliśmy odbijający się w obiektywie aparatu promień światła słonecznego . I od tego się wszystko zaczęło ... Nie zwlekając , od razu wywołaliśmy film z tego apartu . To co zobaczyliśmy na zdjęciach przeraziło nas , ale również bardzo zdziwiło , ponieważ nie mogliśmy zrozumieć tego co tam zobaczyliśmy . Na zdjęciach ujrzeliśmy zaginionych studentów , wraz z naszym przyjacielem . Lecz było tam coś jeszcze . Było widać , że coś dziwnego działo się z lasem ... Nie mogliśmy tego zrozumieć , ani racjonalnie wytłumaczyć . Jednocześnie ta sprawa interesowała nas coraz bardziej i stopniowo zaczęliśmy się w nią coraz bardziej wciągać . Zanieśliśmy ten film na policję , gdzie komendant kazał nam oddać wszystkie zdjęcia i zapomnieć o wszystkim . Lecz my nie posłuchaliśmy ... Było już za późno , aby się wycofać . Rozmawialiśmy z wieloma ludźmi , którzy żyją nieopodal tego lasu . Na początku nikt z nami nie chciał rozmawiać , wszyscy sprawiali wrażenie , jak by byli czymś przestraszeni . Jednak w końcu niektórzy ludzie zaczęli mówić . Dowiedzieliśmy sie tylko , że to miejsce kryje ze sobą złe tajemnice . Tajemnice te zostały opisanie w legendzie Lasu Witkowice , której zebranie do kupy zajęło nam bardzo dużo czasu . Przeczytanie jej jest niezbędne , aby prawidłowo zrozumieć zdjęcia , które zamieszczone na stronie o Lesie Witkowice . Zapewne wielu z Was zarzuci nam , że zdjęcia obrobiliśmy komputerowo . Zawsze gdy nie jesteśmy w stanie czegoś racjonalnie wytłumaczyć można uciekać do takich właśnie wyjaśnień , zwłaszcza , że żyjemy w czasach , kiedy to narzędzia do cyfrowej obróbki i tworzenia zdjeć są ogólno-dostępne . Ale czy to właściwa reakcja ...Czyż nie jest to ucieczka przed prawdą , przed którą i tak nie uciekniemy ..
Miejsca otaczające nas dookoła mają różne znaczenie . Postrzegamy je jako przychylne , lub wprost takie w których nie chcemy być. Jednak w głównej mierze to my , tzn. ludzie nadajemy im znaczenie . Każdy zły ,dobry lub jakikolwiek uczynek zostaje zapamiętany , wchłonięty przez miejsce gdzie został dokonany . Ludzi zarówno dzisiaj jak i kiedyś do różnych czynów popycha kilka zachowań takich jak chciwość czy strach. Wydarzenia które tu przybliżamy dotyczą właśnie takiego miejsca . Trochę czasu zabrało nam zebranie materiałów. Do napisania tego popchnęły nas tajemnicze wydarzenia w Lesie Witkowie , które miały miejsce pół roku temu . Cóż , kiedy nagle znika bez wieści grupka studentów w dość dziwnych okolicznościach, a cała niemal sprawa zostaje zatuszowana , panuje prawdziwa zmowa milczenia , to każdy a jeśli nie , to dużo osób zaczęło zastanawiać się nad prawdą . Umieściliśmy tu , cóż dość chyba zaskakujące teksty dotyczące wydarzeń , które poprzedziły tą feralnie zakończoną wyprawę krakowskich studentów . Są to wydarzenia z przeszłości , sięgające czasów kiedy ten las był zupełnie normalny . Jednak mała uwaga : wszystkie przedstawione tu materiały są poparte na faktach autentycznych ,autentycznych wywiadach i tekstach źródłowych . Podsumowując : macie przed sobą fakty zebrane w jedną całość z przestrzeni wielu , wielu lat .
Legenda
Od zawsze była to w zasadzie spokojna wieś , o lekkich aspiracjach , położona na obrzeżach lasu . Ludzie tam mieszkający trudnili się głównie rolnictwem , ale niektórzy żyli również ze zbierania grzybów. Jednym słowem idylla . Oczywiście na pierwszy rzut oka. Mało kto wie , że wieś ta została założona na szczątkach innej . Od tego momentu zaczyna się robić dość ciekawie . Poprzednia osada została założona w wieku XII . Nazywała się "Mirena" . Przetrwała do początków XVIII , kiedy to uległa tajemniczemu spaleniu , a większość ludzi gdzieś zniknęła . A oto co udało nam się odnaleźć , materiały w pewnym stopniu wyjaśniające co doprowadziło do tej zagłady ... 5 lat przed tym tragicznym wydarzeniem do osady przybywa grupa dziwnych innowierców (dziś nazwani zostaliby sektą ) . Nazywali siebie : "Strażnikami Quantara" . Do wioski sprowadzili ich tutejsi możnowładcy . Nie dowiedzieliśmy się po co, jednak tajemnicze wydarzenia nastąpiły niedługo po ich przybyciu . Wznieśli sobie głęboko w lesie świątynie ułożoną z kamieni , coś na kształt "Stonehage" .W niedługim czasie zaczęli świadczyć ludziom dziwne usługi , a raczej tej najbogatszej sferze. Prości ludzie ( a była ich zdecydowana większość ) od przybycia strażników podchodzili do nich nieufnie , szczególnie że założyli małą osadę w środku lasu i podobno oddawali cześć , jak to określił jeden z rolników "plugawym bóstwom ". Odtąd las już nie był tym samym miejscem , zaczął się powoli zmieniać , zdawało się wyczuć dziwną atmosferę , każdy po zmroku bał się do niego wychodzić . Od tego się w sumie zaczęło .Ludzie zaczynali mieć wszystkiego powoli dość . Jedna osoba , z wyżej postawionych w radzie miejskiej , postanowiła powstrzymać to , co zaczęło ogarniać miasteczko . Nie minęły 3 dni , jak dość dziwnie zaginęła . Było to pierwsze zaginięcie , ale nie ostatnie . Żyło w miasteczku paru najuboższych ludzi , którzy żyli głównie ze zbierania grzybów . W sumie nikt oprócz nich nie odważył się zostawać w lesie dłużej niż do zachodu słońca . Po każdym grzybobraniu lubili raczyć się alkoholem . Pewnego razu chcieli podpatrzeć "strażników". Na miejscu zauważyli , że oddają się oni dziwnym śpiewom , a wokoło unosi się lekko świecąca zielona mgła . Wtem śpiewy stały się głośniejsze i jak to oni określili "kapłani" przywołali "cos ohydnego z przestworzy" na ten widok wszyscy grzybiarze uciekli . Po pewnym czasie dostrzegli ( a była już noc) , że "przeklęta mgła powoli goni ich pomiędzy drzewami " , więc przyspieszyli . Szybko zgubili ją. Las wyglądał wtedy podobno niesamowicie , zgodnie z ich relacją konary drzew nachylały się tak , że w ogóle nie było widać nieba . Zdawali sobie sprawę z tego , że nie zdąża już do miasteczka , więc postanowili przenocować w lesie . Wtedy zaczął się prawdziwy koszmar . Nagle wszystko straciło na wyrazistości . Grzybiarze co prawda widzieli się nawzajem , ale wszystko dookoła od koniuszków drzew , zaczęło się rozmywać , powoli zajmując okolicę wokoło nich . Ale to , co przeraziło ich najbardziej , to fakt że dwóch z nich , stojących bliżej tego przerażającego zjawiska , zaczęło ogarniać to co przedtem las . Powoli zaczęli się stawać coraz bardziej , jakby rozmyci Na ten widok pozostała dwójka , krzyknęła ze strachu i pognała w las . Na tym kończy się ich relacja ( przynajmniej z tego co pamiętają dwa dni później , gdy znaleziono ich na obrzeżach lasu ) . Na pytanie co się z nimi stało odpowiadali tylko ogólnikowo , że "Przeklęty las ich dopadł". Tydzień później sąd skazał ich za to że .."podstępem wyprowadzili swoich kolegów do lasu aby ich ograbić i zabić". Warto jednak wspomnieć , że oskarżycielami w tej sprawie byli właśnie...ludzie , którzy sprowadzili sektę do miasteczka . A że byli wysoko postawieni sprawa była krotka . Za dwa tygodnie grzybiarze mieli zostać powieszeni Tu musze przerwać . Wszystkie materiały , wywiady z ludźmi doprowadziły Nas do tego momentu. Jak zauważyliście , opisując wydarzenia lub raczej relacjonując je , wszystko to zostało oparte na tekstach źródłowych z tego okresu , wywiadach z potomkami ludzi wtedy żyjących , oraz archiwach sądowych tej sprawy . Wszystkie jednak wydarzenia urywają się w tym miejscu . Wiadomo było tylko ,że trzy tygodnie później spłonęła wioska , a ocalała jedynie niewielka część jej mieszkańców , głównie matki z dziećmi . Ale co doprowadziło do jej zagłady ? Wtedy przeszukując archiwa , szperając w najbardziej odległych zakamarkach internetu oraz krakowskich bibliotek i czytelni trafiliśmy na jakiś ślad . Kilka dni później udało nam się skontaktować z pewnym człowiekiem . Dostaliśmy od niego tajemniczego maila Była tam tylko data spotkania i miejsce . Stawiając wszystko na jedną kartę , udałem się na spotkanie . Jakież było moje zdumienie, gdy ujrzałem siwego duchownego , tzn. księdza . Uśmiechając się , przywitał mnie i zaproponował rozmowę . Zgodziłem się oczywiście od razu . Całą rozmowę nagrałem . W sumie była niedługa . Oto jej najciekawsze fragmenty :
R - redaktor , D - duchowny
D - Wiem czego szukacie , tzn. mogę się domyślać do jakiego momentu doszliście moi drodzy detektywi .
R - Naprawdę? Skąd ksiądz wie?
D - Chłopcze , to w końcu musiało zostać odkryte , ale od razu ci mówię , że zwykłe proste myślenie tego nie ogarnie .
R - Powoli ojcze , powoli . A więc czym się ojciec zajmuje , może najpierw ?
D - Porządkuje i jestem , można powiedzieć strażnikiem pewnych starych zapomnianych spraw w archiwum archidiecezji krakowskiej . Także tych sięgających XVIII wieku.
R - Czy sugeruje ksiądz że....
D - Patrz chłoptasiu . Ukazuje przed tobą pamiętnik ojca Witkacego , bardzo zasłużonego w pewnych sprawach , ale mniejsza o to . I nie patrz tak na mnie , robię to po latach nieprzespanych , kiedy dręczyło mnie to wszystko . Ale to już cię nie dotyczy . Przeczytaj to i wykorzystaj właściwie . Pamiętaj , że był to dobry człowiek . Nie zhańb jego imienia dla własnych celów . A teraz zegnaj .
Po chwili jak odszedł , doszło do mnie , że po tylu tygodniach może mamy odpowiedź na pewne pytania to co przeczytałem przeszło moje najśmielsze oczekiwania ...
Zapomniany Pamiętnik ojca Witkacego
Dzień 1
Nazywam się ...W sumie imię i nazwisko nic dla mnie nie znaczy .Wszyscy znają mnie jako Ojciec Witkacy . Zajmuje się egzorcyzmami i takimi troszkę rzeczami dość problematycznymi . Oczywiście działam z ramienia kościoła . Dwa dni temu dostałem od Biskupa poufne zlecenie . Moim zadaniem jest zbadanie tego co się dzieje w pewnej podkrakowskiej wiosce o nazwie "Mirena" . Miałem też dać ostatnią posługę dwóm skazanym grzybiarzom, oczekującym na wyrok . Do miasta przyjechałem przed nocą . Od razu widać było w powietrzu dość nerwową , czy wręcz złą atmosferę . Warto dodać , że miasteczko miasteczkiem , ale las dookoła niego robił niesamowite wrażenie, nieodparcie mnie jakoś pociągał , jednak emanowało z niego coś złego , ledwie wyczuwalnego . Wzdrygnąłem się tylko i udałem się do miasteczka .Pierwsze co zauważyłem w "Mirenie" to ludzie , psy , koty każda żywa istota miała w sobie lekko wyczuwalne emocje , konkretnie strach . Udałem się do parafii w mieście , by rozmówić się z tutejszym proboszczem . Miał na imię Jan . J - Jan , W- Witkacy (fragment rozmowy)
J - Szybko ojciec przybył .
W - Wielu ludzi jest zaniepokojonych tym , co się tu dzieje .
J - Każdy byłby , może mi ojciec wierzyć .
W -Dobrze . Niech ksiądz się uspokoi i opisze co się dzieje.
J - Zapewne ojciec wie co tu się wyprawia od przybycia tych " strażników" . To doprawdy niesamowite to wszystko . A ta historia z tymi grzybiarzami . Powiem prawdę : ja im wierze . A ci wysoko postawieni magnaci chronią tą przeklętą sektę , a na dodatek ... to nie ostatni przypadek . Ludzie zaczynają znikać . Od wypadku zniknęło już oprócz nich 10 osób , w tym 5 dzieci , co poszło się bawić do lasu . Zresztą to już nie jest las , ale przedsionek piekła.
W - Spokojnie ! Właśnie tym się musze zająć ...
W tym momencie fragment pamiętnika jest nieczytelny . Następna wzmianka jest za kilka dni.
Dzień 4
Rzeczy przybrały zły obrót . Poważnie zaczynają ginąć ludzie , a najbardziej dzieci . Przedwczoraj zaginęła następna dwójka . Wszyscy zaczynają się denerwować . Wiem z pewnych źródeł , że szykowana jest przez mieszkańców miasteczka wyprawa do lasu ! To może oznaczać samosąd . Dzień 6
Znalazło się jedno z zaginionych dzieci ! Jest w strasznym stanie . Choć fizycznie nie jest tak źle, ale jego umysł Cały czas wpatruje się w dal , tak jakby na cos patrzył , ale nic nie mówi , czy też nie chce . W ogóle jest jak roślina . Niektórzy bardziej zabobonni ludzie twierdzą , że opętał go szatan , ale ja widzę ( mając dość rozległą wiedzę z kilku dziedzin , w tym również z psychiki ludzkiej ) i wiem ze dziecko to musiało przeżyć coś strasznego . Natomiast ja podjąłem pewna decyzje . Postanowiłem udać się do lasu sam . Według mnie sytuacja jest poważna . Jeśli ludzie dokonają samosądu , a ci strażnicy mają faktycznie do dyspozycji potężne siły to nie chce mówić naprzód , ale może dojść do rzeczy strasznych . Więc jutro rano udaje się do lasu . W dzienniku będę zapisywał podczas wyprawy większe szczegóły . Oby Bóg dodał mi siły !
Dzień 7 - Dzień wyprawy
Świt . Patrzę na wioskę , którą zostawiłem za sobą , obym szczęśliwie wrócił . Ostatnie spojrzenie idę dalej . Mam przed sobą las . Otacza go ta dziwna zła aura , ktorą wyczułem , na samym początku . Ostatni oddech.. i wchodzę do lasu . Południe .
Stało się to co przewidziałem . Ludzie z miasta nie wytrzymali w końcu i zrobili najazd na wioskę "strażników" . Kiedy dotarłem na miejsce , zobaczyłem że kilku z nich nie żyje , przeżyło tylko dwóch i właśnie z nich ludzie postanowili urządzić kaźń w mieście . Boże , byleby się tylko wydostać z lasu . Przed północą.
Jutro ich proces , wiem że działałem samowolnie , ale dałem znać ludziom i większość dzieci i kobiet udało się do sąsiedniej wsi . Spodziewam się , że las upomni się o kapłanów , niestety też tych martwych . Wiem , że sam mogę nie przeżyć . Ale muszę tu być .
Dzień 8
Południe . Rozprawa sądowa odbyła się tak jak myślałem . Obydwoje zostali skazani na śmierć , dziś po zmroku . Jednocześnie odzyskali wolność grzybiarze , ale oni sami maja złe przeczucia , mówią nawet by zaniechać zemsty i puścić "strażników" . Niech się wynoszą jak najdalej stąd .Trójka tutejszych możnowładców , tych którzy sprowadzili sektę do miasteczka , zniknęła . Ale nikt tu nie ma ochoty puszczać strażników wolno .Wszyscy czekają w napięciu na egzekucje . Już po egzekucji . Wykonana została dość szybko , kiedy nagle wszystko umilkło . Było już po zmroku , coraz więcej ludzi zaczęło się wpatrywać w las , a ich oczy i wyraz twarzy stawały się coraz bardziej przerażone , pełne strachu , wiec i ja spojrzałem w kierunku lasu . Zobaczyłem niesamowite i mrożące krew w żyłach zjawisko ! Z lasu zaczęła się dość szybko "wylewać" zielonkawa , na wpół świecąca mgła To niesamowite ... Ona pędzi tak szybko Wszyscy ludzie jak stali , rzucili się z krzykiem do ucieczki , ale nie z miasta , ale do swoich domów . Ja sam schroniłem się w tutejszym kościele . Teraz pisze te słowa i widzę mgłę "wlewającą" się na ulice Boże ! Co myśmy zrobili ? Po co ta egzekucja ? Niepotrzebna zemsta ... Boże ! Co się dzieje ? Mgła w tym momencie zaczęła sięgać już pierwszych domów przy brzegu lasu , natomiast ludzie z tamtej strony gdzieś poznikali . Zaczynam mieć pierwsze problemy ze wzrokiem. Obraz Chrystusa przy oknie powoli traci ostrość , kształty zaczynają się lekko zamazywać . Nie mam jednak odwagi wyjrzeć już na ulice . Wiem , że to chyba moje ostatnie chwile , jednak postaram się pisać dopóki będę mógł . Od czasu ataku mgły na miasteczko , cały czas było słychać krzyki paniki ludzkiej . Nagle wszystko umilkło , tylko ten szelest drzew ...Zaraz !!! Przecież drzew w obrębie wioski prawie w ogóle nie ma . O nie ! To straszne ! Pobliskie domy zaczęła ogarniać już mgła ... Już coraz mniej widzę ...Głębia się rozszerza...
http://bartek9011.blox.pl/resource/Las_Witkowice_1.jpg
http://bartek9011.blox.pl/resource/Las_Witkowice_2.jpg
http://bartek9011.blox.pl/resource/Las_Witkowice_4.jpg
http://bartek9011.blox.pl/resource/Las_Witkowice_5.jpg
I tak a propos nawiedzonych domów - przez ponad pół roku mieszkałem w budynku, który był wyremontowanym (bądź postawionym od nowa, głowy nie dam) budynkiem starego przedszkola, w którym podobno straszyło. Krążą legendy, że zginęło tam jakieś dziecko. Dodam, że swojego czasu była tam także siedziba SB (nie zweryfikowałem tego, tak słyszałem). Generalnie wśród wielu mieszkańców miasta budynek uchodził za nawiedzony. Chodziły plotki, że w nocy dobiegają z niego dziwne odgłosy. I co? Przez cały mój pobyt w tym miejscu nie wydarzyło się dokładnie nic, co mogłoby choć zakrawać na zjawiska paranormalne. Jedynie ciarki przechodziły, gdy słyszałem jakieś szmery z łazienki, lecz były to tylko odgłosy krzątania się sąsiadów przenoszone przez wentylację.
fajna jest ta legenda ale szkoda ze slabo napisana, ciezko sie czyta przez chujowa interpunkcje
ja sam mam w promieniu 20km pare uznawanych za nawiedzone i zle miejsca, stary cmentarz z kaplica i jakimis katakumbami, poligon radziecki z opuszczonymi szpitalami (albo cos na ich wzor)
Przeprowadzka
Wiosną przeprowadzilem sie do brata ktory szukal pomocnika w pracy. Po jakims miesiacu zarobilem troche kasy i wynajalem pierwszy raz w zyciu pokoj na sporym blokowisku. Osobą wynajmujaca okazala sie kobieta w wieku okolo 24 lat. Wydawala sie strasznie oschla ale musialem sie przelamac. W koncu poczatki zawsze sa trudne poza tym nie trafil bym szybko na tak taki pokoj. Na poczatku dziwiło mnie ze za umeblowany pokoj 14m2 z wifi i kablowka kobieta chciala ode mnie tylko 300 zl. Byla tylko jedna wada, a mianowicie koty. Mieszkala z dwoma kotami i jezeli ma to jakies znaczenie jeden byl bialy (gluchy) a drugi czarny i generalnie dzieki nim wszedzie byl syf. Kobieta od ktorej wynajalem pokoj byla jakas dziwna. Zawsze jak wstawalem do pracy siedziala w kuchni i siedzac z bialym kotem na kolanach pila herbate. Z kolei jak wracalem i witalem sie z nia, nie slyszalem zadnego " czesc " ani " hej co slychac ". Pierwsze dwie noce byly wporzadku, cisza, spokoj i zadnych halasow od strony ulicy ale trzeciej nocy cos sie zmienilo. Kladlem sie spac okolo godziny 23 gdy koty od razu po moim polozeniu sie do lozka zaczely dziwnie mialczec, akurat pod moimi drzwiami. Ale na szczescie mialem ze soba stopery i moglem w spokoju sie wyspac, tak samo zreszta jak czwartej nocy. Piatej nocy pomyslalem ze nagram do ktorej godziny te koty wyja mi pod drzwiami. Wlaczylem dyktafon w smartfonie i polozylem sie jak zwykle o 23 spac, i odziwo strasznie szybko zasnalem. Budzik do pracy nastawiam zawsze na 06:10 gdyz brat zabiera mnie o 06:30 z pod domu do pracy zeby na 07:00 zdazyc. Uslyszalem budzik. Byla 06:14 a dyktafon nastawiony dzien wczesniej wylaczyl sie rowno z uruchomieniem sie budzika w telefonie. Pomyslalem ze troche czasu bedziemy jechac w koncu do tej pracy to wlacze na sluchawkach nagranie i bede przewijal co piec minut 1 godzine nagrania jezeli rozumiecie o co Mi chodzi. Poczatek byl dosc zabawny zasnalem chyba 5 minut po polozeniu sie do lozka i okrutnie chrapalem, wciaz zadnego mialczenia. Przewinalem do godziny 23:55 i sluchalem dalej. O godzinie 00:00 zaczelo sie mialcznie, nie byly to moze normalne jeki a raczej wycie i drapanie w drzwi. 15 sekund po polnocy uslyszalem charakterystyczny pisk otwieranych drzwiczek od szafy, powiedzialem sobie ze to w koncu stare meble to nie ma sie czego dziwic, a wycie trwalo nadal. 00:01:55 uslyszalem miedzy dramatycznym mialczeniem ze zaczynam sie przewracac na drugi bok kladac sie twarza do sciany. Odrazu po mojej zmianie polozenia ciala w poblizu lozka uslyszalem trzy albo cztery dzwieki jakby szybkie szurniecia stopami i bylem pewien ze to nie bylo bieganie kota. Cos wtedy podeszlo szybkim krokiem do mojego lozka i zaczelo szybko, a nawet bardzo szybko oddychac. Pierwszy raz tak sie przerazilem sluchajac czegokolwiek. Zapytalem siebie czy to cos moglo wyjsc z szafy? Wybralem numer wspollokatorki i zadzwonilem do niej ale nie odbierala. Przerazony zaczalem wmawiac sobie setki teorii co to za scierwo moglo byc. W pracy bez przerwy o tym myslalem. Na przerwe sniadaniowa nie poszedlem, nie moglbym nic przelknac. Zostalem w hali i sluchalem raz po raz nagrania udajac ze cos robie. Pod fajrant szef zawolal mnie do biura. Podobno pracownicy podczas przebierania sie w szatni zmartwili sie moimi bliznami na plecach. Pomyslalem od razu ze przeciez nie mialem nic na plecach a juz napewno zadnych blizn. Przeciez czulbym je, chyba nie zrobilo tych sladow cos co wyszlo z szafy. Balem sie wrocic do domu okolo dwoch godzin wloczylem sie po miescie az w koncu zdecydowalem sie wrocic. Bylo po 19 gdy dotarlem do domu. Odrazu zwrocilem uwage na koty ktore dziwnie baly sie mnie i syczaly jak wyciagalem do nich reke. Wszystko przez pieprzone koty. Gdyby nie one o niczym bym nie wiedzial i chociaz przez kilka dni nie musial bym sie tym zadreczac. Otworzylem drzwi od pokoju, rozejrzalem sie i odrazu spojrzalem na szafe. Ostroznie podeszlem do niej uruchamiajac flesh w aparacie telefonu. Chwycilem za zeliwna klamke i szybkim ruchem otworzylem drzwi. Pierwsze co to poczulem smrod jakiego nigdy wczesniej nie czulem. Kilka much wylecialo z szafy, od razu otworzylem okno. Wrocilem do szafy ktora byla pusta, na jednej z półek lezala czarno biala fotografia w srebrnej ramce. Zdjecie przedstawialo dziewczynke w wieku czterech albo pieciu lat. Usmiechala sie do zdjecia grzebiac w drewnianej piaskownicy. Usiadlem przy biurku, zapalilem lampke i wpatrywalem sie w zdjecie. Nie rozumialem niczego.
To coś, smrod i zdjecie musialo byc powiazane. Nie moglem usnac. Przed polnoca wstalem, podeszlem do biurka i przy zapalonej lampce spojrzalem na zdjecie. Dochodzila polnoc a Dziewczynka na zdjeciu byla smutna, prawie plakala. Przerazony odlozylem ramke zdjeciem do dolu i Wtedy poczulem na karku oddech. Szybki oddech jak na nagraniu. Zimny dreszcz przeszedl mi po karku. Odwrocilem sie powoli, w koncu nie mialem wyboru. Stalem twarza w twarz z dziewczynka ze zdjecia. Byla chuda, miala czarne wlosy i duze zrenice. Patrzala mi prosto w oczy z przerazeniem, koty wyły pod drzwiami jak nigdy. Chcialem wstac i uciec ale nie moglem, albo nie potrafilem, sam juz nie wiem. Wpatrzony w jej oczy zauwazylem ze podnosi chude rece pokazujac mi swoje dlonie. Opuszki palcow wygladaly jak zmiazdzone, nie miala paznokci. Dlonie wygladaly jakby drapala w cos. Znowu spojrzalem jej w oczy, plakala. Ale to nie byly normalne lzy, byly koloru krwi. Odrazu skojarzylem smrod, dziewczynke i pozdzierane niemalze do kosci palce. Otworzylem szafe, powyciagalem wszystkie polki i spojrzalem na spód szafy. Płyta z ktorej zrobiony byl spód była calkiem przegnita. Dziewczynka stala obok mnie patrzac w tamto miejsce, bylem przerazony jak nigdy. Schylilem sie i chwycilem spód za wystajaca krawedz i mocnym ruchem szarpnalem ja w gore. Przegnita plyta zlamala sie w pol a pod nia bylo cos co mam przed oczami nawet piszac ta notatke. Smrod wydobywajacy sie z pod plyty wywolalo u mnie odruch wymiotny. Nic tego dnia nie jadlem wiec tylko zaczalem sie dusic. Zwloki dziewczynki byly ulozone na boku, wygladala jakby spala, byla cala blada. Najgorsze bylo to ze plyta zlamala sie w miejscu w ktorym ulozona byla glowa. Skierowana byla w moja strone, oczy wpatrywaly sie we mnie, widac bylo zaschnieta strozke krwi cieknaca z oczu dziecka. Cofnalem sie i wybieglem z budynku. Chwycilem telefon i zadzwonilem na policje, opisujac z przerazeniem sytuacje ktora miala miejsce. Spanikowany siedzialem na krawezniku i czekalem na przyjazd policji. Po 5 minutach zjawily sie dwa radiowozy z ktorych w sumie wyszlo okolo szesciu ludzi, w oddali slychac bylo dzwiek syreny karetki. Podalem im numer mieszkania i ze spuszczona glowa siedzialem na krawezniku. Uslyszalem krzyki, chyba przed drzwiami. Potem bylo kilka kopniec chyba w drzwi, probowali je wywazyc. Pozniej tylko kilka krzykow policjantow i wstrzal broni. Szybkim ruchem odwrocilem glowe i spojrzalem na drzwi klatki schodowej a potem na okna swojego pokoju, wtedy znow poczulem ten sam dreszcz. Dziewczynka stala w oknie, widzialem jej twarz, z oczu nadal plynela jej struzkami krew. Zaczalem plakac patrzac na nia. Jej szybki oddech spowodowal zaparowanie szyby. Nie widzialem jej twarzy ale spostrzeglem ze podnosi reke. Wykorzystala pare aby napisac Mi wiadomosc. Napisala na szybie " dlaczego zabiles?" . Nie rozumialem, przeciez jej pomoglem, ktos musial jej pomoc. Po 24 godzinach bez snu po przesluchaniu wrocilem do domu. Siedze teraz w domu, mialem isc spac ale nie moge i pisze ta notatke. Czuje smród, czuje oddech. Dlaczego zabilem? Czujesz oddech?
Teraz troche faktów :-D
Gerenalnie paste pisalem na swoim przykladzie. Wynajalem sobie pokoj z trzema wspollokatorkami i dwoma kotami :-D . Oba sa tych samych kolorow jak napisalem w pascie i oba jak klade sie spac zaczynaja wyc jak popierdolone. Za wszystkie bledy w tekscie przepraszam bo pisalem paste dzis w robocie na smartfonie xd.
Ludziki rzuccie jakas paste na sen co by temat nie przygasl zbytnio.
Pierwsza część historii. Tytuł: Behind Closed Doors. Wkrótce zabiorę się za tłumaczenie drugiej.
Uprzedzam ewentualny lincz: imię "Sarah" jest nieodmienne w piśmie. W mowie tak. Sprawdziłam! : )
Za zamkniętymi drzwiami
Zostałam adoptowana w wieku siedmiu lat. Niewielu ludzi o tym wie, ale kiedy ktoś odkrywa prawdę, po prostu mówię, że nie lubię o tym rozmawiać. Wtedy uśmiechają się do mnie smutno i mówią jasne, rozumiem, musiało ci być ciężko. Pewnie myślą, że moi rodzice umarli albo mnie porzucili. Albo że byłam molestowana, a może zaniedbywana i nie chcę wracać do tych okropnych wspomnień. Prawda jest jednak znacznie gorsza, znacznie bardziej przerażająca. Jest mi łatwo o niej zapomnieć w codziennym życiu, odepchnąć te wspomnienia w najdalsze zakątki mojego umysłu i szczelnie je tam zamknąć. Ale czasami coś na nowo je wyzwala, a tym razem po prostu nie mogę tego zignorować. Pozwólcie, że zacznę od samego początku.
Byłam środkowym dzieckiem w pięcioosobowej rodzinie. Miałam szansę cieszyć się kilkoma latami bycia najmłodszą córką i nieustannego irytowania Sarah, mojej starszej siostry. Wtedy pojawił się Sam, a nowe dziecko stało się niespodziewanym ciężarem. Nie zrozumcie mnie źle; byłam bardzo podekscytowana, że wreszcie to ja będę tą dużą siostrą, a nasi rodzice uwielbiali naszą trójkę. Ale Sam był chorowitym dzieckiem, pieniędzy też nie mieliśmy zbyt wiele. Byłam za mała, żeby w ogóle myśleć o forsie. Docierało do mnie tylko to, że dostawaliśmy mniej prezentów na święta i nie wyjeżdżaliśmy już na rodzinne wycieczki. Dwa lata po narodzinach Sama, mój tata musiał wyjechać w sprawach biznesowych do innego stanu, zatem wszyscy skorzystaliśmy z możliwości urządzenia sobie krótkich wakacji.
Pamiętam, że po długiej podróży samochodem zatrzymaliśmy się na chwilę u mojej ciotki Lydii. Była jedyną siostrą mojej matki i właściwie jedyną krewną, którą kojarzyłam spoza domu. Moi rodzice byli wykończeni; ja i Sarah sprzeczałyśmy się przez całą drogę. Miała w końcu te piętnaście lat i nie chciała zawracać sobie głowy nieznośną młodszą siostrą. Sam spał spokojnie aż do ostatniej godziny jazdy, gdy to wybuchnął nagle niekontrolowanym płaczem. Nie przyjechaliśmy do cioci na noc, ale mieszkała całkiem niedaleko hotelu, w którym wynajęliśmy pokoje, więc to było idealne miejsce na krótki postój. Zawsze czułam się trochę nieswojo przy ciotce; była nawet miła, ale wciąż głaskała mnie po głosach, gładziła mój policzek i przez cały pobyt nie spuszczała ze mnie oka. Mama powiedziała mi później, że ciocia Lydia nie mogła mieć dzieci i myślała o mnie trochę jak o córce, nawet pomimo naszych rzadkich wizyt. Zauważyłam, że obie mamy rude włosy i szare oczy może to dlatego wolała mnie, a nie Sarah?
- Casey! Ciotka zatrzymała mnie na chwilę, gdy mieliśmy już wyjeżdżać. Mam dla ciebie prezent.
Wyciągnęła z kieszeni pleciony naszyjnik i zawiązała mi go na szyi. Na jego końcu zwisał mały breloczek: niewielki drewniany krążek z wystruganym w nim rysunkiem. Zastanawiałam się, czy zrobiła go własnoręcznie. Położyła palec na swoich ustach i uśmiechnęła się lekko. Zdałam sobie sprawę, że miała prezent tylko dla mnie, nic dla Sarah, nic dla Sama. Nie chciała, żebym im coś powiedziała, bo mogło być im przykro.
- Dzięki, ciociu powiedziałam tylko nieśmiało i wskoczyłam do samochodu.
Przyjechaliśmy do hotelu i rozpakowaliśmy się. Pierwszy wieczór i noc były zupełnie nudne i jakoś nic się nie działo. Hotel miał swój własny basen, więc Sarah i ja nie mogłyśmy się doczekać, by iść popływać z samego rana. Sarah już zdążyła dostrzec jakiegoś ładnego chłopaka mieszkającego piętro niżej, więc spędziła chyba z godzinę na wybieraniu najlepszego stroju kąpielowego. Ja ze znudzeniem przerzucałam kolejne kanały w telewizji, a Sam chwiejnie przechadzał się po pokoju i śmiał się za każdym razem, gdy mama robiła mu akuku!. Tata już wyszedł załatwiać jakieś biznesowe sprawy.
Po śniadaniu wybraliśmy się na basen. Kilka godzin później nastąpił pierwszy moment, w którym zauważyłam, że dzieje się coś niepokojącego. Sarah wróciła do pokoju jakieś piętnaście minut wcześniej. Nigdzie na basenie nie mogła znaleźć tego ładnego chłopca, więc poszła zamienić piękny strój kąpielowy na ten wygodny. Czekałam, czekałam i czekałam aż wróci, bo obiecała, że pokaże mi jak staje się na rękach pod wodą. W końcu podpłynęłam do mojej mamy: siedziała na leżaku obok brodzika dla dzieci, gdzie Sam taplał się radośnie w płytkiej wodzie. Zapytałam ją gdzie jest Sarah.
- Kto? zapytała, podnosząc na mnie wzrok znad swojej książki.
Uznałam, że po prostu mnie nie dosłyszała, więc powtórzyłam wyraźniej:
- Gdzie Sarah?
- Kim jest Sarah, kochanie?
Dreszcz przebiegł mi po plecach. Nie wiedziałam nawet, jak mam odpowiedzieć. W tym momencie Sam się przewrócił, a jego głowa wylądowała pod wodą. Mama natychmiast do niego doskoczyła, wyciągnęła go z brodzika i posadziła go u siebie na kolanach. Przestraszyła się i momentalnie zapomniała o mojej obecności.
Kim jest Sarah? Słowa mamy wciąż dźwięczały mi w uszach. Musiałam się przesłyszeć, albo to ona głupio sobie żartowała. W brzuchu zawiązał mi się supeł i nie mogłam zebrać się na zapytanie o siostrę trzeci raz. Resztę dnia spędziłam na basenie, próbując dopłynąć do samego dna po tej głębokiej stronie. Schodziłam w dół tak długo, aż dopadało mnie płonące uczucie w płucach, a uszy wypełniały się ciśnieniem tak dużym, że obawiałam się wybuchu.
Sarah nie wróciła.
Prawdopodobnie zastanawiasz się, dlaczego nie zrobiłam wielkiej afery z powodu zniknięcia mojej siostry. Chyba po prostu wydawało mi się, że skoro dorośli nie byli zmartwieni, to czemu ja powinnam? Może pozwolili jej gdzieś wyjść samej albo z tym chłopcem, a mama najzwyklej w świecie nie zrozumiała dobrze mojego pytania. Jakie niby mogły być inne powody? Do dziś nie wiem, dlaczego nie podjęłam tematu, kiedy Sarah nie wróciła na noc. Albo gdy zauważyłam, że w pokoju nie ma już ani jednej jej rzeczy.
Następny dzień był jednak jeszcze gorszy.
Sarah wciąż nie wróciła, a ja byłam zdumiona, że nikt nawet o niej nie wspomniał. Czułam się zupełnie tak, jakby to był jakiś zakazany temat i nie chciałam być pierwszą osobą, która złamię zmowę milczenia. Tego dnia tata nie miał konferencji aż do wieczora, więc miał zamiar spędzić z nami całe popołudnie na basenie.
- Do góryyy! zawołał mój tata, przerzucając mnie żartobliwie przez swoje ramię. Zachichotałam, a trochę tego napięcia zbierającego się we mnie od poprzedniego dnia nieco zelżało. Byliśmy wciąż w pokoju hotelowym; mama i Sam byli już na dole, w lobby i czekali na nasze przyjście. Tata niósł mnie jak wór ziemniaków przez cały korytarz, a ja śmiałam się i wyrywałam. Gdy dotarliśmy do windy, postawił mnie na ziemi i nacisnął przycisk.
- Chol ups powiedział. Zapomniałem ręczników. Przytrzymaj dla mnie windę, wrócę za dwie sekundy!
Niecałą minutę później, winda w końcu dotarła na nasze piętro. Nie weszłam do środka, ale wsunęłam stopę w próg ruchomych drzwi. Odwróciłam głowę w stronę korytarza: widać stąd było nasze drzwi na samym końcu holu. Czekałam niecierpliwie, aż się otworzą i wybiegnie z nich tata z ręcznikami. Drzwi windy próbowały się zamknąć. Raz. Dwa razy. Za trzecim razem zabuczał dzwonek. Najwyraźniej zbyt długo je przytrzymywałam, więc wyjęłam stopę i dałam im się zamknąć. Jeszcze trzy razy winda przyjechała z powrotem na nasze piętro, a ja trzymałam stopę w drzwiach aż do momentu, gdy odzywał się dzwonek. Tata nie wyszedł z pokoju. Korytarz był pusty, a ja czułam się tak strasznie opuszczona. Po twarzy zaczęły spływać mi łzy.
Następną rzeczą, którą pamiętam, były otwierające się kolejny raz drzwi windy. W środku była moja mama z Samem. W momencie, w którym mnie zobaczyła, zaczęła się wydzierać.
- Gdzie ty byłaś, Casey?! Szukałam cię WSZĘDZIE, nie waż się NIGDY oddalać się ode mnie bez słowa!
Mój niemy płacz zamienił się wtedy w szlochanie.
- Byłam z tatą, przecież wiesz!
Wściekła twarz mamy zmieniła się nagle w wyraz konsternacji.
- O czym ty mówisz?
- Tata poszedł do pokoju, miał wziąć r-ręczniki, żebyśmy mogli pójść po-po-popłyywać! wykrztusiłam z siebie, chlipiąc głośno.
Przez twarz mamy przemknął teraz strach. Wtedy na korytarzu pojawiła się pokojówka, wychodząc z drzwi prowadzących na klatkę schodową. Mama podbiegła do niej i złapała ją mocno za ramię.
- Moja córka mówi, że w naszym pokoju jest mężczyzna powiedziała jej gorączkowo. Utrzymywał, że jest jej ojcem, ale ja jestem samotną matką.
Ze zdumienia otworzyłam buzię. O czym ona mówiła?! Pokojówka zrobiła wielkie oczy, pokiwała głową i odbiegła, żeby poszukać ochrony. Nie rozumiałam co się dzieje, przestraszona złapałam tylko rączkę mojego brata.
Obsługa hotelu przeszukała nasz pokój i sąsiednie, ale niczego nie znaleźli. Taty tam nie było. Ani jego rzeczy. Sprawdzili też nagrania z kamer ochrony i powiedzieli, że nie było na nich żadnego mężczyzny, o którym mówiłam. Zobaczyli tylko mnie wychodzącą z pokoju i czekającą przy windzie. Mama skrzyczała mnie za opowiadanie bzdur i zabroniła mi pójść na basen tego dnia. Kazała mi iść do pokoju i przemyśleć swoje zachowanie.
Dokładnie w momencie, w którym do niego zmierzałam, poniżona i skrajnie zdezorientowana, poczułam to. Zawróciło mi się w głowie, miałam wrażenie, jakbym stanęła na krawędzi klifu. Stanęłam w progu otwartych na oścież drzwi, moje palce niemalże przekraczały już granicę pomiędzy korytarzem, a naszym pokojem. Czułam nie, wiedziałam, że jeżeli wykonam choćby jeszcze jeden maleńki kroczek, przepadnę, zniknę, zapadnę się w w nicość. Przysięgam, że w uszach dźwięczało mi nawet puste echo niekończącej się otchłani.
W jednej sekundzie wszystko zrozumiałam. To był ten pokój. Sarah wróciła do niego, by się przebrać, a wraz z zamknięciem drzwi zniknęła. Jej obecność została na zawsze wytarta z wszelkiego istnienia. Tata wszedł tam na sekundę, zamknął drzwi i puf! to samo. Oboje weszli tam całkiem sami. I teraz mnie też to czekało.
Rozwikłanie tego zajęło mi dosłownie sekundy. Zrobiłam trzy wielkie kroki do tyłu i wpadłam wprost na mamę. Była wciąż rozgniewana przez te moje kłamstwa, więc złapała mnie za ramię i zaczęła ciągnąć w stronę pokoju. Zaparłam się stopami o podłogę i zaczęłam wrzeszczeć.
- Nie. Nie! NIE! PUŚĆ MNIE! darłam się, a ona zaciągała mnie coraz bliżej pokoju. Zaczęłam w szale drapać jej ręce i z całej siły kopać ją w nogi. Nawet wtedy byłam trochę przerażona swoją postawą: to była w końcu moja ukochana, cudowna mama, a ja nigdy nie zachowywałam się w ten sposób. Ale nie miała pojęcia, że próbuje popchnąć mnie w stronę śmierci. Albo co gorsza: nicości. Goście zaczęli wychylać głowy ze swoich pokojów, by zlokalizować źródło hałasu. Sam usiadł na środku korytarza i zaczął wyć i beczeć.
Byłyśmy już na krawędzi pokoju. W desperackiej próbie uwolnienia się, ugryzłam mamę w dłoń. Mocno. Bardzo mocno. Zszokowana, puściła mnie. Ciągnęła mnie z taka siłą, że teraz postąpiła o jeden krok do tyłu i znalazła się w środku. Upadłam na ziemię. Wtedy, chociaż to był wypadek, zrobiłam coś, czego żałuję po dziś dzień. Gdy rozpaczliwie odczołgiwałam się jak najdalej od pokoju, moja noga zawadziła o drzwi i zamknęła je tuż przed nosem mamy.
Nagle zrobiło się cicho. Leżąc na ziemi, wpatrywałam się w drzwi z przejmującą zgrozą. Po chwili, która zdawała się wiecznością wstałam i wbrew wszelkiemu rozsądkowi przekręciłam klamkę. Drzwi były zamknięte. No tak, pomyślałam i zaczęłam nerwowo grzebać w kieszeni w poszukiwaniu magnetycznego klucza. Przekręciłam klamkę raz jeszcze, a one w końcu ustąpiły.
Pokój był pusty.
Oczy wypełniły mi się łzami. Odwróciłam się i poprzez rozmazany obraz dostrzegłam siedzącego wciąż na ziemi Sama. Już nie płakał. Zaczerwienione policzki wyglądały teraz jak rumieniec szczęśliwego dzieciaka, a twarz miał suchą, jak gdyby nie przed chwilą nie spływały po niej strumienie łez. Jakby ostatnie kilka minut nigdy się nie wydarzyło. Jakby nie pamiętał, że przed chwilą jego matka i siostra zawzięcie się szarpały. Spojrzał na mnie i wyciągnął rączki w górę.
Drzwi od klatki schodowej znów się otworzyły. To była ta sama pokojówka, która wezwała wcześniej ochronę z powodu taty. Pchała przed sobą wózek pełen środków czyszczących, ale zatrzymała się gwałtownie gdy dostrzegła przerażenie i łzy na mojej twarzy. Natychmiast uklęknęła przy mnie i zapytała co się stało. Kiedy na mnie patrzyła, w jej oczach nie było nawet cienia rozpoznania. Nie wiedziała kim jestem. Nie pamiętała mnie.
- Nie mogę znaleźć mojej mamy wykrztusiłam z siebie po kilku sekundach. Nie wiedziałam, co innego mogę powiedzieć. Opadłam bezsilnie na podłogę i przytuliłam do siebie Sama.
Tego wieczora do hotelu przyjechała policja i CPS (Child Protective Services). Mocno dostało się obsłudze hotelu. Nikt nie potrafił zrozumieć, jakim cudem dwójka dzieci zjawiła się samotnie w ich hotelu i nikt nie zauważył tego aż do teraz. Podałam policji nasz domowy numer i adres, a dane sprawdzono w organizacji obwodowej mojego miasta. Dom stał od lat pusty, a numer był już dawno odcięty od użycia. Nie znałam adresu mojej ciotki, ale powiedziałam im, jak ma na imię. Nie powiedziałam już nic więcej.
W oficjalnym raporcie uznano, że ja i mój braciszek zostaliśmy porzuceni w hotelu z nieznanych powodów. Nie wykryto żadnego morderstwa. Żaden członek rodziny się po nas nie zgłosił i żadnego nie odnaleziono, więc na krótki okres przeniesiono nas do zakładu opiekuńczego. Potem Sam został adoptowany. Zazwyczaj nie praktykuje się rozdzielania rodzeństw, ale to wciąż czasami się zdarza. Na szczęście, niedługo potem mnie również adoptowano. Znalazłam dom u wspaniałej pary i pomimo tego co przeszłam, odnalazłam u nich spokój i szczęście. Moje poprzednie życie zniknęło bez śladu, może tylko poza Samem, z którym wciąż czasem się spotykam. Nie pamięta niczego. Pozostał we mnie tylko jeden lęk: nie jestem w stanie przebywać w pokojach z zamkniętymi drzwiami.
A teraz wróćmy do początku historii, do powodu, dla którego w ogóle to piszę. Cóż, mój chłopak Ryan i ja postanowiliśmy wybrać się na krótką wycieczkę przed powrotem na ostatni rok studiów. Nie ustaliliśmy żadnego miejsca - postanowiliśmy, że pójdziemy wszędzie tam, dokąd zabierze nas droga. Nie zwracałam należytej uwagi na trasę tego spontanicznego wypadu, chyba nawet nie patrzyłam na mapę. Trzeciego dnia znaleźliśmy się przez to bardzo blisko tego cholernego hotelu. Robiło się ciemno, a ja zdałam sobie sprawę gdzie jesteśmy gdy Ryan wskazał na znak znajdujący się przy drodze i zaproponował, byśmy spędzili noc w hotelu.
Zamarłam, gdy spojrzałam na znak i odczytałam nazwę. To było dokładnie to samo miejsce. Oblałam się zimnym potem. Obawiałam się jednak, że Ryan weźmie mnie za wariatkę, więc jak najspokojniejszym tonem zasugerowałam, żebyśmy kontynuowali jazdę jeszcze godzinkę albo dwie. Miałam nadzieję, że nie dosłyszy lękliwego drżenia w moim głosie. Wzruszył ramionami i zgodził się bez problemu. Z serca spadł mi chyba z dwutonowy ciężar i mogłam odetchnąć z ulgą.
Jednak kilka mil później dostrzegłam coś, co sprawiło, że z całej siły wcisnęłam hamulce. Ryan przeklnął głośno, bo samochód za nami ledwo zdążył nas ominąć i zatrąbił na nas wściekle. Mnie jakoś średnio to zainteresowało. Moją uwagę przyciągnęło coś zgoła innego. Stojący przy nas dom rozpoznałam nawet w nikłym wieczornym świetle. Dom ciotki Lydii. Na zewnątrz, w ogrodzie, znajdowala się znajoma mi kobieca postać. Nawet stąd dostrzegłam, że miała rude włosy.
Byłam w szoku. Nie byłam w stanie mówić, nie wspominając już o prowadzeniu samochodu. Nigdy nie zapomnę, jak spokojnie zachował się Ryan, widząc mój stan. Zachował zimną krew, delikatnie przeniósł mnie na miejsce pasażera i zawiózł nas do najbliższego hotelu. Nie powiedział ani słowa, gdy wprowadził mnie na górę po schodach i po prostu tulił mnie, czekając aż będę w stanie się odezwać. I gdy wciąż nie potrafiłam się do tego zabrać, zaczęłam pisać.
Więc oto moja historia. Ryan ją przeczytał, wy ją przeczytaliście. A ja jestem w końcu gotowa, by zrobić potężny krok w przód: jutro pójdę odwiedzić moją ciotkę. Zastanawiam się, czy będzie mnie w ogóle pamiętać. Czy będzie pamiętać swoją siostrę, a moją matkę? Nie mogę być jedyną osobą, która o nich nie zapomniała. Po prostu nie mogę.
I chociaż wydaje się to dziwne, wciąż mam ten naszyjnik, który mi dała. Jedyna mała pamiątka po poprzednim życiu, o której nie wspomniałam. Jestem pewna, że ciotka zrobiła go własnoręcznie. Zobaczy mnie, zobaczy go i będzie pamiętała. Musi pamiętać.
I jak ci idzie z tlumaczeniem? Bo ciekawie sie zrobilo =d
ma ktos cos nowego?
to nie on tłumaczy
skąd wiem
Sprawdziłam! : )
z resztą ishy to kseroboy i wszystko kopiuje z internetu ;d
Czekam na dalszą część, ciekaw jestem jak się skończy.
Przed chwilą natknąłem się na to:
http://www.youtube.com/watch?v=ES918kdR_XM
Ciekawe. Chyba nadaje się do tego tematu ;)
Podobno fake, był temat na paranormalne.
Niektórych jarają nowe samochody, panienki, pieniądze, muzyka. A mnie opuszczone domy.
Nie uważam, żeby było w tym coś dziwnego. Chodzi nie tylko o dreszczyk emocji, gdy jesteś sam w budowli, która może się zawalić, gdy patrząc na pozostawione przedmioty odkrywasz historię, gdy wchodzisz do pokoi w których nikt nie był od lat, próbując odgadnąć kto tu mieszkał. Zawsze bardziej mnie fascynowało… Dlaczego się wyniósł. Do cholery, gdy jesteś w domu, pośród porozrzucanych papierów i mebli, uwierz, do głowy nie przychodzi Ci, że ktoś się wyprowadził bo znalazł gdzieś indziej prace. Zawsze wyobraźnia wymyśla najstraszniejsze historie.
Miałem grupkę przyjaciół z którymi odkrywaliśmy takie domy. Oczywiście, największe emocje sam, gdy idziesz sam, ale to po prostu niebezpieczne. Coś się zawali, albo zaatakuję Cię pijany żul. Cholera, cokolwiek.
Byliśmy już wszędzie, od starych piwnic do opuszczonej fabryki. W tej ostatniej musieliśmy uciekać przed psami, no ale… Wszystko wokół było już pozwiedzane, wiec wyruszaliśmy w coraz dalsze wędrówki. Pewnego dnia jednak kumpel wysłał mi kilka fot na maila. Po prostu jednopiętrowy domek gdzieś w lesie. Trochę odrapany, powybijane okna, ale trzymał się całkiem nieźle. Powiedział, że dom znajduje się w lesie, całkiem niedaleko, ale nie ma żadnych innych informacji. Zdziwiłem się, byłem pewny, że zwiedziłem już wszystko (a po lasach tez łazić lubie). Postanowiliśmy, że weźmiemy grupę i najpierw zobaczymy co tam jest, czy da się wejść czy i jakiś ćpun nie będzie chciał nas zabić. I takie sytuacje się zdarzały.
W grupie było nas jedna dziewczyna i trzech chłopaków. Nazwijmy ją N, ja to ja, a kumple to K i M. Tak będzie najlepiej.
Był czwartek. Nie braliśmy żadnego sprzętu – nie chcieliśmy, żeby nie dość, ze jakiś ćpun nas zabił to jeszcze okradł – i poszliśmy. Droga nie była łatwa, albo lepiej, nie było drogi. Tylko krzaki i drzewa.
Do domu weszliśmy przez drzwi Wyglądały solidnie, ale były otwarte. Szczerze mówiąc trochę się zawiedliśmy. Nic szczególnego, poobdzierane ściany, wszędzie jakieś gazety, trochę połamanych desek. Poszliśmy do kolejnego pokoju. To samo. Po zastanowieniu stwierdziliśmy, że wracam do domu i nawet nie bierzemy aparatu. Mieliśmy od groma takich zdjęć. Ale coś nas zatrzymało.
Kolejny pokój. Mały, jakby łazienka. Jasnoniebieskie kafelki, stare, potłuczone lustro, kilka rur wystających z podłogi, pewnie po wannie czy umywalce. I żelazna klapa w podłodze. Patrzyliśmy się przez chwile na to. Wiecie, takie rzeczy się znajduje niezbyt często. Ale ciekawość zwyciężyła.
Po otwarciu klapy naszym oczom ukazała się stara, żelazna drabinka znikająca w ciemności. K został na górze, a ja, N i M zeszliśmy na dół. Wyciągnąłem latarkę z plecaka i już po chwili zobaczyliśmy, że zeszliśmy do jakby korytarzu. Myśleliśmy, że to jakaś piwnica czy coś. Szliśmy przed siebie jednak zbyt długa i minęliśmy zbyt wiele zakrętów, by była to piwnica gdzie trzyma się ziemniaki i przetwory babuni. Na dodatek po chwili usłyszeliśmy że klapa się zamyka. Nie przejęliśmy się, K ją otworzy gdy wrócimy. Ale w tym momencie dziękowałem, ze nie mam klaustrofobii.
W końcu natrafiliśmy na kolejne drzwi. Również dosyć masywne. Próbowaliśmy je otworzyć, ale z marnym skutkiem. Więc ja i M mieliśmy iść do K i znaleźć cos czym możnaby otworzyć te drzwi, a N miała zostać. Zostawiliśmy jej latarkę a sami wracaliśmy w ciemności. Już po pierwszym zakręcie straciliśmy nawet to nikłe oświetlenie, ale nie baliśmy się. Jeśli masz takie zainteresowania jak ja, to nie boisz się ciemności. W pewnym momencie byliśmy pewni że usłyszeliśmy jakby skrzypienie, ale zignorowaliśmy to. Doszliśmy do klapy, zapukaliśmy, K ja otworzył. Stwierdził, że jakby sama się zatrzasnęła, ale nie zastanawiał się nad tym. Zaczęliśmy szukać czegoś, co mogłoby posłużyć jako łom. Wtedy dostałem SMS od N
„Chodźcie, otworzyłam drzwi”
Nie miałem zielonego pojęcia jak to zrobiła, ale pobiegliśmy do tej klapy. I wtedy usłyszeliśmy wrzask. Jezu, nie wiem jak to opisać, ale nie wiedziałem, ze ktoś może tak krzyczeć. Zamarliśmy nad klapą. Pomimo, ze krzyk trwał kilka sekund, nadal brzmiał w naszych umysłach. Pierwszy raz od lat myślałem, że się popłacze ze strachu. Cokolwiek. Wszyscy wiedzieliśmy, że powinniśmy tam pójść, ale staliśmy tylko i patrzyliśmy się w ta cholerną klapą. W końcu M ją podniósł. Usłyszeliśmy kroki
Możecie powiedzieć, ze jesteśmy tchórzami, ale spieprzyliśmy wtedy z tego domu. Biegliśmy na złamanie karku przez te krzaki, wywalając się co chwile. Gdy wybiegliśmy z lasu, musieliśmy wyglądać jak jakieś potwory. Dopiero wtedy zadzwoniliśmy po policje. To była pierwsza rzecz, jaka przyszła nam do głowy. Tak, policja pojechała tam. Dostaliśmy tylko opieprz. Klapa była zamknięta na starą kłódkę. Nawet kurwa nie sprawdzili, tylko zobaczyli kłódkę i stwierdzili, ze kłamiemy…
Wróciliśmy do domu. Miałem straszne wyrzuty sumienia. Próbowałem przekonać ich, ze musimy tam iść, ale oni udawali, ze nic się nie stało. W końcu wziąłem kombinerki, łom i poszedłem tam sam. Przez cały czas myślałem, że się posikam ze strachu. Czułem się jak w jakimś słabym horrorze klasy B, tylko, ze w takim horrorach to wszystko zazwyczaj się szczęśliwie kończy. Byłem już w domu gdy dostałem SMS od… N.
„Chodz po swoja latarke”
Nigdy tam nie wrócę. Nigdy.
W pewnym niewielkim miasteczku stał dawno opuszczony już cmentarz. Ludzie go nie odwiedzali, ponieważ twierdzili, że jest nawiedzony. Do miasteczka sprowadziła się rodzina z dwójką dzieci. Oni również usłyszeli o nawiedzonym cmentarzu od swoich sąsiadów, ale dorośli jak to dorośli jedynie się z tego śmiali. Dzieci ogromnie przejęły się tą historią. Było jeszcze gorzej, gdy okazało się, że ich dom leży niecałe 100m. od cmentarza, a z tylniego okna domu widać ten nawiedzony cmentarz. Rodzice nie wierzyli w tę historię o duchach pojawiających się na cmentarzu, ale dzieci owszem. Pewnego wieczoru rodzice dzieci postanowili wyjść na romantyczna kolację do restauracji za miastem. Dzieci zostały, więc same w domu. Koło 12.00 w nocy Mej i jej brat Jan usłyszeli śpiew kobiety. Wyjrzeli przez okno a na jednym z nagrobków siedziała kobieta w białej szacie i śpiewała. Niespodziewanie odwróciła się do dzieci i szeroko się uśmiechnęła. Rozpłynęła się w powietrzu. Mej wrzasnęła z przerażenia i czym prędzej chciała biec do swojego pokoju. Gdy wchodziła na schody zobaczyła na nich siedzącą postać. Była to ta sama kobieta, którą widziała z bratem przez okno. Wstała ona i podeszła do przerażonej dziewczynki. Położyła jej rękę na głowie poczym szybkim ruchem skręciła jej kark. Gdy chłopak poszedł szukać swojej siostry znalazł jej ciało na łóżku na ścianie pisało ludzką krwią "Niech rodzice lepiej uwierzą"
Pierwsza zajebista, nadal ciekawi mnie co tam było ;>
Za zamkniętymi drzwiami II
Następnego ranka, po tym jak napisałam mój pierwszy post, Ryan zawiózł mnie pod dom cioci. Musieliśmy poczekać prawie godzinę zanim zdobyłam się na odwagę, by podejść do drzwi. W końcu wysiadłam z samochodu i skierowałam się do domu po drugiej stronie ulicy. Ryan został w aucie – musiałam to zrobić sama.
Zapukałam do drzwi dwa razy. Dopiero za trzecim razem zauważyłam, że zasłony w oknie się poruszyły.
- Halo! Ciocia Lydia? – zawołałam.
Drzwi otworzyły się i ukazała się w nich kobieta – czerwone włosy, szare oczy, to musiała być ona! Poczułam się, jakby właśnie ziściły się moje sny, albo koszmary. Ta kobieta, moja ciocia, była żywym dowodem traficznej części mojej przeszłości. Spojrzała na mnie i wtedy z żalem dostrzegłam, że mnie nie rozpoznała. Byłam dla niej kimś zupełnie obcym. Ale nie dotarłam tak daleko, żeby się poddać...
- Ciocia Lydia? – powiedziałam cicho, moje dłonie drżały.
Zmrużyła oczy, a potem nagle szeroko je otworzyła.
- Casey?
„Pamięta mnie!”, pomyślałam. Niewiele myśląc, rzuciłam się w jej ramiona i zaczęłam szlochać. Ciocia przez chwilę się zawahała, po czym również mocno mnie objęła.
- Casey, kochanie! Minęło tyle lat... Bardzo się o ciebie martwiłam! Kiedy twoja mama i tata...” – nagle umilkła i znów po prostu mnie przytuliła.
„Pamięta mamę i tatę.To znaczy, że nie oszalałam.”
Wzruszona zrobiłam krok do tyłu. Lydia pogładziła mnie po włosach i spojrzała na mnie z przyjaznym uśmiechem. Kiedy widziałam ją po raz ostatni, byłam dzieckiem, a teraz przewyższałam ją jedynie o centymetr lub dwa.
- Może wejdziesz i porozmawiamy przy herbacie? – zaproponowała ciocia i szerzej otworzyła drzwi. Wchodząc do jej domu usłyszałam, jak Ryan odjeżdża. Miałam przy sobie telefon komórkowy, przyjedzie po mnie, jeśli zadzwonię.
W środku dom wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałam. Pachniał ziołami i suszonymi kwiatami. Obejrzałam zdjęcia wiszące na ściane, z nadzieją, że ujrzę rodziców chociaż na jednym z nich. Niestety wszystkie przedstawiały coś innego.
Ciocia Lydia podała mi kubek z herbatą. Była gorzka, ale przyjemnie ciepła. Wzięłam mały łyk i oczekująco spojrzałam na ciocię.
- Kiedy twoi rodzice cię opuścili, policja się ze mną skontaktowała – zaczęła powoli. – Podobno podałaś im moje imię. Byłam zdziwiona, bo nie potrafili potwierdzić, że jestem twoją ciocią. Tak naprawdę nie potrafili nawet stwierdzić kim jesteś, ani kim byli twoi rodzice. Była zdruzgotana, mówiłam im, że powinnać teraz być z rodziną, ale nie byli w stanie powiedzieć mi, co właściwie się wydarzyło.
„Ponieważ moi rodzice zostali wessani do pokoju hotelowego”, pomyślałam. I dokładnie w tej chwili zdałam sobie sprawę z niedorzeczności tych myśli. Byłam przecież tylko dzieckiem, być może źle zapamiętałam fakty? Być może w mojej głowie wszystko ułożyłam tak, żeby nie było w tym winy rodziców. Zarumieniłam się ze wstydu, ponieważ to tak właśnie musiało być.
Ciocia Lydia zrozumiała moje zawstydzenie jako smutek i poklepała mnie po ramieniu.
- Spokojnie, teraz już wszystko będzie dobrze – powiedziała.
Resztę dnia spędziłyśmy na rozmowie. Nie o mojej przeszłości, a o moim obecnym życiu. Opowiedziałam jej o szkole, o Ryanie i o przyjaciołach z rodzinnych stron. Słuchała uważnie każdego słowa. Opowiedziała mi też trochę o sobie; o jej ogrodnictwie, pracy oraz nawet o jej narzeczonym, który mieszka kilka domów dalej. Zanim się zorientowałam, na dworze było już ciemno. Spędziłam tutaj calutki dzień!
Wstałam szybko gotowa do wyjścia, ale ciocia zatrzymała mnie:
- Mam jeden wolny pokój. Proszę, zostań na noc. Zawsze jesteś tu mile widziana.
Zawahałam się, ale wciąż szczęśliwa, że odnalazłam ciocię, zdecydowałam się zostać. Zadzwoniłam do Ryana, który zgodził się odebrać mnie następnego dnia. Lydia poprosiła, żebym zaczekała na dole, podczas gdy ona przygotuje dla mnie pokój.
Zajęłam się rozczesywaniem włosów. Nagle zaczęłam żałować, że nie wzięłam ze sobą szczoteczki do zębów ani piżamy. Może ciocia miała jakieś na górze? Weszłam po schodach na górę, gdzie zobaczyłam troje drzwi. Pierwsze, które minęłam, z pewnością prowadziły do sypialni Lydii. Nie było jej w środku, więc zajrzałam do drugiego pokoju. Stała tam kołyska, bujane krzesło i stolik do przewijania niemowląt. "Dziwne," pomyślałam."Czy mama przypadkiem nie mówiła, że ciocia nie może mieć dzieci?".
- Twój pokój jest na końcu korytarza - usłyszałam głos za moimi plecami. Podskoczyłam zaskoczona. Lydia chwyciła mnie za rękę i poprowadziła do trzeciego pokoju. Wyglądała na wzburzoną, a ja poczułam się źle, że myszkowałam. Mój pokój posiadał dwa podwójne łóżka, co również wydało mi się dziwne, dla kogoś, kto mieszkał samotnie. Ale z drugiej strony byłam szczęśliwa, że będę mogła wygodnie się na nich ułożyć i odpocząć. Wciąż odczuwałam lekki niepokój, nie wiedziałam jednak, dlaczego.
- Dziękuję, ciociu - powiedziałam. I naprawdę byłam jej wdzięczna, cały ten dzień sprawił, że zrzuciłam z siebie ogromny ciężar. Ciocia uśmiechnęła się ciepło i wyszła. W tym momencie pewna myśl wpadła mi do głowy: przez cały czas spędzony z nią, ani razu nie zapytała o moje rodzeństwo. Oczywiście nie miałam pojęcia, co stało się z Sarah, ale mogłam jej chociaż powiedzieć, co z Samem.
- U Sama też wszystko w porządku - krzyknęłam. Ciocia obróciła się w moją stronę, ale nie odpowiedziała, więc mówiłam dalej. - Został adoptowany przez inną rodzinę. Wprawdzie mieszkają daleko, ale to wspaniali ludzi i widuję ich na wakacje.
- To cudownie, kochanie - powiedziała Lydia. - Bardzo miło mi to słyszeć.
Po tych słowach, ciocia zniknęła za drzwiami sypialni. "Dziwne," pomyślałam nieco zaskoczona. Wyglądało na to, że Lydia kompletnie nie była zainteresowana Samem, ale cały dzień była oczarowana MOIM przyziemnym życiem. Zawsze byłam jej pupilkiem, jednak byłam pewna, że będzie chociaż chciała wiedzieć, czy z Samem wszystko dobrze. Odepchnęłam od siebie te myśli. Było późno, a ja niewiele spałam poprzedniej nocy, więc pragnęłam tylko odpocząć.
Zostawiłam uchylone drzwi - nawyk powstały w wyniku mojego strachu przed zamkniętymi pomieszczeniami. Nawet teraz, kiedy wiedziałam już, co tak naprawdę się wydarzyło w hotelu, nie mogłam się go pozbyć. Sięgnęłam do kieszeni po telefon, przy okazji wyciągając naszyjnik, który dawno temu dostałam od cioci. Całkiem zapomniałam, że przyniosłam go ze sobą na wypadek, gdyby Lydia mnie nie pamiętała. Na szczęście okazał się niepotrzebny. Położyłam go na szafce i pomyślałam, że być może znajdę w niej jakąś piżamę. Była zamknięta na klucz. Usiadłam na łóżku, wciąż ogarnięta niewytłumaczalnym niepokojem. I wtedy mnie to uderzyło - ten pokój wyglądał dokładnie tak, jak pokój w hotelu!
Zrobiło mi się niedobrze. Z pewnością to tylko zbieg okoliczności, ale nie zmieniało to faktu, że pokój był identyczny. Musiałam wyjść na zewnątrz, pooddychać świeżym powietrzem. Nie chciałam już niepokoić cioci, więc po cichu zeszłam po schodach i znalazłam się na dworze.
Od razu poczułam się lepiej. Wiedziałam, że przesadzam, ale wolałam się jeszcze przejść, zanim wrócę do domu.
Po kilkunastu metrach zauważyłam coś dziwnego. Drzwi do jednego z domów były szeroko otwarte. Na piętrze paliło się słabe światło, poza tym było w nim ciemno. Okolica wydawała się bezpieczna, ale i tak wątpiłam, żeby ktoś zostawiał otwarte drzwi na noc. Podeszłam bliżej wejścia i zawołałam do środka, żeby zwrócić na siebie uwagę.
Po chwili usłyszałam kroki dochodzące z góry. Poczułam się nieswojo, moje serce zaczęło bić szybciej. Zrozumiałam, że mogłam właśnie przeszkodzić we włamaniu, lub czymś jeszcze gorszym. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą telefonu...
W drzwiach pojawił się mężczyzna. Zaniedbany, lekko zirytowany, ale poza tym nieszkodliwy. Być może go obudziłam.
- Przepraszam, zauważyłam otwarte drzwi i chciałam tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku - wytłumaczyłam moje zachowanie. - Zatrzymałam się kilka domów dalej, może zna pan Lydię?
Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie.
- A, tak, tak. Wybacz, ostatnio dość często zostawiam otwarte drzwi. A ty musisz być Casey. Lydia wiele mi o tobie opowiadała.
Zgłupiałam na te słowa. Kiedy ciocia miała czas, żeby komukolwiek opowiedzieć o moim przyjeździe? Przypomniałam sobie nasze rozmowy i zdecydowałam, że ten człowiek musi być jej narzeczonym. Kiwnęłam głową na potwierdzenie, a mężczyzna zaczął mówić dalej.
- Lydia była dla mnie naprawdę miła w ostatnim czasie. Przechodziłem przez bardzo ciężki okres w moim życiu - wziął głęboki oddech, jakby mówienie o tym było dla niego trudne. - Moja żona i dziecko zaginęli kilka miesięcy temu. Nie odeszli ode mnie, oni po prostu... zniknęli. Najpierw mój kochany synek. Był w swoim pokoju, kiedy usłyszałem, że nagle przestał płakać. Poszedłem sprawdzić, co się dzieje, ale nie było go tam. A moja żona... zarzekała się, że nigdy nie mieliśmy syna.
Wyrzucał z siebie słowa w pośpiechu, spoglądając na mnie przepraszająco. Jakby nie był pewien, dlaczego mi to wszystko mówi, ale nie mógł się powstrzymać.
- Cały czas zapewniała mnie, że nigdy nie mieliśmy dzieci, więc zacząłem na nią krzyczeć. Była przerażona, kiedy złapałem ją ze rękę i pociągnąłem na górę, do pokoju naszego chłopca. Nie MOGŁA zaprzeczyć jego istnieniu stojąc pośród jego rzeczy. Krzyczała, kiedy wepchnąłem ją do pokoju synka i zatrzasnąłem za nią drzwi. I wtedy nagle umilkła. Pomyślałem, że się zraniła i szybko otworzyłem drzwi. Nie było jej. Zniknęła...
Spojrzał ku niebu z wyrazem bezsilności na twarzy, potem przeniósł wzrok na mnie i z pewnością zauważył przerażenie w moich oczach.
- Przepraszam - powiedział. - Nie wiem, dlaczego ci to wszystko mówię. Ale Lydia jest jedyną osobą, która mi wierzy, wszyscy pozostali utrzymują, że nigdy nie miałem ani żony, ani dziecka. A ty jesteś jej córką, więc...
Słowo "córka" wyrwało mnie z zamyślenia.
- Nie jestem jej córką - powiedziałam, kiedy zrozumiałam jeszcze jedną rzecz. - A pan nie jest jej narzeczonym, prawda?
Mężczyzna nie krył zakłopotania.
- Przepraszam, Lydia wciąż mówiła o swojej córce, Casey, która mieszka za miastem. I nie wiedziałem, że ma narzeczonego. Myślałem, że może być mną zainteresowana, ale w tym wypadku....
Przerwałam mu.
- Ja panu wierzę - wyszeptałam. Wszystko zaczęło układać się w jedną całość, chociaż wciąż było wiele znaków zapytania. Hotel, w którym ludzie znikają za zamkniętymi drzwiami, pokój dziecka, gdzie ginie matka i syn, mężczyzna, który tak jak ja, boi się zamkniętych drzwi. I Lydia, która w jakiś sposób połączona jest z tymi wydarzeniami. Wzdrygnęłam się, kiedy przypomniałam sobie pokoje w jej domu... Spojrzałam na mężczyznę, licząc na więcej odpowiedzi. Wtedy zauważyłam naszyjnik na jego szyi, dokładnie taki sam, jak mój.
W przeciągu godziny opowiedziałam temu mężczyźnie, Nathanowi, wszystko o sobie. Kiedy skończyłam, był blady i roztrzęsiony, ale przede wszystkim wściekły. Nie mogliśmy być pewni, ale mieliśmy pewne wytłumaczenie tego, co się nam przytrafiło. Nathan mówił, że widział tajemnicze książki w domu Lydii, które prawdopodobnie zawierały zaklęcia i dziwne symbole. Nigdy dokładnie im się nie przyjrzał, bo Lydia zabrała mu je sprzed nosa. Wyglądało na to, że ciocia - nie mogąca mieć dzieci - pragnęła mieć swoją ulubioną siostrzenicę, jako własne dziecko. Używając być może zaklęć na pokojach w swoim domu, chciała dać sobie możliwość adoptowania mnie. Ale plan nie do końca się udał. Wiele lat później, przystojny, ale żonaty mężczyzna zamieszkał w okolicy. Lydia ponownie zawrzała z zazdrości. Naszyjniki, które nam podarowała, miały nas chronić. Ale przed czym? Domyślaliśmy się, że dzięki nim, nie zniknęliśmy, jak nasi bliscy. Być może też sprawiły, że pamiętaliśmy zaginionych.
Kiedy skończyliśmy rozmawiać, Nathan był wściekły.
- To wszystko jej wina! - powtarzał w kółko.
Poderwał się nagle i zaczął iść w kierunku domu Lydii. Bałam się o to, co zrobi, kiedy tam dotrze. Oraz co ja mogę zrobić. Pobiegłam za nim. Kiedy dom cioci był już w zasiędu mojego wzroku, moje serce zamarło. Samochód Ryana stał przed furtką.
Nigdy w życiu nie biegłam tak szybko, jak wtedy. Wyprzedziłam Nathana i niewiele myśląc wparowałam do domu. Chciałam wołać Ryana, żeby upewnić się, czy nic mu nie jest, ale coś kazało mi być cicho. Pokój gościnny i kuchnia były ciemne i puste. Wstrzymałam oddech i wtedy usłyszałam odgłosy rozmowy dochodzące z drugiego piętra. Prawie wyskoczyłam z ciała, kiedy Nathan pojawił się obok mnie. Gestem nakazałam mu zachowywać się cicho i wskazałam palcem na górę.
Powoli weszliśmy po schodach, starając się nie robić żadnego hałasu, który mógłby nas zdradzić. Dźwięk, który wcześniej słyszałam, okazał się być śpiewem. Bardzo dziwnym i nieprzyjemnym.
Dotarliśmy w końcu na piętro i wtedy zauważyłam, że drzwi do pokoju, w którym miałam spać były otwarte. Ledwo powstrzymałam się od krzyku, kiedy zobaczyłam, co jest w środku.
Ryan był przywiązany do krzesła, jego twarz cała we krwi, jakby został przez kogoś zaatakowany. Lydia stała nad nim, trzymając otwartą książkę w dłoni. Podeszłam odrobinę bliżej. Szafka teraz była otwarta, w środku leżały książki i coś, co wyglądało jak suszone rośliny oraz różne skałki i kości. Wokół Ryana, na podłodze, widniał dziwny symbol. Bardzo podobny do tego, który był na naszyjnikach, ale nie miałam pewności.
Zanim Nathan i ja mogliśmy zrobić cokolwiek, Lydia odwróciła się w naszą stronę. Twarz pokrytą miała białym pyłem, na szyi miała zawieszone naszyjniki z kości i zębów oraz - czy to były włosy? Było tego tyle, że nie byłam nawet w stanie stwierdzić, czy pod spodem miała ubraną koszulkę. Kiedy nas zauważyła, wydała z siebie gardłowy krzyk i rzuciła się w naszą stronę.
Nathan znieruchomiał. Przez krótką chwilę tylko widziałam jego twarz - zdradzała wielkie przerażenie. Ale nie na tym była teraz skupiona moja uwaga. Nie miałam pojęcia, co Lydia zrobiła Ryanowi, ale jeśli uczyniła ten pokój kolejną śmiertelną pułapką, nigdy więcej go nie zobaczę, jeśli zostaną zamknięte drzwi. I nie będę nawet go pamiętała. Wykorzystałam moment, kiedy Lydia skupiła całą swoją uwagę na Nathanie i podbiegłam do Ryana. Słyszałam krzyki Nathana, uderzenia i w końcu huk. Potem już tylko cisza. Przejmująca cisza.
Rozwiązywałam sznury, krępujące mojego chłopaka, co chwila zerkając w stronę drzwi. Już prawie udało mi się oswobodzić Ryana, kiedy w drzwiach pojawiła się postać.
To była Lydia, jej twarz wciąż biała, oczy przepełnione wściekłością.
- Ty niewdzięczna suko! - warknęła, patrząc wprost na mnie. Jednym skokiem pokonała odległość od drzwi do mnie i z nadludzką siłą złapała Ryana, by wyrzucić go - jak szmacianą lalkę - z pokoju. Potem uderzyła pięścią w mój brzuch, aż upadłam na podłogę nie mogąc złapać oddechu. "Nie mam na sobie naszyjnika," pomyślałam. "Nie jestem tu bezpieczna."
Obraz przed moimi oczami powoli zanikał i ostatnie co widziałam, to Lydia opuszczająca pokój i zatrzaskująca za sobą drzwi.
Byłam zgubiona.
Ale minęły minuty i mój wzrok powrócił. Straciłam świadomość na krótką chwilę z powodu uderzenia. Zobaczyłam Ryana, jego ramię było wciśnięte między drzwi a ścianę, nie pozwalając im na zamknięcie. Drzwi drżały, jakby coś po drugiej strone uderzało w nie z wielką siłą. Byłam roztrzęsiona, ale podniosłam się szybko i pobiegłam do Ryana, po drodze chwytając naszyjnik, który wciąż spoczywał na szafce.
Używając całej siły, jaką mogłam z siebie wydobyć, rzuciłam się na drzwi. Otworzyły się na ościerz, uwalniając Ryana i odrzucając Lydię daleko w głąb korytarza. Natychmiast podniosła się i ruszyła w naszym kierunku. W ostatniej chwili odskoczyłam na bok, a Lydia wpadła do pokoju.
W tym samym momencie Ryan zatrzasnął za nią drzwi. Nastała cisza. Spoglądaliśmy na siebie, wstrzymując oddech i nie odzywając się ani słowem. Spojrzałam na nasze dłonie. Były splecione w uścisku, między nimi spoczywał naszyjnik. Poczułam napływającą odwagę i otworzyłam drzwi. Pokój był pusty. Nie tylko Lydia zniknęła. Razem z nią zniknęły wszystkie książki i świecidełka. Mój telefon leżał na łóżku.
Ryan podniósł go i podał mi.
- Zadzwoniła do mnie z tego telefonu. Zauważyła, że wyszłaś i pewnie myślała, że uciekniesz ze mną. Powiedziała: "Odbiorę jej wszystko, co kocha, aż będzie miała tylko mnie". Musiałem tu przyjechać, musiałem się upewnić, że nic ci nie jest.
Wzdrygnęłam się i objęłam go mocno. Nagle poczułam, że jedyne czego pragnę, to sen.
Nathana znaleźliśmy na dole. Był roztrzęsiony, ale poza tym nic mu się nie stało. Wróciliśmy do motelu.
Od tych wydarzeń minęło sporo czasu. Nie rozmawiamy o tym za wiele. Ręka Ryana wciąż nosi blizny po uderzeniu drzwiami, ale z czasem się zagoi. Nie martwię się już tak, jak być może powinnam. Po prostu to wszystko wydaje się być tylko złym snem.
Jest tylko jedna rzecz, która nie daje mi spokoju.
Kiedy wróciliśmy do motelu, w naszym pokoju stało dodatkowe łóżko. Nie prosiliśmy o nie obsługi. Przeproszono nas i wyjaśniono, że obsługa myślała, że przyjechaliśmy we trójkę. Znalazłam też kilka bluzek, których z pewnością nie kupowałam. A kiedy opuszczaliśmy motel, znalazłam otwartą paczkę papierosów w samochodzie. Ja nie palę, mój chłopak też nie.
Ryan spędził trochę czasu w domu Lydii zanim udało się go uratować od zniknięcia. Ale... czy był tam ktoś jeszcze, kogo nie uratowałam?
URZĄDZENIE
(autor: nihilistic_novelist)
Mój dziadek był utalentowanym wynalazcą. W ciągu swojego życia opatentował ponad czterdzieści wynalazków, które pozwoliły mu żyć w dostatku po przejściu na emeryturę. Wtedy mógł się skupić na pracy, która sprawiała mu przyjemność, a nie na takiej, która zapewniała pieniądze. Jego żona i nasza rodzina wspieraliśmy go podczas pracy nad tymi wynalazkami, chociaż wcale nas nie interesowały. Ale uwielbialiśmy spędzać z nim czas i wykorzystywaliśmy każdą okazję, by go odwiedzić.
Dziadek był niesamowicie utalentowany, a poza tym ludzie go lubili i miał ponadprzeciętne IQ. Był typem człowieka, który wywoływał uśmiech na twarzy każdego i każdy, bez wyjątku, lubił spędzać z nim czas.
Pewnego dnia dziadek zaprosił nas na pokaz swojego nowego wynalazku. Nazwał to pracą swojego życia, pracował nad nim przez ostatnie dwadzieścia lat i w końcu zbliżał się do jego ukończenia. Powiedział, że powinien dokończyć go w ciągu kilku tygodni, a teraz chciał się tylko pochwalić, jak był blisko.
Raz w tygodniu jadaliśmy obiad w domu dziadka i im bliżej było pokazu, tym bardziej był podekscytowany. Chodził po domu z ogromnym uśmiechem na twarzy. Głośniej się śmiał. Jego jedzenie smakowało lepiej. Wszystko, co z nim związane, emanowało radością.
I wtedy się skończyło.
Kilka dni przed pokazem, otrzymaliśmy telefon. Dzwonił dziadek, by powiedzieć nam, że odwołał pokaz i obiad u niego w tym tygodniu.
Rozłączyliśmy się.
Po tym telefonie, dziadek zmienił się nie do poznania. Nie odbierał żadnych telefonów, nie odwiedzał naszej rodziny i nie pozwalał się odwiedzić. Babcia była bardzo zmartwiona. Ona również nie wiedziała, co się dzieje.
Mój dziadek, człowiek, który był zawsze duszą towarzystwa, stał się nagle starcem nie opuszczającym swojego pokoju. Wynalazki, które zawsze sprawiały mu wiele radości, leżały odłogiem w garażu.
Pewnego dnia odebrałem telefon od babci. Płakała. Dziadek powiesił się i nie zostawił nawet listu pożegnalnego.
Razem z rodziną pojechaliśmy do ich domu, by pomóc w sprzątaniu i pozbyciu się rzeczy, których babcia nie chciała. Mój ojciec kazał mojemu rodzeństwu posprzątać pokoje. Ja miałem posprzątać garaż.
Garaż był pokryty grubą warstwą kurzu. Pamiątki po pracy dziadka walały się wszędzie. Złapałem kilka rzeczy i wrzuciłem je do kartonu, który trzymałem pod pachą. Nie miałem pojęcia, co powinienem posprzątać, więc szukałem najbardziej zakurzonych przedmiotów i wrzucałem je do pudełka.
W rogu pomieszczenia zobaczyłem obiekt przykryty białym materiałem, który nie był aż tak zakurzony, jak reszta rzeczy. Podszedłem bliżej. Zawahałem się na moment, po czym ściągnąłem materiał. Pod spodem zobaczyłem krzesło, które wyglądało jak nowoczesna wersja krzesła elektrycznego. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Było zrobione z metalu i błyszczało tak jasno, że musiałem zmrużyć oczy. Krzesło było wysokie i były do niego doczepione kable, łączące się z pewnego rodzaju kaskiem. Na przedzie kasku zamocowane było coś na wzór ekraniku, jaki można zobaczyć w filmach o przyszłości. Patrzyłem na to urządzenie i zrozumiałem, czym było.
To była praca życia mojego dziadka.
Zawahałem się, wziąłem głęboki oddech i usiadłem na krześle. Było zimne i niewygodne. Zastanowiłem się dwa razy, zanim założyłem kask na głowę, ale i tak to zrobiłem. Ustawiłem ekranik przed oczami i czekałem, aż coś się wydarzy.
Nic się nie stało.
Rozejrzałem się i znalazłem mały przełącznik z boku krzesła. Przełączyłem go. Tym razem zobaczyłem błysk. Pojedynczy błysk i nic więcej.
Wstałem z krzesła w kasku, ale dalej nic się nie zmieniło. Pomyślałem, że czymkolwiek było to urządzenie, zepsuło się i to dlatego dziadek popełnił samobójstwo. Jednak, kiedy mój ojciec wszedł do garażu, zrozumiałem, że urządzenie działało. I wiedziałem już, do czego służyło.
Było to coś zupełnie innego niż wszystkie znane maszyny na świecie. Pozwalało widzieć ludzi. Widzieć, kim naprawdę są, bez ukrywania czegokolwiek. Pozwalało zobaczyć ich duszę.
Wizja pojawia się w głowie w taki sam sposób, jak sen. Dwa osobne światy zlewają się w jeden przed twoimi oczami. Kiedy spojrzysz na jakąś osobę używając tego urządzenia, już nigdy nie będą dla ciebie tacy sami. Widzisz to co dobrze i to co złe w tym samym momencie. Smutnym faktem jest to, że jest w nich tak mało dobra w porównaniu ze złem.
Gdziekolwiek pójdziesz, jesteś otoczony potworami, a nie ludźmi. Wilki w owczych skórach. Każdy człowiek, którego mijasz jest wstrętnym oszustem. Mężczyznę, który mieszka drzwi obok ciebie codziennie dotyka swojej córki w intymnych miejscach. Twój listonosz jest alkoholikiem, który bije swoją żonę po powrocie z pracy. Mężczyzna, którego niedawno minąłeś na ulicy jest seryjnym mordercą. Gdziekolwiek pójdziesz, widzisz te przerażające istoty.
Ale to nie to doprowadziło mojego dziadka do szaleństwa. To nie przez to odebrał sobie życie. Najstraszniejszą rzeczą nie jest to, co widzisz w innych ludziach. To, co do końca życia cię prześladuje, to to, co zobaczysz w lustrze.
SCHODY
W 1984 roku samotnie w dwupiętrowym domu żyła stara wdowa, sparaliżowana i przykuta do wózka inwalidzkiego. Po tajemniczej śmierci jej męża, wynajęła opiekuna, który pomagała jej w codziennych czynnościach. Funkcjonowanie utrudniał jej fakt, iż dwa piętra łączyły tylko stare schody. Kiedy potrzebowała przedostać się z jednego piętra na drugie, opiekun wnosił jej nieruchome ciało na górę i na dół. Pewnego dnia policja otrzymała telefon od wdowy. Popełniono morderstwo.
Ponieważ jednostki policji były w tym czasie ograniczone, a morderca prawdopodobnie i tak zbiegł już z miejsca zbrodni, tylko jeden detektyw został wysłany do sporządzenia wstępnego raportu. Po przybyciu na miejsce zobaczył ciało opiekunki z wyrwanymi strunami głosowymi. Leżało na podłodze, w kałuży krwi, na pierwszym piętrze domu. Wdowa wpatrywała się w detektywa siedząc na wózku inwalidzkim na szczycie schodów. Była spokojna i cicha, jakby w ogromnym szoku. Mógł natychmiast skreślić ją z listy podejrzanych, ponieważ jej niepełnosprawność nie pozwalała jej swobodnie przedostawać się z jednego piętra na drugie, a gdy doszło do morderstwa, była na górze. Podobnie było w przypadku śmierci jej męża, uduszonego podczas snu na kanapie na dolnym piętrze.
Detektyw założył rękawiczki, zrobił parę zdjęć, zebrał kilka śladów i zakrył ciało przed przyjściem koronera- same rutynowe czynności. Przejrzał dolne piętro w poszukiwaniu jakichkolwiek poszlak, a gdy nic nie znalazł, spytał wdowę, czy może wejść na górę. Kobieta zapewniała, że była tam cały czas i nie ma szans, by w tym czasie pojawił się tam ktoś inny. Detektyw wszedł jednak na schody, a kobieta ustąpiła mu miejsca.
Na piętrze znajdywał się wąski korytarz z trzema drzwiami. Po kolei sprawdzał pokoje: pusta sypialnia- nic, łazienka- nic. Zaniepokojony zbliżył się do ostatniego pokoju, w którym spała wdowa. Otworzył drzwi: wszystko wyglądało normalnie. Łóżko, szafa na ubrania i szafka nocna z lampką. Sprawdził każdy kąt pokoju i spostrzegł fakt, który zmroził krew w jego żyłach. Powoli wyciągnął pistolet z kabury. Ten szczegół był tak drobny, że przeoczył go podczas śledztwa w sprawie śmierci męża.
Na górze nie było żadnego telefonu.
Nagle usłyszał jakiś hałas. Schował broń i wybiegł na korytarz.
Na szczycie schodów stał pusty wózek inwalidzki.
SEN
Kilka lat temu brałem udział w strasznym wypadku samochodowym. Zatrzymałem samochód przed przejazdem kolejowym, byłem ostatnią osobą, która nie zdążyła przejechać.
Słyszałem zbliżający się pociąg. Uwielbiam pociągi, więc cieszyłem się, że jestem tak blisko. W pewnym momencie uderzył we mnie samochód za mną i popchnął moje auto kilka stóp do przodu. Barierki nie wytrzymały i znalazłem się na środku torów. W panice wrzuciłem wsteczny bieg i próbowałem cofnąć, ale nie pozwoliło mi na to auto z tyłu. Otworzyłem drzwi i chciałem uciekać, ale zapomniałem o pasach bezpieczeństwa. Zanim udało mi się je rozpiąć, było za późno. W ułamku sekundy usłyszałem najgłośniejszy dźwięk w życiu, potem nastała ciemność i cisza. Byłem pewny, że umarłem. Nie czułem bólu, a gdybym przeżył, przecież byłbym w agonii. Próbowałem otworzyć oczy, ale bez skutku. Próbowałem wydać z siebie jakiś dźwięk, poruszyć palcami, ale nie mogłem. Nie byłem sparaliżowany, czułem jakby nie miał ciała. Jakbym był tylko umysłem w basenie nicości.
Stopniowo znów zacząłem odczuwać. Fale ciepła i wilgoci pozwoliły mi na nowo odkryć, że posiadam fizyczne ciało. W tym samym czasie zacząłem odczuwać ból. Czułem się, jakby każdy centymetr mojego ciała był w siniakach. Nawet otworzenie oczu było ponad moje możliwości.
Byłem w szpitalu. Więc mimo wszystko przeżyłem. Otoczyli mnie ludzie, kiedy udało mi się otworzyć oczy. Twarze cały czas były rozmazane, a dźwięki dochodziły jakby spod wody. Bardzo szybko znów poczułem się słaby i zasnąłem.
Tracenie i odzyskiwanie przytomności trwało bardzo długo w moim odczuciu. Ale lekarze powiedzieli, że minęło zaledwie kilka dni. Uczyłem się mówić i przełykać, co może wydawać się śmieszne, ale wtedy było wielkim wyzwaniem. Kiedy zdjęto mi większość gipsu, pozwolono mi usiąść i obrócić głowę, za co byłem niezmiernie wdzięczny.
Według mojej rodziny, byłem nieprzytomny przez kilka dni po wypadku. Sarah, moja dziewczyna, wydawała się bardzo szczęśliwa, że może ze mną porozmawiać.
Czas mijał mi w ślimaczym tempie. W końcu rehabilitacja zaczęła przynosić jakieś efekty i mogłem poruszać się na wózku. Lekarze byli nastawieni zaskakująco optymistycznie i uważali, że będę jeszcze chodził. Nikt nie chciał mi powiedzieć, że będę kiedyś samodzielny, bo gdyby tak się nie stało, musieliby przyznać się do pomyłki. Osobiście byłem pełen nadziei.
Pewnego dnia zdałem sobie sprawę, że nic nie śni mi się w nocy. Kiedy spałem, czułem tą samą pustkę, która otoczyła mnie po wypadku.
Czas, który nastał później zlał mi się w jedną całość. Następną rzeczą, jaką pamiętam, była pierwsza próba samodzielnego chodzenia. Pielęgniarki podpierały moje ramiona na wypadek gdybym upadł i z ich pomocą udało mi się przejść cały pokój. Lekarze zapewnili mnie, że nigdy wcześniej nie widzieli tak szybkich postępów. Byłem z siebie dumny.
Oczywiście czekało mnie jeszcze dużo pracy,ale mogłem wrócić do domu i stamtąd uczęszczać na rehabilitację. Kilka tygodni później wróciłem też do pracy. Moje życie stało się całkiem normalne. Utykałem tylko lekko na lewą nogę, ale poza tym czułem się dobrze. Po około miesiącu zaczęły dziać się dziwne rzeczy.
Najpierw zauważyłem okazjonalny, ostry ból w prawym ramieniu, jakby ktoś wbijał mi w nie igłę. To były delikatne ukłucia, zdarzały się może dwa razy na dzień. Zignorowałem to jednak, tłumacząc sobie, że to trauma po wypadku. Niestety później zacząłem słyszeć głosy i tego już nie mogłem zignorować. Pewnej nocy, kiedy czytałem w łóżku, wydawało mi się, że słyszałem płacz Sarah. Nadstawiłem uszu aby się upewnić i definitywnie słyszałem szloch, ale jakby z wielkiej odległości.
Szybko zszedłem na dół zmartwiony, że coś jej się stało. Zastałem ją w kuchni zmywającą naczynia.
- Wszystko w porządku? zapytałem ostrożnie.
- Tak, dlaczego pytasz? odparła od niechcenia.
- Bez powodu.
Starałem się wymazać to z pamięci. Poza tym, jak mogłem oczekiwać, że po zderzeniu z pociągiem nie będę odczuwał długoterminowych skutków? Od czasu do czasu, kiedy próbowałem zasnąć albo siedziałem w ciszy, słyszałem okazjonalne dźwięki, których początkowo nie rozpoznawałem. Z czasem zdałem sobie sprawę, że to odgłosy szpitala stoliki przesuwane po podłodze, piszczące maszyny, rozmowy pielęgniarek i lekarzy.
Mimo że wydawało mi się to całkiem normalne biorąc pod uwagę traumę, jaką przeżyłem, zdecydowałem się wspomnieć o tym mojemu lekarzowi. Powiedział mi, że nie mam powodów do niepokoju i przepisał mi tabletki nasenne. Cieszyłem się, że lekarz wyjaśnił mi wszystko.
Niestety słyszałem te dźwięki coraz częściej. Kiedy spałem, znów zacząłem mieć sny, ale wciąż było to to samo. Jeśli w ogóle cokolwiek widziałem, był to pokój w szpitalu. Czasami byli w nim inni ludzie, czasami tylko ja i maszyny.
Pewnej nocy sen był wyraźniejszy niż zwykle. Otworzyłem w nim oczy i zobaczyłem Sarah śpiącą na krześle obok mojego łóżka.
- Sarah? wycharczałem, a ona aż podskoczyła.
- Henry! zbliżyła się i złapała moją rękę. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że śnię. Spojrzałem Sarah prosto w oczy i powiedziałem:
- Tylko śnię.
Sarah wydawała się zmartwiona:
- Nie, Henry. W końcu się obudziłeś. Jestem tutaj z tobą, tyle czasu czekałam.
- To oczywiste, że to powiedziałaś. Jesteś częścią mojego snu uśmiechnąłem się. Prawdopodobnie zaraz się obudzę.
- Henry, nie! zdenerwowanie Sarah przybrało na sile. Nie wiem, o czym mówisz. Zostań ze mną Henry. Nie zasypiaj. Spójrz na mnie.
Przecząco pokręciłem głową i zamknąłem oczy. Kiedy je otworzyłem, byłem z powrotem w swoim własnym łóżku. Dochodziła 3:30 nad ranem. Usiadłem i rozmyślałem nad tym, co przed chwilą widziałem. Znów miałem wrażenie, że słyszałem płacz mojej dziewczyny, chociaż doskonale widziałem, że śpi obok mnie.
Kiedy się obudziła, odwróciła się do mnie i objęła mnie ramieniem.
- Dzień dobry, mięśniaku uśmiechnęła się zadziornie.
- Jeśli w tej chwili śnię, powiedziałabyś mi? zapytałem.
- Co? otworzyła szeroko oczy. O czym ty mówisz?
- Odpowiedz mi. Gdybym spał, wiesz śnił, powiedziałabyś mi?
- Ja czuję się całkiem prawdziwa odparła dotykając swojego ciała. Myślisz, że nie istnieję naprawdę?
- Oczywiście, że nie odparłem.
Zajęliśmy się własnymi sprawami, a ja nie mogłem przestać myśleć o swoim śnie. Zauważyłem, że kiedy mocno się skupiałem, mogłem usłyszeć szpitalne odgłosy całkiem wyraźnie. Martwiłem się.
Tamtej nocy położyłem się wcześniej i natychmiast przeniosłem się do szpitalnego łóżka. Czułem cienkie prześcieradło pod palcami. Otworzyłem oczy i zobaczyłem Sarah czytającą książkę. Siedziała na tym samym krześle, co wcześniej. Patrzyłem na nią przez dłuższy czas, zastanawiając się, czy jest prawdziwa. Wyglądała na prawdziwą. Przewracała strony tak samo, jak zawsze i marszczyła czoło.
W pewnej chwili spojrzała na mnie i nasze spojrzenia się spotkały.
- Obudziłeś się! krzyknęła. Victoria, Paul, obudził się!
Moi rodzice weszli do pokoju, wyglądali na podekscytowanych.
Rozmawiałem z nimi długo. Oczywiście moi rodzice również zapewnili mnie, że nie śnię, ale szybko zmienili temat. Zamiast tego dyskutowaliśmy o moim stanie. Od trzech miesięcy byłem w śpiączce. Powoli tracili nadzieję, że z tego wyjdę, ale mój mózg zaczął wykazywać jakąś aktywność. Od tego czasu przychodzili do mnie regularnie z nadzieją, że się obudzę. To wszystko brzmiało przekonująco.
Po kilku godzinach musiałem im przerwać byłem naprawdę śpiący. Oczywiście rozumieli mnie i zasnąłem. Tylko tym razem nie obudziłem się w swoim własnym łóżku. Obudziłem się w tym samym szpitalu kilka godzin później. Długo nad tym myślałem i doszedłem do wniosku, że wyobraziłem sobie swoje szybkie ozdrowienie i cały czas byłem w śpiączce. Możecie sobie wyobrazić, jak ciężko było mi to zaakceptować.
Od tego czasu na nowo przechodziłem rehabilitację, ale tym razem wszystko szło wolniej. Dlatego byłem już przekonany, że naprawdę nie śnię. Nikt nie da rady znów chodzić po takim wypadku bez długotrwałej, ciężkiej pracy. Do dzisiaj tylko czasami poruszam się bez wózka, a minęło sześć lat.
Przyzwyczaiłem się do myśli, że resztę życia spędzĘ na wózku. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jeden fakt wciąż słyszę odgłosy szpitala, kiedy kładę się spać.
Wiem, co powiecie. Że to nie sen, że wszyscy jesteście prawdziwi. Ale to jest coś, co powinniście powiedzieć. Nikt nagle nie powie mi przecież, że nie istnieje naprawdę, a ja żyję we śnie. Nadal pewnie jestem w śpiączce, ale nauczyłem się z tym żyć. Wiem, że nikt kogo spotykam w ciągu dnia, nie jest prawdziwy, ale jestem już tym zmęczony i muszę się z tym pogodzić.
Dzisjaj Halułin to z chęcią sobie poczytam w nocy, dawać jak najwięcej :D!
[Jeszcze kilka krótkich past ode mnie - są to pasty, które mają na celu być jak najkrótsze. Wszystkie tłumaczone.]
WIZYTA
Jego żona zawsze miała mocny sen, ale jakoś codziennie dawała radę wstać w środku nocy i wyprowadzić psa. Nie wiedział, jak to robiła, ale nie zastanawiał się nad tym długo – uznał, że to naturalny odruch.
Pewnej nocy obudziło go pukanie do drzwi. Żona, śpiąca obok niego nie obudziła się. Zdecydował się jej nie przeszkadzać we śnie, po cichu wstał z łóżka i zszedł na dół.
Otworzył drzwi i zamarł zdezorientowany. Zobaczył swoją żonę przed drzwiami, ich pies przy jej nodze.
- Dlaczego zamknąłeś mnie na zewnątrz? – zapytała żona, kiedy usłyszał, jak ktoś podnosi się z łóżka na górze.
CZAS KARMIENIA
- Dziecko płacze – powiedziała do mnie żona.
Zszedłem z łóżka i poszedłem do pokoju dziecka, potykając się po drodze w ciemności. Słyszałem żałosne szlochanie dochodzące z ciemnego pokoiku. „Smoczek,” pomyślałem po omacku go szukając. Kiedy go znalazłem i podałem córeczce, przestała płakać.
- Przynieś ją tutaj, to i tak jest czas karmienia – usłyszałem krzyk mojej żony, kiedy już byłem na korytarzu.
Westchnąłem i wróciłem się do pokoiku. Po omacku odszukałem dziecko w kołysce. Córcia zachichotała słodko, kiedy ją podniosłem. Ostrożnie wyszedłem z pokoju (nie zapalałem światła), nie chciałem jej upuścić i przygnieść.
Przekazałem córeczkę żonie i wróciłem do łóżka, aby ekspresowo zasnąć.
Obudziłem się cały mokry – ohyda. Delikatne światło wpadało do sypialni przez okno. Usiadłem na łóżku i podniosłem kołdrę. Wszystko było mokre od krwi. Najwięcej zobaczyłem jej po stronie żony. Strużka krwi prowadziła do szafy. Jej drzwi były lekko uchylone i słyszałem wesołe chichotanie dochodzące z niej. Z pokoju dziecka, dochodził płacz mojej córeczki...
SAMOTNOŚĆ
Shaun położył się do łóżka. Sam, ze złamanym sercem. Pogrzeb jego żony odbył się tego ranka, zasnął patrząc się na puste miejsce obok siebie.
Obudził go cichy szept:
- Mówiłeś, że zawsze będziemy razem!
Otworzył szeroko oczy, kiedy rozpoznał głos swojej żony i poczuł jej zimną rękę na ramieniu. Chciał usiąść, ale powstrzymało go wieko trumny.
NIGDY NIE SKŁAMAŁEM
Jej matka wróciła do moich myśli z impetem. Moja córka mi o niej przypomniała, grzebiąc w kartonach i wyciągając z nich obrazy. Poczułem gęsią skórkę na moim ciele, ale wiedziałem, że to tylko mój mózg przedziera się przez dawne wspomnienia i uczucia, o których chciałem zapomnieć.
Moja córka właśnie skończyła szkołę. Pomagałem jej pakować się na studia – była taka podekscytowana – kiedy natrafiła na karton ze swoimi starymi malunkami. Jej matka była malarką, i obie spędzały godziny malując. Nawet wtedy, kiedy córka była na tyle mała, że używała do malowania swoich paluszków. Miała wielki talent i zawsze mówiła, że ręką jej matki kierują anioły.
- Tato, pamiętasz ten obraz? – uśmiechnęła się córka. Przedstawiał on jezioro, namalowane przez sześciolatkę. – Namalowałam go zaraz po...
Po śmierci jej matki. Było jej wtedy tak smutno.
- Pamiętam, co mi wtedy powiedziałeś. Że moja mama zawsze będzie przy mnie. Że mam pilnować tych obrazów, a ona zawsze będzie obok. Pamiętasz? – uśmiechnęła się na to wspomnienie, jej oczy się zaszkliły.
Zatrzymałem krew. Mnóstwo krwi w słoikach. Dolewałem po trochę do farb przez lata. Lata! Nigdy tego nie zauważyła. Jak niby miała to zrobić? Powiedziałem jej, że jej matka zawsze będzie przy niej. I nigdy nie skłamałem.
NIC TAM NIE BYŁO
Kiedy leżał na łóżku, z całych sił starał się zignorować serię gwałtownych trzasków i uderzeń dochodzących z ogródka.
Ostatecznie jego ciekawość zwyciężyła i ostrożnie podszedł do okna. Wyjrzał przez nie, ale nic nie zobaczył.
Drzewa, trawa, droga, świat... wszystko zniknęło. Nic tam nie było.
NIEZNAJOMY
Zabrał nóż z kuchni i po cichu przeszukiwał dom. Musiał się dowiedzieć, co powodowało hałasy, które niszczyły mu życie. Wszystkie te krzyki i jęki doprowadzały go do szaleństwa.
Do sprawdzenia została mu już tylko piwnica. Poczuł dochodzący z niej zapach zgnilizny. Zawahał się na moment, zanim zapalił światło. Widok martwych ciał przybitych do ścian zmroził go. Przerażony odwrócił się by uciekać na górę, kiedy zobaczył nieznajomego mężczyznę patrzącego na niego przez okno w piwnicy. Mężczyznę z potarganymi włosami, nieogolonego, o szalonych oczach, ubranego w podarte ubrania umazane krwią. Czując gulę w gardle, zamachnął się nożem i uderzył nim w nieznajomego.
Wtedy zdał sobie sprawę, że uderzył w lustro.
Przez paste od Ishy "wiadomość" siedze osrany od 30 minut i patrze się na drzwi, nie czytam więcej XD
NOCNY WĘDROWIEC
Mój syn zawsze miał skłonności do bycia nocnym markiem. Nie zliczę godzin, które wraz z żoną spędziliśmy nie śpiąc, nasłuchując jego kroków w korytarzy. Kroki zatrzymywały się pod drzwiami naszej sypialni i głowa syna pojawiała się w szparze, zaglądał do nas. Nie zliczę też, ile razy zbudziłem się z uczuciem, że jestem obserwowany i zauważałem nagle syna tuż obok mnie, cichego i nieruchomego. Być może nie powinniśmy, ale w takich sytuacjach pozwalaliśmy mu spać z nami. Miał bardzo bujną wyobraźnię i często skarżył się na koszmary. Moja żona i ja mamy po prostu za miękkie serca, by odesłać go z powrotem do jego pokoju samego i przestraszonego. Za każdym razem, kiedy z nami spał, wracał do siebie przed wschodem słońca.
Ostatniej nocy obudziłem się na delikatne szturchnięcie mojej żony. Ściskała moje ramię coraz mocniej, jakby próbowała mnie zbudzić już od jakiegoś czasu. Spojrzałem na nią i przestała.
- Alan, mógłbyś zapalić lampę? – powiedziała spokojnie. – Alex chciałby dzisiaj z nami spać. Mówi, że miał koszmary i się boi.
Moje oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności i ujrzałem postać mojego syna, stojącego koło łóżka.
- Ale Alex spędza noc u...
Paznokcie mojej żony wbiły się mocno w moje ramię zanim dokończyłem. Nagle poczułem ciężar na mojej klatce piersiowej, jakby coś mnie przygniotło. Dziwność tej sytuacji całkowicie mnie przytłoczyła. Mojego syna nie było w domu, więc kto stał obok nas? Czułem się nagle bardzo malutki. Każdy oddech był nie lada wysiłkiem, każde uderzenia serca dudniło w uszach. Nie chciałem zapalać lapmy.
Postać stała obok łóżka, nieruchoma jak posąg.
Powoli wyciągnąłem rękę w stronę lampki nocnej. Światło rozbłysło i rozświetliło pokók.
Obok łóżka stał mój syn. Tylko to nie był tak naprawdę mój syn. Postać była tego samego wzrostu, tej samej budowy, ale poza tym nic jej nie łączyło z moim dzieckiem. Istota nie miała włosów, ani płci; jej naga forma była całkiem gładka. Nie widziałem uszu ani nosa. Miała tylko oczy i usta.
Oczy były ciemnymi, pustymi dziurami, trzy razy większymi od ludzkich oczu. Gapił się na nas.
- Mogę z wami spać? – zapytała istota.
Usta istoty poruszyły sie na tle nieruchomej twarzy, nienaturalnie, nieludzko. Ale głos... głos był delikatny i niewinny – był to głos naszego Alexa.
- Alex – powiedziała moja żona. Słyszałem jak jej głos drży ze strachu, jaka jest niepewna. Czułem dokładnie to samo. – Jest już prawie rano. Chcę, żebyś poszedł do swojego pokoju i posłał trochę.
Przysięgam, że widziałem jak ta istota zapadła się w sobie, słyszałem ciche westchnienie. Patrząc w jej oczy wiedziałem, że nie są całkiem pozbawione uczuć, był w nich smutek, a poza tym nienawiść.
Istota odwróciła się i powoli wyszła z sypialni na korytarz. W drzwiach zatrzymała się i spojrzała na nas.
- Ale – powiedziała głosem Alexa. – Wcześniej zawsze pozwalaliście mi z wami spać.
Kiedy wyszła, moja żona i ja leżeliśmy w łóżku bez słowa, nasłuchują oddalających się kroków.
Boję się wyłączyć lampę.
NOCNY WĘDROWIEC II
Nie mogłem spać. Poprzednia noc wciąż zaprzątała mój umysł w całości. Wydawało mi się to snem, czymś nierealnym. Ślady na mojej ręce jednak były jak najbardziej prawdziwe; pięć małych draśnięć od paznokci mojej żony.
Po cichu wstałem z łóżka, aby jej nie obudzić. Mimo że wydawała się mieć nerwy ze stali w ciągu nocy, za dnia była kłębkiem nerwów. Potrzebowała snu.
Zatrzymałem się w drzwiach, by na nią spojrzeć. Gdyby w tej chwili otworzyła oczy, zobaczyłaby moją ciemną postać wpatrzoną w nią. Zupełnie jak ta istota wczoraj. Zajrzałem do pokoju dzieci, kiedy go mijałem. Nie wiem, czego się spodziewałem, ale pokój wyglądał normalnie. Dzieci nie było. Wcześniej poprosiłem moich rodziców, żeby zaopiekowali się nimi dzień dłużej.
Dom był całkowicie ciemny. Poruszałem się po nim wspomagając się dotykiem aż dotarłem do mojego biura. Zamknąłem się w środku, zapaliłem światło i usiadłem przy biurku.
Światło migotało nade mną wypełniając pokój tańczącymi cieniami. Kątem oka zacząłem dostrzegać jakieś kształty, które znikały kiedy na nie patrzyłem.
Przekląłem i złapałem gorącą żarówkę, by przykręcić ją mocniej. Migotanie ustało, cienie zniknęły. Ciężar wczorajszych doświadczeń przygniótł mnie na nowo. Zamknąłem oczy. Wtedy poczułem dopiero zmęczenie i przysnąłem.
Obudził mnie jakiś dźwięk. Dochodził z korytarza – kroki. Moje serce zatrzymało się na chwilę, przestałem oddychać. Kroki stawały się coraz głośniejsze, zbliżały się. Wlepiłem wzrok w drzwi nie mogąc się ruszyć, nie mogąc krzyczeć...
Dźwięk zatrzymał się pod drzwiami do mojego biura.
Czułem się, jakby moje serce miało zaraz wybuchnąć. Mijały minuty, które wydawały mi się wiecznością. Jedynym słyszalnym dźwiękiem było bicie mojego serca i tykanie zegara. Powoli klamka zaczęła się obracać.
Usłyszałem szczęk zamka i drzwi się uchyliły. Czułem je zanim mogłem je zobaczyć. Te oczy. Drzwi były otwarte na nie więcej niż kilka centymetrów i „to” spoglądało na mnie. Jednym okiem, jedną nieskończoną nicością. Połowa ust, którą mogłem dostrzec była wykrzywiona, prawie jak w uśmiechu.
Nagle istota zaśmiała się i był to śmiech Alexa. Chichotanie, jakie wydaje z siebie dziecko, kiedy zostanie złapane na gorącym uczynku. Nagle istota zatrzasnęła drzwi.
Wstałem z krzesła i otworzyłem je szeroko. Światło wypełniło pusty korytarz.
Usłyszałem trzask dochodzący z jednej z sypialni po drugiej stronie domu, a potem krzyk mojej żony.
Rzuciłem się biegiem w tym kierunku, mój strach mieszał się ze złością. Moja żona stała w drzwiach sypialni, wszystkie światła były zapalone.
- Wszystko w porządku? – zapytałem głupio.
- Tak, co to był za hałas?
Z niepokojem zwróciłem się w stronę pokoju Alexa. Zapaliłem w nim światło. Pokój wyglądał jak po przejściu tornada. Książki były pozrzucane z półek, prześcieradło na podłodze. Wszystkie zabawki walały się po pokoju.
Podskoczyłem, kiedy moja żona położyła mi rękę na ramieniu.
- Co się tu stało? – zapytała.
- Nie mam pojęcia – odparłem czując się nieswojo.
Wtedy zwróciłem uwagę na szafę. Oprócz niej, wszystko było poniszczone. Jedna jej strona była lekko otwarta, nie więcej jak kilkanaście centymetrów.
- Zostań za mną – powiedziałem do żony, kiedy ruszyłem w stronę szafy.
Podszedłem do niej chwytając po drodze jedną z zabawek – miała posłużyć mi jako broń. Miałem świadomość, że wcale nie chciałem otwierać tej szafy. Ale musiałem. Złapałem za klamkę i otworzyłem drzwi na oścież. Tylko ubrania i zabawki. Otworzyłem drugą połowę szafy – więcej zabawek.
- Widziałeś „to” jeszcze raz? – zapytała żona.
- Tak.
Przytuliłem ją, kiedy zaczęła płakać. Resztę nocy przespaliśmy przy zapalonych światłach.
Tego ranka wróciłem do pokoju syna, by w nim posprzątać. W świetle dnia bałagan nie wydawał się tak straszny. Podniosłem prześcieradło i spojrzałem na zabawki leżące pod nim. Zamarłem.
Dwie duże figurki były ustawione obok siebie, kobieta i mężczyzna. Dwie mniejsze, zrobione z plasteliny, leżały płasko na podłodze. Kolejna figurka stała obok – kompletnie gładka, bez szczegółów, miała tylko dwoje pustych oczu.
Przy figurkach był napis z klocków syna: GDZIE ALEX
Nie mogę bez przerwy zostawiać dzieci u rodziców. Muszę porozmawiać z Alexem...
NOCNY WĘDROWIEC III
Wziąłem kolejny dzień urlopu. Jeszcze nigdy nie czułem się tak bezsilny, jak tego ranka. To było uczucie, którego wcześniej nie doświadczyłem. Skłamałbym mówiąc, że się nie bałem, ale równocześnie to „coś” nigdy nie zrobiło nic, by nas skrzywdzić. Ale jego oczy cały czas mnie prześladowały, było w nich coś złowieszczego.
Moja żona próbowała zająć swoje myśli sprzątaniem domu – po raz piąty nieświadomie czyściła ten sam stolik. Nasze spojrzenia spotkały się na chwilę i wtedy jej twarz pokrył rumieniec.
- Myślę, że powinniśmy odebrać dzieci – powiedziała cicho. Jej głos był pełen niepewności i strachu.
- Sarah – odparłem. – ty pojedź po dzieciaki. Ja muszę jeszcze coś tutaj zrobić.
Jej oczy były nadal we mnie wlepione. Nadal widziałem w nich strach, ale też odrobinę nadziei.
- Bądź ostrożny – powiedziała wychodząc.
Ciemne chmury rozciągały się po niebie, wypełniając dom przyćmionym, mglistym światłem. Szperałem w szafce w garażu, aż znalazłem to, czego szukałem. Stara latarka wciąż działała, przecinając cień ostrym blaskiem. Wrzuciłem kilka dodatkowych baterii do kieszeni – tak na wszelki wypadek – i ruszyłem do wyjścia. Zatrzymałem się jeszcze na moment i pod wpływem impulsu chwyciłem duży młotek.
Pewnym krokiem doszedłem do pokoju Alexa. Z latarką i młotkiem w rękach, otworzyłem drzwi szafy. Wyglądała tak samo, jak poprzedniego dnia – nie było w niej nic poza ubraniami i zabawkami. Zacząłem przesuwać te rzeczy, oświetlając latarką każdy zakamarek.
Cofnąłem się zdezorientowany po chwili. W szafie nie było żadnej drogi wyjścia, albo wejścia. Zatrzasnąłem drzwi i znów je otworzyłem. Nadal nic.
Odwróciłem się i padłem na kolana, żeby zajrzeć pod łóżko. Światło przedarło się przez zabawki i kurz, nie było tam nic poza tym. Sprawdziłem w ten sam sposób resztę pokoju, z tym samym rezultatem.
Pokój był pusty. Nic nie było pod łóżkiem, albo za szafką. Okno było zamknięte, drzwi szafy też.
Tylko, że ja zostawiłem je otwarte.
Mocniej ścisnąłem młotek, nie spuszczając wzroku z szafy. Moje ręce drżały, kiedy chwyciłem za klamkę. Pociągnąłem drzwi i wrzasnąłem. To był krzyk wojownika, krzyk satysfakcji. Zacząłem z całej siły walić młotkiem, raz za razem. Przestałem dopiero, kiedy moje ramię bolało z wysiłku.
Resztki pluszowego misia leżały przede mną.
Nic nie było w szafie.
Posprzątałem powstały bałagan i poszedłem obejrzeć resztę domu. Nic nie znalazłem.
Siedziałem w salonie, kiedy Sarah wróciłam do domu z dziećmi. Spojrzała na mnie z nadzieją, uniosła brwi pytająco. Ponuro pokręciłem głową przecząco. Poczułem się jeszcze gorzej, widząc jak nadzieja znika z jej twarzy.
- Alex, musimy porozmawiać – powiedziałem. Sarah zabrała Beth do innego pokoju.
- Co tato?
- Alex... – nie wiedziałem, co powiedzieć. – Alex, czy widziałeś kiedyś coś... dziwnego w naszym domu?
- Nie.
Zakręciło mi się w głowie. Nie wiedziałem, jak do tego podejść. Odrzuciłem głowę do tyłu i wpatrzyłem się w sufit w poszukiwaniu odpowiednich słów.
- Alex, czy kiedykolwiek widziałeś postać w domu? Byłby twojego wzrostu, z czarnymi oczami i ustami bez zębów...
- A, jego? Mieszka w mojej szafie.
Nie mogłem oddychać. Gapiłem się na syna z otwartymi ustami. Myśli przewijały się przez moją głowę, ale nie potrafiłem ubrać ich w słowa.
- Musisz mi o nim opowiedzieć – powiedziałem w końcu.
- Co chcesz wiedzieć? – zapytał Alex niewinnie.
- Wszystko.
Alex wzruszył ramionami i usiadł obok mnie na kanapie. Westchnął i zaczął mówić:
- Pierwszy raz widziałem go kilka miesięcy temu. Bawiłem się w swoim pokoju i usłyszałem drzwi. Myślałem, że to ty, albo mama, ale nikogo nie było jak się odwróciłem. Nadal słyszałem ten dźwięk, więc zacząłem się rozglądać. Drzwi do szafy uchylały się powoli. Widziałem go tam, patrzył się na mnie. Nie chciałem, żebyście myśleli, że jestem tchórzem, więc go zignorowałem. Chyba stał się odważniejszy, bo po kilku dniach przyszedł do mojego pokoju.
Nie miał wtedy jeszcze ust. Siedział tylko koło szafy i obserwował mnie. Po jakimś czasie zaczął naśladować to, co robiłem. Jeśli ja się poruszyłem, on też. Wtedy zacząłem z nim rozmawiać. Czasami nudziłem się bawiąc się sam, więc pomyślałem, że fajnie będzie z kimś pogadać. Ale on był cały czas przestraszony. Chował się, kiedy usłyszał ciebie lub mamę; uciekał wtedy pod łóżko albo do szafy.
Pewnego dnia zapytałem go, czemu nie ma ust. Przechylił głowę, jakby nie rozumiał, więc pokazałem palcem na moje usta. Rozejrzał się po pokoju i znalazł nożyczki. Zanim się zorientowałem, co robi wyciął sobie usta. Po kilku dniach mógł już mówić.
Gapiłem się na Alexa z niedowierzaniem.
Usłyszałem grzmot za oknem. Światła lekko przygasły i przeraziłem się, że zabraknie prądu.
- Co ci powiedział? – zapytałem.
- Nie odzywał się za wiele. Pytał o mnie, ciebie i mamę i o Beth.
- Co chciał wiedzieć?
- To samo, co ty. „Wszystko”.
- Czy ta istota...
- To on – Alex mi przerwał. – On nie jest czymś. Jest chłopcem, tak jak ja.
- Czy on kiedykolwiek próbował cię skrzywdzić?
- Nie, jest spoko. Powiedział, że chce mi pokazać różne rzeczy, ale jeszcze nie może.
- Powiedział kiedy to zrobi?
- Niedługo.
Alex wpatrywał się we mnie. Nigdy dokładniej nie widziałem niewinności dziecka. Balansował na krawędzi nie wiedząc, jak niewiele brakuje, aby spadł. W jego oczach wyglądało to tak, że znalazł towarzysza do zabawy, nic poza tym.
- Alex – powiedziałem. – Czy on powiedział ci jak ma na imię?
- Tak. Też nazywa się Alex – mój syn uśmiechnął się.
Światło błyskawicy rozświetliło pokój, kiedy znów usłyszałem grzmot. Światła zamigotały i zgasły. Siedzieliśmy w ciemności, nasłuchując uderzania deszczu o szyby.
- Tatusiu – powiedział Alex.
Światła zapaliły się z powrotem. Bez zastanowienia wstałem i udałem się do garażu.
- Tatusiu, co robisz? – zapytał Alex, kiedy wróciłem i minąłem go, idąc w kierunku jego pokoju. Słyszałem jego kroki, kiedy podążał za mną.
Stanąłem w jego drzwiach, zdeterminowany. Drzwi szafy były otwarte, a właściwie tylko uchylone. Zatrzasnąłem je i ciasno owinąłem klamki łańcuchem, zabezpieczając dodatkowo kłódką.
- Tatusiu, nie! Uwięzisz tam Alexa! – jęknął mój syn.
Przesunąłem drugą szafkę do zamkniętych drzwi. Sarah i Beth stały teraz razem z Alexem i obserwowały mnie.
Oparłem się o ścianę, próbując złapać oddech.
- Alan – wyszeptała Sarah. – Czy to konieczne?
Drzwi szafy zatrzęsły się. Uderzały o mniejszą szafkę, jak fale rozbijające się o brzeg. Wściekłość rosła we mnie w zawrotnym tempie. Byłem pewien, że drewniane drzwi tego nie wytrzymają. Ale wytrzymały, łańcuchy też...
Wszystko nagle ustało i usłyszałem cichy głos dochodzący z szafy. To był głos Alexa, ale równocześnie nim nie był. To był zły głos, wypełniony złością, jaką widziałem w tych czarnych oczach.
- Za wcześnie – mówił głos. – Za wcześnie. Wypuść mnie, a załatwię to szybko. Spróbuj mnie tu uwięzić, a będziecie cierpieć. WYPUŚĆ MNIE!
Ostatnie uderzenie w drzwi i cisza.
- Sarah, spakuj najpotrzebniejsze rzeczy. Wynosimy się stąd – zarządziłem wyprowadzając dzieci z pokoju.
Usłyszałem kolejny grzmot i światła zgasły. Tym razem na dobre. Staliśmy przerażeni na korytarzu, z nadzieją, że z powrotem zrobi się jasno. Z pokoju Alexa zaczęły dobiegać hałasy. Ciche, ale stawały się coraz głośniejsze.
- Zapomnij o pakowaniu – powiedziałem. – Wynosimy się stąd teraz. Po rzeczy wrócimy kiedy indziej.
Wybiegliśmy z domu na deszcz. Sarah zabrała Beth do swojego samochodu, Alex wsiadł ze mną do mojego. Znaleźliśmy hotel po drugiej stronie miasta. Taki, w którym nie było dużych szaf w pokojach.
Wszyscy śpią, a ja staram się wymyślić, co robić. Dostałem kilka wiadomości z pracy, będę musiał coś im powiedzieć. Być może wystarczy nam pieniędzy, by zostać w hotelu przez około tydzień, ale nie wystarczy już na nowe ubrania i leki. Będę musiał wrócić do domu.
NOCNY WĘDROWIEC IV
To była pierwsza noc, podczas której faktycznie się wyspałem. Nasza czwórka leżała ściśnięta na jednym, dużym łóżku, ale nikomu to nie przeszkadzało. Ważne, że byliśmy razem, byliśmy rodziną i byliśmy bezpieczni. Pierwsze promienie słońca ostro przedarły się przez cienkie, hotelowe zasłony. Kurz migotał w świetle wokół nas. Czułem się, jakbym się obudził w odległym, magicznym świecie, z dala od naszych problemów. Był to wschód nowych możliwości, świt dla nadziei.
Wszyscy przeciągnęliśmy się po przebudzeniu, by przygotować się na kolejny dzień. Nasze ubrania były brudne i nie do końca suche po poprzedniej nocy, ale dało się to znieść po wyszorowaniu ciała pod prysznicem.
W telewizji nadawali Spongeboba, co całkowicie pochłonęło uwagę dzieci. Poczucie normalności ogarnęło mnie i żonę.
- Muszę dzisiaj zajrzeć do biura – powiedziałem, a Sarah spojrzała na mnie z niezadowoleniem. – Minęły trzy dni, muszę im jakoś wyjaśnić moją nieobecność.
- Co im powiesz Alan?
- Cholera, nie wiem. Powiem, że nasz dom zaatakowały szczury, które poprzegryzały jakieś rury i zalało nam całe mieszkanie – wyrzuciłem z siebie ze złością, czułem gorąco na mojej twarzy. Dzieci odwróciły się od telewizora i spojrzały na nas ze strachem w oczach. – Przepraszam Sarah, coś wymyślę.
- No nie wiem – wyszeptała moja żona z delikatnym uśmiechem. – To co powiedziałeś w sumie brzmiało przekonująco, nawet teraz wyglądasz jak przemoczony szczur.
Zaśmialiśmy się oboje głośno. Zmartwienie zniknęło z oczu dzieci i zostało zastąpione kpiącym spojrzeniem. Ponownie się zaśmiałem.
- Dobra, powiem im, że walczę z plagą gryzoni, która zjada mi rury – powiedziałem z uśmiechem, który po chwili zniknął z mojej twarzy. – Potem będę musiał wrócić do domu. Nie mamy ze sobą leków Beth, a poza tym potrzebujemy więcej ubrań.
- Możemy kupić – powiedziała moja żona błagająco.
- Apteka nie wyda nam leków bez recepty. Poza tym nie stać nas na zostanie w hotelu przez dłuższy czas, nawet jeśli nic nie będziemy kupować.
- A karty kredytowe?
- Prawie maksymalnie wykorzystane. Sarah, nie mamy wyboru.
- Nie chcę, żebyś szedł tam sam – powiedziała wyjątkowo stanowczo.
- Dobrze. Słuchaj, zabierz dzieci do moich rodziców i spotkajmy się pod domem. Nie wchodź do środka sama, zaczekaj w aucie.
Sarah pokiwała głową.
- Powinniśmy zabrać ze sobą jakąś broń? – zapytała.
Spojrzałem na nią, niepewny co odpowiedzieć.
- Zrobimy to szybko. Weźmiemy tylko leki i ubrania i wyjdziemy. To coś jest zamknięte w szafie – mówiłem szybko, próbując sam siebie przekonać. – Mam duże klucze francuskie w samochodzie, wezmę je ze sobą.
Sarah pokiwała głową na znak, że się zgadza. Grała przede mną odważną, ale widziałem, że się boi.
Wyglądałem chyba gorzej niż myślałem. W pracy nikt nie kwestionował mojej historii o szczurach i zalanym domu. Mój szef wzruszył tylko ramionami, jego twarz pozostała bez wyrazu. Powiedział mi, że mam wrócić, kiedy doprowadzę siebie i dom do porządku. Kiedy wychodziłem, mój kolega – Jack, złapał mnie za ramię i powiedział:
- Wyglądasz okropnie Alan – widziałem zmartwienie na jego twarzy.
- I tak też się czuję – odpowiedziałem bez zastanowienia.
- Słuchaj, miałem takie same problemy. Nie próbuj nic robić sam, bo to się wykończy.
- Jack – odparłem z uśmiechem. – Nie sądzę, żebyś kiedykolwiek miał taki sam problem. To jest coś, z czym muszę zmierzyć się sam.
- Uważaj na siebie – powiedział jeszcze, odwracając się.
- Jasne.
Do domu jechałem powoli. Wszystko wydawało mi się zamazane. Ludzie bez wyrazu, ich rozmyte samochody na ulicy... Ogarnąłem się dopiero, kiedy wjechałem na naszą ulicę.
Sarah już na mnie czekała. Jej samochód stał na środku parkingu. Zaparkowałem obok i wysiadłem. Nie wychodziła, więc przytknąłem twarz do szyby jej auta. Było puste.
Uderzyłem pięścią o dach samochodu i przekląłem głośno. Przecież mówiłem jej, że ma nie wchodzić sama do środka! Co, do cholery, ona sobie myślała? Dalej klnąc pod nosem, wyciągnąłem największy klucz francuski z bagażnika i ruszyłem do domu.
- Sarah, gdzie jesteś? – krzyknąłem otwierając drzwi.
- Jestem w sypialni – odkrzyknęła.
Moja złość nie mijała, ale poczułem ulgę mimo wszystko. Żwawo ruszyłem w głąb korytarza. Chciałem już być przy żonie, zawsze jest bezpieczniej w grupie.
Kiedy szedłem, zadzwonił mój telefon. Wyciągnąłem go z kieszeni z irytacją. Zdjęcie Sarah pojawiła się na wyświetlaczu, pod nim jej numer telefonu. Zatrzymałem się zdezorientowany. Odebrałem.
- Hej, Alan. Chciałam ci tylko powiedzieć, że jestem u sąsiadów. Prosiłam ich, żeby przez kilka dni odbierali naszą pocztę – usłyszałem głos żony. – Nie chciałam, żebyś się martwił, jak zobaczysz puste auto.
Zakręciło mi się w głowie. Nie wiem nawet, kiedy się rozłączyłem i schowałem telefon z powrotem do kieszeni. Na końcu korytarza widziałem cień wychodzący z sypialni.
- Alan – głos Sarah wołał mnie z pokoju. – Zgubiłeś się?
Stałem w miejscu jak sparaliżowany. Cień zbliżał się do drzwi. Usłyszałem hałas po mojej prawej stronie i odwróciłem głowę – stałem przy pokoju Alexa.
Szafka na ubrania stała na środku, obok leżał łańcuch. Drzwi szafy były szeroko otwarte. Śmiech Alexa wypełnił przestrzeń wokół mnie, odbijając się echem od ścian. Znów spojrzałem na moją sypialnię. W drzwiach stała wysoka, szczupła postać. Jej oczy były zdecydowanie zbyt duże w stosunku do twarzy. Usta – poziome rozcięcie – uśmiechały się.
- Tu jesteś – powiedziała postać głosem Sarah.
Klucz francuski uderzył o podłogę, kiedy odwróciłem się i rzuciłem się biegiem do drzwi wyjściowych. Wybiegłem na zewnątrz wpadając z impetem na moją żonę.
- Alan! Co się stało? – zapytała ze zmartwieniem.
Drzwi do domu zamknęły się za nami. Widziałem jak oczy Sarah otwierają się i wypełniają strachem. Podążyłem za jej spojrzeniem. Za zasłonami w naszych oknach widziałem ich czarne oczy. Kilka par oczy wlepionych w nas.
Teraz z powrotem jesteśmy w hotelu. Dzieci zostały u moich rodziców. Nie mam pojęcia co robić...
Już kiedyś wrzucałem, uważam to jednak za ciekawe więc przypomne :D
Fundacja Martwych Dzieci
Cytuj:
Mieliście (nie)szczęście spotkać się z dziwnymi ludźmi wypisującymi wkoło "333-333-333", którzy podają się za przedstawicieli "Fundacji Martwych Dzieci"? Nie?
Ja niestety miałem, postaram wam się wszystko opowiedzieć.
Wszystko zaczęło się od wiadomości prywatnej na YouTube. Kumpel wiedząc, że interesuję się wszelakiej maści "schizowymi" rzeczami, polecił mi wyszukać sobie filmy o treści "333-333-333". Treści w tym filmach ponoć miały wywoływać dziwne uczucie, osobiście po obejrzeniu jednego chciało mi się wymiotować. Na filmiku widać było krwawiącego gościa, owiniętego bandażami. W tle były dziwne jęki i zakłócenia. Co jakiś czas pojawiała się informacja o trójkach, a pod koniec filmu autorzy pozdrowili mnie w imieniu "Dead Kids Fundation". Byłem lekko zdziwiony, większość filmów o tym tytule miała podobnie niezrozumiała zawartość.
http://img193.imageshack.us/img193/9751/wiadomosco.png
Zainteresowało mnie to cholernie. Pragnąłem kontaktu z twórcami tych filmów, po pewnym czasie stało się to moją obsesją - cała ta sprawa oraz filmiki. Oglądałem je na okrągło szukając jakichś podpowiedzi, ukrytego przekazu.
Po pewnym czasie znalazłem w internecie informacje o sekcie parającej się okultyzmami, którzy wstawiali również swoje filmiki na YouTube namawiając do dołączenia do ich "Fundacji". Po przeanalizowaniu ich haseł, zauważyłem pewną numerologię.
333-333-333
3+3+3
9-9-9
Odwrócone dziewiątki co dają? No właśnie.
Ponoć było zgłoszenie o kolesiu, co trafił do psychiatryka. Odgryzł sobie palec, a krwią z niego napisał trójki na ścianie. To może brzmieć nieprawdopodobnie, ale fakt faktem, że niektóre z tych filmów faktycznie dziwnie na człowieka działają.
Wkrótce znaleźliśmy parę polskich kanałów z tej "niby-sekty".
http://www.youtube.com/shemmhazai
http://www.youtube.com/user/incsatanus
Po dacie założenia konta, można stwierdzić, że te osoby zarejestrowały się całkiem niedawno. Ten drugi nie wstawił żadnego filmiku, za to Shemmhazai miał ich pokaźną gamę. Niektóre to były plagiaty, inne nie. W każdym razie, postanowiłem się z nim skontaktować.
W odpowiedzi na PW otrzymałem tylko:
http://img43.imageshack.us/img43/5594/wiadomos2.png
Biblia? Dołącz do nas? Wstaw ten film dalej?
Rozchodziło się o ten film:
http://www.youtube.com/watch?v=k2uftmm73BA
Byłem tak podniecony, że bez namysłu wstawiłem ten film do siebie na kanał. Co prawda moi widzowie nie wiedzieli o co chodzi, ale oni mnie nie obchodzili. Liczyło się tylko zaproszenie, które dostałem do tego człowieka.
W sumie samego w sobie filmu też nie rozumiałem, budził we mnie lęk. Ale skoro miał być kluczem do dialogu z "nimi" nie mogłem się zawahać.
2 dni milczenia. Myślałem, ze jednak się nie udało. A tu nagle wiadomość, zachowam ją dla siebie, ze względu na moje i wasze bezpieczeństwo.
Jej treść.... Do tej pory jestem przerażony. Dotyczyła ona rytuału, dzięki któremu pozna się prawdę, którą znają oni.
Ten rytuał.... Wymiękłem, nie jestem w stanie dokonać takich rzeczy. Nazwiecie mnie tchórzem? Być może.
Uprzejmie odmówiłem im i poprosiłem, żeby mi po prostu wszystko wytłumaczyli.
Dzień milczenia.
Wróciłem po weselu do domu, trochę spity, ale jednak na tyle trzeźwy, aby siąść na laptopa i przejrzeć mój kanał.
Dostałem 33 wiadomości prywatne o treści "333-333-333" ; "Twoja matka umrze, nienawidzisz jej" ; "inc Satanus Ee-k Trois" "dlaczego nienawidzisz, obejrzyj sie" ; "przekazemy modlitwe, pros w nocy o wyjscie z ciala" "twoja dusza jest inna".
Może bym się tak nie wystraszył, jakby nie to, że te wiadomości były.... Od moich znajomych.
Głupi dowcip? O tej sprawie widział tylko mój przyjaciel i ja. Nikt więcej. Więc jakim do cholery cudem, moi znajomi mieli mnie wkręcić.
Może wam się to wydać dziwne, ale skasowałem konto, sprawdziłem czy drzwi wejściowe są zamknięte na wszystkie zamki i położyłem się czekając na sen.
Ze snu wyrwał mnie telefon. O trzeciej w nocy, po prostu zaczął dzwonić.
Kto to do cholery mógłby dzwonić o tej porze?
Numer nieznany.
Odebrałem, w tyle słychać było niewyraźny płacz. To był płacz dziecka, który po chwili przerodził się w nieludzkie ryczenie oraz jęki. Odrzuciłem telefon jak najdalej od siebie.
Zadzwoniłem do kumpla, pozwolił mi u siebie przenocować.
Dziś mam zmienione konto oraz numer telefonu. Tych dziwnych użytkowników staram się omijać z daleka.
To jest przestroga dla was, nie bawcie się w to. Bo będzie tak jak ze mną.
Screeny się zachowały dzięki mojemu przyjacielowi, który również się tym zainteresował, więc postanowiłem wysłać mu wiadomośc od Shemmhazaia.
Znajomi do tej pory wypierają się, jakoby oni cokolwiek wysyłali, ich skrzynka odbiorcza w zakładce "wysłane też na to nie wskazuje".
Do tej pory nie wiem, kto do mnie dzwonił.
A teraz wybaczcie.
333-333-333
Jest więcej o nocnym wędrowcu? zajebiście się czyta
Wedlug mnie wedrowiec to jedna z lepszych past. Jak cos znajde o nim to jeszcze wrzuce.
Edit
Nowa pasta, ktora jest dopiero pierwsza czescia opowiadania. Troche sie zesralem czytajac kolejne czesci tego wiec wedlug mnie nadaje sie na wrzucenie
(autor: 1000Vultures)
Jest to pierwsza część dłuższego opowiadania. Zamieszczę wszystkie części, jeśli się wam spodoba.
PENPAL - KROKI
To wszystko wydarzyło się, kiedy miałam sześć lat.
Kiedy przyłożysz ucho do poduszki w cichym pokoju, możesz usłyszeć bicie swojego serca. Dla mnie, jak dzieciaka, brzmiało to jak odgłos kroków na dywanie. Prawie każdej nocy zasypiałem i zrywałem się przerażony, kiedy słyszałem te kroki.
Przez całe dzieciństwo mieszkałem z matką w przyjemnej okolicy. Wokoło było dużo lasów, w których lubiłem się bawić. Ale w nocy wydawały mi się one złowieszcze. Wyobrażałem sobie wtedy, że mieszkają w nim potwory.
Powiedziałem mamie o tych krokach, a ona odpowiedziała, że to tylko moja wyobraźnia. Nie byłem do końca przekonany. Ale jedyną dziwną rzeczą, jaka się kiedykolwiek wydarzyła, było to, że od czasu do czasu budziłem się na dole piętrowego łóżka, a zawsze spałem na górze. Chociaż to nie do końca było dziwne, bo zdarzało mi się wstawać w nocy do toalety albo po coś do picia i zapewne nie chciało mi się wchodzić po drabince. Byłem jedynakiem, więc mogłem spać, gdzie chciałem. Zdarzało mi się to raz lub dwa razy w tygodniu, ale budzenie się na dolnym łóżku wcale nie było straszne.
Pewnej nocy nie obudziłem się na dole. Słyszałem kroki, ale byłem już zbyt zaspany, by zwrócić na nie większą uwagę. Obudziłem się nie z ich powodu lub z powodu koszmaru. Obudziłem się, bo było mi zimno. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem gwiazdy. Byłem w lesie. Natychmiast usiadłem i próbowałem zrozumieć, co się dzieje. Myślałem, że śnię, ale to nie wydawało mi się w porządku, tak samo jak bycie w lesie w nocy. Przede mną leżał dmuchany rekin. To tylko spotęgowało moje poczucie surrealizmu i po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że się nie obudzę, bo wcale nie śpię. Wstałem i okazało się, że nie znam tej części lasu. Ogólnie znałem te lasy bardzo dobrze, bo często się w nich bawiłem, więc nie mogłem się teraz pomylić. Jeśli więc to nie były „moje” lasy, jak miałem się z nich wydostać? Zrobiłem krok i poczułem taki ból w nodze, że upadłem. Stanąłem na cierniu. W świetle księżyca widziałem wszędzie ciernie. Spojrzałem na moją drugą stopę – była w porządku. Nie miałem żadnej innej rany na ciele, nie byłem nawet zbyt brudny. Przez chwilę płakałem, po czym ponownie wstałem.
Nie wiedziałem, w którą stronę powinienem iść, więc po prostu wybrałem jakiś kierunek. Powstrzymałem chęć krzyczenia, bo nie byłem pewien kto (lub co) mnie znajdzie.
Szedłem bardzo długo.
Starałem się iść w prostej linii i zapamiętać, co mijałem, ale byłem tylko przestraszonym chłopcem. Nie słyszałem żadnego wycia wilków ani żadnych krzyków i tylko raz usłyszałem dźwięk, który mnie przeraził. Brzmiał jak płacz dziecka. Dzisiaj myślę, że to mógł być zwyczajny kot, ale wtedy spanikowałem. Zacząłem biec jak szalony w różnych kierunkach, by omijać krzewy i wystające gałęzie drzew. I zwracałem dużą uwagę na ziemię pod moimi stopami, ponieważ moje stopy i tak nie były już w najlepszym stanie. Z tego powodu nie zwracałem dużej uwagi na to, dokąd zmierzam. Kiedy zobaczyłem przed sobą dmuchanego rekina, załamałem się.
Wróciłem do miejsca, gdzie się obudziłem.
Zgubiłem się. Do tamtego momentu myślałem tylko o tym, jak wydostać się z lasu, a nie o tym, jak się w nim znalazłem. Ale powrót do początku zmusił mnie do myślenia i o tym. Nie wiedziałem nawet, czy to są „moje” lasy, miałem tylko nadzieję, że są. W tamtym okresie myślałem, że gwiazda polarna, to po prostu najjaśniejsza gwiazda na niebie, więc odnalazłem ją i ruszyłem w jej kierunku.
Po jakimś czasie las zaczął wyglądać bardziej znajomo. Zauważyłem dziurę, którą używaliśmy z kolegami do zabawy w wojnę i wiedziałem, że mi się udało. Szedłem bardzo powoli z powodu bólu stóp, ale byłem tak szczęśliwy, że jestem już blisko domu, że zacząłem biec. Kiedy zobaczyłem dach swojego domu, zacząłem płakać z radości i biec jeszcze szybciej. Po prostu chciałem już być w domu. Zdecydowałem też, że nic nie powiem mamie, bo tak naprawdę nie wiedziałem, co mógłbym jej powiedzieć. Miałem zamiar wejść do środka, umyć się i wrócić do łóżka. Ale kiedy zobaczyłem już cały budynek, ze strachem stwierdziłem, że palą się w nim wszystkie światła.
Wiedziałem już, że moja mama nie spała i będę musiał jej wszystko wyjaśnić. Zwolniłem i znowu szedłem wolnym krokiem. Przez zasłony dostrzegłem jej sylwetkę. Przeszedłem jeszcze kilka kroków i znalazłem się na przed wejściem. Położyłem rękę na klamce i pociągnąłem. Zanim otworzyłem drzwi, poczułem ręce na mojej talii, które pociągnęły mnie do tyłu. Wrzasnąłem najgłośniej jak potrafiłem:
- MAMO! POMÓŻ MI! PROSZĘ MAMO!
Uczucie bycia tak blisko bezpiecznego domu i bycia odciągniętym od niego wypełniło mnie lękiem, którego nie potrafię opisać.
Spojrzałem na drzwi, które prawie udało mi się otworzyć i wypełniła mnie iskierka nadziei. Ale to nie była moja mama.
Stał tam ogromny mężczyzna. Ugryzłem i kopnąłem osobą, która mnie trzymała i chciałem równocześnie uciec od człowieka w progu mojego domu. Byłem przerażony, ale również wściekły.
- PUŚĆ MNIE! GDZIE ONA JEST? GDZIE JEST MOJA MAMA? CO JEJ ZROBIŁEŚ? – moje gardło aż rozbolało mnie od krzyku. Wtedy zdałem sobie sprawę, że słyszę dźwięk, którego najprawdopodobniej wcześniej nie usłyszałem.
- Kochanie, uspokój się – to był głos mojej mamy.
Uścisk na moim brzuchu rozluźnił się i zobaczyłem, że mężczyzna w moim domu był policjantem. Odwróciłem się w stronę mamy i z ulgą stwierdziłem, że to naprawdę była ona. Wszystko już było dobrze. Zacząłem płakać i we trójkę weszliśmy do środka
- Tak się cieszę, że jesteś w domu – powiedziała moja mama również płacząc. – Bałam się, że cię już nigdy nie zobaczę.
- Przepraszam – powiedziałem przez łzy. – Nie wiem, co się stało. Chciałem tylko być w domu. Przepraszam.
- Już dobrze. Ale nigdy więcej tego nie rób, bo nie wiem, czy ja albo moje piszczele, możemy to znieść.
- Przepraszam, że cię kopałem – uśmiechnąłem się lekko. – Ale dlaczego złapałaś mnie w taki sposób?
- Po prostu bałam się, że znowu mi uciekniesz.
- Co masz na myśli? – zapytałem zdezorientowany.
- Znaleźliśmy twój list na poduszce – odpowiedziała i wskazała palcem na kartkę papieru, którą policjant przesunął bliżej nas.
Podniosłem ją i zacząłem czytać. To był list pożegnalny, mówiący o ucieczce z domu. Było na nim napisane, że byłem nieszczęśliwy i nigdy więcej nie chciałem widzieć mojej mamy i żadnych moich kolegów.
Policjant zamienił kilka słów z mamą na zewnątrz, kiedy ja gapiłem się na kartkę papieru. Nie pamiętałem, żebym pisał list. Nie pamiętałem właściwie nic. Nawet jeśli wstawałem w nocy do łazienki i później tego nie pamiętałem, nawet jeśli faktycznie sam poszedłem do tego lasu, nawet jeśli to wszystko byłoby prawdą, jedyną rzeczą, którą wiedziałem, było:
- Nie tak się pisze moje imię... nie napisałem tego listu.
Czesc druga opowiadania pt. " Penpal "
PENPAL - BALONY
Kilku z was zadało mi pytania, przez które byłem zaciekawiony szczegółami z mojego dzieciństwa. Dlatego poprosiłem mamę o rozmowę. Kiedy usłyszała moje pytania, powiedziała:
- Dlaczego nie opowiesz im o pieprzonych balonach skoro są tacy ciekawi.
Jak tylko wypowiedziała te słowa, przypomniało mi się sporo rzeczy z dzieciństwa.
Kiedy miałem pięć lat, chodziłem do szkoły podstawowej, która skupiała się na nauce poprzez zabawę. Była częścią programu stworzonego dla dzieci, aby mogły rozwijać się we własnym tempie. Każdy nauczyciel musiał sam przygotować sobie plan, według którego będzie nauczał. Miał wymyślić sposób, w jaki będzie prowadził wszystkie lekcje. Tematy nazywały się „grupy”. Była grupa „kosmiczna”, grupa o nazwie „Ziemia” i grupa, do której ja należałem – „wspólnota”.
W szkole nie nauczyłem się wiele poza wiązaniem butów i dzieleniem się z innymi. Pamiętam dobrze tylko dwie rzeczy: byłem najlepszy w pisaniu swojego imienia bezbłędnie i w „Balonowym Projekcie”, który miał pokazać nam, jak działa wspólnota na podstawowym poziomie.
Pewnego piątku (pamiętam, że to był piątek, bo byłem podekscytowany projektem zaplanowanym na koniec tygodnia) na początku roku, weszliśmy rano do klasy i zobaczyliśmy, że do każdego biurka przywiązany był balon. Na każdej ławce leżał też długopis, marker, kartka papieru i koperta. Mieliśmy napisać list na kartce, włożyć go do koperty i przywiązać do balonu. Mogliśmy coś narysować, jeśli nie chcieliśmy pisać. Większość dzieciaków zaczęła kłócić się o balony, bo były w różnych kolorach, ale ja od razu zacząłem sporządzać notkę.
Musieliśmy stosować się do pewnych zasad w liście, ale pozwolono nam na pewną kreatywność. Moja notka wyglądała mniej więcej tak: „Cześć. Znalazłeś mój balon! Mam na imię [imię] i chodzę do szkoły imienia.................... . Możesz zatrzymać sobie ten balon, ale mam nadzieję, że do mnie napiszesz! Lubię oglądać filmy, budować forty, pływać i bawić się z kolegami. Co ty lubisz? Napisz do mnie szybko. W kopercie masz dolara na znaczek!” Na dolarze napisałem: „NA ZNACZEK”. Moja mama uważała, że nie musiałem tego robić, ale wydawało mi się to świetne.
Nauczyciel zrobił każdemu z nas zdjęcie z balonem i kazał włożyć je do koperty razem z listem. Dołączono także jeszcze drugi list, który zapewne wyjaśniał naturę projektu i zachęcał do odpisania na nasze listy i wysłania nam zdjęcia swojej okolicy lub szkoły. Taki był cel projektu – zbudować poczucie wspólnoty bez wychodzenia ze szkoły i nawiązać bezpieczny kontakt z innymi ludźmi.
Przez kolejne kilka tygodni zaczęły przychodzić listy. Większość zawierała zdjęcia różnych krajobrazów, które nauczyciel zawieszał na tablicy z dopiskiem, jak daleko doleciał dany balon. Wydaje mi się, że to był dobry pomysł, bo chodziliśmy do szkoły bardzo chętnie, żeby zobaczyć, czy dostaliśmy list. Przez cały rok, jeden dzień w tygodniu był poświęcony odpisywaniu na te listy, lub na listy kogoś innego jeśli nie otrzymaliśmy jeszcze swojego.
Mój list przyszedł jako jeden z ostatnich. Kiedy wszedłem do klasy, spojrzałem na swoją ławkę i z zawodem zauważyłem, że nie ma na niej listu. Ale kiedy usiadłem, nauczyciel podał mi kopertę. Musiał widzieć, jaki byłem podekscytowany, kiedy ją otwierałem, bo położył rękę na moim ramieniu i powiedział:
- Proszę, nie smuć się.
Nie rozumiałem, o co mu chodziło – dlaczego miałbym być smutny skoro w końcu otrzymałem swój list? Przecież nie mogła nawet wiedzieć, co było w środku. Ale po chwili zdałem sobie sprawę, że nauczyciele na pewno wcześniej sprawdzali koperty, żeby dzieci nie otrzymały czegoś nieodpowiedniego. Ale mimo to – dlaczego miałbym być rozczarowany? Zrozumiałem, kiedy otworzyłem kopertę.
W środku nie było listu.
Jedyną rzeczą w kopercie było zdjęcie, ale nie wiedziałem do końca, co się na nim znajduje. Wyglądało jak zdjęcie skrawka pustyni, ale było zbyt niewyraźne, bym mógł być tego pewny. Nie było adresu zwrotnego, więc nie mogłem nawet odpisać. Byłem załamany.
Minął jakiś czas i listy przestały przychodzić. Każdy, włącznie ze mną, przestał interesować się nimi prawie całkowicie. Wtedy otrzymałem nową kopertę.
Poje podekscytowanie było nie do opisania, spotęgowane, że teraz już nikt nie otrzymywał listów, a ja tak. Drugi list miał sens – w pierwszym było niewyraźne zdjęcie, więc ktoś po prostu chciał to wyjaśnić. Ale znowu nie było listu w kopercie, tylko kolejne zdjęcie.
To było mniej rozmazane, ale wciąż go nie rozumiałem. Fotograf skierował aparat w górę uchwycając róg budynku, ale resztę zdjęcia wypełniał odblask słońca.
Ponieważ balony nigdy nie odlatywały zbyt daleko i ponieważ wszystkie były wypuszczone tego samego dnia, na tablicy zabrakło miejsca i pozwolona nam zabrać zdjęcia do domów. Mój najlepszy kolega, Josh, miał najwięcej zdjęć po mnie, bo jego balon trafił do fajnej osoby, która zrobiła zdjęcia całej swojej okolicy. Zabrał do domu cztery fotografie.
Ja zabrałem prawie pięćdziesiąt.
Wszystkie koperty zostały otwarte przez nauczyciela, ale po jakimś czasie przestałem nawet patrzeć na te zdjęcia. Mimo to zostawiłem je sobie w jednej z szuflad, w której trzymałem moją kolekcję kamieni, kart z komiksów i miniaturowe kaski graczy rugby. Inne rzeczy zaczęły zaprzątać moją głowę.
Moja mama na święta podarowała mi maszynę do robienia śnieżek, która strasznie spodobała się Joshowi. Męczył swoich rodziców tak długo, aż kupili mu trochę lepszą na urodziny, które miał pod koniec roku szkolnego. Tamtego lata wpadliśmy na pomysł, że zaczniemy sprzedawać śnieżki i zarobimy na tym fortunę. Josh mieszkał w innej okolicy, ale ostatecznie zdecydowaliśmy, że zaczniemy sprzedać koło mojego domu, ponieważ mieszkało tu więcej ludzi, którzy spędzali dużo czasu na zewnątrz.
Sprzedawaliśmy śnieżki przez około pięć tygodni, kiedy mama kazała nam przestać.
Dopiero niedawno zrozumiałem, dlaczego.
W piątym tygodniu Josh i ja liczyliśmy nasze pieniądze. Oboje mieliśmy maszynę do śnieżek, więc włożyliśmy wszystkie pieniądze do jednego woreczka i podzieliliśmy się po równo. W sumie zarobiliśmy szesnaście dolarów na dzień. Kiedy Josh podał mi ostatniego dolara, stanąłem jak wryty.
Na dolarze było napisane: „NA ZNACZEK”.
Josh zauważył szok na mojej twarzy i natychmiast zapytał, czy coś źle policzył. Opowiedziałem mu o dolarze.
- To super! – odpowiedział i musiałem się z nim zgodzić.
Fakt, że dolar wrócił do mnie po tym, jak musiał podróżować z rąk do rąk, sprawił, że byłem podekscytowany. Pobiegłem do domu i od razu opowiedziałem o tym mamie. Rozproszył ją telefon i powiedziała tylko coś, że to super. Sfrustrowany wyszedłem znów na dwór i powiedziałem Joshowi, że mam coś, co chcę mu pokazać.
W moim pokoju wyciągnąłem zdjęcia i podałem mu. Po około dziesięciu fotkach Josh wyglądał na znudzonego i zaproponował zabawę w wojnę. Poszliśmy więc do lasu.
Przez jakiś czas bawiliśmy się w naszej dziurze (o której wspomniałem w poprzedniej historii). Kilka razy przeszkodził nam hałas wśród drzew wokół nas. W lesie żyły dzikie koty i szopy, ale ten dźwięk był zbyt głośny i zaczęliśmy zgadywać co to może być. Próbowaliśmy się nawzajem przestraszyć. Moim ostatnim strzałem była mumia, ale Josh utrzymywał, że to robot. Zanim wyszliśmy z lasu, Josh stał się poważny, spojrzał mi w oczy i powiedział:
- Słyszałeś to, prawda? Brzmiało jak robot. Też to słyszałeś, nie?
Słyszałem. Brzmiało w pewien sposób mechanicznie, więc zgodziłem się z nim. Dopiero teraz zrozumiałem, co wtedy słyszeliśmy.
Kiedy wróciliśmy, mama Josha czekała na niego w kuchni z moją mamą. Josh powiedział jej o robocie. Mamy zaśmiały się i Josh pojechał do domu. Zjadłem kolację i poszedłem do łóżka.
Nie poleżałem zbyt długo, bo zdecydowałem, że jeszcze raz obejrzę moje zdjęcia. Wyjąłem pierwszą kopertę, położyłem na podłodze, a na niej ułożyłem zdjęcie. Zrobiłem to samo z resztą kopert, układając je obok siebie. Po pewnym czasie stworzyły one razem większy obraz.
Zobaczyłem drzewo, na którym siedział ptak, znak ograniczenia prędkości, kable energetyczne, grupę ludzi wchodzących do budynku. I wtedy zobaczyłem coś, co mnie zszokowało. Pamiętam, że powtarzałem wtedy w kółko: „Dlaczego jestem na tym zdjęciu?”
Na tyle grupy ludzi wchodzących do budynku, byłem ja trzymający za rękę moją mamę. Byliśmy na brzegu zdjęcia, ale z pewnością to byliśmy my. Przejrzałem wszystkie zdjęcia i byłem coraz bardziej zaniepokojony. To było naprawdę dziwne uczucie – nie strach, ale poczucie, że wpadłem w tarapaty. Nie wiem, dlaczego tak się czułem, ale nie opuszczało mnie poczucie, że coś zrobiłem nie tak.
Byłem na każdym zdjęciu!
Żadna z fotografii nie była zrobiona z bliska. Na żadnej nie byłem tylko ja. Ale widziałem siebie na każdym z nich – z boku, na dole, w rogu... Na niektórych był tylko maleńki fragment mojej twarzy, ale wciąż byłem na każdym zdjęciu!
Nie wiedziałem, co robić. Umysł dziecka działa w śmieszny sposób, bałem się, że będę miał kłopoty za to, że jeszcze nie śpię. Skoro już i tak czułem się, jakbym zrobił coś złego, zdecydowałem, że sprawa będzie musiała zaczekać do jutra.
Następnego dnia moja mama miała wolne i spędziła większość czasu sprzątając mieszkanie. Oglądałem kreskówki i czekałem na dobry moment na rozmowę z nią. Kiedy wyszła, by zebrać listy ze skrzynki, pobiegłem do pokoju i wziąłem kilka zdjęć, które później położyłem na stole. Kiedy mama wróciła, powiedziałem:
- Mamo, możesz tu na chwilę przyjść? Mam tu takie zdjęcia...
- Daj mi minutkę, kochanie – odparła. – Muszę coś zaznaczyć w kalendarzu.
Po kilku minutach stanęła za mną i zapytała o co chodzi. Słyszałem jak rozrywa jakieś koperty, ale ja tylko patrzyłem na moje zdjęcia i opowiedziałem jej o nich. Kiedy mówiłem, słyszałem tylko jak potwierdza krótkimi ochami i achami, a potem nagle zamilkła. Słyszałem tylko lekki odgłos kopert, które miała w rękach. Potem usłyszałem od niej coś, co brzmiało jakby próbowała złapać oddech w pokoju, w którym nie było powietrza. Upuściła koperty i pobiegła do kuchni, do telefonu.
- Mamo, przepraszam – powiedziałem. – Nie bądź na mnie zła.
Mama chodziła w kółko z telefonem przy uchu i krzyczała do słuchawki. Usiadłem zdenerwowany i rzuciłem okiem na rozsypane listy. Coś wystawało z jednej koperty, więc wyciągnąłem to bez namysłu.
To było kolejne zdjęcie.
Zdezorientowany pomyślałem, że jedna z moich kopert upadła na ziemię, ale po chwili zrozumiałem, że tej fotografii jeszcze nie widziałem. Byłem na niej ja, ale zdjęcie było zrobione z bliższej odległości. Byłem otoczony drzewami i uśmiechałem się. Zauważyłem, że był ze mną Josh. To byliśmy my dwa dni wcześniej.
Zacząłem wołać mamę, która wciąż krzyczała do telefonu. Wołałem ją aż odpowiedziała:
- Co?!
- Z kim rozmawiasz ? – to było jedyne, co zdołałem wypowiedzieć.
- Z policją, kochanie.
- Ale dlaczego? Przepraszam, nie chciałem zrobić nic....
Odpowiedziała mi w sposób, którego nie rozumiałem przez długi czas. Chwyciła kopertę i najnowsze zdjęcie i rzuciła je na stół przede mną. Podstawiła mi potem kopertę pod nos, ale ja byłem w stanie tylko patrzeć na jej, coraz bledszą, twarz. Ze łzami w oczach powiedziała, że musiała zadzwonić na policję, bo na kopercie nie było znaczka.
@Ishy. Wrzuć resztę. Jestem ciekaw jak się to skończy ;d
http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=gVGhsFqRN74
10 minutowy filmik o slender manie, polecam ;d
Czesc trzecia opowiadania pt. "PENPAL"
PENPAL - BOXES
Całe lato przed rozpoczęciem szkoły podstawowej spędziła na nauce wspinania się po drzewach. Za moim oknem rosła sosna, która była jakby stworzona dla mnie. Miała bardzo niskie gałęzie, na które z łatwością mogłem wejść i przez kilka dni (zanim nauczyłem się wspinać wyżej), siedziałem na jednej z najniższych gałęzi i machałem nogami.
Drzewo stało za odrodzeniem z tyłu domu i było widoczne przez okno w kuchni, przez które widziała mnie mama. Mieliśmy taką niepisaną umowę, że bawiłem się na drzewie, kiedy mama zmywała naczynia, żeby mogła mnie cały czas obserwować.
Kiedy lato mijało, byłem już dobry we wspinaczce i wchodziłem dość wysoko. W końcu doszedłem do momentu, w którym nie mogłem wspiąć się wyżej, bo gałęzie u szczytu były zbyt cienkie. Musiałem wprowadzić zmiany w mojej zabawie – skupiłem się na prędkości i udało mi się dotrzeć do najwyższej gałęzi w ciągu 25 sekund.
Stałem się zbyt pewny siebie i pewnego popołudnia spadłem z drzewa i złamałem rękę w dwóch miejscach. Mama przybiegła do mnie z krzykiem. Pamiętam, że słyszałem ją jak zza ściany – nie pamiętam, co mówiła, ale pamiętam, że byłem zaskoczony jak białe są moje kości.
Miałem dopiero zacząć szkołę, więc nie miałem kolegów, którzy podpisaliby się na moim gipsie. Moja mama musiała czuć się okropnie, bo dzień przez pierwszym dniem w szkole, przyniosła do domu kociaka. Był malutki, rudo biały w pręgi. Jak tylko postawiła do na podłodze, wlazł w pudełko po napojach. Nazwałem go Boxes.
Boxes wychodził na dwór tylko wtedy, kiedy udało mu się uciec. Mama obcięła mu pazurki, żeby nie niszczył mebli, więc robiliśmy wszystko, żeby nie opuszczał domu. Czasami mu się udawało i ganiał za owadami w ogrodzie. Łapaliśmy go wtedy i zanosiliśmy do domu. Wdrapywał się na moje ramię, żeby jeszcze popatrzeć na ogródek – powiedziałem mamie, że planował kolejną ucieczkę. W środku dostawał trochę tuńczyka i nauczył się, że dźwięk otwieranej puszki oznacza jedzenie. Przybiegał, kiedy tylko to usłyszał.
Przydało się to później, ponieważ pod koniec naszego mieszkania w tamtym domu, Boxes częściej uciekał na zewnątrz i chował się w szczelinie między domami, gdzie nie chcieliśmy wchodzić z powodu brudu, pajęczyn i robaków. Mama przyniosła puszkę w to miejsce i otworzyła ją. Boxes wybiegł miaucząc i wyglądał na podekscytowanego, a potem przerażonego, że w taki sposób go podeszliśmy – nie dostał wtedy tuńczyka.
Ostatnim razem, kiedy uciekł w szczelinę był naszym ostatnim dniem w tamtym domu. Mama wystawiła dom na sprzedaż, więc pakowaliśmy nasze rzeczy. Nie mieliśmy tego zbyt dużo, ale mama kazała zapakować mi swoje rzeczy dużo wcześniej. Widziała, że nie chcę się przeprowadzać, więc pomyślała, że trzymanie moich ubrań w pudełkach przyzwyczai mnie do tej myśli.
Kiedy Boxes wyszedł z ukrycia, układaliśmy kartony w samochodzie. Mama przeklęła, bo zdała sobie sprawę, że spakowała już otwierasz do puszek i nie pamiętała dokładnie gdzie. Udawałem, że idę go poszukać, żeby nie musieć wchodzić w szczelinę, ale moja mama w tym czasie tam poszła. Wyszła z kotem na rękach i wyglądała na zdenerwowaną – co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłem wracając wtedy do domu.
Spakowałem jeszcze kilka rzeczy, podczas gdy moja mama wykonała kilka telefonów. Przyszła potem do mojego pokoju i powiedziała, że tego dnia zaczniemy się już przeprowadzać. Wypowiedziała to, jak wspaniałe wieści, ale ja miałem nadzieję, że spędzimy w starym domu trochę więcej czasu. Poza tym jeszcze nie skończyliśmy pakowania, ale mama przekonała mnie, że czasami lepiej jest kupić nowe rzeczy niż spakować wszystkie stare i ciągnąć je za sobą przez całe miasto. Nie miałem nawet szansy zabrać kilku pudłem z moimi ubraniami. Zapytałem, czy mogę zadzwonić do Josha i pożegnać się z nim, ale mama powiedziała, że zadzwonię z nowego domu. Odjechaliśmy busem.
Udało mi się utrzymać kontakt z Joshem przez kilka lat – co było miłą niespodzianką, bo nie chodziliśmy już do tej samej szkoły. Nasi rodzice nie byli przyjaciółmi, ale wiedzieli, że my byliśmy, więc wozili nas do siebie nawzajem. Czasami zostawialiśmy u siebie na weekend.
Na Boże Narodzenie nasi rodzice kupili nam wspaniałe walkie-talkie, które miało większy zasięg niż odległość między naszymi domami. Nasze walkie-talkie tylko czasami działało wystarczająco dobrze, żebyśmy mogli rozmawiać ze sobą z naszych domów, ale używaliśmy ich kiedy zostawaliśmy u siebie na noc. Dzięki naszym rodzicom nadal byliśmy przyjaciółmi, kiedy mieliśmy po dziesięć lat.
W pewien weekend spałem u Josha. Moja mama zadzwoniła, żeby powiedzieć dobranoc. Brzmiała, jakby była zmartwiona.
Boxes zaginął.
To musiała być sobotnia noc, bo następnego dnia miałem wracać do domu. Boxes nie było od piątkowego popołudnia – mama nie widziała go odkąd wróciła do domu po odwiezieniu mnie do Josha. Zdecydowała się powiedzieć mi o zaginięciu kota, kiedy ten nie wrócił przed moim przyjazdem.
- Nie martw się, Boxes wróci – powiedziała pocieszająco. – Zawsze wraca.
Ale Boxes nie wrócił.
Trzy tygodnie później znowu spałem u Josha. Wciąż było mi smutno z powodu kota, ale mama zapewniała mnie wciąż, że zwierzęta czasami uciekają na tygodnie, a nawet miesiące, a później same wracają. Powiedziała, że one zawsze wiedzą, gdzie jest ich dom i próbują wrócić. Tłumaczyłem to Joshowi, kiedy wpadł mi do głowy pewien pomysł.
- A co jeśli Boxes wrócił do złego domu? – powiedziałem na głos.
- Co? Przecież mieszka z tobą i wie gdzie to jest – Josh był zdezorientowany.
- Ale na początku mieszkał gdzieś indziej – wyjaśniłem. – W moim starym domu, kilka ulic stąd. Może dalej myśli, że to jego dom. Tak jak ja.
- Aaaa, rozumiem. Byłoby super. Jutro powiemy mojemu tacie i zawiezie nas tam.
- Nie zawiezie – powiedziałem smutno. – Moja mama powiedziała, że nie mogę chodzić do starego domu, bo nowy właściciel nie chce, żeby mu ktokolwiek przeszkadzał. Powiedziała o tym twoim rodzicom.
- Dobra – odparł Josh. – W takim razie jutro wyjdziemy się bawić i pójdziemy do tego domu i...
- Nie! Jeśli ktoś nas zauważy, twój tato się dowie, a potem moja mama. Musimy tam pójść dzisiaj...
Nie musiałem długo przekonywać do tego pomysłu Josha – zawsze to on miał pomysły w tym stylu. Ale nigdy wcześniej nie wychodził z domu bez wiedzy rodziców. Okazało się to bardzo łatwe. Okno w jego pokoju otwierało się do ogródka, który był otoczony płotem, ale bramka nigdy nie była zamknięta. Zabraliśmy ze sobą nasze walkie-talkie i latarkę.
Istniały dwie drogi, by dostać się do mojego starego domu. Mogliśmy pójść przez miasto albo lasem, co zajęłoby o połowę mniej czasu. Pójście miastem zajęłoby około dwóch godzin, ale i tak upierałem się na tę drogę, bo nie chciałem się zgubić. Josh nie zgodził się. Powiedział, że ktoś może nas zobaczyć i powiedzieć wszystko jego tacie. Zagroził, że wróci do domu jeśli nie pójdę skrótem. Nie miałem więc wyboru.
Josh nie wiedział nic o mojej ostatniej przygodzie w lesie.
Z przyjaciele i latarką tak bardzo się nie bałem i szliśmy szybko. Nie byłem całkiem pewien, gdzie jesteśmy, ale Josh wydawał się pewny siebie, co podniosło mnie na duchu. Przedzieraliśmy się przez dość gęsto rosnące drzewa, kiedy moje walkie talkie zahaczyło się o gałąź. Josh miał w ręce latarkę, więc to ja próbowałem je oswobodzić.
Nagle Josh powiedział:
- Hej, chcesz popływać?
Spojrzałem w miejsce, które oświetlał latarką i w tym samym momencie zamknąłem oczy, bo dobrze wiedziałem, gdzie byliśmy. Josh wskazywał na dmuchanego rekina. To tutaj się obudziłem kilka lat wcześniej. Poczułem gulę w gardle i łzy w oczach, kiedy dalej walczyłem z walkie talkie.
Byłem już sfrustrowany, więc pociągnąłem z całej siły tak, że złamała się gałąź, ale walkie talkie zostało w mojej ręce. Obróciłem się i zacząłem iść w stronę Josha, który położył się na dmuchanym rekinie i udawał, że pływa. Po drodze potknąłem się i prawie wpadłem do dość dużej dziury. Na szczęście udało mi się utrzymać równowagę i zatrzymałem się na jej brzegu. Była głęboka. Byłem zaskoczony jej wielkością, ale bardziej martwiło mnie to, że wcześniej jej nie widziałem. Zdałem sobie sprawę, że nie było jej tu tamtej nocy, kiedy obudziłem się w lesie, bo stałem teraz w tym samym miejscu. Odepchnąłem od siebie te myśli i zwróciłem się do Josha:
- Przestań się wygłupiać! Widziałeś, że tam utknąłem, a ty leżałeś sobie na tym rekinie i się śmiałeś!
Po tych słowach kopnąłem w dmuchanego rekina i usłyszałem skrzeczenie.
Uśmiech zniknął z twarzy Josha. Wyglądał na przerażonego i próbował zejść z rekina. Ale nie mógł z powodu dziwnej pozycji, jaką obrał. Za każdym razem, kiedy z powrotem upadał, słyszeliśmy to samo skrzeczenie. Chciałem mu pomóc, ale nie mogłem podejść bliżej – moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Nienawidziłem tych lasów.
Podniosłem latarkę z ziemi i oświetliłem nią rekina. W końcu Joshowi udało się wstać i podbiegł do mnie, patrząc, na co świecę latarką. I wtedy to zobaczyliśmy. Szczur. Zacząłem się nerwowo śmiać i odprowadziłem szczura wzrokiem, kiedy uciekł wgłąb lasu. Josh delikatnie uderzył mnie w ramię, uśmiech powoli wracał na jego twarz. Ruszyliśmy dalej.
Przyspieszyliśmy kroku i wyszliśmy z lasu szybciej, niż się spodziewaliśmy. Znaleźliśmy się w mojej okolicy. Kiedy mój były dom stał się widoczny, okazało się, że wszystkie światła są w nim zgaszone.
Kiedy podeszliśmy bliżej, zauważyłem, że trawnik był w strasznym stanie – widocznie długo nikt go nie kosił. Jedna z okiennic oderwała się i poruszała się na wietrze. Cały dom wyglądał po prostu na brudny. Poczułem smutek na widok mojego starego domu w takim stanie. Ale dlaczego moja mama miałaby się przejmować, czy nowi właściciele będą dbać o dom? I wtedy zdałem sobie sprawę.
Nie było nowych właścicieli.
Dom stał opuszczony, wyglądał na zapomniany. Dlaczego moja mama kłamała, że będą w nim mieszkać inni ludzie? Ale stwierdziłem, że to w sumie dobrze. Będzie nam łatwiej szukać kota, skoro nie musimy się martwić, że ktoś nas zauważy. Josh przerwał moje myśli, kiedy podeszliśmy do bramki.
- Twój stary dom jest okropny, chłopie – powiedział cicho.
- Zamknij się! Nawet teraz jest ładniejszy od twojego domu.
- Hej...
- Dobra, dobra. Myślę, że Boxes jest w szczelinie. Jeden z nas musi tam wejść i to sprawdzić, ale drugi powinien zostać na zewnątrz na wypadek, gdyby ktoś się zjawił.
- Mówisz serio? Ja na pewno tam nie wejdę. To twój kot, chłopie. Ty idź.
- Słuchaj, zagramy o to, chyba że się boisz – powiedziałem z pięścią skierowaną w górę.
- Dobra, ale zagramy w „strzelaj”, nie na trzy. To jest: kamień, papier, nożyczki, STRZELAJ, nie raz, dwa, TRZY.
- Wiem, jak się w to gra, Josh. A ty zawsze musisz coś mieszać.
Przegrałem.
Odsunąłem deskę, którą moja mama zawsze przestawiała, kiedy musiała tam wejść po Boxes. Musiała to zrobić tylko kilka razy, bo zwykle działał trik z puszką i otwieraczem. Ale nienawidziła tego robić, szczególnie ostatnim razem. Zanim się przeprowadziliśmy, powiedziała że lepiej, że Boxes chowa się tam, mimo że trzeba go było stamtąd wyciągać. To było mniej niebezpieczne niż gdyby przeskakiwał przez ogrodzenie i biegał po ulicach. To była prawda, ale wciąż bałem się wchodzić w szczelinę. Chwyciłem latarkę i walkie talkie i zacząłem się w nią wciskać. Poczułem silny zapach.
Śmierdziało jak śmierć.
Włączyłem walkie talkie:
- Josh, jesteś tam?
- Tutaj „człowiek macho”, odbiór – powiedział Josh.
- Josh, przestań. Coś tu jest nie tak.
- Co masz na myśli?
- Śmierdzi tutaj. Śmierdzi, jakby coś tu umarło.
- To Boxes?
- Naprawdę mam nadzieję, że nie.
Odłożyłem walkie talkie i oświetliłem sobie drogę latarką, kiedy ruszyłem dalej. Z zewnątrz nie można było zobaczyć wszystkiego, nawet z dobrym światłem. Powiedziałbym, że żeby zobaczyć około 40% tego miejsca, trzeba było wcisnąć się do środka. Ale odkryłem, że widziałem tylko to, na co świeciłem latarką – a to trochę utrudniało całą sprawę. Kiedy szedłem dalej, smród stawał się intensywniejszy. Strach narastał we mnie, bałem się, że Boxes przyszedł tutaj i coś mu się stało. Zrobiłem jeszcze dwa kroki wprzód, kiedy poczułem coś, przez co od razu cofnąłem rękę.
Futerko.
Załamałem się i próbowałem przygotować się psychicznie na to, co zaraz zobaczę. Oświetliłem to latarką.
Odskoczyłem z przerażenia. „Jezu Chryste.” To była dziwacznie wykręcona istota, mocno rozłożona. Jej skóra zgniła na pysku tak, że zęby wydawały się ogromne. A smród był nie do zniesienia. Jęknąłem.
- Co to jest? Wszystko w porządku? To Boxes? – krzyczał Josh.
- Nie, to nie on.
- Co w takim razie?
- Nie wiem.
Zagryzłem wargi i jeszcze raz to oświetliłem.
- To szop! – powiedziałem z ulgą.
- Szukaj dalej. Ja pójdę do domu i zobaczę, czy nie dostał się do środka.
- Co? Nie. Josh, nie wchodź tam. Co jeśli Boxes jest tutaj i wybiegnie na zewnątrz?
- Nie wybiegnie. Zastawiłem wyjście deską.
Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem, że mówił prawdę.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Nie martw się, chłopie. Łatwo ją odsuniesz. To nawet lepsze rozwiązanie. Bo jeśli Boxes wybiegnie i go nie zauważę, to już go nie znajdziemy. Jeśli tutaj jest, złap go mocno, a ja odsunę deskę. Jak go nie znajdziesz, to sam ją odsuniesz, a ja przeszukam dom.
Mówił sensownie, ale wątpiłem że dostanie się do domu.
- Dobra – powiedziałem po chwili. – Ale uważaj na siebie i niczego nie dotykaj. W moim pokoju są pudełka z ubraniami, zobacz, czy Boxes nie wszedł do jednego z nich. I nie zapomnij walkie talkie!
- Spoko!
Zdałem sobie sprawę, że w domu będzie kompletnie ciemno – nikt nie płacił rachunków, więc nie będzie prądu. Być może Josh zobaczy coś w świetle lamp ulicznych, a jeśli nie, to nie wiem, co zrobi.
Po krótkiej chwili usłyszałem kroki nad głową.
- Josh, to ty?
- Tu „człowiek macho”. Orzeł wylądował. Co u ciebie, księżniczko Jasmine? Odbiór.
- Dupek.
- „Człowiek macho” jest w twojej łazience i przegladam kupkę gazet. Wygląda na to, że masz magazyny dla mężczyzn. Co mi o tym powiesz? Odbiór.
Usłyszałem śmiech i sam też zacząłem się śmiać. Kroki się oddaliły – Josh zmierzał do mojego pokoju.
- Chłopie, ale tu ciemno – powiedział. – Jesteś pewien, że są tu pudełka z ubraniami? Nie widzę żadnych.
- Tak, kilka kartonów powinno stać koło szafy.
- Nie ma tu żadnych pudełek. Ale sprawdzę jeszcze, czy nie wsadziłeś ich do szafy przed przeprowadzką.
Pomyślałem, że moja mama mogła wrócić, zabrać moje ubrania i po prostu je komuś oddać, bo ja i tak z nich wyrosłem. Ale pudełka na pewno zostawiłem koło szafy – nie miałem nawet czasu zamknąć ostatniego z nich, zanim wyjechaliśmy.
Kiedy czekałem aż Josh powie mi, co znalazł, machnąłem nogą z nudów i uderzyłem w coś. Spojrzałem w dół i zobaczyłem coś bardzo dziwnego. Koc wokół którego stały miseczki. Podszedłem bliżej. Koc pachniał wilgocią, miseczki były puste oprócz jednej.
Kocia karma.
To był inny rodzaj niż dostawał Boxes, ale zrozumiałem. Moja mama przygotowała to miejsce dla niego, żeby nie uciekał za bramkę. To miało sens i wydawało się prawdopodobne, że Boxes mógł tu wrócić.
- Znalazłem twoje ubrania – odezwał się Josh.
- Świetnie. Gdzie były pudełka?
- Tak jak mówiłem, nie ma pudełek. Twoje ciuchy są w szafie... wiszą na wieszakach.
Zadrżałem. To było niemożliwe. Spakowałem WSZYSTKIE moje ubrania. Na pewno nie wyciągałbym ich i nie wieszałbym w szafie. Spakowałem je, a ktoś je wyciągnął. Ale dlaczego?
Josh musiał się stamtąd wynosić.
- To nie w porządku, Josh. Powinny być w kartonach. Przestań się wygłupiać i chodź na zewnątrz.
- Nie żartuję. Patrzę na nie właśnie. Może tylko ci się wydawało, że je spakowałeś. Haha! Jaaaa! Lubisz na siebie patrzeć, co?
- Co? O czym ty mówisz?
- Twoje ściany, haha. Całe ściany są pokryte twoimi zdjęciami! Są ich setki!. Wynająłeś kogoś, żeby....
Cisza.
Sprawdziłem moje walkie talkie, ale nie wyłączyło się. Słyszałem kroki Josha, ale nie byłem pewien, dokąd zmierza. Czekałem aż dokończy urwane zdanie, bo pomyślałem, że przez przypadek palec ześlizgnął mu się z przycisku. Kroki sugerowały, że chodził z pokoju do pokoju. Miałem właśnie coś powiedzieć do niego, kiedy usłyszałem:
- Ktoś jest w domu.
Głos Josha był cichy i drżał – byłem pewien, że walczy ze łzami. Chciałem odpowiedzieć, ale zastanawiałem się jak głośny będzie mój głos. Co jeśli ten ktoś mnie usłyszy? Nic nie powiedziałem tylko czekałem i nasłuchiwałem.słyszałem kroki. Ciężkie kroki. A potem głośne uderzenie.
„O boże, Josh.”
Znalazł go, byłem pewien. Ten człowiek znalazł Josha i krzywdził go. Rozpłakałem się. Był moim jedynym przyjacielem, po Boxes. I wtedy zdałem sobie sprawę: co jeśli Josh wygadał się, że tu jestem? Co powinienem zrobić? Nagle usłyszałem głos Josha:
- On coś ma, chłopie. Dużą torbę. Rzucił ją właśnie na podłogę. I... o Boże... torba... chyba się poruszyła.
Byłem sparaliżowany ze strachu. Chciałem uciekać do domu. Chciałem uratować Josha. Chciałem iść tam i mu pomóc. Chciałem zrobić wiele rzeczy, ale nie mogłem się ruszyć. Przez przypadek oświetliłem latarką przeciwległy róg w szczelinie. Nie mogłem oddychać po tym, co zobaczyłem.
Zwierzęta. Mnóstwo zwierząt. Wszystkie martwe. Leżały na kupie. Czy Boxes był między nimi? To po to ktoś zostawił tutaj kocie żarcie?
Zobaczenie tego wyrwało mnie z szoku i wiedziałem, że muszę się stąd wydostać. Dotarłem do deski, popchnąłem ją, ale ani drgnęła. Byłem uwięziony. „Pieprz się, Josh!’” pomyślałem ze złością. Słyszałem głośne kroki nad sobą. Cały dom się trząsł. Usłyszałem krzyk Josha, a zaraz po nim drugi krzyk przerażenia.
Nadal pchałem deskę i poczułem, że się poruszyła, ale wiedziałem, że to ktoś z zewnątrz mi pomaga. Nadal nade mną rozbrzmiewały kroki, a przed sobą słyszałem krzyki. Odsunąłem się i wyciągnąłem przed siebie rękę z walkie talkie, aby móc się bronić. Deska została odrzucona a na bok i poczułem, jak ktoś chwyta mnie za ramię.
- Szybko, zwijamy się stąd!
To był Josh. Dzięki Bogu!
Wyszedłem ze szczeliny. Kiedy dotarliśmy do bramki i przeskoczyliśmy przez nią, Josh upuścił swoje walkie talkie. Próbował go dosięgnąć, ale kazałem mu o tym zapomnieć. Musieliśmy uciekać. Za nami słyszałem wrzask, ale nie były to słowa, tylko same dźwięki. Bez zastanowienia wbiegliśmy do lasu, aby szybciej znaleźć się w domu Josha, który przez całą drogę krzyczał:
- Zdjęcie, on zrobił mi zdjęcie!
Ale ja wiedziałem, że ten mężczyzna już miał zdjęcie Josha – zrobione w lesie ze mną. Podejrzewałem, że Josh nadal uważał tamte mechaniczne dźwięki za odgłosy robota.
Udało nam się dotrzeć do pokoju Josha, zanim jego rodzice się obudzili. Zapytałem o wielką torbę, którą widział i czy naprawdę się poruszyła. Odpowiedział, że nie jest pewien. Cały czas przepraszał mnie, że upuścił walkie talkie. Nie spaliśmy do rana, tylko wyglądaliśmy całą noc przez okno.
Kilka dni temu opowiedziałem mamie tę sytuację sprzed lat. Była na mnie wściekła, że wpakowałem się w takie niebezpieczeństwo. Zapytałem ją, dlaczego okłamała mnie na temat nowego właściciela – dlaczego też uważała ten dom za taki niebezpieczny? Wpadła w histerię, ale odpowiedziała mi. Złapała mnie za rękę, spojrzała mi w oczy i wyszeptała, jakby bała się, że ktoś ją usłyszy:
- Ponieważ nigdy nie umieściłam żadnych koców i miseczek w szczelinie dla Boxes. Nie tylko ty je tam znalazłeś...
Zakręciło mi się w głowie. Rozumiałem już. Zrozumiałem, dlaczego wyglądała na zdenerwowaną, kiedy wyciągnęła kota ze szczeliny; znalazła więcej niż tylko pająki i szczury. Zrozumiałem dlaczego wyjechaliśmy dwa tygodnie wcześniej. Zrozumiałem dlaczego robiła wszystko, żebym nie próbował wrócić do tamtego domu.
Wiedziała. Wiedziała, że zrobił sobie dom obok naszego, ale nie powiedziała mi o tym. Wyszedłem bez słowa i nie opowiedziałem jej całej historii... wam ją opowiem.
Wróciłem do domu od Josha i po prostu rzuciłem swoje rzeczy na podłogę – jedyne czego pragnąłem to sen. Obudziłem się około dziewiątej wieczorem, bo usłyszałem miauczenie Boxes. Poczułem ulgę, kot w końcu trafił z powrotem do domu. Czułem się źle, bo gdybym zaczekał jeszcze jeden dzień, cała poprzednia noc by się nie wydarzyła. Zszedłem z łóżka i zawołałem Boxes, ale nie widziałem go. Miauczenie nadal rozbrzmiewało, więc podążyłem za nim. Dochodziło spod łóżka. Zaśmiałem się i wlazłem pod nie. Miauczenie dochodziło spod mojego podkoszulka, więc chwyciłem go i krzyknąłem:
- Witaj w domu Boxes!
Miauczenie dochodziło z mojego walkie talkie.
Boxes nigdy nie wrócił do domu.
wrzucaj wiecej Ishy
Jest to czwarta czesc opowiadania ot " PENPAL"
PENPAL – MAPY
Do poprzedniej historii otrzymałem komentarz, który przypomniał mi pewne wydarzenie z dzieciństwa. Zawsze wydawało mi się ono dziwne, ale nigdy nie łączyłem go z żadną z tych historii. Wspomnienia działają w śmieszny sposób. Szczegóły zawsze są obecne w naszym umyśle, a potem pojedyncza myśl łączy je w całość. Nigdy nie myślałem o tych zdarzeniach zbyt wiele, ponieważ skupiłem się na złych szczegółach. Wróciłem do domu mojej mamy i przejrzałem moje prace szkolne w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby być ważne. Nie mogłem nic znaleźć, ale nadal będę szukał.
Większość starych miast i osiedli nie było przygotowanych na szybki wzrost populacji w nich. Rozkład dróg głównie ma za zadanie łączyć ważne punkty ze sobą. Kiedy już drogi są rozmieszczone, kolejne sklepy i biura powstają przy nich aż w końcu kończy się miejsce. Wtedy nie można już przeprowadzić większej zmiany.
Moje osiedle musiało być stare kiedy byłem dzieckiem. Pierwsze domy musiały zostać wybudowane wokół jeziora i stopniowo dodawano nowe budynki, tworząc odnogi od głównej ulicy. Ale wszystkie one kończyły się w pewnym momencie – istniał tylko jeden wyjazd z całego osiedla. Wiele z pierwszych domów ma ogromne ogrody, a niektóre z nich zostały podzielone. Widok z lotu ptaka na moje osiedle sprawiał wrażenie, jakby ogromna kałamarnica umarła na środku lasu, a osiedle wybudowano wzdłuż jej macek.
Z mojego ganku można było zobaczyć stare domy otaczające jezioro, ale najbardziej lubiłem dom pani Maggie. Miała około 80 lat, ale była najbardziej przyjazną osobą pod słońcem. Miała głowę otoczoną białymi lokami i zawsze nosiła lekkie sukienki w kwiaty. Rozmawiała ze mną i Joshem, kiedy pływaliśmy w jeziorze i zawsze zapraszała nas na coś słodkiego. Powiedziała kiedyś, że czuła się samotna, bo jej mąż, Tom, zawsze był w delegacjach. Ale ja i Josh nie korzystaliśmy z jej zaproszeń, bo mimo że bardzo miła, pani Maggie wydawała nam się dziwna.
Od czasu do czasu jak pływaliśmy, wołała do nas: „Chris i John, zawsze jesteście u mnie mile widziani.” Nadal słyszeliśmy ją, kiedy szliśmy do mojego domu.
Pani Maggie, jak wielu starych właścicieli domów, miała w ogrodzie zraszacz ustawiany na czas, który musiał się zepsuć, bo uruchamiał się o różnych porach dnia, a nawet w nocy. Nigdy nie było u nas wystarczająco zimno, żeby padał śnieg, ale podwórko pani Maggie zmieniało się z arktyczny raj z powodu zamrożonej wody. Piękny lód zwisał z każdej gałęzi, z każdego liścia obok jej domu. Nawet jako dziecko widziałem, jakie to było piękne. Razem z Joshem chodziliśmy tam co jakiś czas i bawiliśmy się w wojnę używając wielkich sopli jako mieczy.
Pewnego razu zapytałem moją mamę, dlaczego pani Maggie zostawia podwórko w takim stanie. Moja mama szukała odpowiedzi przez chwilę, po czym powiedziała:
- Pani Maggie jest chorą kobietą i czasami, kiedy gorzej się czuje, jest zdezorientowana. To dlatego czasami myli wasze imiona. Ma kłopoty z pamięcią. Mieszka sama w tym wielkim domu i możecie z nią czasami porozmawiać, kiedy pływacie, ale nie wchodźcie do jej domu. Grzecznie odmawiajcie, a nie zranicie jej uczuć.
- Ale ona jest mniej samotna, kiedy przyjeżdża jej mąż, prawda? – zapytałem. – Jak długo jest w delegacji? Wygląda, jakby zawsze był na delegacji.
Widziałem, że twarz mojej mamy posmutniała. W końcu powiedziała:
- Kochanie, Tom nie wróci do domu. Jest w niebie. Umarł wiele lat temu, ale pani Maggie tego nie pamięta. Czasami jest zdezorientowana i zapomina o takich rzeczach, ale Tom nie wróci już do domu.
Miałem chyba pięć, czy sześć lat, kiedy rozmawiałem o tym z mamą, więc niewiele z tego zrozumiałem. Było mi żal starej kobiety.
Teraz wiem, że pani Maggie chorowała na Alzheimera. Razem z mężem mieli dwóch synów: Chrisa i Johna. Oboje pomagali jej finansowo, ale nigdy jej nie odwiedzali. Nie wiem, czy coś się między nimi wydarzyło, czy to było z powodu choroby, czy mieszkali zbyt daleko, ale nigdy nie widziałem ich w okolicy. Nie miałem pojęcia, jak wyglądali, ale czasami pani Maggie musiała myśleć, że Josh i ja jesteśmy podobni do nich, kiedy były dziećmi. Albo widziała to, co chciała widzieć. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jaka musiała być samotna.
W ciągu lata po szkole podstawowej, przed wydarzeniem z balonami, Josh i ja poszliśmy do lasu koło mojego domu. Wiedzieliśmy, że lasy między naszymi domami są połączone i pomyśleliśmy, że byłoby fajnie gdyby jezioro koło mnie również było połączone ze stawem obok jego domu. Zdecydowaliśmy się tego dowiedzieć.
Chcieliśmy stworzy mapy.
Zaplanowaliśmy narysowanie dwóch map, a potem połączenie ich. Jedną z nich mieliśmy zrobić chodząc po okolicy mojego domu, a drugą koło domu Josha. Początkowo miała to być jedna mapa, ale okazało się to niemożliwe, bo zacząłem rysować mapę mojej okolicy w takiej skali, że więcej by się na niej nie zmieściło.
Przez pierwsze kilka tygodni wszystko szło nam bardzo dobrze. Chodziliśmy po lesie przy linii jeziora i zatrzymywaliśmy się co kilka minut, że dodać kolejne szczegóły do mapy. Wyglądało na to, że obie mapy połączą się lada chwila. Nie mieliśmy żadnego sprzętu potrzebnego do sporządzania map – nawet kompasu – ale bardzo się staraliśmy, żeby była dokładna. Mieliśmy pomysł, by wbić w ziemię patyk w miejscu, gdzie kończyła się pierwsza mapa. Wtedy wiedzielibyśmy, że udało się je połączyć, gdy z drugiej strony dojdziemy do patyka. Być może byliśmy najgorszymi kartografami na świecie.
W pewnym momencie las stał się zbyt gęsty przy jeziorze, żebyśmy mogli iść dalej. Straciliśmy zainteresowanie całym projektem na jakiś czas, kiedy zaczęliśmy sprzedawać śnieżki.
Po pokazaniu mojej mamie zdjęć, które przyniosłem ze szkoły i kiedy zabrała mi moją maszynę do śnieżek, znów zajęliśmy się mapami. Musieliśmy wymyślić nowy plan. Nie rozumiałem dlaczego, ale moja mama wprowadziła w domu nowe zasady i kazała mi się meldować w domu regularnie, kiedy wychodziłem na dwór z Joshem. To oznaczało, że nie mogliśmy zostawać w lesie przez wiele godzin w poszukiwaniu nowych dróg. Pomyśleliśmy, że przepłyniemy po prostu na drugą stronę, kiedy dojdziemy do zbyt gęstego lasu, ale nie mogliśmy tego zrobił, bo pomoczylibyśmy mapę. Staraliśmy się maszerować szybciej, kiedy wyruszaliśmy z domu Josha, ale zawsze napotykaliśmy ten sam problem. I wtedy wpadliśmy na genialny pomysł.
Zbudujemy tratwę.
W lesie znaleźliśmy mnóstwo pozostałości po budowach, które zabrano z dróg, bo nie były już potrzebne. Najpierw chcieliśmy wybudować łódkę z masztem i kotwicą, ale szybko z tego zrezygnowaliśmy. Pozostaliśmy przy tratwie.
Spuściliśmy ją na wodę w pobliżu domu pani Maggie, która zawołała nas do siebie, ale nic nie mogło nas powstrzymać.
Tratwa działała świetnie, co, muszę przyznać, odrobinę mnie zaskoczyło. Oboje mieliśmy duże gałęzie, które miały służyć jako wiosła, ale okazało się łatwiej po prostu odpychać tratwę od ziemi pod wodą. Kiedy zrobiło się za głęboko, po prostu kładliśmy się na brzuchu i wiosłowaliśmy rękami. Pomyślałem nawet, że z brzegu musiało to wyglądać, jakby na tratwie leżał gruby mężczyzna z małymi ramionami.
Kilka dni zajęło nam dopłynięcie tratwą do miejsca, gdzie las był za gęsty. To miejsce było dość daleko i zajęło nam więcej czasu dotarcie tam, niż oczekiwaliśmy. Wyciągnęliśmy tratwę na brzeg w tym miejscu i następnego dnia wróciliśmy, by popłynąć kawałek dalej.
Robiliśmy to przez długi czas w pierwszej klasie. Josh i ja trafiliśmy do innych grup, więc nie widywaliśmy się już tak często. Z tego powodu nasi rodzice pozwalali nam spędzać całe weekendy razem. W dodatku ojciec Josha znalazł nową pracę i nie było go w domu na weekendy, a jego mama pozwalała mu nocować u mnie.
Powinniśmy dać radę zrobić duże postępy w sprawie mapy, ale kiedy w końcu udało nam się ominąć gęsty las, okazało się, że nie mamy gdzie zaczepić tratwy. W dodatku ziemia przy brzegu była tak podmokła, że po wyjściu zakopalibyśmy się w błocie. Za każdym razem byliśmy zmuszeni zawrócić i zostawić tratwę w tym samym miejscu. Co gorsze, przyszła zima.
W sobotę około siódmej wieczorem, Josh i ja bawiliśmy się w domu, kiedy do drzwi zapukała jedna ze współpracowniczek mojej mamy. Miała na imię Samantha. Dobrze ją pamiętam, bo oświadczyłem się jej kilka lat później, kiedy odwiedziłem mamę w pracy. Mama musiała wyjść, by rozwiązać jakiś problem i powiedziała, że wróci za dwie godziny. Jej samochód był w naprawie, więc pojechała z Samanthą. Przed wyjściem nakazała nam pod żadnym pozorem nie wychodzić z domu i nikomu nie otwierać drzwi. Zaczęła też mówić, że będzie co jakiś czas dzwoniła, ale urwała kiedy przypomniała sobie, że nasz telefon był odłączony. To dlatego Samantha przyjechała bez zapowiedzi. Spojrzała mi w oczy z poważnym wyrazem twarzy i powiedziała:
- Nigdzie się stąd nie ruszaj!
To była nasza szansa.
Patrzyliśmy jak samochód odjeżdża i znika nam z oczu. Potem szybko pobiegliśmy do mojego pokoju. Założyłem plecak, kiedy Josh pakował mapę.
- Masz latarkę? – zapytał Josh.
- Nie, ale wrócimy zanim zrobi się ciemno.
- Pomyślałem, że powinniśmy ją mieć na wszelki wypadek.
- Moja mama chyba ma latarkę, ale nie wiem gdzie ją trzyma... Czekaj!
Podbiegłem do szafy i wyciągnąłem z niej pudełko.
- Masz latarkę w tym pudle? – zapytał Josh.
- Nie do końca...
Otworzyłem karton i wyciągnąłem trzy świeczki i zapalniczkę, którą udało mi się gwizdnąć mamie kilka miesięcy wcześniej. To zawsze zapewni nam jakieś światło, jeśli będziemy go potrzebować. Wrzuciliśmy wszystko do plecaka i ruszyliśmy do drzwi, pilnując, żeby Boxes nie uciekł na dwór. Została nam godzina i pięćdziesiąt minut.
Biegliśmy przez las najszybciej jak potrafiliśmy i dotarliśmy na miejsce w piętnaście minut. Pod ubraniami mieliśmy stroje kąpielowe, więc szybko ściągnęliśmy koszulki i spodnie i zostawiliśmy je na kupkach przy brzegu. Odwiązaliśmy tratwę od drzewa, złapaliśmy za wiosła i odpłynęliśmy.
Staraliśmy się szybko dotrzeć do miejsca, w którym kończyła się nasza mapa, nie mieliśmy czasu na oglądanie starych widoków. Wiedzieliśmy, że na tratwie poruszaliśmy się wolniej i że niestety będziemy musieli też na niej wrócić, bo nie damy rady przedrzeć się przez las.
Kiedy minęliśmy ostatni punkt na naszej mapie, woda stała się naprawdę głęboka i kij nie dosięgał dna, więc położyliśmy się na brzuchach i wiosłowaliśmy rękami. Robiło się coraz ciemniej i coraz trudniej było nam rozróżnić poszczególne drzewa, przez co zaczęliśmy się denerwować. Musieliśmy się spieszyć, więc staraliśmy się wiosłować szybko, ale przez to robiliśmy dużo hałasu. Cały czas słyszeliśmy też odgłosy spadających patyków i szelest liści w lesie po naszej prawej stronie. Kiedy przestawaliśmy wiosłować, aby nasłuchiwać, wszystko cichło. Myśleliśmy, że tak naprawdę tylko nam się wydawało i nic nie słyszeliśmy. Nie wiedzieliśmy jakie zwierzęta zamieszkują tę część lasu, ale wiedzieliśmy, że nie chcemy się tego dowiedzieć.
Kiedy Josh rozwijał mapę, a ja oświetlałem ją zapalniczką, zrozumieliśmy, że nie wyobraziliśmy dobie tych dźwięków. Słyszeliśmy rytmiczne
chrupnięcie
trzaśnięcie
chrupnięcie
Wyglądało na to, że dźwięk odsuwa się od nas i przedziera się przez las poza naszą mapą. Było zbyt ciemno, by coś zobaczyć. Pomyliliśmy się co do czasu, po którym zajdzie słońce.
Zawołałem nerwowo:
- Halo?
Na moment oboje wstrzymaliśmy oddech. Cisza została nagle przerwana śmiechem.
- Halo? – wychrypiał Josh.
- Więc co?
- Hej, panie potworze-z-lasu. Wiem, że czaisz się w lesie, ale może odpowiesz na moje powitanie? Haaaaaaloooooo!
Zdałem sobie sprawę, jakie to było głupie. Jakiekolwiek zwierzę siedziało w lesie, nie mogło odpowiedzieć. Cokolwiek tam było, nie mogłem oczekiwać, że odpowie.
- Haaaaaloooo – kontynuował Josh.
- Haloooo – zawtórowałem mu.
- Hej kolego!
- Halo, halo.
- HAAAAAAAAALOOOOOOOOO!
Przedrzeźnialiśmy się jeszcze chwilę, po czym usłyszeliśmy:
- Hej!
Był to szept. Dochodził z lasu za nami, bo obróciliśmy tratwę w drugą stronę. Powoli podniosłem się i odwróciłem w stronę głosu, przy okazji wyciągając świeczkę. Chciałem to zobaczyć.
- Co ty wyprawiasz? – wysyczał Josh.
Ale ja już zapaliłem świeczkę i uniosłem ją wyżej. Nic nie zobaczyłem.
- Po prostu stąd chodźmy – naciskał Josh.
- Jeszcze chwila – powiedziałem, ale nadal nic nie było widać.
Upuściłem świeczkę, która wpadła do wody i zaczęliśmy wiosłować w stronę domu. Wtedy usłyszeliśmy głośny szelest od strony lasu. Łamanie gałęzi było głośniejsze niż dźwięk naszego uderzania rękami o wodę.
To coś biegło.
W panice zaczęliśmy wiosłować intensywniej i poczułem, że jedna z lin się obluzowała.
- Josh, uważaj!
Ale było za późno. Tratwa się rozpadała. Po chwili całkiem się rozleciała. Każdy z nas trzymał się teraz jeden deski, nasze nogi zamoczyły się w jeziorze.
- Josh, szybko! – krzyknąłem i wskazałem palce na wodę obok niego.
Wyciągnął rękę, ale nie zdążył złapać mapy, która odpłynęła od nas.
- Zimno mi – zatrząsł się Josh. – Wyjdźmy z wody.
Dopłynęliśmy do brzegu, ale nie daliśmy rady wyjść z wody. Poddaliśmy się, było nam zbyt zimno, by próbować dalej.
Miarowo uderzaliśmy nogami o wodę, aż udało nam się dotrzeć do miejsca, skąd wyruszyliśmy. Chcieliśmy wyciągnąć deski na brzeg, ale nie udało nam się i odpłynęły. Zdjęliśmy stroje kąpielowe, zdesperowany by jak najszybciej założyć suche ubrania. Wskoczyłem w spodnie, ale coś było nie tak. Zwróciłem się do Josha:
- Gdzie moja koszulka?
Wzruszył ramionami i powiedział:
- Może wpadła do wody?
Powiedziałem Joshowi, żeby sam wracał do mojego domu i wyjaśnił mojej mamie, że bawimy się w chowanego, kiedy się pojawi. Ja musiałem odnaleźć moją koszulkę.
Biegałem na tyłach domów i spoglądałem na wodę z brzegu. Pomyślałem, że może przy okazji uda mi się też znaleźć mapę. Biegłem szybko, bo musiałem wracać do domu i już miałem się poddać, kiedy usłyszałem dźwięk za sobą:
- Hej.
Odwróciłem się. To była pani Maggie. Nigdy wcześniej nie widziałem jej w nocy. W tym świetle wyglądała na bardzo kruchą. Ciepło, którym zwykle emanowała, było zastąpione powagą na jej twarzy. Nie mogłem sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widziałem ją bez uśniechu. Jej twarz wyglądała dziwnie.
- Witam, pani Maggie.
- Cześć Chris – uśmiechnęła się znowu. – Nie widziałam czy to ty, bo było za ciemno.
Zażartowałem, czy chce zaprosić mnie na coś słodkiego, ale odparła, że może innym razem. Byłem zbyt zajęty szukaniem mapy i koszulki, żeby spędzić z nią więcej czasu, ale wydawała się szczęśliwa, więc nie przejąłem się tym. Powiedziała jeszcze kilka słów, ale nie skupiałem się na tym. Pożegnałem się i ruszyłem biegiem w stronę mojego domu. Słyszałem za sobą, jak idzie przez zmrożone podwórze, ale nie odwróciłem się, żeby jej pomachać – musiałem szybko wrócić do domu.
Dotarłem na miejsce kilka minut przed moją mamą i zdążyłem nawet przebrać się w ciepłe ciuchy. Tym razem nam się udało, mimo że straciliśmy mapę.
- Nie znalazłeś? – zapytał Josh.
- Nie, ale widziałem panią Maggie. Znowu nazwała mnie Chrisem. Mówię ci, ciesz się, że nigdy nie widziałeś jej w nocy.
Roześmialiśmy się oboje, a Josh zapytał mnie, czy zaprosiła mnie do domu. Przy okazji zażartował, że jej słodycze musiały być okropne, skoro nikt ich nie chciał. Powiedziałem mu, że nie zaprosiła mnie, co go zaskoczyło.
Jeszcze chwilę rozmawialiśmy o pani Maggie, kiedy zdałem sobie sprawę, że zapalniczka wciąż spoczywa w mojej kieszeni i będę miał przechlapane jeśli moja mama ją tam znajdzie. Podniosłem spodnie z podłogi i przeszukałem kieszenie. Poczułem coś, co na pewno nie było zapalniczką. Z tylnej kieszeni wyciągnąłem złożoną kartkę papieru i zamarłem. „Mapa?” pomyślałem. „Przecież widziałem jak odpływa.” Kiedy rozłożyłem kartkę serce podeszło mi do gardła. Na papierze były narysowane dwie osoby trzymające się za ręce. Jedna z nich była większa niż druga, ale żadna z nich nie miała twarzy. Kartka była rozerwana i brakowało drugiej części, a w prawym górnym rogu zapisany był numer. To było „15” albo „16”. Nerwowo podałem kartkę Joshowi i zapytałem go, czy włożył ją do mojej kieszeni. Zaprzeczył i spytał czym się tak martwię. Wskazałem palcem na mniejszą postać, obok której napisano moje inicjały.
Odepchnąłem te myśli od siebie i znów zaczęliśmy rozmawiać o pani Maggie. Zawsze przypisywałem jej dziwne zachowanie chorobie, aż przemyślałem to jeszcze raz wiele lat później. Kiedy teraz o tym myślę, znów żal mi pani Maggie, ale potem czuję desperację, kiedy myślę o tym, co powiedziała: „może innym razem”. Wiedziałem, co powiedziała, ale nie rozumiałem, co to znaczy. Nie rozumiałem znaczenia jej słów też kilka tygodni później, kiedy widziałem mężczyzn w pomarańczowych strojach wynoszących czarne worki z jej domu – myślałem, że wynoszą śmieci. Mimo że całe osiedle pachniało wtedy śmiercią. Nie rozumiałem, dlaczego okna jej domu zostały zabite deskami na jakiś czas przed moją przeprowadzką. Teraz rozumiem. Rozumiem, dlaczego jej ostatnie słowa do mnie były takie ważne, nawet jeśli ani ja, ani ona nie zdawaliśmy sobie wtedy z tego sprawy.
Pani Maggie tamtej nocy powiedziała mi, że Tom wrócił do domu, ale wiem, kto tak naprawdę się wprowadził. Tak samo wiem już, dlaczego nigdy nie widziałem jej ciała na noszach.
Worki nie były wypełnione śmieciami.
Masz nocnego wędrowca więcej? Może być po angielsku.
Przeszukalem internet, i prawdopodobnie nocny wedrowiec konczy sie na IV czesci.
Jednak od siebie polecam creepypaste Penpal.
Skąd je bierzesz, tak btw?
I sam tłumaczysz?
paranormalne.pl
5 czesc serii penpal
PENPAL – EKRANY
Celowo ukryłem niektóre szczegóły w moich poprzednich historiach. Ale nie widzę już w tym sensu.
Pod koniec lata pomiędzy szkołą podstawową, a kolejną szkołą, załapałem grypę żołądkową. Objawy pasowały do zwyczajnej grypy, ale wymiotowałem do wiadra, a nie do kibla, bo cały czas na nim siedziałem. Trwało to około dziesięciu dni, ale zanim całkiem wyzdrowiałem, załapałem coś, na wzór różowego oka. Moje powieki były tak mocno sklejone z rana, że pierwszy raz jak się obudziłem, myślałem, że oślepłem. Kiedy zacząłem pierwszą klasę, bolała mnie szyja, a oczy miałem spuchnięte i przekrwione. Josh należał do innej grupy, więc na przerwie siedziałem przy stole sam.
Zacząłem nosić ze sobą do szkoły dodatkowe jedzenie w plecaku, które zjadałem w łazience, bo starsze dzieci zabierały mi lunch na stołówce, bo nikt się za mną nie wstawiał. Nie skończyło się to nawet kiedy całkiem wydobrzałem. Inne dzieci nie chciały zadawać się z osobą, która była ofiarą starszych osób w obawie, że też staną się ofiarami. Jedynym powodem, dla którego to się skończyło, było zachowanie dzieciaka o imieniu Alex.
Alex chodził do trzeciej klasy i był większy od innych dzieciaków. Gdzieś tak w trzecim tygodniu szkoły, zaczął przysiadać się do mnie podczas lunchu i dzięki temu natychmiast przestano kraść mi jedzenie. Był dla mnie miły, ale wydawał się trochę opóźniony – nigdy tak naprawdę nie rozmawialiśmy. Do czasu, kiedy zapytałem go, dlaczego ze mną siada.
Podkochiwał się w siostrze Josha – Veronice.
Veronica była w czwartej klasie i była najprawdopodobniej najładniejszą dziewczyną w całej szkole. Nawet jako sześcio letni dzieciak, który myślał że wszystkie dziewczyny są obrzydliwe, wiedziałem, jaka była piękna. Kiedy chodziła jeszcze do trzeciej klasy, Josh powiedział mi, że dwóch chłopców pobiło się o nią. Jeden z nich uderzył drugiego w czoło rogiem książki tak mocno, że rana wymagała szycia. Alex nie był jednym z nich, ale chciał, żeby Veronica go lubiła, więc wyznał mi, że wiedział że ja i Josh jesteśmy przyjaciółmi – z tego co zrozumiałem, miał nadzieję, że przekażę Veronice, ile mi pomógł, a ona będzie poruszona jego altruizmem i zainteresuje się nim. Jeśli jej o tym powiem, Alex nadal będzie przysiadał się do mnie na lunchu.
Ponieważ było to w czasie, kiedy to głównie Josh nocował u mnie i budowaliśmy tratwę, nie miałem szansy porozmawiać z Veronicą. Opowiedziałem o tym Joshowi i żartowaliśmy sobie z Alexa. Mimo to obiecał, że powie o tym swojej siostrze, jeśli tego chcę. Wątpiłem, że to zrobi. Josh zawsze irytował się dlatego, że tylu chłopców latało za Veronicą. Pamiętam, jak nazwał ją brzydką krową. Nigdy nie wspomniałem mu o tym, ale chciałem wtedy powiedzieć, że ona jest ładna, a pewnego dnia stanie się przepiękna.
Miałem rację.
Kiedy miałem piętnaście lat, oglądałem film w kinie ze znajomymi. W środku były przesuwane stoły i krzesła, więc kiedy kino było pełne, często brakowało miejsc, z którym można było zobaczyć cały ekran. Kino wciąż było otwarte. Myślę, że z trzech powodów: 1) było tanie, 2) dwa razy w miesiącu o północy puszczano tam kultowy film, 3) można tam było kupić piwo nawet jeśli nie było się pełnoletnim.
Razem z kolegami siedzieliśmy na samym końcu. Chciałem usiąść bliżej by lepiej widzieć, ale to Ryan nas tam zawiózł, więc on decydował. Kilka minut przed rozpoczęciem filmu do sali weszła grupka dziewczyn. Wszystkie były ładne i atrakcyjne, ale ich urodę przyćmiewało piękno jednej z nich. Kiedy odwróciła się na chwilę w naszą stronę, rozpoznałem ją – to była Veronica.
Nie widziałem jej od długiego czasu. Coraz rzadziej spotykałem się z Joshem po czasie, kiedy poszliśmy szukać kota w moim starym domu, a kiedy już go odwiedzałem, Veronica gdzieś wychodziła. Kiedy każdy wpatrywał się w ekran, ja gapiłem się na Veronicę – odrywałem od niej wzrok tylko wtedy, kiedy zaczynałem myśleć o sobie jak o idiocie. Ale to szybko mijało i znów na nią patrzyłem. Naprawdę była piękna. Kiedy na ekranie pojawiły się napisy, moi koledzy od razu wstali i ruszyli do wyjścia. Wyjście było tylko jedna, więc nie chcieli utknąć w tłumie. Zatraciłem się w nadziei, że Veronica zwróci na mnie uwagę. Kiedy mijała nas ze swoimi koleżankami, wykorzystałem okazję.
- Cześć, Veronica – powiedziałem.
- Tak? – odparła spoglądając na mnie z zaskoczeniem.
Zrobiłem krok w jej stronę.
- To ja. Przyjaciel Josha z dawnych czasów... Jak... Jak się masz?
- O mój Boże! Cześć! To było tak dawno – gestem dała znać koleżankom, że zaraz do nich dołączy.
- Tak, kilka lat! Co słychać u Josha?
- Haha, pamiętam wasze zabawy. Nadal udajecie żółwie ninja?
Zaśmiała się, a ja pokryłem się rumieńcem.
- Nie, nie jestem już dzieckiem. Teraz gramy w X-mena – miałem nadzieję, że ją rozbawię.
I udało mi się.
- Haha, jesteś słodki. Często przychodzisz tutaj na filmy o północy?
Wciąż myślałem o tym, co powiedziała.
„Naprawdę myśli, że jestem słodki? Czy miała na myśli, że jestem zabawny? Uważa mnie za atrakcyjnego?”
Nagle zdałem sobie sprawę, że zadała mi pytanie.
- TAK – powiedziałem zdecydowanie zbyt głośno. – Przynajmniej się staram... a ty?
- Przychodzę od czasu do czasu. Mój chłopak nie lubi takich filmów, ale właśnie się rozstaliśmy, więc zamierzam przychodzić częściej.
Starałem się brzmieć spokojnie, ale mi nie wyszło:
- O, to świetnie... nie że zerwaliście! Miałem na myśli, że będziesz mogła przychodzić częściej.
Znowu się roześmiała.
- Przyjdziesz za dwa tygodnie? – powiedziałem. – Będą nadawać „Dzień żywych trupów”. Jest świetny.
- Jasne, będę tutaj.
Uśmiechnęła się, a ja chciałem zaproponować żebyśmy wtedy usiedli obok siebie, ale w tym momencie Veronica objęła mnie.
- Miło mi było cię zobaczyć – powiedziała.
Zastanawiałem się, co odpowiedzieć kiedy zdałem sobie sprawę, że największym moim problemem w tej chwili było to, że w ogóle zapomniałem jak się mówi. Na szczęście Ryan podszedł do mnie wtedy.
- Koleś – powiedział. – Wiesz, że film już się skończył, nie? Idziesz?
Veronica przestała mnie przytulać i powiedziała, że zobaczymy się następnym razem. Odprowadziło ją stękanie Ryana. Byłem na niego wściekły, ale minęło mi kiedy usłyszałem za sobą śmiech Veronicy.
Kiedy nadszedł dzień „Dnia żywych trupów”, rodzina Ryana wyjechała z miasta i nie miał kto zawieźć nas do kina. Kilka dni przed filmem poprosiłem mamę, żeby mnie zawiozła. Odmówiła natychmiast, ale ustąpiła, kiedy usłyszała desperację w moim głosie. Zapytała dlaczego tak mi na tym zależy skoro widziałem ten film już wiele razy. Zawahałem się, zanim wyznałem, że miałem nadzieję spotkać tam pewną dziewczynę. Mama uśmiechnęła się i zapytała, czy ją zna. Z ociąganiem powiedziałem jej o kogo chodzi. Uśmiech zniknął z jej twarzy i powiedziała krótko: „Nie.”
Zdecydowałem się zadzwonić do Veronicy i zobaczyć, czy ona mogłaby mnie zabrać ze sobą. Nie miałem pojęcia, czy jeszcze będzie w domu, ale chciałem spróbować. Wtedy zdałem sobie sprawę, że Josh może odebrać telefon. Nie rozmawiałem z nim przez prawie trzy lata. Czułem się winny, że dzwonię by rozmawiać z Veronicą a nie z nim, ale później doszedłem do wniosku, że on też mógłby zadzwonić, gdyby chciał. Podniosłem słuchawkę i wykręciłem numer.
Nie odebrał Josh. Poczułem równocześnie ulgę i zawód – zdałem sobie sprawę, że naprawdę za nim tęskniłem. Osoba po drugiej stronie telefonu powiedziała mi, że to pomyłka.
Powtórzyłem jej numer, na jaki dzwoniłem, a ona potwierdziła. Powiedziała, że musieli zmienić numer. Przeprosiłem ją za kłopot i rozłączyłem się. Poczułem wszechogarniający smutek, bo teraz nie mogłem nawet skontaktować się z Joshem jeśli bym chciał. Poczułem się okropnie, że bałem się, żeby to on odebrał telefon. Był moim najlepszym przyjacielem. Zdałem sobie sprawę, że jedynym sposobem na odnowienie kontaktu, będzie rozmowa z Veronicą. Miałem kolejny powód, by się z nią zobaczyć.
Dzień przed filmem powiedziałem mamie, że zrezygnowałem z kina i czy mogłaby podrzucić mnie do Chrisa. Planowałem pójść pieszo od jego domu, ponieważ mieszkał tylko pół mili od kina. Zawsze w niedzielę z samego rana chodzili do kościoła, więc wiedziałem, że jego rodzice pójdą spać wcześnie w sobotę. Chris nie chciał iść ze mną do kina, bo planował rozmowę z pewną dziewczyną przez internet. Powiedział mi, że powrót będzie dla mnie dużo gorszy, bo będę zawiedziony, jak Veronica mnie wyśmieje, jeśli spróbuję ją pocałować.
Opuściłem jego dom o 23:15.
Starałem się utrzymać stałe tempo, żeby dotrzeć do kina na krótko przed rozpoczęciem filmu. Szedłem sam i nie chciałem później stać pod budynkiem. Doszedłem do wniosku, że nie miałem co liczyć na to, że Veronica przyjedzie w tym samym czasie, co ja i zastanawiałem się, czy powinienem zaczekać na nią na zewnątrz, czy wejść do środka.
Nagle zwróciłem uwagę, że nie mija mnie już wiele świateł samochodów. Widziałem tylko jedna światła, które nie mijały mnie. Droga nie była oświetlona, więc szedłem po trawie. Odwróciłem się, by zobaczyć co było za mną.
Samochód zatrzymał się jakieś dziesięć stóp za mną.
Jedyne, co widziałem to jasne światła auta. Pomyślałem, że mógł to być któryś z rodziców Chrisa; być może poszli do jego pokoju i zobaczyli, że mnie nie ma. Chris na pewno by mnie wydał. Zrobiłem jeden krok w stronę samochodu, kiedy ten znów ruszył powoli. Minął mnie i wtedy zobaczyłem, że nie należał do rodziców Chrisa. Próbowałem dostrzec kierowcę, ale było zbyt ciemno. Zauważyłem tylko, że tylna szyba była pęknięta.
Niewiele o tym myślałem – niektórzy lubią straszyć innych. Sam często wyskakiwałem zza rogu z krzykiem, by przerazić moją mamę.
Do kina dotarłem dziesięć minut przed czasem. Zdecydowałem się zaczekać na zewnątrz do 23:57, co zostawi mi chwilę czasu, by odnaleźć Veronicę w środku, jeśli już tam była. Kiedy zacząłem myśleć, że nie przyjdzie, zobaczyłem ją.
Była sama i była piękna.
Pomachałem do niej i podszedłem bliżej. Uśmiechnęła się i zapytała czy moi koledzy są już w środku. Wyjaśniłem, że przyszedłem sam i zdałem sobie sprawę, że musiała to odebrać jako próbę wyjścia z nią na randkę. Nie wyglądała na przejętą nawet wtedy, kiedy podałem jej bilet, który dla niej kupiłem. Spojrzała na mnie pytająco.
- Nie martw się – powiedziałem do niej. – Jestem bogaty.
Zaśmiała się beztrosko i weszliśmy do budynku.
Kupiłem dla nas popcorn i dwa napoje. Większość filmu spędziłem zastanawiając się, czy powinienem spróbować sięgnąć po popcorn w tym samym momencie co ona, aby nasze dłonie się zetknęły. Wyglądało na to, że dobrze się bawiła i zanim się zorientowałem, film się skończył. Ponieważ było po północy, nie mogliśmy zostać w środku, więc wyszliśmy na zewnątrz.
Parking przy kinie był duży, bo należał też do galerii handlowej po drugiej stronie ulicy. Nie chciałem, żeby ta noc już się skończyła, więc kontynuowałem rozmowę kierując się w stronę galerii. Kiedy dochodziliśmy do zakrętu obróciłem się za siebie. Samochód Victorii nie był jedynym pozostałym na parkingu.
Drugi miał pękniętą szybę.
Zdenerwowałem się, ale po chwili zrozumiałem.
„To ma sens, ten samochód należy pewnie do jakiegoś pracownika kina.”
Małe wprowadzenie horroru w życie wydawało się dla mnie – jako fana horroru – świetnym pomysłem.
Spacerowaliśmy wokół galerii i rozmawialiśmy o filmie. Powiedziałem jej, że dla „Dzień żywych trupów” jest lepszy od poprzednika. Ona się ze mną nie zgadzała. Powiedziałem jej też, że dzwoniłem na jej stary numer i zastanawiałem się, kto odbierze telefon. Nie uważała tego za śmieszne jak ja, wzięła mój telefon komórkowy do ręki i zapisała w nim swój numer. Przy okazji stwierdziła, że mam najgorszy telefon, jaki kiedykolwiek widziała. Zaśmiałem się i powiedziałem, że nie mogę na nim nawet odebrać wiadomości obrazkowej. Zadzwoniłem na jej numer, żeby zapisała sobie mój.
Victoria powiedziała mi, że kończyła właśnie szkołę, ale nie szło jej za dobrze i nie była pewna, czy dostanie się do college’u. Zaproponowałem, żeby do aplikacji dołączyła swoje zdjęcie, a jeszcze zapłacą jej za patrzenie na nią. Nie śmieszyło jej to i pomyślałem, że poczuła się urażona – mogła pomyśleć, że podoba mi się tylko jej uroda, a nie ona sama. Nerwowo zerknąłem na nią. Uśmiechała się i nawet w nocnym świetle zauważyłem, że się zaczerwieniła. Miałem ochotę złapać ją za rękę, ale nie zrobiłem tego.
Kiedy szliśmy już w kierunku kina, zapytałem ją o Josha. Nie chciała o nim rozmawiać. Zapytałem, czy chociaż powie mi, czy wszystko u niego w porządku.
- Nie wiem – odparła.
Doszedłem do wniosku, że Josh zmienił się na gorsze i może często pakuje się w tarapaty. Czułem się źle. Czułem się winny.
Dotarliśmy do parkingu. Samochodu z pękniętą szybą nie było. Victoria zapytała mnie, czy chcę by mnie gdzieś podwiozła. Nie chciałem, ale powiedziałem jej, że chcę. Wypiłem za dużo koli i naprawdę musiałem pójść za potrzebą. Wiedziałem, że wytrzymam aż dojedziemy do domu Chrisa, ale miałem w planach pocałować ją na pożegnanie. To byłby mój pierwszy pocałunek.
Nie miałem zbyt dużego wyboru. Kino było zamknięte, więc powiedziałem jej, że skoczę tylko na tył budynku i wysikam się. Zaśmiała się.
Po drodze obejrzałem się za siebie i zapytałem, czy Josh kiedykolwiek wspomniał jej o Alexie. Okazało się, że powiedział jej o tym. Josh był dobrym przyjacielem.
Kiedy doszedłem do brzegu budynku, okazało się, że od niego w nieskończoność ciągnie się płot. W miejscu, w którym stałem nadal byłem widoczny, więc zdecydowałem się przeskoczyć na drugą stronę.
Znalazłem się poza zasięgiem wzroku Victorii i załatwiłem, co trzeba.
Przez chwilę jedynym dźwiękiem, jaki słyszałem, były pasikoniki w trawie, a potem uderzenie płynu o cement. Poza tym słyszałem dźwięk, który do dzisiaj słyszę gdy jest dostatecznie cicho.
W pewnej odległości słyszałem pisk, po którym usłyszałem wibracje. Szybko zrozumiałem, co to było.
Samochód.
Warczenie silnika stało się głośniejsze. I wtedy pomyślałem:
„Nie, nie głośniejsze. Bliższe.”
Tak szybko, jak to zrozumiałem, ruszyłem z powrotem w stronę płotu, ale zanim cokolwiek zrobiłem, usłyszałem krótki krzyk i odgłos silnika, po którym usłyszałem łomot. Zacząłem biec, ale po kilku krokach potknąłem się o kamień i upadłem, uderzając w coś głową. Byłem zdezorientowany może przez 30 sekund. Adrenalina szybko jednak postawiła mnie na nogi. Martwiłem się, że ktokolwiek uderzył w coś autem, może zrobić krzywdę Veronice. Kiedy przeskoczyłem przez płot, zobaczyłem tylko jeden samochód na parkingu. Nie było żadnych śladów wypadku. Pomyślałem, że pomyliłem się co do miejsca, z którego doszły mnie tamte odgłosy.
Kiedy podbiegłem bliżej, zrozumiałem w co uderzył samochód. Nogi prawie całkowicie odmówiły mi posłuszeństwa.
Veronica.
Oddzielał mnie od niej jej samochód, a kiedy podszedłem jeszcze bliżej, zobaczyłem ją w całej okazałości.
Jej ciało było nienaturalnie wykręcone. Widziałem jej kość piszczelową, która przebiła się przez jeansy, a jej lewe ramię było zakręcone na jej szyi. Jej głowa była odchylona do tyłu, a usta miała otwarte w niemym krzyku. Było dużo krwi. Kiedy na nią patrzyłem, miałem trudności z oceną, czy leżała na plecach, czy na brzuchu. Zrobiło mi się niedobrze. Kiedy jesteś zmuszony stanąć oko w oko, z czym co wydaje się niemożliwe, twój umysł próbuje przekonać cię, że śnisz i wszystko dzieje się jakby w zwolnionym tempie. Naprawdę czułem, jakbym miał się zaraz obudzić.
Ale nie obudziłem się.
Wyciągnąłem telefon z kieszeni, żeby zadzwonić po pomoc, ale brakowało zasięgu. Telefon Veronicy wystawał z kieszeni jej spodni. Nie miałem wyboru. Trzęsąc się wyciągnąłem rękę po niego i wtedy ona poruszyła się i gwałtownie łapała powietrze.
Przeraziło mnie to tak bardzo, że cofnąłem się i upadłem. Z jej telefonem w dłoni. Próbowała przywrócić swoje ciało do naturalnej pozycji, ale z każdym jej ruchem rozbrzmiewał okropny dźwięk wydawany przez połamane kości. Bez zastanowienia podszedłem do niej i powiedziałem:
- Veronica, nie ruszaj się. Nie ruszaj się, dobrze? Veronica, proszę, nie ruszaj się.
Powtarzałem te słowa aż zacząłem płakać. Otworzyłem klapkę jej telefonu. Działał. Wciąż wyświetlał się na nim mój numer telefonu i poczułem, że zaraz pęknie mi serce. Zadzwoniłem pod 911. Czekałem z nią i powtarzałem, że wszystko będzie dobrze. Czułem się winny kłamiąc.
Kiedy usłyszałem dźwięk syren, Veronica wydawała się bardziej przytomna. Już wcześniej była świadoma, ale teraz blask wracał do jej oczu. Jej mózg nadal chronił ją przed bólem, ale pozwolił jej już zrozumieć, że stało się coś strasznego. Spojrzała mi w oczy, jej usta się poruszyły. Zrozumiałem, co powiedziała:
- ooooo... on.... zdjęcie... zrobił... mi.
Nie wiedziałem, co ma na myśli.
- Przepraszam – tylko tyle zdołałem powiedzieć.
Jechałem razem z nią karetką, gdzie straciła przytomność. Czekałem na korytarzu, kiedy dotarliśmy do szpitala. Wciąż miałem jej telefon, więc włożyłem go do jej torebki, a do mamy zadzwoniłem ze szpitalnego telefonu. Było około czwartej nad ranem. Powiedziałem mamie, że ze mną wszystko w porządku, ale Veronica miała wypadek. Przeklęła do mnie i powiedziała, że za chwilę przyjedzie. Kazałem jej zostać w domu, bo nie zamierzałem zostawić Veronicy samej. Stwierdziła, że i tak przyjedzie.
Nie rozmawiałem wiele z mamą. Przeprosiłem ją, że kłamałem. Myślę, że gdybyśmy wtedy więcej porozmawiali, powiedziałbym jej o Boxes i o nocy na tratwie – gdyby tylko ona wyznała mi, co wie. Wszystko mogłoby się zmienić. Ale siedzieliśmy w ciszy. Powiedziała mi tylko, że mnie kocha i że mogę zadzwonić do niej kiedy tylko będę jej potrzebował.
Kiedy wychodziła, do szpitala wpadli rodzice Veronicy. Jej ojciec zamienił kilka słów z moją mamą, a jej matka rozmawiała z osobą za biurkiem. Jej matka była pielęgniarką, ale nie pracowała w tym szpitalu. Jestem pewien, że chciała przenieść swoją córkę, ale ta była w zbyt ciężkim stanie.
Przyjechała policja i rozmawiała z każdym po kolei – opowiedziałem im, co się stało. Zrobili jakieś notatki, po czym wyszli.
Veronica przeżyła operację, a jej ciało było pokryte gipsem w 90%. Miała wolne prawe ramię, ale reszta wyglądała jak w kokonie. Wciąż była nieprzytomna. Poprosiłem pielęgniarkę o marker, ale nie wiedziałem co napisać. Zasnąłem na krześle w rogu i wróciłem do domu następnego dnia.
Przychodziłem do szpitala codziennie po południu przez kilka dni. Później w sali Veronicy znalazł się też inny pacjent i odgrodził się od niej parawanem. Veronica nie czuła się lepiej, ale częściej była świadoma. Niestety nawet wtedy niewiele rozmawialiśmy. Jej szczęka była złamana, więc nie mogła za bardzo otworzyć ust. Siedziałem z nią jakiś czas, ale nie wiedziałem, co miałbym powiedzieć. Wstałem i podszedłem do nie. Pocałowałem ją w czoło, a ona wyszeptała przez zaciśnięte zęby:
- Josh...
Zaskoczyły mnie te słowa.
- Nie przyszedł cię odwiedzić? – zapytałem.
- Nie...
„Nawet jeśli Josh pakował się w tarapaty, powinien odwiedzić swoją siostrę,” pomyślałem ze złością.
Chciałem jej to powiedzieć, kiedy ona wyszeptała:
- Nie... Josh... uciekł. Powinnam była ci powiedzieć.
- Kiedy? Kiedy to się stało? – zapytałem.
- Kiedy miał trzynaście lat.
- Zostawił jakiś list?
- Na jego poduszce...
Zaczęła płakać, a ja zaraz po niej. Myślę, że płakaliśmy z innych powodów, nawet jeśli wtedy tego nie wiedziałem. W tamtej chwili nie pamiętałem wielu rzeczy z mojego dzieciństwa i nie łączyłem ich w całość. Powiedziałem jej, że muszę wyjść, ale zawsze może do mnie napisać.
Następnego dnia otrzymałem od niej wiadomość, w której zabroniła mi do niej przychodzić. Zapytałem dlaczego, na co odparła, że nie chce żebym ją widział w takim stanie. Przystałem na to. Pisaliśmy do siebie każdego dnia, ale ukrywałem to przed mamą, bo nie lubiła kiedy rozmawiałem z Veronicą. Zwykle wiadomości od niej były krótkie i zwykle tylko odpowiadała na moje wiadomości. Raz próbowałem do niej zadzwonić, chciałem usłyszeć jej głos – odebrała, ale nie powiedziała ani słowa. Słyszałem jak ciężko oddycha. Po około tygodniu od mojej ostatniej wizyty u niej, napisała do mnie:
„Kocham cię.”
Wypełniło mnie wiele sprzecznych emocji, ale odpisałem to, co uznałem za słuszne:
„Też cię kocham.”
Odpisała, że chce być ze mną i że nie może się doczekać, kiedy znowu mnie zobaczy. Powiedziała też, że wypisano ją ze szpitala i dochodzi do siebie w domu. Pisaliśmy jeszcze przez kilka tygodni, a za każdym razem, kiedy chciałem ją odwiedzić, odpisywała „wkrótce”. Nalegałem i w kolejnym tygodniu napisała, że być może da radę pojawić się na filmie o północy. Nie mogłem w to uwierzyć, ale zapewniła mnie, że spróbuje. W dniu, kiedy miał być wyświetlany film, otrzymałem wiadomość:
„Do zobaczenia dzisiaj.”
Ryan podwiózł mnie do kina. Rodzice Chrisa nie chcieli, żebym pojawiał się w ich domu po tym, co się stało. Wytłumaczyłem Ryanowi, że Victoria może źle wyglądać i bardzo mi na niej zależy. Ryan powiedział, że rozumie.
Veronica nie przyszła.
Zająłem dla niej miejsce przy wyjściu, żeby łatwiej było jej je znaleźć, ale po dziesięciu minutach trwania filmu, usiadł na nim jakiś mężczyzna.
- Przepraszam, to miejsce jest zajęte – szepnąłem do niego, ale on w ogóle nie zareagował – wpatrywał się tylko w ekran. Pamiętam, że chciałem się przesiąć, bo coś mi się nie podobało w sposobie, w jaki oddychał. Wyszedłem, kiedy zrozumiałem, że Veronica nie przyjdzie.
Następnego dnia wysłałem jej wiadomość z pytaniem, czy wszystko w porządku i dlaczego się nie pojawiła poprzedniej nocy. Ostatnia wiadomość, jaką od niej otrzymałem, brzmiała:
- Zobaczymy się znowu. Wkrótce.
Martwiłem się o nią. Napisałem jej kilka wiadomości, ale przestała odpisywać. Byłem coraz bardziej zdenerwowany tą sytuacją. Nie mogłem zadzwonić do jej domu, bo nie znałem nowego numeru i nie byłem nawet pewien, gdzie teraz mieszka.
Stawałem się coraz bardziej smutny, aż moja mama zapytała, czy dobrze się czuję. Ostatnio była dla mnie wyjątkowo miła. Powiedziałem jej, że Veronica przestała się odzywać.
- Co masz na myśli? – mama spoważniała.
- Miała się ze mną spotkać wczoraj na filmie. Wiem, że minęły dopiero trzy tygodnie od wypadku, ale napisała mi, że przyjdzie, a potem przestała się odzywać. Chyba mnie nienawidzi.
Mama wyglądała na zdezorientowaną, a wyraz jej twarzy zdradzał, że zastanawiała się, czy oszalałem. Zaczęła nagle płakać i przytuliła mnie. Nie wiedziałem, jak to rozumieć. Wiedziałem, że moja mama niespecjalnie lubi Veronicę. Westchnęła po chwili, spojrzała mi w oczy i powiedziała coś, co do dzisiaj sprawia, że robi mi się ciemno przed oczami.
- Veronica nie żyje, kochanie. O Boże, myślałam, że wiesz. Umarła ostatniego dnia, kiedy ją odwiedziłeś. Kochanie, ona umarła kilka tygodni temu.
Mama zaczęła zanosić się płaczem, ale wiedziałem, że nie z powodu Veronicy. Wyrwałem się z jej objęć i odsunąłem się. To nie było możliwe. Przecież pisaliśmy do siebie wczoraj. Byłem w stanie zadać tylko jedno pytanie:
- Więc dlaczego jej telefon nadal jest włączony?
Mama nadal szlochała. Nie odpowiedziała.
- DLACZEGO ZAJĘŁO IM TAK DŁUGO, BY WYŁĄCZYĆ TEN PIEPRZONY TELEFON?? – wybuchnąłem.
- Zdjęcia... – wymamrotała mama.
Dowiedziałem się, że rodzice Veronicy byli przekonani, że straciła telefon w wypadku. Ale przecież zostawiłem go w jej torebce. Kiedy przeszukali jej rzeczy, nie znaleźli telefonu. Zamierzali skontaktować się z firmą, która zapewniała im usługi telefoniczne i dowiedzieli się, że rachunek jest ogromny z powodu wysłania ogromnej ilości zdjęć. Zdjęć! Wszystkie te zdjęcia zostały wysłane do mnie. Zdjęcia, których nigdy nie otrzymałem, bo mój telefon ich nie obsługiwał. Wszystkie zostały wysłane po śmierci Veronicy.
Starałem się nie myśleć o tym, co zawierały. Ale pamiętam, że zastanawiałem się, czy byłem na nich.
Przeraziłem się, kiedy przypomniałem sobie o ostatnie wiadomości:
„Zobaczymy się znowu. Wkrótce.”
6 czesc serii penpal
PENPAL – PRZYJACIELE
Pierwszego dnia szkoły podstawowej, moja mama zdecydowała, że mnie zawiezie – oboje byliśmy zestresowani. Trochę więcej czasu niż zwykle zajęło mi przygotowanie się rano do wyjścia, z powodu mojej złamanej ręki. Gips sięgał kilka centymetrów ponad łokieć, przez co musiałem pokryć całą rękę lateksowym ochraniaczem, kiedy się myłem. Zwykle zakładanie ochraniacza nie sprawiało mi problemów, ale tamtego dnia – zapewne z powodu zdenerwowania – zrobiłem to źle. Poczułem nagle, że woda dostała się pod ochraniacz i wyskoczyłem spod prysznica. Niestety sporo wody wchłonęło się w gips.
Ponieważ nie da rady umyć ręki pod gipsem, martwy naskórek, który normalnie by odpadł, po prostu zostaje na swoim miejscu. Kiedy styka się z czymś płynnym, jak pot, wydziela smród, którego siła jest adekwatna do stopnia zwilżenia. Wkrótce po tym, jak zacząłem suszyć gips, uderzył mnie okropny smród rozkładu. Kiedy kontynuowałem wycieranie gipsu, ten zaczął się rozpadać. Byłem coraz bardziej zdenerwowany – tak bardzo chciałem, żeby mój pierwszy dzień w szkole poszedł dobrze.
Poprzedniego dnia razem z mamą wybierałem, w co się ubiorę, długo nie mogłem się zdecydować na odpowiedni plecak i bardzo chciałem się pochwalić pudełkiem na drugie śniadanie, na którym widniały żółwie ninja. Od mamy nauczyłem się nazywać dzieci, których jeszcze nie poznałem – przyjaciółmi. Ale w miarę jak stan mojego gipsu się pogarszał, docierało do mnie, że zapewne nie poznam nikogo do końca dnia.
Poddałem się i zawołałem mamę.
Pół godziny trwało zanim udało nam się pozbyć całego płynu z gipsu, równocześnie staraliśmy się uratować gips. Aby pozbyć się smrodu, moja mama włożyła do niego kilka kawałków mydła, a zewnętrzną część nim nasmarowała.
Kiedy dotarliśmy do szkoły, dzieci zajęte były już drugą zabawą, a ja zostałem wepchnięty do jednej z grup. Nie wyjaśniono mi zasad zbyt dobrze i już po kilku minutach je złamałem. Dzieci zaczęły skarżyć się nauczycielowi i pytać, dlaczego musiałem być w ich grupie. Przyniosłem do szkoły marker z nadzieją, że uda mi się zdobyć podpisy na gipsie. Nagle poczułem się głupio, że w ogóle o tym pomyślałem.
Szkoła posiadała stołówkę, ale było w niej za mało stołów, więc nie musiałem siedzieć sam. Jakiś chłopiec usiadł naprzeciwko.
- Podoba mi się twoje pudełko śniadaniowe – powiedział.
Wiedziałem, że się ze mnie nabija, co bardzo mnie rozzłościło – to pudełko było dla mnie najlepszą rzeczą w całym dniu. Nie podniosłem wzroku na chłopaka, bo poczułem zbierające się łzy. Po chwili chciałem powiedzieć mu, żeby dał mi spokój, ale coś mnie powstrzymało.
Miał takie samo pudełko.
- Twoje pudełko też mi się podoba – zaśmiałem się.
Chciałem powiedzieć mu jeszcze, że najbardziej lubiłem Raphaela, kiedy chłopiec przewrócił szklankę z mlekiem i cały się nim oblał.
Z całej siły starałem się nie roześmiać, ponieważ go nie znałem. To on roześmiał się jako pierwszy. Nagle przestałem czuć się źle z powodu mojego gipsu i pomyślałem, że ta osoba nie zauważy nawet, że jest zniszczony. Postanowiłem spróbować:
- Chcesz podpisać się na moim gipsie?
Kiedy wyciągałem z kieszeni marker, zapytał mnie, w jaki sposób zniszczyłem gips. Odparłem, że spadłem z najwyższego drzewa na moim osiedlu. Obserwowałem, jak bazgroli swoje imię, a kiedy skończył, zapytałem, co napisał.
- Josh – odparł.
Josh i ja razem jedliśmy śniadanie każdego dnia i zawsze byliśmy partnerami w zadaniach na lekcjach. Pomagałem mu z pisanie, a on przyjął na siebie winę, kiedy napisałem słowo „dupa” na ścianie. Poznałem też inne dzieciaki, ale już wtedy wiedziałem, że Josh będzie moim najlepszym przyjacielem.
Spotykanie się poza szkołą jest trudne, kiedy ma się pięć lat. W dniu, kiedy wypuszczaliśmy balony, bawiliśmy się tak dobrze, że zapytałem go, czy chce przyjść do mnie do domu następnego dnia. Odpowiedział, że chce i że przyniesie kilka swoich zabawek.
Kiedy wróciłem do domu, zapytałem mamę o wizytę Josha, a ona się zgodziła. Mój entuzjazm opadł, kiedy zdałem sobie sprawę, że nie mam jak skontaktować się z Joshem. Cały weekend spędziłem zamartwiając się, że nasza przyjaźń rozpadnie się do poniedziałku.
W szkole dowiedziałem się, że Josh zamartwiał się o to samo i oboje się z tego śmieliśmy. Później w tym tygodniu wymieniliśmy się numerami telefonów, które nasze mamy zapisały dla nas na kartkach. Moja mama porozmawiała z ojcem Josha i zdecydowali, że moja mama odbierze nas oboje ze szkoły w piątek. Mieszkaliśmy blisko siebie, więc udawało nam się spotykać co weekend.
Kiedy przeprowadziłem się na drugą stronę miasta pod koniec pierwszej klasy, byłem pewien, że nasza przyjaźń ma się ku końcowi – kiedy odjeżdżaliśmy od starego domu, w którym spędziłem całe swoje życie, czułem smutek nie tylko z powodu domu; czułem, że na zawsze żegnałem się z przyjacielem. Na szczęście Josh i ja dalej byliśmy ze sobą blisko.
Pomimo faktu, że widywaliśmy się tylko w weekendy, byliśmy do siebie bardzo podobni. Śmialiśmy się z tych samych żartów, lubiliśmy te same rzeczy i nawet brzmieliśmy podobnie. Czasami żartowaliśmy, że można nas odróżnić tylko po włosach: Josh miał proste blond włosy jak jego siostra, a ja kręcone, brązowe, jak moja mama.
Mówi się, że najlepszym sposobem na rozdzielenie młodych przyjaciół, są rzeczy niezależne od nich. Ja myślę, że nasz koniec zapoczątkowała sprawa z Boxes. Weekend po tym wydarzeniu, zaprosiłem Josha do siebie, ale powiedział, że nie ma na to ochoty. Coraz rzadziej się spotykaliśmy.
Na moje dwunaste urodziny, mama wyprawiła dla mnie przyjęcie. Nie miałem zbyt wielu przyjaciół po przeprowadzce, więc nie było to przyjęcie-niespodzianka, bo moja mama nie wiedziała, kogo zaprosić. Podałem jej imiona kilku dzieciaków i zadzwoniłem do Josha. Powiedział, że raczej nie da rady się pojawić, ale dzień przed moimi urodzinami zadzwonił z informacją, że przyjdzie. Bardzo się ucieszyłem, bo nie widziałem go od kilku miesięcy.
Przyjęcie wypadło świetnie. Moim największym zmartwieniem było to, czy Josh polubi się z moimi innymi kolegami, ale nie było z tym problemu. Josh był zadziwiająco cichy. Nie przyniósł dla mnie prezentu i przeprosił za to. Kazałem mu się nie przejmować – cieszyłem się, że w ogóle przyszedł.
Próbowałem kilka razy z nim porozmawiać, ale każda rozmowa się urywała. Zapytałem go, co jest nie tak, bo nie rozumiałem, dlaczego się od siebie oddalamy. Wcześniej spotykaliśmy się co tydzień i rozmawialiśmy często przez telefon. Zapytałem, co się z nami stało. Spojrzał mi w oczy i powiedział:
- Odszedłeś.
Zaraz po tym, jak to powiedział, moja mama zawołała, że czas otworzyć prezenty. Zmusiłem się do uśmiechu i poszedłem do salonu, by usłyszeć śpiew „Sto lat”. Na stole leżało kilka zapakowanych pudełek i mnóstwo kartek z życzeniami od rodziny. Większość podarków była banalna, ale pamiętam, co podarował mi Brian. To była zabawka Mighty Max w kształcie węża, którą miałem jeszcze wiele lat. Mama nalegała, żebym otworzył wszystkie koperty i podziękował każdemu za to, co mi podarował, bo na ostatnie święta tak szybko otworzyłem pudełka, że nie dało rady później dojść do tego, co od kogo dostałem. Rozdzieliliśmy te wysłane pocztą od przyniesionych, żeby moi koledzy nie musieli czekać aż otworzę listy od rodziny. W większości kopert od kolegów było po kilka dolarów, a w tych od rodziny były większe pieniądze.
Na jednej kopercie nie było mojego imienia, ale ją też otworzyłem. Na kartce widniały kwiaty i nadrukowany tekst: „kocham cię”.
Ktokolwiek dał mi tę kartkę, nic na niej nie napisał, tylko zaznaczył nadrukowane słowa długopisem.
- Rany, dzięki za wspaniałą kartkę, mamo – zaśmiałem się.
Spojrzała na mnie pytająco i spojrzała na kartkę. Powiedziała, że to nie od niej i rozejrzała się po twarzach moich kolegów, by odgadnąć, kto robił sobie żarty. Żaden z dzieciaków nie wyglądał na winnego, więc mama powiedziała:
- Nie martw się kochanie, przynajmniej wiesz, że co najmniej dwie osoby cię kochają.
Po tych słowach pocałowała mnie w czoło, co wywołało gromki śmiech moich kolegów. Wszyscy się śmiali, ale najbardziej Mike. Chciałem raczej brać udział w śmiechu, a nie być jego powodem, więc powiedziałem do Mike’a:
- Jeśli to ty dałeś mi tę kartkę, to nie myśl, że ciebie też pocałuję.
Nastąpiła kolejna salwa śmiechu i zobaczyłem, że Josh też się uśmiecha.
- Wygląda na to, że ten podarunek wygrał – powiedziała mama. – Ale jest jeszcze kilka, które musisz otworzyć.
Otworzyłem pudełko, które mama położyła przede mną i uśmiech zniknął z mojej twarzy.
To była para walkie talkie.
- Pokaż wszystkim – powiedziała mama.
Podniosłem walkie talkie do góry. Kiedy spojrzałem na Josha, zobaczyłem, że zrobił się blady jak ściana. Nasze spojrzenia się spotkały, po czym wyszedł do kuchni. Widziałem przez drzwi, jak używa telefonu, kiedy mama wyszeptała mi do ucha:
- Wiem, że ty i Josh nie rozmawiacie za wiele, odkąd jego walkie talkie się zepsuło, więc myślałam, że spodoba ci się ten prezent.
Byłem wdzięczny mamie, że tak o mnie dbała, ale przywołało to wspomnienia, o których chciałem zapomnieć.
Kiedy wszyscy pałaszowali tort, zapytałem Josha do kogo dzwonił. Powiedział, że nie czuje się zbyt dobrze i zadzwonił po tatę, żeby po niego przyjechał. Rozumiałem, że chciał wyjść z przyjęcia, ale powiedziałem mu, że miałem nadzieję, że moglibyśmy się częściej spotykać. Podałem mu walkie talkie, ale nie chciał go.
- Dzięki, że przyszedłeś – powiedziałem czując się zawiedziony. – Mam nadzieję, że zobaczymy się wcześniej niż na moje kolejne urodziny.
- Przepraszam – odparł. – Postaram się częściej dzwonić. Naprawdę.
W milczeniu czekaliśmy na przyjazd jego taty. Spojrzałem na twarz Josha. Wyglądał, jakby czuł się winny, że nie postarał się bardziej. Powiedział mi nagle, że wiedział, co chce dać mi na urodziny – to zajmie jakiś czas, ale myślę, że będę zadowolony. Wyglądał jakby polepszył mu się nastrój i przeprosił, że był taki posępny na moim przyjęciu. Wyznał, że był zmęczony, bo nie sypiał zbyt dobrze. Zapytałem go jeszcze, dlaczego.
- Wydaje mi się, że lunatykuję – powiedział wychodząc.
To był ostatni raz, kiedy widziałem mojego przyjaciela. Kilka miesięcy później zaginął.
Przez ostatnie kilka tygodni, moje stosunki z mamą pogorszyły się z powodu mojego dociekania odnośnie przeszłości. Podejrzewam, że spędzimy resztę życia próbując naprawić to, co budowaliśmy całe wieki. Mama włożyła tyle energii, by mnie chronić, fizycznie i psychicznie, a ja dopiero niedawno zrozumiałem, że miało to też na celu utrzymanie mojej stabilności emocjonalnej. Ostatnim razem, kiedy rozmawialiśmy i tyle się dowiedziałem, słyszałem drżenie w jej głosie – prawdopodobnie efekt rozpadania się jej świata. Nie wyobrażam sobie, żebym jeszcze kiedykolwiek rozmawiał z mamą o moim dzieciństwie. Wciąż nie rozumiem kilku rzeczy, ale myślę, że wiem już wystarczająco.
Po zniknięciu Josha, jego rodzice robili wszystko by go odnaleźć. Policja zasugerowała kontakt ze wszystkimi jego przyjaciółmi i ich rodzicami, aby upewnić się, że ma go u nich. Oczywiście to zrobili, ale nikt go nie widział i nie miał pojęcia, gdzie mógłby być. Policja nie była w stanie nic ustalić poza tym, że rodzice Josha otrzymali kilka anonimowych telefonów od kobiety, która nakłaniała ich do porównania tej sprawy do podobnej sprzed sześciu lat.
Matka Josha kompletnie załamała się dopiero po śmierci Veronicy. Widziała wielu umierających w szpitalu, ale nic nie można porównać do odejścia własnego dziecka. Odwiedzała Veronicę dwa razy dziennie – raz przed zmianą w drugim szpitalu, a drugi raz po. W dniu kiedy Veronica umarła, jej matka później wychodziła z pracy i zanim dojechała do drugiego szpitala, jej córka już nie żyła. To było dla niej za dużo i balansowała na krawędzi szaleństwa – często wędrowała po osiedlu i krzyczała do Veronicy i Josha, aby wrócili do domu. Kilka razy jej mąż znalazł ją na moim starym osiedlu w środku nocy.
Z powodu złego stanu psychicznego żony, ojciec Josha nie mógł kontynuować pracy w podróży i zaczął brać różne fuchy, które były mniej płatne, ale bliżej domu.
Kiedy moje stare osiedle było rozbudowywane jakieś trzy miesiące po śmierci Veronicy, ojciec Josha dostał nową pracę. Był wykwalifikowany do budowy, ale przyjął inną pozycję. Pomagał budować fundamenty i wszystko, co było potrzebne. Brał się też za inne dorywcze prace, jak na przykład koszenie trawników, naprawianie płotów – wszystko, co pozwalało mu zostać na miejscu.
Zaczęto też wycinać lasy w okolicy, aby zmienić je w miejsce pod budynki. Tato Josha był odpowiedzialny za wyrównanie terenu, co zapewniło mu kilka tygodni stałej pracy.
Trzeciego dnia natrafił na miejsce, którego nie mógł wyrównać. Za każdy razem, kiedy przejeżdżał przez nie, zostawało nieco niżej ziemia wokół. Sfrustrowany wyszedł z maszyny. Kusiło go, żeby po prostu przysypać to miejsce piachem, ale wiedział, że to byłoby tylko tymczasowe rozwiązanie. Zdecydował się wykopać trochę ziemi z tego miejsca na wypadek, gdyby mógł sam naprawić problem bez użycia maszyn z innego placu budowy. Mama opisała mi, gdzie to było i zrozumiałem, że byłem w tym miejscu przed wykopaniem dziury i przed zasypaniem jej.
Poczułem ścisk w żołądku.
Ojciec Josha wykopał małą dziurę około trzech stóp wgłąb, zanim jego łopata natrafiła na coś twardego. Uderzył w to kilka razy, myśląc, że to pozostałe korzenie drzew, aż udało mu się pokonać przeszkodę.
Wykopał jeszcze głębszy dół. Po około pół godzinie, dokopał się do kartonu przykrytego brązowym kocem o wielkości siedmiu stóp na cztery.
Umysł człowieka działa tak, by uniknąć nieścisłości – jeśli wierzymy w coś bardzo mocno, nasz umysł będzie walczył, by odrzucić sprzeczne dowody. To wszystko by nie zachwiać naszego rozumienia świata.
Mimo tego, że jego mała część już wiedziała, ten mężczyzna z całych sił wierzył – wiedział – że jego syn nadal żyje.
Moja mama otrzymała telefon o szóstej wieczorem. Wiedziała kto dzwonił, ale nie rozumiała, co mówił. Ale to co zdołała zrozumieć, zmusiło ją do natychmiastowego wyjścia z domu:
- Tu w dole... teraz... syn... Boże ratuj.
Kiedy dotarła na miejsce, zastała ojca Josha siedzącego tyłem do dziury. Tak mocno ściskał łopatę, że miała wrażenie, że zaraz ją złamie. Patrzył się martwym wzrokiem. Nie odpowiadał na żadne jej słowa. Zareagował dopiero, kiedy chciała zabrać łopatę z jego rąk.
Podniósł na nią wzrok i powiedział:
- Nie rozumiem.
Powtarzał te słowa, jakby zapomniał istnienia innych słów. Mama podeszła do dołu, by zajrzeć do środka.
Powiedziała mi, że wolałabym stracić wzrok, niż kiedykolwiek to zobaczyć. Kazałem jej kontynuować zapewniając, że wiem co powie. Spojrzałem na jej twarz, która wyrażała wielką desperację. Zdałem sobie sprawę, że przez wszystkie te lata wiedziała o tym i miała nadzieję, że nigdy nie będzie musiała mi o tym opowiedzieć.
Josh nie żył. Jego twarz była zapadnięta. Smród rozkładu wydobywał się z tego grobowca, a moja mama musiała zakryć nos, żeby nie zwymiotować. Skóra Josha była popękana jak skóra krokodyla, a krew pokrywała wszystko wokół. Jego oczy były skierowane ku górze, do połowy otwarte. Powiedziała, że nie wyglądał na martwego od bardzo dawna, na jego twarzy widoczne było wielkie przerażenie. Mama powiedziałam, że miała wrażenie, że patrzy prosto na nią, jego otwarte usta błagały o pomoc. Reszta jego ciała nie była widoczna.
Ktoś inny ją zakrywał.
Był to dużo człowiek, leżał głową w dół na Joshu – mama po chwili zdała sobie sprawę, co oznaczała ich pozycja.
Ten ktoś trzymał Josha.
Kiedy słońce wzeszło trochę ponad czubki drzew, światło odbiło się od czegoś przyczepionego do koszulki Josha. Moja mama uklęknęła na jedno kolano, zakryła swoją bluzką nos. Kiedy zobaczyła, co to było, nogi odmówiły jej posłuszeństwa i prawie wpadła do dołu.
To było zdjęcie...
To było zdjęcie mnie, kiedy byłem małym dzieckiem.
Cofnęła się cała roztrzęsiona i zderzyła się z ojcem Josha, który wciąż był obrócony tyłem. Zrozumiała, dlaczego po nią zadzwonił, ale nie mogła zdobyć się na powiedzenie mu tego, co ukrywała przed wszystkim przez lata. Rodzina Josha nie wiedziała o nocy, kiedy obudziłem się w lesie. Mama wiedziała, że powinna była im powiedzieć wcześniej – teraz to już nie mogło nikomu pomóc. Kiedy usiadła obok ojca Josha, ten powiedział:
- Nie mogę powiedzieć mojej żonie. Nie mogę jej powiedzieć, że nasz mały chłopiec... – przerwał na chwilę zanosząc się płaczem. – Ona tego nie zniesie...
Po chwili wstał i podszedł do dziury. Zaszlochał i wszedł do niej. Tato Josha był postawnym mężczyzną, ale nie dorównywał temu w dole. Złapał go za koszulę i pociągnął z całej siły. Koszula rozerwała się, a ciało człowieka opadło z powrotem na jego syna.
- TY PIERDOLONY SKURWYSYNU!
Złapał mężczyznę za ramiona i odsunął go od Josha. Spojrzał na swojego syna i cofnął się.
- O Boże... O Boże, nie. Nie, nie, nie. Boże błagam, nie.
Szybkim ruchem ściągnął mężczyznę całkowicie ze swojego syna i usłyszał szkło uderzające o ziemię. To była butelka. Podał ją mojej mamie.
Eter.
- Och, Josh – zapłakał. – Mój synek... mój mały chłopie. Dlaczego tu jest tyle krwi?! CO ON CI ZROBIŁ?
Kiedy moja mama spojrzała na martwego mężczyznę, zdała sobie sprawę, że był to człowiek, który ciągnął się za naszym życiem cieniem. Wyobrażała go sobie wiele razy, zawsze jako złego i przerażającego, a płacz ojca Josha potwierdzał tylko jej największy strach. Jednak wyglądał jak normalny człowiek...
Kiedy patrzyła na jego twarz, wydała jej się nawet pogodna. Kąciki jego ust były lekko uniesione, uśmiechał się. Nie jak psychopata ani jak demon, ale jak przyjaciel. To był uśmiech satysfakcji.
Uśmiech miłości.
Zauważyła też ogromną ranę na jego szyi, gdzie oderwana była skóra. Poczuła ulgę kiedy zrozumiała, że cała ta krew nie należała do Josha. Może nie cierpiał aż tak bardzo. Niestety była w błędzie. Podniosła rękę do ust, kiedy zrozumiała: „Oni żyli.”
Josh musiał ugryźć tego człowieka podczas próby oswobodzenia się, ale kiedy ten umarł, Josh nie mógł się spod niego wydostać. Zacząłem płakać, kiedy pomyślałem o tym, ile czasu musiał tam leżeć.
Mama przejrzała kieszenie mężczyzny w poszukiwaniu jakiegoś dokumentu, ale znalazła tylko skrawek papieru. Był na nim rysunek mężczyzny i małego chłopca trzymających się za ręce, a obok inicjały.
Moje inicjały.
Gdy ojciec Josha wyciągnął swojego syna z grobu, moja mama schowała kartkę do swojej kieszeni. On zaś mamrotał pod nosem, że włosy jego syna zostały pofarbowane. Widziała, że miał rację – były teraz brązowe. Zauważyła też, że był dziwnie ubrany – jego ubrania były za małe. Kiedy ojciec położył Josha na ziemi, zaczął obmacywać jego kieszenie. Wyciągnął z jednej z nich kartkę i od razu podał ją mojej mamie, która nie wiedziała co na niej jest.
Zapytałem ją, co to było. Odpowiedziała, że mapa. Zamarłem. Josh próbował ukończyć naszą mapę – to musiał być jego pomysł na mój prezent urodzinowy.
Mama usłyszała jakiś dźwięk za sobą i zobaczyła, że ojciec Josha wrzucił ciało mężczyzny z powrotem do dołu. Kiedy ruszył w stronę swojego pojazdu powiedział do mamy:
- Powinnaś już iść.
- Tak mi przykro.
- To nie twoja wina. To moja wina.
- Nie możesz tak myśleć. Nie zrobiłeś nic...
Przerwał jej nagle.
- Około miesiąc temu – zaczął. – podszedł do mnie mężczyzna, kiedy pracowałem na placu. Zapytał mnie, czy chcę zarobić dodatkowe pieniądze, a ja się zgodziłem. Powiedział mi, że jakieś dzieciaki wykopały kilka dziur na jego posesji i zaoferował mi sto dolarów za wypełnienie ich. Powiedział, że najpierw zrobi jeszcze kilka zdjęć dla agencji ubezpieczeniowej, ale mam przyjść po piątej po południu następnego dnia. Pomyślałem, że jest idiotą, bo ten teren i tak miał być równany za kilka dni, ale potrzebowałem pieniędzy, więc się zgodziłem. Pomyślałem też, że ten człowiek nie ma nawet stu dolarów, ale wcisnął mi banknot w rękę, a następnego dnia wykonałem tę robotę. Byłem później tak wyczerpany, że nie myślałem o tym więcej. Do czasu, kiedy tego samego człowieka ściągałem z mojego syna.
Wskazał palcem na dziurę i rozpłakał się:
- Zapłacił mi sto dolarów, żebym zakopał go z moim synem...
Upadł na ziemię pogrążony w głośnym płaczu. Moja mama nie wiedziała, co powiedzieć, więc stała w ciszy. W końcu zapytała, co zrobi z Joshem.
- Nie będzie spoczywaj tutaj z tym potworem – powiedział.
Kiedy dotarła do swojego samochodu obróciła się i zobaczyła czarny dym na tle nieba. Miała wielką nadzieję, że rodzice Josha jakoś się pozbierają.
Opuściłem dom mamy nie mówiąc za wiele. Powiedziałem jej tylko, że ją kocham i odezwę się wkrótce. Nie wiem tylko, co to „wkrótce” dla nas oznacza.
Zrozumiałem, że wydarzenia z mojego dzieciństwa skończyły się wiele lat temu. Myślałem o Joshu. Uwielbiałem go wtedy i chyba nadal go uwielbiam. Bardziej za nim tęsknię teraz, kiedy wiem już, że nigdy więcej go nie zobaczę i żałuję, że nie przytuliłem go, kiedy widziałem go po raz ostatni. Myślałem też o jego rodzicach – jak wiele stracili w tak krótkim czasie. Nie wiedzą, że mam z tym wszystkim związek, ale nie mógłbym teraz spojrzeć im w oczy. Myślałem o Veronice. Myślę, że ją kochałem, mimo że znaliśmy się krótko. Pomyślałem też o mojej mamie. Tak bardzo starała się mnie chronić, była silniejsza niż ja kiedykolwiek będę.
Ale najwięcej myślałem o Joshu. Czasami marzę o tym, że nigdy nie usiadł naprzeciw mnie tamtego dnia w szkole, że nigdy go nie poznałem. Czasami lubię wyobrażać sobie, że jest teraz w lepszym miejscu, ale nie wierzę w to do końca. Świat jest okrutny, a ludzie jeszcze gorsi. Nie będzie żadnej sprawiedliwości dla mojego przyjaciela, nie będzie ostatecznej zemsty.
Tęsknię za tobą, Josh. Przepraszam, że mnie wybrałeś na swojego przyjaciela. Nigdy o tobie nie zapomnę.
Byliśmy odkrywcami.
Byliśmy towarzyszami.
Byliśmy przyjaciółmi!
Seria PENPAL jest genialna wczoraj przeczytałem całą w nocy. Jedynym źródłem światła był ekran telefonu i wreszcie poczułem to za czym tęskniłem to co dawały stare pasty. Byłem dosłownie sparaliżowany ze strachu bałem się wykonać najmniejszy ruch. Ta seria się już skończyła czy będą jeszcze? Bo ostatnia część mi wygląda na zakończenie.
Jest to tak jakby kontynuacja pasty za zamknietymi drzwiami, ktora znajdziecie na poprzedniej stronie ( 50 postow na strone )
Jest to druga z kolei historia autora poprzednich, dodanych przeze mnie opowieści. Wcześniej ją opuściłam ze względu na długość. Nie wiąże się specjalnie z pozostałymi opowiadaniami, więc można potraktować ją, jako osobną. W mojej ocenie ta pasta jest bardzo srednia, zobaczymy co wy powiecie.
W MGNIENIU OKA I
Zajęcia zaczynały się dopiero za tydzień, ale do szkoły przyjechałam wcześniej, żeby spokojnie wprowadzić się do akademika. Moi rodzice (adopcyjni, ale to wciąż moi rodzice) przyjechali ze mną, aby pomóc mi urządzić pokój i rozpakować walizki. Spotkaliśmy się później z Ryanem i jego mamą na wczesnym obiedzie, po czym pojechali do domu. Ryan wspomniał coś o imprezie, która miała odbyć się wieczorem i uważał, że powinniśmy na nią pójść. Nie za bardzo lubię takie spotkania, ale wyglądał na podekscytowanego tym wyjściem, więc nie chciałam mu psuć humoru. Po ostatnim incydencie (chodzi o historię „Za zamkniętymi drzwiami” – przyp. tłum.) żadne z nas nie było zbyt skłonne do beztroskiej radości.
Na szczęście na spotkaniu nie było wielu ludzi, ponieważ część studentów nie zdążyła jeszcze dotrzeć do kampusu. Całkiem nieźle się bawiłam, siedząc na kanapie z kilkoma osobami, rozmawiając i opowiadając sobie dowcipy.
Muszę tutaj wspomnieć, że po incydencie z ciotką, Ryan zaczął bardzo interesować się rzeczami paranormalnymi. Na początku myślałam, że wynika to z chęci zrozumienia, co się nam przytrafiło, ale z biegiem czasu analizował coraz więcej nowych, paranormalnych wydarzeń. Przyznam szczerze, że ja też uważam to za bardzo interesujące, ale równocześnie wolę trzymać się od tego z daleka.
Dlatego skłamałabym, gdybym powiedziała, że byłam zaskoczona, kiedy Ryan wypalił:
- Zna ktoś z was jakieś strasznie historie? Ale tylko te prawdziwe.
Spojrzałam na niego groźnie, bo bałam się, że zacznie opowiadać NASZĄ historię. Ale milczał i czekał aż ktoś inny zacznie mówić. Zatrzymałam wzrok na dziewczynie siedzącej naprzeciw mnie. Była szczupła, o lekko opalonej cerze i czarnych włosach. Cały wieczór niewiele się odzywała, ale teraz wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć. Wyprzedził ją chłopak obok:
- Jasne, słyszeliście może o pasjencie szpitala psychiatrycznego i staruszce?
Zaczął opowiadać banalną historię o jakimś autostopowiczu, ale nie słuchałam go uważnie, bo uwagę skupiłam na dziewczynie. Wyglądała na zmartwioną przez resztę nocy, a kiedy wszyscy zbierali się już do wyjścia, poprosiłam ją na bok.
- Wyglądałaś, jakbyś chciała coś powiedzieć, tam, na kanapie – powiedziałam do niej. – Cokolwiek to jest, ja ci uwierzę.
Zwątpienie pojawiło się na jej twarzy, byłam już pewna, że mnie zlekceważy. Ale wzięła tylko łyk piwa i zaczęła opowiadać.
- Studiuję pielęgniarstwo i w ciągu lata odbywałam praktyki w pobliskim szpitalu. Wszystkie przypadki były podobne do siebie, do dnia, kiedy przywieziono do nas tego mężczyznę. To było chyba cztery dni temu. Nie miał histori przebytych chorób psychicznych, testy wykazały, że nie był pod wpływem narkotyków, ale wciąż miał dziwne halucynacje.
Powiedział nam, że za każdym razem kiedy zamyka oczy, bardzo wyraźnie widzi las. Zupełnie jakby się w nim znajdował. Według niego, wyglądał zupełnie jak las, w którym spędził poprzedni weekend, ale nie był do końca tego pewien. Ale to nie to sprawiło, że zaczął szukać pomocy. Powiedział, że poradziłby sobie z wizją lasu, ale po jakimś czasie pojawiła się w nim jakaś postać.
Na początku nie był nawet pewien, czy to w ogóle jest postać, dopóki nie zaczęła się zbliżać. Najpierw praktycznie niezauważalnie, jednak kolejnego dnia był już w stanie dostrzec szczegóły jej wyglądu. Miała długie, bardzo długie czarne włosy i była ubrana w poszarpany, biały materiał. Nie widział twarzy, przynajmniej na razie.
Za każdym razem, kiedy ten mężczyzna spał, lub chociaż mrugał oczami, widział tę scenę. Pomyślał nawet, że coś złego dzieje się z jego wzrokiem, ale okulista wysłał go prosto do nas. Myślę, że był zażenowany, że może mieć coś, no wiesz, z głową, bo nie chciał nam na początku wiele powiedzieć. Do czasu, kiedy twarz postaci stała się widoczna.
Dwa dni temu przyszłam do pracy i zobaczyłam go, jak wrzeszczał na całe gardło. Trzy pielęgniarki musiały go trzymać, zby podać mu lek na uspokojenie. W końcu nieco ochłonął i zdradził nam, jak dokładnie wyglądają jego halucynacje. Postać była teraz oddalona og niego około trzydziestu stóp i widział ją bardzo dokładnie. Jej poszarpane ubranie zwisało do połowy ciała, stopy miała bose, całe w pęcherzasz. Paznokcie były żółte, długie i postrzępione. Włosy postaci były tłuste, sięgały gdzieś tak do pasa. Słuchałam tej opowieści spokojnie, dopóki nie zaczął mówić o twarzy – poczułam wtedy jak ciarki przechodzą mi po plecach.
Jej cera była biała i popękana, oczodoły były puste – wyglądały jak czarne, wielkie dziury. Usta miała wypełnione długimi zębami. Nie były nawet ostre, ale było ich mnóstwo. Postać miała za dużo zębów, żeby mogły zmieścić się w ustach dorosłego człowieka i wyglądało na to, że wciąż rosną; niektóre przebijały się przez wargi... Mimo że postać nie miała oczu, mężczyzna był pewien, że patrzy prosto na niego.
Próbowaliśmy go leczyć, ale jak dotąd bezskutecznie. Cały czas musiał być przywiązany do łóżka, żeby nie zrobił sobie krzywdy.
Dziewczyna wzięła drugi łyk piwa i spojrzała mi w oczy.
- Wczoraj minął ostatni dzień moich praktyk. Wychodząc zatrzymałam się przy jego pokoju. Wciąż był na lekach uspokjających, ale gestem zaprosił mnie do środka. Zapytałam go, jak się czuje i powiedział: „Jest już tylko kilka stóp przede mną; tak blisko, że mógłbym jej dotknąć...”
Zadrżałam, kiedy to powiedziała.
- Myślisz, że to nie są zwyczajne halucynacje, prawda? – zapytałam znając już odpowiedź.
- Wiem, że nie mam dużego doświadczenia – odpowiedziała. – Ale było coś w tym przypadku... Coś, co nie wydaje się w porządku. I jeszcze ten jego przyjaciel, który czasami wpadał z wizytą. Raz udało mi się usłyszeć...
Potrząsnęła głową i zrozumiałam, że nic więcej mi nie powie.
Wychodząc z imprezy, opowiedziałam Ryanowi, czego dowiedziałam się od dziewczyny. Wysłuchał mnie uważnie, po czym natychmiast zapytał, o jaki szpital chodzi.
- Chyba żartujesz! - byłam zła. Wiedziałam, do czego zmierza. Chciał odwiedzić tego mężczyznę. I po co? Żeby naładować się jego przerażeniem?
- Casey, nie bądź zła - powiedział spoglądając mi w oczy. - Nie traktuję tego, jak zabawę, lub grę. Oboje wiemy, jak straszne są takie przeżycia, których nie potrafimy wyjaśnić. Ale przeszliśmy przez to i daliśmy radę. Chcę teraz pomóc komuś innemu. Może nawet nie będę w stanie zrobić czegokolwiek, ale przynajmniej spróbuję.
Westchnęłam. Wiedziałam, że mówi szczerze, ale wciąż uważałam to za idiotyczny pomysł.
- Pójdę z tobą - odpowiedziałam.
Następnego dnia, dzięki znajomej dziewczyny z przyjęcia, dowiedziałam się w jakim szpitalu leży mężczyzna oraz jak się nazywa. Razem z Ryanem dojechaliśmy na miejsce akurat, kiedy zaczęły się godziny odwiedzin.
- O, widzę, że Matt ma dzisiaj wielu gości - powiedziała recepcjonistka, kiedy wyjaśniliśmy, do kogo przyszliśmy.
Z Ryanem wymieniliśmy spojrzenia. Czy był to ten sam odwiedzający, o którym słyszałam na przyjęciu?
Kiedy dotarliśmy do odpowiedniego pokoju, drzwi były otwarte. Zajrzeliśmy do środka; na łóżku leżał mężczyzna, w tej chwili nie miał związanych rąk. Jego oczy były czerwone, przytrzymywał powieki palcami, by pozostały otwarte. Rozmawiał z kimś ściszonym głosem. W pewnym momencie, jego palce obsunęły się, a oczy zamknęły. Mogłabym przysiąc, że słyszałam, jak mówi: "Jest tylko kilka centymetrów ode mnie".
Odskoczyliśmy od drzwi, niepewni jak powinniśmy się zachować. Nagle poczułam się źle, że tu przyszłam, mimo że miałam dobre intencje. Oto leżał tu mężczyzna przechodzący katusze,a my nie mieliśmy pojęcia, jak mu pomóc. W momencie, gdy chcieliśmy wychodzić, usłyszałam przenikliwy krzyk dochodzący z pokoju.
Przyjaciel mężczyzny odsunął się od łóżka o kilka stóp, a Matt, przywiązany do łóżka tylko za stopy, wyglądał jakby z czymś walczyć - machał rękami (i ranił swoją twarz?). Była cała we krwi i w miarę upływu czasu stawała się coraz bardziej poszarpana.
Ryan doszedł do siebie, zanim ja byłam w stanie w ogóle zareagować, wybiegł z pokoju i zawołał pomoc.
Wielu lekarzy zjawiło się w pokoju, a przyjaciel mężczyzny wyszedł na korytarz, bardzo zmartwiony. Przygładził włosy dłonią i zakrył usta, jakby było mu niedobrze. Po chwili zauważył mnie i Ryana stojących obok i zerknął na nasze plakietki odwiedzających.
- Jesteście przyjaciółmi Matta? - zapytał.
Zawahałam się, zanim powiedziałam prawdę.
- Nie, po prostu myśleliśmy... że może moglibyśmy pomóc.
Mężczyzna zaśmiał się nerwowo, pokręcił głową i odparł:
- Tutaj nie można pomóc.
Wtedy z pokoju wyszła jedna z pielęgniarek. Zdałam sobie sprawę, że wrzaski ustały i zajrzałam do pokoju. Natychmiast tego pożałowała, kiedy pielęgniarka powiedziała tylko: „Nie żyje”.
Przyjaciel Matta wziął głęboki oddech i zamknął oczy. Od razu szybko je otworzył i automatycznie jego ręka powędrowała do twarzy, aby utrzymać powieku otwarte. „Ma ten sam problem!” pomyślałam.
- Może nie będziemy w stanie pomóc - powiedziałam stanowczo. – Ale powinieneś pozwolić nam spróbować.
Mężczyzna zacisnął wargi, a po chwili pokiwał głową. We trójkę zeszliśmy na dół do kawiarni i zajęliśmy stolik w najdalczym rogu pomieszczenia. Mężczyzna przedstawił się jako Victor i zaczął opowiadać nam swoją historię:
„Ja, Matt i nasz przyjaciel Derek pojechaliśmy pod namiot do lasu na północ stąd. Wiele razy już jeździliśmy razem na takie wyprawy, ale nigdy w tamtej okolicy. Pierwszej nocy dotarliśmy samochodem tak daleko w las, jak tylko się dało , a później ruszyliśmy dalej na piechotę. Znaleźliśmy małą polanę i tam rozłożyliśmy namiot. Pierwsza noc była w porządku, poza tym, że Matt rozlał większość naszego zapasu wody. Nie chcieliśmy wracać do miasta, więc zaproponowałem rozejrzenie się po okolicy w poszukiwaniu potoku lub czegoś podobnego.
Rozdzieliliśmy się, kiedy usłyszałem krzyk Dereka. Pobiegłem w jego kierunku i zobaczyłem go stojącego przy małej, zniszczonej chatce w środku tego cholernego lasu. Wyglądała jakby stała nieużywana od dłuższego czasu, była pusta. Derek zaczął szukać pompy wodnej, kiedy usłyszałem Matta wybiegającego spośród drzew. Zawołał nas na drugą stronę chatki. Ja poszedłem, ale Derek dalej szukał pompy.
Po stronie, gdzie był Matt, było stare miejsce na ognisko. Ale w środku, w popiole i kurzu, leżał gliniany wazonik. Tylko nie był to taki zwyczajny wazonik, jego pokrywa była przytwierdzona mocno, jakby coś skrywało się w środku. Matt podniósł naczynie, przyglądał się mu przez chwilę, po czym rzucił nim o ziemię tak, że się roztrzaskało. W tej sekundzie oślepił mnie jasny błysk – pomyślałem, że to piorun, ale niebo było całkiem bezchmurne – i wszystko na chwilę stało się ciemne.
- Widziałeś to? – powiedział Matt.
Byłem pewien, że mówi o błysku, więc odpowiedziałam:
- Tak, było bardzo jasne, co to mogło być?
Wtedy zauważyłem coś na ziemi w miejscu, gdzie Matt rzucił naczynie, więc schyliłem się, by lepiej się przyjrzeć.
- Rany, czy to są zęby? – powiedziałem.
- Nie, to znaczy, wydawało mi się, że widziałem kogoś w lesie – odparł Matt. – Czekaj, czy ty powiedziałeś zęby?
Na ziemi leżało kilka długich, żółtych zębów. Razem z Mattem zaczęliśmy czuć się nieswojo i kiedy Derek wyszedł z chatki, zdecydowaliśmy się jechać do domu. Nie byliśmy może aż tak przerażenie, ale i tak nie mieliśmy zapasu wody...
Tej nocy miałem dziwny sen, w którym widziałem jedynie las. Nie szedłem przez niego, po prostu jakbym patrzył się w jedno jego miejsce, całą noc. Dosłownie, jakby tamten błysk wypalił ten obraz w mojej głowie. Kiedy się obudziłem, dalej to widziałem przy każdym mrugnięciu oczami. Rozmawiałem z Mattem, który przezywał to samo. Potem Matt trafił do szpitala, mówiąc że coś się do niego zbliża w wizji lasu. I wtedy... resztę historii znacie. Ja nie widziałem żadnej postaci, więc myślę, że póki co nic mi nie grozi.”
- Rozmawiałeś z Derekiem? – zapytał Ryan.
- Raz, kilka dni po zdarzeniu, ale nie chciał o tym rozmawiać. Był chyba wystraszony, więc myślę, że przechodzi przez to samo. Hej, może wy moglibyście z nim pogadać, dam wam jego numer.
Victor zapisał numer telefonu na skrawku papieru i oparł się na krześle. Wydawał się być bardzo spokojny, prawdopodobnie dlatego, że nie widział jeszcze postaci. I wtedy coś mi przyszło do głowy.
- Powiedziałeś, że to było tak, jakby błysk wypalił obraz w twojej głowie – powiedziałam. – Pamiętasz, w którą stronę się patrzyłeś, kiedy go zobaczyłeś?
- Eee, tak – Victor odparł zdezorientowany. – Miejsce na ognisko było bezpośrednio przede mną, Matta miałem na lewo. Stał trochę z tyłu tak, że go nie widziałem.
- Możesz się rozejrzeć, kiedy zamkniesz oczy? Może spróbuj spojrzeć w dół?
- Nigdy tak naprawdę się nad tym nie zastanawiałem, spróbuję – Victor wydawał się niespokojny, kiedy zamykał oczy. – Dobrze, widzę las, teraz patrzę w dół i... tak! Widzę miejsce na ognisko! Miałaś rację, stoję dokładnie w miejscu, w którym byłem, kiedy widziałem błysk!
Uśmiechnęłam się lekko. W końcu dokądś zmierzaliśmy.
- Możesz popatrzeć w lewo? – zapytał Ryan. – Może zobaczysz, gdzie jest Matt?
- Próbuję, myślę, że powinien być zaraz obok – Victor przerwał i zmarszczył brwi, wciąż miał zamknięte oczy. – Nie, czekaj... widzę coś. To chyba Matt, ale jest ubrany w białą... I jest... Boże, nie! Nie! NIE!
Victor zerwał się z krzesła krzycząc na całe gardło. Ryan odciągnął mnie od jego machających rąk. Z przerażeniem obserwowałam jak Victor drapie swoje oczy, próbując wyrwać je z twarzy. Nie miałam pewności, ale zanim odwróciłam wzrok, widziałam zadrapania, albo nawet ślady zębów, pojawiające się na jego twarzy. Nawet po tym, jak ochroniarze go skrępowali.
Ryan i ja zostaliśmy przesłuchani, bo byliśmy przy śmierci obu mężczyzn. Nie było żadnych dowodów, że w jakikolwiek sposób byliśmy winni, więc wypuszczono nas do domu. Kiedy wychodziliśmy, usłyszałam, jak pielęgniarki opowiadały sobie, że na rękach obu mężczyzn były ślady, jakby próbowali z kimś – lub czymś – walczyć.
Do akademika dojechaliśmy w milczeniu, ale kiedy dotarliśmy na miejsce, Ryan podał mi kartkę z numerem telefonu Dereka.
- Nie chcę ciebie więcej w to wciągać, to zbyt niebezpiecznie i wiesz o tym – powiedział. – Sama zdecyduj, co chcesz z tym zrobić.
Wzięłam kartkę do ręki. „Oboje wiemy, że to straszne, kiedy dzieją się rzeczy, których nie potrafimy wyjaśnić,” przypomniałam sobie słowa Ryana. „Chcę pomóc innych ludziom przez to przejść.”
Zanim miałam szansę pomyśleć nad tym dwa razy, wyciągnęłam telefon i wybrałam numer Dereka.
- Cześć, czy rozmawiam z Derekiem? Jestem... przyjacielem i chciałabym pomóc.
Nawet spoko, zobaczymy jak się dalej rozwinie, wrzucaj więcej jak możesz :D
Wrzucam coś dobrego. Na razie są cztery części, ale mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec.
Cytuj:
Mieszkam w Ameryce. Cała moja rodzina przebywa w Europie. Rozmawiam z nimi codziennie. Mój brat również mieszka daleko od domu rodzinnego i nie jest typem człowieka, który utrzymuje z nią częsty kontakt. Pracuję od poniedziałku do piątku, a kilka minut z każdej przerwy na lunch poświęcam relacjonowaniu mojego dnia rodzicom. To sprawia im radość.
Mój ojciec zaczął pracować nad jakimś projektem konstrukcyjnym, więc często nie ma go w domu, kiedy dzwonię do rodziców na Skype. Moja mama przeszła właśnie na emeryturę, więc ona zawsze jest dostępna i gotowa zasypywać mnie pytaniami. Zawsze odpowiadam jej z uśmiechem na twarzy.
Tydzień temu, w poniedziałek 29 października, zadzwoniłem do mamy na Skype. Była godzina 12:29. Nasze kamery internetowe były włączone.
- Cześć mamo! Jak leci? – powitałem ją standardowymi słowami.
Żadnej odpowiedzi. Po prostu na mnie patrzyła. Czułem się, jakby zaglądała wgłąb mojej duszy, przysięgam. Jej źrenica były nienaturalnie duże.
- Mamo, słyszysz mnie? – zapytałem, ponieważ jej internet nie należy do najlepszych. – Mamo?
- Twój brat nie żyje.
Zamarłem. Wiecie jak to jest, kiedy w środku nocy dzwoni do was telefon i przechodzą was ciarki po plecach, bo boicie się, że stało się coś złego, ktoś umarł? Mam małą obsesję na tym punkcie i zawsze kiedy dzwonię do rodziców przez Skype staram się wyczytać wszystko z ich twarzy już na samym początku. Tym razem coś zdecydowanie było nie tak.
- Co? – wrzasnąłem. Mój brat niedawno wyjechał na misję pokojową, co od początku mnie martwiło.
- Nie żyje. Dobrze dzisiaj wyglądasz – wyraz twarzy mamy w ogóle się nie zmienił.
Moja mama jest naprawdę kochającą osobą i wiem, że jeśli mój brat naprawdę umarł, płakałaby jak dziecko. Pomyślałem, że szok wyczyścił ją z emocji.
- Co? Gdzie jest ojciec? – łzy zaczęły spływać mi po policzkach.
- W pracy.
- Co się do cholery dzieje? – zacząłem się wściekać. Co moja matka wyprawiała?
- Twój brat. On nie żyje. I ty też niedługo umrzesz.
Coś we mnie umarło w tamtym momencie. Moja ukochana mama siedziała przed komputerem po drugiej stronie kamery, 5000 mil ode mnie, i mówiła mi nie tylko, że mój brat nie żyje, ale że ja będę następny. Nie było po niej widać żadnych emocji. Kompletnie. Wtedy Skype się rozłączyło.
Natychmiast zadzwoniłem do brata. Jeden raz. Potem drugi. Kurwa. Zadzwoniłem trzeci raz. Nic. Nie żyje. Ale oddzwonił.
- Tak?
Ulga zawładnęła mną bez reszty. Poczułem ogromne szczęście i równocześnie zdezorientowanie.
- Ty... ty żyjesz – tylko tyle zdołałem wymamrotać.
- Dobrze się czujesz kolego? – brat był zaskoczony.
- Nie ważne, bracie. Kocham się, uważaj na siebie.
Zdecydowałem się jeszcze raz zadzwonić do mamy i nawrzeszczeć na nią za robienie sobie takich okrutnych żartów. Odebrała od razu.
- Hej [moje imię] – mama się uśmiechała. Emocje.
- Co się z tobą dzieje? – byłem wściekły.
- Słucham? – wyglądała na szczerze zaskoczoną.
- Dlaczego przed chwilą mówiłaś mi takie rzeczy?
- Jakie rzeczy? Dopiero co się zalogowałam – moja mama była świetną aktorką, albo mówiła prawdę.
- Nie... nie ważne. Jak się dzisiaj czujesz?
Szybko zakończyłem rozmowę, aby spokojnie pomyśleć nad tym, co się wydarzyło. Coś było nie w porządku. Zawsze staram się myśleć logicznie, ale tego nie potrafiłem wytłumaczyć. Nie miałem halucynacji. Jedynie wytłumaczenie, jakie miałem, to to, że mama sobie głupio żartowała. Ale widzicie, znam moją matkę. Nigdy by tego nie zrobiła. Coś było nie tak. W każdym razie i tak nie mogłem nic z tym zrobić.
Następny dzień minął mi bez niespodzianek. Zadzwoniłem do mamy około 13:00 i wszystko było w porządku u niej.
I nadeszła środa. Wybrałem jej login na Skype i zdałem sobie sprawę, że była 12:29. Nie ważne, to nie miało nic wspólnego z tym, co się stało. Mama odebrała.
Twarz bez wyrazu.
- Witaj! – powiedziała.
- Mamo, czy to ty? Robisz sobie ze mnie żarty?
- Oczywiście, że to ja, dziecko, co masz na myśli? – żaden miesień na jej twarzy nawet nie drgnął. Nie była zaskoczona. Jej źrenice były tak ciemne, że wyglądały jak dwie dziury.
- Nie wiem, zachowujesz się dziwnie... – powiedziałem cicho.
- Wiesz, co jest dziwne? To, że kiedy człowiek umiera, jako ostatni traci zmysł słuchu. Będziesz ślepy, stracisz zmysł dotyku, ale nadal będziesz słyszał. Będzie w stanie mnie słyszeć.
Połączenie się zerwało. Nie muszę chyba mówić, jak bardzo byłem przerażony. Przerażony, czym stała się moja matka. Oddzwoniłem.
Moja prawdziwa mama odebrała. Zachowywała się normalnie.
Zdecydowałem, że nigdy więcej nie zadzwonię do niej o 12:29. Wszystko było w porządku przez kilka dni.
A dzisiaj nie wytrzymałem. Musiałem to zrobić. Musiałem wiedzieć.
12:29. Zadzwoniłem do mamy. Odebrała.
- Cześć kochanie – nigdy tak to mnie nie mówiła.
- Z kim rozmawiam?
- Głuptasie, to twoja matula – nigdy nie mówiła o sobie „matula”.
- Nie jesteś moją mamą. Kim, kurwa, jesteś?
Jej głos się zmienił. Stał się przerażający, głębszy, prawie męski.
- Wyjdziesz na ulicę [nazwa ulicy] dzisiaj po pracy. Wyjdź i spotkaj się tam ze mną.
Nikt z mojej rodziny nie zna adresu mojej pracy.
- Co? – wydusiłem z siebie.
- Po prostu wyjdź, słonko – słyszałem rozkaz w jej głosie.
- Kim do cholery jesteś? – wrzasnąłem.
- Oj, dowiesz się.
- Gdzie jest moja mama?
Zaczęła się śmiać. Widziałem jak sięga ręką do klawiatury. Puściła do mnie oczko i rozłączyła się.
Teraz siedzę w pracy. Moja zmiana skończyła się pół godziny temu. Za bardzo boję się wyjść z budynku i spotkać z tym czymś, co zajęło miejsce mojej matki.
Cytuj:
Wyszedłem z pracy tamtego wczorajszego wieczoru i na szczęście nic się nie wydarzyło.
Zdecydowałem się dzisiaj zadzwonić do rodziców dokładnie o 12:00 . odebrała moja mama. Widziałem ojca na kanapie w tle. Byli normalni. Rozmawialiśmy dobre dwadzieścia minut, po czym się rozłączyliśmy. Zaczęło się czekanie.
12:28:30
Cholera. Na pewno chcę to zrobić?
12:28:41
Muszę. Muszę. Muszę.
12:28:55
Nie wiem, czy mam odwagę znów zobaczyć moją opętaną matkę.
12:29:00
Nie mogę.
12:29:34
Muszę.
Zadzwoniłem, po czym ktoś odebrał. Wziąłem głęboki oddech”
- Mamo?
Nic. Nikogo nie było po drugiej stronie, pokój był pusty.
- Mamo, jesteś tam? Zapomniałem cię o coś spytać – powiedziałem. Odpowiedziała mi cisza.
Kiedy już chciałem się rozłączyć, dostrzegłem ruch. Laptop zaczął się trząść. Wtedy – prawie jak w horrorze – przed kamerką pojawiła się twarz. Albo dokładniej – oczy. Twarz była tak blisko, że widziałem tylko oczy i część brwi. Wyglądała jak moja mama. Jej źrenice były przeogromne, miały kompletnie czarny kolor.
- Mamo, wszystko w porządku?
Poderwała się i ukazała całą twarz. Wyglądała na kompletnie zaskoczoną lub zszokowaną.
- Ty nadal żyjesz? – zapytała.
- Mamo, co ty do cholery gadasz?
Początkowo wyraz jej twarzy się nie zmienił, a potem zaczęła się śmiać. I śmiać. I śmiać.
- Gdzie jest ojciec? – zawołałem.
Natychmiast przestała zanosić się śmiechem. Muszę tutaj zaznaczyć, że mówimy o mojej matce. Wiem, że dla was ona nic nie znaczy i możecie czytać moją historię bez większych emocji, ale dla mnie to bardzo osobista sprawa. Wyobraźcie sobie jednego ze swoich rodziców zmieniającego się z normalnego na opętanego w ciągu kilku minut. I tu pojawia się problem: nie potrafiłem nic zrobić, mogłem tylko obserwować.
Więc kiedy przestała się śmiać, znów zbliżyła twarz do kamery. Po prostu na mnie patrzyła. Nie mrugała powiekami przez około trzy minuty. Potem odsunęła się i mogłem zobaczyć cały pokój. Zamarłem. Mój ojciec stał na środku pokoju. Po prostu stał odwrócony plecami do kamery. Był zwrócony w stronę ściany.
- Tato! – zawołałem.
Zero reakcji.
- Tato! Co tam się dzieje?
Odwrócił się. Jego oczy były czarne. Zrobił coś, czego nie robił od co najmniej piętnastu lat. Zaczął biec.
Mój ojciec miał uraz pleców wiele lat temu i od tamtego czasu nie mógł biegać. Mógł chodzić, ale nie biegać. Poza tym mój ojciec to postawny mężczyzna. Salon w moim domu rodzinnym jest spory, ale nie wystarczająco duży na uprawianie w nim jakiegokolwiek sportu. A on – mój wielki ojciec – którego ruchy są mocno ograniczone, zaczął biegać po kanapach i krzesłach w pokoju, który mógł ledwo pomieścić mojego kota i psa.
Kiedy tak biegał, twarz mojej mamy co chwilę pojawiała się na ekranie. Jakby jej głowa wisiała na czymś i bujała się. Śmiała się.
Teraz wyobraźcie sobie to. Siedzicie na schodach w budynku waszej firmy z laptopem i obserwujecie swoich rodziców zachowujących się jak opętani. Są 5000 mil od was. Co możecie zrobić? Siedzieć w szoku i patrzeć. Nic więcej.
Po kilku minutach, po prostu się zatrzymali. Połowa twarzy matki była widoczna przez kamerę – wciąż uśmiechnięta – a ojciec zastygł w półkroku, plecami do kamery.
Wtedy odwrócił tylko głowę w moją stronę. Otworzył usta, ale nic jeszcze nie powiedział. Zacząłem słyszeć niski dźwięk. Później stał się głośniejszy. Ooooo. Głośniej. OOOooo. Zdałem sobie sprawę, że wydawał go z siebie mój ojciec. OOOOOOOOOOO. Krzyczał. Patrzył na mnie. Nieruchomy. Moja mama przechyliła głowę, przestała się uśmiechać i wyglądała na smutną. Dostrzegłem łzę.
- Nie idź – powiedziała.
Połączenie zostało zerwane.
Wiecie, że od razu oddzwoniłem. Wiecie, że odebrali moi normalni rodzice. Wiecie, że nie wiem, jak to wytłumaczyć...
Cytuj:
- Czy kiedykolwiek wcześniej zachowywałem się dziwnie?
- Tak.
- Cholera, spoważniej. Ja mówię poważnie. Zachowywałem się dziwnie?
- Nie...
- Ok, więc dlaczego myślisz, że teraz się wygłupiam?
- Ponieważ to, co mówisz, jest niemożliwe.
- Słuchaj... mówię poważnie. Coś jest nie tak z mamą i ojcem.
- Pokaż mi jakieś dowody, to pogadamy, braciszku.
To była moja rozmowa z bratem w południe. 29 minut później, znów wkroczyłem do piekła.
Zdecydowałem się skorzystać z waszej rady. Zaplanowałem zadzwonić o 12:29, zrobić zdjęcia i potem zadzwonić do rodziców z telefonu komórkowego. (Mam nadzieję, że rozumiecie, dlaczego nie pokażę wam tych zdjęć – to w końcu moja rodzina, a chciałbym pozostać anonimowy.)
12:29. Zadzwoniłem. Kurwa. Mój ojciec stał na środku pokoju bez ruchu i patrzył się na mnie. Nigdzie nie było widać mamy. Ale to nie dlatego byłem cholernie zaskoczony. W trakcie pracy zawsze słucham muzyki. Mam mnóstwo playlist. Przed przerwą na lunch słuchałem utworu The Rolling Stones. „Gimme Shelter”. Usłyszałem to podczas rozmowy. W moim rodzinny domu, w salonie, gdzie stał mój opętany ojciec. Jego oczy były tak samo czarne, jak wczoraj. Jego ramiona wisiały przy jego bokach luźno, jakby zapomniał, że je posiada.
- Tato!
Zero reakcji.
Wciąż słyszę „Gimme Shelter”.
- TATO! Obudź się do cholery!
Nic.
- Musisz się obudzić, musisz...
- Witaj synu – matka pojawiła się przed kamerką.
- Mamo?
- Lubisz tę piosenkę? Słuchałeś jej niedawno.
- Jak... Pieprzyć to! Porozmawiaj ze mną, proszę. Co się dzieje? – zrobiłem zdjęcie.
- Mam dla ciebie prezent – uśmiechnęła się mama. Nigdy wcześniej nie widziałem tak złowrogiego uśmiechu.
Wstała i podeszła do mojego nieruchomego ojca.
- Kochasz swojego ojca, prawda? – zaczęła go przytulać. On wciąż na mnie patrzył i kompletnie się nie ruszał.
- Co? Co się z wami dzieje, ludzie? - jęknąłem.
- Kochanie... Myślę, że powinieneś zobaczyć swój prezent.
Matka wyciągnęła nóż. Ogromny, pierdolony nóż. Był cały we krwi.
- Co ty kurwa robisz?! – wrzasnąłem.
- Założę się, że ci się spodoba. To sprawi, że znowu będziemy razem, dziecko.
Przyłożyła ostrze noża do prawego policzka taty. On nadal ani drgnął. Nadal wpatrywał się we mnie oczami, które wyglądały jak puste dziury. Matka rozcięła mu policzek. Zobaczyłem krew.
Musiałem coś zrobić. Nie mogłem patrzeć jak moja matka zabija ojca. Ale co mogłem zrobić będąc tak daleko od nich?
Wziąłem do ręki telefon. To była moja jedyna szansa. Wybrałem numer rodziców. To było najdłuższe kilka sekund oczekiwana w moim życiu. Słyszałem sygnał. Telefon zadzwonił też w tym piekielnym domu z opętanymi rodzicami.
Moja matka odwróciła wzrok od ojca i spojrzała na telefon (który stał obok laptopa). Wyglądała na okropnie zaskoczoną. Wpatrywała się w dzwoniący telefon przez jakiś czas.
Proszę odbierz...
Upuściła nóż i ruszyła w stronę telefonu bardzo powoli. Usiadła przed komputerem. Odebrała.
Skype natychmiast utraciło połączenie.
Odebrała moja prawdziwa mama. Poczułem wielką ulgę. A po chwili zamarłem i prawie upuściłem komórkę. W tle słyszałem „Gimme Shelter”.
- Mamo?
- Tak [moje imię]? Dlaczego nie dzwonisz przez Skype? Zadzwoń na Skype – i rozłączyła się.
Zdołałem się jakoś pozbierać i zadzwoniłem z laptopa. Odebrała normalna mama. Wciąż słyszałem utwór Rolling Stones.
- Co się stało? – zauważyła przerażenie na mojej twarzy.
- Dlaczego słuchasz tej piosenki?
- Co masz na myśli? Leci w telewizji.
- Gdzie... gdzie jest tata?
- W łazience. Zranił się, kiedy rąbał drewno.
- Mamo. Mamo, gdzie tato się zranił?
Miałem nadzieję, że usłyszę, że rozciął sobie nogę albo rękę. Ale dowiedziałem się, że ojciec rozciął sobie policzek.
Cytuj:
Wielu z was powiedziało mi, żebym po prostu nie dzwonił więcej do rodziców o 12:29. To oczywiście ma sens. Ale jeśli wysilicie się i wyobrazicie sobie siebie w tej sytuacji, zrozumiecie, że to nie jest takie proste. Mam ogromny dylemat: próbować zrozumieć ten horror i zobaczyć, co się stanie, albo zignorować to i zobaczyć, co się stanie. Wydaje mi się jednak, że to nie minie samo z siebie i zdecydowałem, że będę szukać odpowiedzi. Znacie mnie już trochę i wiecie, że doświadczyłem w życiu okropnych rzeczy, więc to nie jest znowu takie dziwne.
Skontaktowałem się z przyjacielem, który mieszka w moim rodzinnym mieście. Po krótkiej wymianie zdań, opowiedziałem mu o całej sytuacji. Nie chciał mi za bardzo wierzyć. Starałem się brzmieć najpoważniej, jak potrafiłem, ale i tak uważał, że żartuję. Ostatecznie zapytał, jak może mi pomóc.
Planowałem zadzwonić do brata o 12:20 na Skype i zaczekać do 12:29, kiedy mielibyśmy nawiązać rozmowę konferencyjną z rodzicami. W tym samym czasie (12:20), mój przyjaciel miał pójść do mieszkania rodziców i czekać na mój telefon, by wejść do środka. Mój dom posiada duży balkon, który prowadzi do drzwi frontowych. W salonie są szklane drzwi, więc Alex (tak będę nazywał przyjaciela) swobodnie będzie mógł zajrzeć do środka. W skrócie, chciałem aby mój brat zobaczył na własne oczy, co się dzieje u rodziców przez Skype, kiedy mój przyjaciel będzie widział to „na żywo”. Zaplanowaliśmy to na dwa dni temu.
12:20. Miałem problemy z dodzwonieniem się do brata. Wyglądało na to, że ma słaby sygnał. To mogło zepsuć mój plan.
12:26. W końcu udało mi się dodzwonić do brata. Dostałem wiadomość od Alexa, że jest już na miejscu. – Jesteś gotowy braciszku? – zapytałem.
- Tak, miejmy to już za sobą – mój brat wcale nie miał ochoty na patrzenie na opętanych rodziców. Nie dziwię mu się.
Zadzwoniliśmy do rodziców. Nie odbierali. Nikt nie odbierał.
12:29:48.
Ostatni raz. Zadzwoniliśmy.
- Chłopcy – odebrała mama. Stała przed kamerą. Miała ciemne i puste oczy. Jej twarz pokrywał zrujnowany makijaż. Jakby szła w deszczu, albo płakała.
- Mamo? Wszystko w porządku? – odezwał się mój brat.
- Ostatnim razem, twój młodszy braciszek próbował mnie podejść – powiedziała mama patrząc mi w oczy.
- Co? – mój brat brzmiał, jakby był przerażony.
Oparłem się na krześle. Miałem mieszane uczucia. Z jednej strony wciąż byłem przerażony, a z drugiej czułem dziwną satysfakcję, że nie okazałem się szalony i mój brat też to wszystko widzi.
- Zamknij się, chłopcze – matka wrzasnęła do brata. Nie odezwał się.
To był czas, by do akcji wkroczył Alex. Zadzwoniłem do niego. Puściłem sygnał i rozłączyłem się. Na taki znak się umawialiśmy. Musiałem teraz zająć czymś matkę.
- Mamo, czego od nas chcesz? – powiedziałem.
- Chcę, żebyście przyjechali do domu – powiedziała to tak smutno, że prawie uwierzyłem, że to prawdziwa mama.
- Dlaczego?
- Jesteście moimi dziećmi. Ja i ojciec bardzo za wami tęsknimy. Bardzo – powiedziała te słowa i wybuchnęła histerycznym śmiechem. Widziałem na ekranie, jak mój brat robi się biały jak ściana. Odebrało mu mowę.
Kamera rodziców ukazywała większość salonu, również szklane drzwi. Zobaczyłem cień – Alex.
Tylko to nie był on. To nie był Alex, jakiego chciałem zobaczyć. Widziałem osobę zaglądającą przez szybę, uśmiechającą się od ucha do ucha – miała czarne oczy. Czarniejsze niż oczy mojej matki.
- Alex – wyszeptałem.
Moja mama zbliżyła się do kamerki i zakryła sobą widok pokoju. Nie mrugała powiekami. Potem się odsunęła.
Zobaczyłem mojego ojca stojącego w drzwiach i patrzącego na Alexa. Alex bez ruchu wpatrywał się w mojego ojca. Wtedy tato zaczął się poruszać, a Alex naśladował wszystko. Kiedy mój ojciec przejechał palcami po włosach, Alex zrobił to samo.
Mój przyjaciel był jednym z nich. Bałem się, że przeze mnie stała mu się krzywda. Zdecydowałem się powiększyć okienko z rozmową z nim - ekran był czarny, żadnego dźwięku.
W życiu jest kilka rzeczy, które sprawiają, że człowiek czuje się okropnie. dla mnie, uczucie niemocy jest na szczycie. Jedyne, co mogłem zrobić w mojej sytuacji, to obserwować. Poza tym nie miałem pojęcia, co stało się z moim bratem.
Wtedy zauważyłem ruch na ekranie rozmowy z bratem. Zamarłem. To nie były problemy z połączeniem, ani wcale nie zgasły u niego światła. Czerń była jego źrenicą. Zobaczyłem to, kiedy się odsunął. Patrzył na mnie w ten sam sposób, co moi rodzice. Jego oczy były kompletnie czarne, policzki zapadnięte, uśmiechał się.
Zrobiłem to, co pewnie każdy by zrobił w tej sytuacji. Rozłączyłem się. To było dla mnie za dużo. Cały się trząsłem. Miałem w głowie miliony pytań. Czy mój brat... stał się jednym z nich? Czy wszystko u nich w porządku?
Natychmiast oddzwoniłem do brata. Odebrał. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to coś więcej, niż początkowo myślałem. Mój brat powiedział, że nie mógł dodzwonić się do mnie na Skype. Nigdy więcej nie rozmawiałem z przyjacielem.
Może otwieramy temat od nowa :D?
no przydaloby sie bo nuda
stare dobre czasy tego tematu moglyby wrocic ;d
PRZERAŻAJĄCE MÓWIENIE PRZEZ SEN
(Creepy sleeptalking)
Ta historia nie jest bardzo długa ani dramatyczna, ale jest prawdziwa.
Leżałam w łóżku ze swoim chłopakiem. Od dłuższego czasu spał.
Nagle zaczął chichotać. On nie robi tego zbyt często.
„Z czego się śmiejesz, skarbie?" - spytałam go.
Uśmiechnął się i odparł:
„Z mężczyzny na suficie“.
Wiem, że to był tylko senny bełkot, ale tej nocy już nie spałam.
ZAGINIONA
W Trójmieście niektóre autobusy mają zamontowane monitory - lecą na nich reklamy lokalnych firm, wiadomości, a czasem wyświetlają się informacje o zaginionych ludziach. Nie zawsze są to aktualne ogłoszenia, czasem dotyczą osób zaginionych dziesięć, piętnaście lat temu.
Jechałam akurat takim autobusem, patrząc bezmyślnie w ekran. Wiadomości. Reklamy. Angielskie słówka. I znowu - lista zaginionych osób. Jak często zdarzyło się wam, że widzieliście tam znajomą osobę? No właśnie. A jak często widzicie na tych zdjęciach samych siebie?
To właśnie zdarzyło się mi. 'Ja' ze zdjęcia wyglądała na młodszą, grubszą i miała blond włosy. Zrobiło mi się gorąco i zakręciło mi się w głowie. Serce tłukło się w mojej piersi jakby miało wyskoczyć. Życie przebiegło mi przed oczami; dzieciństwo, mam pięć lat, jem pomarańcze, po których pieką mnie usta. Sześć lat, idę do zerówki i czytam o psie, który jeździł koleją. Pierwsza klasa podstawówki, druga. Komunia.
Więcej nie pamiętam. Dlaczego? Nigdy nie zastanawiałam się nad moją przeszłością, nie wspomniałam jej, dopiero to zdjęcie wywołało we mnie takie emocje. Po dziewiątych urodzinach następuje blokada w mojej głowie - jakbym nie istniała. Jakby ktoś wymazał mi życie.
A ja tu przecież siedzę, mam dwadzieścia trzy lata, kończę studia. Mam chłopaka. To znaczy, tak myślę - ostatnio odzywa się do mnie coraz mniej, często chodzi smutny, ignoruje moje telefony. Dlaczego?
Zapadam się w siedzeniu, przerażona, że nagle ktoś mnie rozpozna na fotografii. Rozglądam się ostrożnie, żeby sprawdzić, czy ktoś już to zauważył. O dziwo, nie - owszem, niektórzy patrzą na ogłoszenie, patrzą na mnie, ale są absolutnie niewzruszeni. A przecież ja ze zdjęcia nie jest znowu aż tak inna ode mnie! Rozpinam kurtkę i opieram głowę o szybę. Myśl, Jo, myśl. Raz jeszcze patrzę na ogłoszenie ze mną w roli głównej. Zgadzają się wszystkie dane. Data urodzenia, waga. Patrzę na miejsce i rok zaginięcia: Gdynia, 22 październik 2000 rok. Miałam wtedy dziesięć lat. Gdzie prawie trzynaście lat mojego życia?
- Boże, co tu się dzieje... - szepczę do samej siebie, czuję się jak w sennym koszmarze. Gdzie ja jestem, czy to mi się śni? Szczypię się w rękę i czuję ból. On jest realny, w odróżnieniu od tej groteskowo przerażającej sytuacji. Siedząca na przeciwko mnie starsza kobieta nagle wskazuje głową na ekran z moją podobizną. Serce mi staje.
- O, pani zobaczy! To ta od Schroederów! Biedna rodzina, co za szkoda... - mówi do siedzącej obok kobiety.
Skąd ona mnie zna? Skąd zna moją rodzinę?! Co tu się dzieje?
- Wiem, wiem... Ale sama przyzna pani, coś było nie tak z tym ojcem. Słyszałam od sąsiadów, że zamykał młodą Józefinę w piwnicy, jak była niegrzeczna. Jak zaginęła, to oczywiście sprawdzili najpierw jego - dodała, kiwając głową.
Zaczynam się dusić. Nikt nie zwraca na to uwagi.
- Ta Józia to takie ciche dziecko było. Krzyczała podobno tylko nocami, jak tłukł ją ojciec. Byli w tej piwnicy nawet, powiem pani. Ja też tam byłam, bo moja córa kupiła mieszkanie po Schroederach. Okazyjna cena... czuło się ten ból i strach. A na ścianach, kamiennych przecież, widziałam takie jakby zadrapania.
- Myśli pani, że...?
- Nie wiem. Ale czemu oni nie ściągnęli tego ogłoszenia, skoro od tylu lat wiadomo, że dziewczynka nie żyje? Wczoraj nawet zapaliłam świeczkę na cmentarzu za nią. Ciała nigdy nie odnaleziono, prawda?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Muszę wam to by się wyżalić, wygadać, , ponieważ mnie nie znacie. Nawet jeśli weźmiecie mnie i moją znajomą za psychola niczego to dla mnie nie zmieni, bo i tak nigdy się nie spotkamy.
Długo nie było mnie na forum. Bardzo długo. Po przerwie wszedłem dopiero jakiś miesiąc temu, może pamiętacie moje wcześniejsze historie. Jedną z ostatnich, jeśli nie ostatnią było przemyślenie dotyczące wyimaginowanych demonów. Napisałem to gdy dowiedziałem się że moja znajoma (dla historii będzie to Marta) ma pewne... Zaburzenie? Tak to postrzegałem. Do tej pory...
Zaczynam.
Znałem Martę już długi czas. Kumplowaliśmy się i znaliśmy naprawde dobrze, jednak nie wiedziałem o niej jednej rzeczy. Czasem miała schizy. Nie była to typowa schizofrenia, którą miał Magik czy inni. Po prostu nie mogła oglądać horrorów, bo później widziała i słyszała postacie które w nich były. Chciałbym tak mieć... Z tym że nie przy horrorach ;) Dowiedziałem się o tym pewnego dnia, gdy siedząc razem wieczorem oglądaliśmy ,,Ring." Po skończonym filmie miałem iść do siebie spać, jednak ona nie chciała mnie puścić, wtedy mi o tym powiedziała. Uznałem że w razie czego wystarczy telefon a ja przybiegnę do niej i zostanę. Zgodziła się na to, choć widziałem że niechętnie. Złapałem ją za rękę i spojrzałem jej w oczy, upewniając ją, że nie ma się czego obawiać. Dała mi swoje klucze od mieszkania i powiedziała, że gdyby coś się stało to ona nie da rady wstać i otworzyć, żebym po prostu wszedł i krzyknął że to ja. Zgodziłem się i wyszedłem, zamykając ją na górny zamek. Usłyszałem lekkie szuranie papuci w korytarzu i po chwili muzykę. Dopiero wtedy zszedłem na dół. Wychodząc już z klatki usłyszałem Ozziego, który był moim sygnałem połączenia, spojrzałem na ekran - to Marta. Odebrałem zaniepokojony i usłyszałem jak przez zaciśnięte gardło mówi ,,Proszę.. Wróć szybko na górę.." Rozłączyłem się i wbiegłem po schodach ciężko oddychając ze strachu i zmęczenia. Serce miałem w gardle, gdy starałem się trafić kluczem do zamka w drzwiach. W końcu udało mi się go włożyć i usłyszałem kliknięcie. Otworzyłem drzwi i wbiegłem bez rozbierania się. Siedziała w pokoju, na swoim łóżku okryta kołdrą mając zamknięte oczy i jedynie lekko zerkając w stronę rogu pokoju. Spojrzała na mnie i szybko mnie przywołała do siebie. Usiadłem obok niej i objąłem ją. Wtuliła się we mnie i zaczęła płakać. Patrzyłem w róg pokoju nie widząc niczego nadzwyczajnego, to co zawsze - gitarę - z tym że teraz przewróconą. Marta opowiadała mi jak siedziała przed komputerem i nagle usłyszała przewróconą gitarę. Spojrzała na nią, a niecałe dwa metry od niej siedziała Samara. Po opowiedzeniu mi całej historii uznałem że trzeba to raz na zawsze przezwyciężyć i wstałem, pytając gdzie postać jest teraz. Dowiedziałem się że dalej siedzi w kącie, tylko teraz patrzy na mnie, bo wstałem. Podszedłem do rogu pokoju czując jedynie lekki niepokój, gdyż właśnie sfera wyobraźni Marty zostaje naruszona. Wystawiłem rękę i zacząłem ją powoli opuszczać, wierząc w to, że po prostu przejdzie przez wyimaginowany obraz Samary. Marta jedynie patrzyła na mnie ogromnymi oczami chcąc mnie powstrzymać. Nie dawałem jednak za wygraną. Jakież było moje zdziwienie, gdy poczułem w pewnym momencie pod swoją ręką mokre, rzadkie włosy. Stałem tak sparaliżowany przez pare sekund, po czym podbiegłem do łóżka i chwytając Marte za rękę uciekłem z pokoju. Poszliśmy do mnie, gdzie położyliśmy się spać razem, ze strachu. Leżeliśmy naprzeciwko siebie i rozmawialiśmy. W końcu ona na chwilę zamknęła oczy i przysnęła. Starałem się zrobić to samo. Położyłem głowę patrząc na ścianę za Martą, na którą padał cień krzesła i butelki stojącej na biurku, jednak w pewnym momencie jej ucho drgnęło. Spojrzałem wprost na jej twarz, a ona szybko otworzyła oczy i spojrzała w moje przez ułamek sekundy. Później przeniosła wzrok na pokój za mną i zrobiła wielkie oczy. Chciałem się obrócić, jednak ona powiedziała coś, co zapamiętam do końca życia... ,,Niektórych rzeczy lepiej nie widzieć. Zamknij oczy." Zamknąlem je więc, jednak zamykając spojrzałem na ścianę za Martą, na którą padał cień niskiej dziewczyny zbliżającej rękę do moich pleców. Nie poczułem jednak niczego. Nie wiem co się stało tej nocy, ale nigdy więcej nie obejrzę horroru. Nigdy...
Pisząc to wciąż mam ciarki na plecach... Może to irracjonalne i leży jedynie w sferze wyobraźni, jednak poczuć coś takiego na własnej skórze... Cóż, nie życzę najgorszemu wrogowi. Przepraszam że tak chaotycznie i bez składni, ale piszę to szybko i z pamięci. Pamięć... Cholera, czasem chciałbym wymazać niektóre rzeczy.
Kurde pamiętam początki tematu... TO BYŁO COŚ!
odkopuje, bo moze cos nowego sie nazbieralo przez ten czas ;d
Oglądaliście już real life Slendermana? ;d Na podstawie właśnie tych filmików powstała gra (nawet niektóre lokacje z nich można napotkać w grze).
http://www.youtube.com/watch?v=Bn59FJ4HrmU
Później wchodzicie na kanał i oglądacie dalej po kolei (oczywiście rozwijacie cała listę i jedziecie od dołu, żebyście czasem nie zaczęli oglądać od końca xD)
EDIT:
Zapomniałem jeszcze o wprowadzeniu w którym jest wyjaśnione dlaczego główny bohater szuka kumpla i ogląda te kasety, więc obejrzyjcie to w pierwszej kolejności a ci co już są dalej niech dooglądają:
http://www.youtube.com/watch?v=Wmhfn3mgWUI
Słabe, przez większość filmików są pokazywane zwykłe sceny na których nic się nie dzieje i tylko raz na kilka filmików pokazuję się 'slender' gdzieś za oknem w ciemności.
Kiepskie jak cała gra zresztą ;p
nie jest moze straszna ale ciekawa
Cytuj:
OKNA
Ale ciekawa strona! A ja mam historię, która na pewno was zainteresuje.
Wydaje mi się, że zanim zacznę, należy się Wam kilka słów wprowadzenia. Otóż mam małego bzika na punkcie broni, survivalu, wyposażenia taktycznego, lornetek, latarek i tak dalej. Sprzętu mam od groma, a perełką mojej kolekcji jest karabin Remington 700 (w Rosji można go zupełnie legalnie kupić po pięciu latach posiadania wiatrówki). Mam do niego też dwie bardzo dobre lunety - jedną mocniejszą, a drugą słabszą. Nie, nie jestem żadnym psychopatą, powiedzmy, że lubię się czuć przygotowanym na nieprzyjemności w tych niespokojnych czasach. Tyle, jeżeli chodzi o wstępne wyjaśnienia.
A oto i sama historia. Pewnego razu zdarzyło mi się wynająć mieszkanie w jednym z północno-wschodnich rejonów Moskwy. Zrobiłem to z absolutnej konieczności, nie zamierzałem zostawać tam długo, więc umowę podpisałem tylko na kilka miesięcy. Mieszkanie znajdowało się na ostatnim piętrze dwunastopiętrowego wieżowca, a widok z okien byłby wspaniały, gdyby nie jedno "ale" - naprzeciwko, w odległości może dwustu metrów, stał inny dwunastopiętrowiec, poza którym praktycznie nic ze swoich okien nie widziałem. Mieszkanie było bardzo tanie, nie było w nim nawet telewizora. Internetu także nie zamierzałem podłączać, przecież i tak niebawem miałem opuścić to miejsce. Przyznacie więc rację, że nie było tam zbyt wielu rozrywek. Do tego, jak na złość, pracy, którą w międzyczasie podjąłem, okazało się mniej niż pierwotnie przypuszczałem. Spędzałem więc wieczory czytając, a potem, gdy słońce już zaszło, brałem karabin i zaczynałem bawić się w "oglądanie" - rozrywkę tę wynalazłem sobie już trzeciego dnia. Nastawiałem lunetę, patrząc na ulicę, dostrajałem ją do różnych obiektów, a raz czy dwa zajrzałem przypadkowo do kilku okien - i jakoś tak się wciągnąłem. Przyciągnąłem do okna biurko, postawiłem na nim Remingtona i przez szczelinę w zasuniętych zasłonach zacząłem poznawać mieszkańców domu naprzeciwko.
Macie zupełną rację, jeżeli w tym momencie myślicie o mnie źle. Nie ma nic dobrego w oglądaniu ludzi w celowniku lunety, nawet jeżeli jest ona przykręcona do niezaładowanego karabinu, ale, cholera, kiedy raz już spróbowałem, nie mogłem się powstrzymać. A poza tym, blok naprzeciwko był istną wylęgarnią świrów. Szybko mi się znudził gość z szóstego piętra, który całymi wieczorami zwykł oglądać pornole. Moimi ulubieńcami stali się za to chuchro-karateka z dziewiątego, który co wieczór urządzał sobie w kuchni bezlitosny trening, oraz para z siódmego. Parka ta była niesamowicie namiętna, przez te kilka dni, podczas których ich obserwowałem, uprawiali seks chyba na wszystkie sposoby, jakie znam, i wcale nie wyglądali, jakby kończyły im się pomysły. Do tego chyba nie wiedzieli, jak się wyłącza światło w ich sypialni, a podglądać ich można było bez końca - naprawdę wiele można się było od nich nauczyć. Byli jeszcze pijacy, interesujący tylko podczas burd, rozwódki z dziećmi, kilka mniej więcej normalnych rodzin, oraz dużo innych ludzi. Ale nie o nich będzie tu mowa.
Pewnego razu przypadkowo spojrzałem w okno na ósmym piętrze, na które wcześniej jakoś nie zwróciłem uwagi. Zobaczyłem prawie pusty pokój, oświetlony przez jedną jedyną lampę, wiszącą na suficie. Drzwi były porządnie zamknięte, a w kącie stało łóżko, na którym w jogińskiej pozie siedział człowiek. Zwrócił moją uwagę swoim bezruchem, postanowiłem więc na chwilę się przy nim zatrzymać. Był zwrócony plecami do okna i wpatrywał się w ścianę. Strasznie chudy, blady i wysoki, jego kompletnie łysa głowa wydawała się nieproporcjonalnie wielka. Nie miał na sobie ani koszulki ani majtek. Patrzyłem na niego może z pięć minut, a następnie przesunąłem celownik na ścianę, w którą się wpatrywał. Na tyle, na ile mogłem stwierdzić, ściana była pusta - żadnych obrazków ani ozdób, wypłowiała tapeta tu i ówdzie obrywała się od ściany. Obejrzałem sobie pokój - również nic ciekawego, dwa krzesła, stoliczek ze stertą gazet, stary fotel, a przed łóżkiem na podłodze mały dywanik. Na zamkniętych drzwiach zauważyłem kilka dziwnych pionowych linii - i to wszystko. Uznałem, że gość sobie po prostu medytuje i nie należy się po nim spodziewać niczego specjalnego. Przeniosłem się więc do mojego ulubionego karateki, który właśnie rozpoczął rozgrzewkę przed kolejnym treningiem. Po jakichś dwóch godzinach, gdy nieletni mistrz oraz nieposkromiona parka zakończyli swoje występy, zajrzałem dla porządku jeszcze w okno jogina. Siedział wciąż w tej samej pozie, patrząc w ścianę. Wytrzymałem pół minuty, schowałem karabin i poszedłem spać.
Tak w zasadzie pewnie bym i o tym zapomniał, gdybym po kilku dniach znów przypadkiem nie zajrzał w to okno. Nie dostrzegłem niczego nowego i to mnie z jakiegoś powodu rozgniewało. Wtedy już na serio liczyłem, że każdy z lokatorów domu naprzeciwko ma do dyspozycji coś, co może dostarczyć mi rozrywki. A ten typ po prostu sobie siedział i gapił się w ścianę. Chociaż mógł się nie gapić tylko spać na siedząco. A może nie żył? Może to lalka albo manekin? A może naprawdę kopnął w kalendarz? Medytował, medytował i świat astralny w końcu upomniał się o niego. Bardzo się zainteresowałem tą sprawą. Patrzyłem na niego całą godzinę - nie ruszył się. Lalka jak nic. Tym bardziej, że taki chudy, wysoki, łeb wielki, skóra blada, a ręce prawie do kolan... Nie ma takich ludzi! No ale co ta lalka robi sama w tym pokoju? Rekwizytornia jakaś? A gdzie inne rzeczy? Czemu tam nikt nie wchodzi? Mieszkanie jest puste? A kto w takim razie zapalił światło? Popatrzyłem w okna sąsiednich mieszkań. Na prawo mieszkała rodzina z dwoma maleńkimi dziećmi, na lewo - światła zgaszone, nic nie widać. Spoko. Chciałem popatrzeć na coś innego, ale jakoś tego wieczoru ani karateka, ani zakochana para, broniąca ciągłości gatunku mnie nie zaciekawili.
Następnego dnia wróciłem z pracy trochę wcześniej i od razu zerknąłem w lunetę. Siedzi, dziad jeden. W tej samej pozycji. Chociaż nie, trochę się obrócił. Czyli że jednak coś tam się ostatecznie dzieje.
Gapiłem się cały wieczór, nie wychodziłem nawet do toalety. Siedzę twardo. On też. Gapi się w ścianę. Zdawałoby się, że trochę oddycha. Gdy rozbolały mnie oczy, machnąłem ręką i poszedłem spać.
Rano przed pracą spojrzałem znowu. Bez zmian.
Obserwowałem go cały tydzień. Kilka minut rano, kilka godzin wieczorem. Raz na jakiś czas jego położenie zmieniało się minimalnie, ale jak i kiedy - tego nie widziałem. Pewnego dnia wróciłem z pracy i zobaczyłem, że ma w łóżku zmienioną pościel! Wtedy postanowiłem objąć go całodobową obserwacją.
Męczyłem się z tym cały wieczór, ale rezultat mnie zadowalał. Karabin na dwójnogu wycelowałem w okno, a do lunety przy pomocy statywu przystawiłem obiektyw kamery, która nagranie przesyłała bezpośrednio do laptopa. Będzie można potem zobaczyć, co dzieje się przez te kilka godzin, kiedy ja jestem w pracy. Rano sprawdziłem wszystko jeszcze raz dokładnie, a po naciśnięciu REC na kamerze wyszedłem z domu.
Pierwszego dnia czekało mnie rozczarowanie. Kamera zapisała wszystko poprawnie, jogin osiem godzin przesiedział na łóżku, nie ruszając się. Ledwo starczyło mi cierpliwości, aby powtórzyć wszystko następnego dnia.
Za drugim razem poszczęściło mi się. Wieczorem, przeglądając taśmę, zobaczyłem jak o 14:17 drzwi do pokoju się otwierają i wchodzi kobieta z tacą w rękach. Na początku pomyślałem, że pewnie przyniosła mu jedzenie, ale na tacy prawie nic nie było, widziałem tylko jakiś woreczek i kilka małych pudełek. Powoli podeszła do jogina i postawiła tacę przed nim na łóżku. Następnie jakiś czas stała i patrzyła na niego. Myślałem, że rozmawiają, ale gdy się przyjrzałem, okazało się, że jej usta się nie ruszają. Po chwili zaczęła pocierać jego lewą rękę, a następnie na kilka sekund pochyliła się nad nim. Co robiła dokładnie, nie sposób było powiedzieć, bo zasłaniały jego plecy, ale wyglądało to na zastrzyk. W każdym razie, takie odniosłem wrażenie. Później jakoś specyficznie, bokiem, podeszła do okna, uchyliła je i zapaliła papierosa. Gdy spaliła, zamknęła okno, zabrała tacę i rakiem wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Nic więcej się nie działo. Oderwałem się od monitora, zerknąłem w lunetę - w pokoju wszystko było tak, jak na ostatnich kadrach nagrania. Gdyby nie kamera, nie wiedziałbym nawet, że ktoś tam przychodził.
Przejrzałem nagranie jeszcze raz. Było w nim coś dziwnego, nawet strasznego. Chociaż zdawałoby się, że wszystko jest jasne. Na łóżku siedzi blady, chudy jak szczapa koleś, prawdopodobnie upośledzony, odwiedza go jego opiekunka, robi mu zastrzyk, pali papierosa i wychodzi. Obejrzałem nagranie jeszcze jeden raz. I jeszcze. I do niczego nie doszedłem. Spojrzałem jeszcze raz przez lunetę na gościa (siedzi, dziadyga), i poszedłem spać.
W ciągu następnego tygodnia, wykorzystując swój mały system inwigilacji, stwierdziłem, że:
a) kobieta z tacą przychodzi do pokoju raz na dwa dni, około 14-15, robi zastrzyk, pali papierosa i wychodzi;
b) prawdopodobnie poza tym w pokoju nie dzieje się zupełnie nic!
Stawało się to moją obsesją. Po pierwsze, nie widziałem, jak i kto zmienia mu prześcieradła. Po drugie, zrozumiałem, co dziwnego było w zachowaniu tej kobiety. Widziałem, jak trzy razy odwiedza go w pokoju, ale ani na sekundę nie odwraca się do niego plecami.
***
Śledziłem ich kilka ładnych tygodni, z pracy o mało mnie nie wyrzucili. W tym czasie jeszcze raz zmieniono mu pościel, ale tego nie widziałem. Musiało to być w nocy, kiedy spałem. Zauważyłem też, że kilka razy w tygodniu kobieta z mieszkania gdzieś wychodzi na 30-40 minut. Widziałem ją, jak wychodzi z klatki i wraca z kilkoma reklamówkami. Kilka razy udało mi się wypatrzeć dokąd idzie - szła do najbliższego warzywniaka, a w drodze powrotnej zachodziła do apteki. Próbowałem się dowiedzieć, co tam kupuje, ale paragon zawsze zabierała ze sobą, a obsługi pytać nie chciałem.
Raz na dwa dni przychodziła do niego do pokoju, robiła zastrzyk, paliła papierosa, wychodziła. Ani na sekundę nie spuszczała go z oczu. Jego pokoju nauczyłem się na pamięć. Dużo myślałem o paskach na drzwiach, o obdartych tapetach. Otóż na drzwiach była to po prostu zdarta farba. Obdarło ją to samo, co i tapety - jego paznokcie. Nie było na to najmniejszego dowodu, ale innego wyjaśnienia nie mogłem znaleźć. Zacząłem się go bać. Patrzyłem na niego przez lunetę, godzinami wgapiałem mu się w potylicę, a on po prostu sobie siedział w łóżku w kącie. Dziwne to było uczucie, patrzeć, jak w mieszkaniu obok małe dzieci bawią się i skaczą na tapczanie, a za ścianą, raptem kilka metrów od nich, siedzi ten potwór.
Miałem wrażenie, że powinienem coś z tym zrobić. Ale co? Wezwać milicję? Co im powiedzieć? Przyjadą, zastukają do drzwi, nikt im nie otworzy - i co potem?
Nękało mnie to. Jednego wieczoru w kafejce przekopałem cały Internet, ale oprócz klasycznych strasznych historyjek nie znalazłem niczego (chociaż zdaje się, że jedna pasta o tym nawet coś wspominała). Próbowałem też się czegoś dowiedzieć od mieszkańców bloku, ale najprawdopodobniej nikt nic o nim nie wiedział. Ostatecznie zdecydowałem się na najgłupszą rzecz w moim życiu.
Dobrze się do tego przygotowałem. Wziąłem ze sobą kilka moich najlepszych noży, rewolwer gazowy, maskę, aby w razie czego schować twarz, wytrychy, latarkę, petardy dla odwrócenia uwagi, a także świecę dymną. Pochowałem to wszystko po kieszeniach, starając się, aby nie wyglądało to podejrzanie i żebym nie brzęczał przy każdym ruchu, następnie wyszedłem na ulicę, siadłem na ławce przed klatką i czekałem. Gdyby wtedy rutynowo wylegitymowali mnie milicjanci, miałbym ogromne problemy. Czasem nawet żałuję, że tak się nie stało.
Najśmieszniejsze jest to, że siedząc tak wtedy na tej ławce, nie miałem zielonego pojęcia, co tak właściwie chcę zrobić.
Po jakichś czterdziestu minutach zauważyłem, że kobieta z tego mieszkania wyszła z klatki i skierowała się swoim zwyczajem w stronę sklepu. Pół godziny miałem na pewno. Wstałem i wszedłem do tej samej klatki.
Gdy wszedłem na ósme piętro, zobaczyłem, że drzwi na korytarz są otwarte. Wszedłem i znalazłem się pośrodku słabo oświetlonego korytarza, którego jeden z końców był niesamowicie zagracony. Wzdłuż ścian stały rozmontowane metalowe szkielety łóżek, rower bez kół, łyżwy, sanki, jakieś zakurzone pudła, potrzaskane meble, a do tego wózek inwalidzki. Z jakiegoś powodu to on właśnie przykuł moją uwagę.
Obliczywszy, że drzwi do interesującego mnie mieszkania znajdują się dokładnie w tym zagraconym końcu korytarza, wstrzymałem oddech i ruszyłem w tamtą stronę. Oto i są - drzwi obite brązową sklejką, mieszkanie numer 41. Klamka, dziurka od klucza, wizjer - nic specjalnego. Stanąłem kilka metrów od drzwi, starając się pozbierać myśli. Co ja tutaj robię? Co mam zamiar zrobić? Dygocząc, tępo patrzyłem to na drzwi, to na wózek inwalidzki. Po chwili zdałem sobie sprawę, że oprócz własnego ciężkiego oddechu słyszę coś jeszcze. Wstrzymałem oddech i przysłuchałem się.
"Szszwaark... szszwaark..."
Dźwięk dochodził zza drzwi mieszkania numer 41 i wyraźnie się zbliżał. Zanim zdążyłem go jakoś zidentyfikować, zanikł. Zapadła pełna napięcia cisza. Myśli w mojej głowie powoli zaczęły się układać. Dotarło do mnie, że to, co słyszałem, to były jego kroki. Podszedł do drzwi i stoi za nimi. Nosz k**, pewnie jeszcze patrzy na mnie przez wizjer!
W tym momencie klamka zaczęła się szybko obracać, a na drzwi ze środka coś bardzo mocno naparło, sądząc po tym, jak zatrzeszczały. W tym momencie, delikatnie rzecz ujmując, zabrakło mi odwagi i wybiegłem stamtąd ile sił w nogach. Jak zszedłem z ósmego piętra - nie pamiętam, na pewno było to bardzo szybko. Wziąłem się w garść dopiero pod klatką. Miałem jeszcze na tyle oleju w głowie, żeby nie iść od razu do siebie, a przejść się chwilkę między blokami, zmylić ślady. W domu byłem po dziesięciu minutach. Od razu wbiegłem do pokoju, złapałem za karabin i wycelowałem w jego okno.
I wtedy przeraziłem się jeszcze bardziej. Stał za oknem, skrobał paznokciami po szkle, i niech mnie kule biją, jeżeli nie wpatrywał się prosto we mnie. Widziałem go tylko przez sekundę, ale tego, co zobaczyłem, nie zapomnę nigdy. Chude, kościste ciało, przez białą jak papier skórę prześwitywały kości, wydłużone ręce zakrzywionymi palcami skrobią szkło, a na ogromnej, praktycznie białej, bezwłosej głowie potworna twarz, pozbawiona nosa. Dwoje wielkich, czarnych oczu i usta bez warg. Ruszał rękami, usta mu się otwierały i zamykały, zostawiając na szkle śliskie ślady, a oczy były wpatrzone we mnie. Czułem to spojrzenie.
Mimo, że mój mózg w tym momencie był sparaliżowany przez strach, to ciało wiedziało, co robić. Jak we śnie, odskoczyłem od okna i rzuciłem się do szafy, gdzie trzymałem pudełko amunicji. Dziesięć sekund później wróciłem z załadowanym już Remingtonem. Było mi wszystko jedno, co będzie potem. Zarepetowałem, złożyłem się i wziąłem okno na cel. Jednak jedyne, co ujrzałem w lunecie, to zaciągnięte zasłony.
***
Z mieszkania wyprowadziłem się tego samego dnia. Zapłaciłem właścicielowi, nie pytał o nic, a ja byłem mu za to wdzięczny. Skupiłem się na pracy, przeżyłem kilka miesięcy i zacząłem o tym zapominać. Czasem jednak o nim myślę. Zrozumiałem, dlaczego siedział twarzą do ściany - tak go posadzono. Specjalnie, aby nie widział innych ludzi. Kim on jest? Nie wiem. Czy jest niebezpieczny? Wydaje mi się, że ekstremalnie.
Czasami widuję go w snach. Drapie w moje drzwi, a ja patrzę na niego przez wizjer. Karabin za każdym razem chybia.
Nie podoba mi się to, że on mnie wtedy widział. Czy się boję? Mam broń i umiem się bronić, ale skłamałbym, jeśli powiedziałbym, że się nie boję
Stara gwardio nikt nie ma nic nowego? :)