Wszystko się sypie (1)
Tego dnia wszystko miało być nie tak jak powinno. I było. Z jednym wyjątkiem. Było jeszcze gorzej niż powinno być.
Po powrocie z tej nieszczęsnej „misji” jak to określiło dowództwo przekazałem materiały majorowi Chejmowickiemu. Wtedy wszytko się posypało.
- Ich chyba do końca pojebało!
- Ale że z czym? – zapytałem.
- Z tą całą nową organizacją. „Ze względu na znikomą potrzebę funkcjonowania jednostki, zostanie ona usunięta, a jej członkowie przydzieleni do organizacji w miastach….”
- Ale przecież to my wykonywaliśmy najważniejsze misje zwiadowcze dla tego kraju! Więc czemu nie mogą nam przydzielić ludzi z innych jednostek? – zapytałem – to przecież chyba oczywiste, że u nas są najlepsi ludzie.
- No właśnie. Sam sobie odpowiedziałeś na to pytanie. Ta jednostka zrobiła już za dużo. Według nich.
Te słowa zakończyły naszą rozmowę. Bo poza tymi „nowymi rozkazami przyszły nowe, razem z całą dokumentacją. Wyglądało na to że jakiś cwaniak wiedział za dużo.
W głównej bazie czekali już kumple po fachu.
- I co?
- Co tam znowu od nas chcą?
- Będzie w końcu jakaś robota? – pytali.
W naszej agencji pracowało około 25 agentów, każdy różnił się od siebie tak, jakby byli przypadkowymi ludźmi z ulicy. Mięli jednak jedną cechę wspólną która występowała u każdego porządnego Polaka. W skrócie – „A ze mnom się nie (przerwa na oddech i czknięcie) napijesz?” Ale każdy z nich miał wyćwiczony jeden dialog na pamięć:
- Dzień dobry, poproszę 15 Lechów, 7 Pereł i 8 Speciali.
- (po dłuższej chwili) Proszę bardzo, coś jeszcze?
- Tak, uhm. Poproszę 4 połówki Sobieskiego.
Do tego opcjonalnie dochodziło „Da pani na zeszyt” oraz „Dzdzięki” jeśli szła druga kolejka. JEśli nie było Lechów, Pereł lub Tyskich, każdy z nas znał zamienniki.
Jen wyrwał mnie z zamyślenia:
- No gadaj do cholery!
- Chcą usunąć naszą jednostkę. Po następnej misji.
Nigdy wcześniej, przez 20 lat służby w tym fachu nie słyszałem takiej wiązanki przekleństw, określeń narządów płciowych i wyzwisk wycelowanych w dowództwo. Poza tym nigdy nie były tak celne. Dobrze, że Zbych powiedział to, co powiedział.
- Chłopaki, pierdolimy to. Idę do sklepu. I kupię jedną połówkę więcej niż zwykle.
Tak perfidnie skończył się dla nas 11 listopada. Ale najgorsze było to, że stara prawda wzięła górę – Obojętnie, ile butelek wódki kupisz i tak jednej połówki zabraknie.
Wyjaśnienia (2)
Dzisiaj, po całej nocy picia naszego standardowego towaru, myślenia co dalej z nami będzie i wyzywania na to całe pojebane dowództwo mieliśmy rozwiązać nasz problem. Musiałem się w końcu wybrać Biura Operacyjnego . Ale nie po następną misje. Trzeba było im wytłumaczyć z polskiego na nasze, że w tym kraju MY jesteśmy najlepsi i nie można nas ot tak zlikwidować. Ale najpierw trzeba było wyleczyć boląca głowę… Po przespanym dniu, jeszcze na kacu zmusiłem się do wstania z łóżka. Ubrałem galowy mundur i powiedziałem do siebie:
-Teraz, albo kurwa nigdy.
Idąc tak przez korytarz przez mój mózg przeszło mi moje całe 20 lat kariery. Poczynając od prostych misji ubezpieczających i konspiracyjnych w ZSRR w czasie Zimnej Wojny, ostrej rozwałki w Kosowie w 1997 i do wysłania mnie do Iraku razem z Polskimi służbami w 2003. Teraz zszedłem do niewielkiej elity ludzi, która działa na terenie kraju w charakterze jednej z najbardziej zatajonych oddziałów. A teraz mieliby się nas pozbyć? Nie na mojej zmianie. Podszedłem do drzwi Biura wziąłem głęboki oddech i zapukałem. Usłyszałem donośny głos pułkownika:
-Wejść!
Delikatnie chwyciłem klamkę i wszedłem do pokoju. Nie był to duży gabinet, nawet jak na tak wysoki stopień. Za dębowym biurkiem siedział wysoki człowiek, mniej więcej po 50-siątce. Miał na sobie mundur polowy wz. 94 z pagonami. Dwie belki i trzy gwiazdki. A jednak można do czegoś dojść w tej branży. Pewnym krokiem przeszedłem próg, stanąłem wyprostowany i zasalutowałem:
-Pułkowniku, chorąży Andrzej Koblencki melduje się!
-Spocznij! – Odpowiedział – Sebestian Kiełpa. Siadajcie. Co was sprowadza?
-Pułkowniku, o co chodzi, że nasza jednostka ma być zlikwidowana?! Jakim prawem praktycznie najlepszy oddział w kraju ma zniknąć?!
-Sprawa jest poważniejsza niż Ci się wydaje żołnierzu. Jeden z naszych agentów z oddziału z Krakowa został zdemaskowany podczas operacji w Afganistanie. Talibowie nie znaleźli przy nim naszego małego dyktafonu i GPS-a. Z zapisów rozmów wiemy, że próbowali się czegoś o Tobie i Twoim oddziale dowiedzieć. Nie wiadomo skąd o Tobie wiedzą, to jest głebsza sprawa. Teraz priorytetem jest odzyskanie naszego człowieka. Masz teraz ważne zadanie. Wybierz trzech najlepszych ludzi, wnikniecie do środowiska afgańskiego. Będziecie współpracować z GROM-em. Przeszkola was na odpowiedni poziom. Ruszacie za 4 dni. Chcę mieć akta tych trzech wybrańców i wiedzieć co potrafia, ile maja wzrostu i jaki pierdolony numer buta potrzebują. To ma być misja idealna. – Przestał na chwilę mówić i napił się wody.
-Pułkowniku, jeśli można, wiemy co mamy robić. Co wiemy o Talibach i innych skurwysynach?
-Niewiele, z zapisów wiemy, że koło niego krąży około 15 ludzi. Panuje tam chaos, ale się ogarniają. Jest zaminowane wejście główne, nikt nie ma tam wstępu pojazdem. A na piechote, każdy musi pokazać tatuaż. Nie wiemy jak on wygląda. Są dobrze zorganizowani, to fakt. Jest tam sporo śmietanki. To może być jedna z najwiekszych naszych dotychczasowych operacji.
-No tak, ale czemu nasza jednostka ma być usunięta?!
-Muszą mieć złe informacje, jednostka będzie w stanie uśpienia. Po całej akcji wrócicie do działania. Ten cały raport to ściema, ale niech będzie w jak najwęższym kręgu nieoficjalna wersja.
-Tak jest. Zabieram się do organizacji. Dostaniemy jakieś papiery?
-Tak wszystko ma już GROM. Dostaniecie wszystko w Grudziądzu. Wyruszacie stamtąd.
-Tak jest! Na pohybel skurwysynom!
-Tak trzymaj Koblencki! Odmaszerować!
To więc takie bajki się tu kręcą. Fakt faktem, sprawa była poważniejsza niż myślałem. Teraz trzeba wybrać ludzi. Najpierw jednak zbiórka i czas to oblać, być może ostatni raz widzimy się wszyscy razem…
(zadymę w Biurze Operacyjnym opisał Vayneard)
Jak wybrać? (3)
To pytanie nurtowało mnie przez najbliższe 2 dni. Jak wybrać? Kogo? A czasu było coraz mniej. Poza tym ta całą papierkowa robota, która dochodziła do całej sprawy ze względu z „usunięciem jednostki”. Do tego cały czas kontaktował się ze mną GROM, który chciał omówić aspekty współpracy, i wspólne „ćwiczenia”. I z tymi ćwiczeniami też był problem. Młody już nie jestem a ich kapitan pewnie będzie chciał zrobić nam chrzest, który zdecydowanie do przyjemnych nie należał. Bardzo przypominał bieg katorżnika, ale znając humor GROM-owców to przy okazji najchętniej nauczyli by nas rozbrajania ładunków nuklearnych, ale na szczęście prawo zabrania użycia do tego prawdziwej bomby. Do tego pewnie dojdzie jakaś wspólna misja, żeby zgrać się jako drużyna. Mówią, że lenistwo mija, gdy się dorośnie. Nie mogę się doczekać tego momentu. W wieku 34 lat mógłby wreszcie nastąpić.
Po południu zacząłem się zastanawiać nad tymi trzema osobami. Zdecydowanie potrzebny nam był informatyk. Znałem kilka osób, ale stwierdziłem, że stary Andrzej nam wystarczy. Krótko o nim: st. sierż Andrzej Kossak był hakerem jednostki. Swoim „laptopem” (robiony na zamówienie, jest w stanie obliczyć wszystko, a także wytrzymać upadek z 4 piętra) był w stanie wykraść stronie nieprzyjaciela każdy plik (w wolnych chwilach nieprzyjaciele w ramach żartów tracili swoje pornosy), zmienić działanie każdego programu na dowolnym komputerze, lub usunąć bazy danych dotyczące pocisków nuklearnych. Jego największym sukcesem jest jak na razie zgaszenie światła w pokoju Osamy Bin Ladena podczas jego zabójstwa. Oczywiście przez internet.
Hmmm, ale kto następny? Na pewno przyda się podwójny agent. Ali nada się znakomicie. Sierż. Hadżi Abdul Kowalski był rodowitym polakiem z ojca, praojca, ale jego matka pochodziła z Afganistanu. Jego geny na szczęście też, co pozwoliło mu na rozwój w siatce szpiegowskiej, jako podwójny agent w czasie misji w krajach arabskich. Polski akcent nie pozostawiał wiele do życzenia i na jego szczęście arabski również, co wnioskujemy z faktu, że nadaj żyje. Nikt w jednostce nie chciał mówić do niego Hadżi Abdul, po nazwisku też było nieładnie (szczególnie, że takie pospolite), tak więc ktoś wymyślił ksywkę Ali. Samemu Hadż.. Hadźi… Jemu też się spodobała. W każdym razie do tej misji też na pewno będzie pasował jak ulał.
Potrzebowałem jeszcze jednego człowieka. Kogoś uniwersalnego, kogoś, kto może pracować z GROM-em jako zwykły żołnierz lub jako zwiadowca, ale też kogoś kto jest w naszym fachu elitą, tak jak Ali czy Andrzej. Odpowiedź nasuwała się sama- sierż. Jarosław Leśniowiecki. Pracował w jednostce rok, ale już widzieliśmy, że jest w stanie pracować tak dobrze jak my, starzy wyjadacze. Człowiek młody, trochę porywczy, ale znający podstawowe taktyki wojskowe. Przy okazji potrafił pracować w siatce szpiegowskiej. Był wychowankiem gromu, co także ułatwiało całą sprawę. Określenie „Kto jest do wszystkiego jest do niczego” wypowiedział ktoś, kto nie znał Jarka.
Tak to byli ci ludzie których potrzebowałem. Sama śmietanka. Najlepsi z najlepszych. Jedyne co mi pozostało to załatwić te ćwiczenia i wspólną misję z GROM-em. I ich „pierdolony numer buta” dla pułkownika Kiełpy.
Czas wyruszać (4)
No to teraz nadszedł czas żeby wyjechać i się sprawdzić. Ali, Kossak, Leśniowiecki i ja byliśmy gotowi z samego rana. Mimo że jak najmniej osób miało wiedzieć, że nasza jednostka nie zostanie usunięta to powiadomiłem cały nasz oddział jak jest naprawdę. W końcu moje małe skurwysyny musiały się dowiedzieć gdzie ich dowódca jedzie z kilkoma ludźmi i po co się tam wybiera . A nie mogłem zostawić ich na lodzie.
Oczywiście stwarzaliśmy od razu masę problemów, bo nie mogliśmy sami pojechać do tego pieprzonego Grudziądza, bo samochód sam się nie przyprowadzi. Więc wysłali z nami szofera Kamila Stłuczyka. Człowiek naszego popierdolonego pokroju, ale nikt nie mógł go przepić. Nie wiem, jak on to robi, ale nie można go rozgryźć od 5 lat.
Podczas jazdy razem z chłopakami sprawdzaliśmy swój czarny humor. Walka toczyła się o flaszkę żubrówki. Najdziwniejsze jest to, że konkurs wygrał Ali kawałem o Arabach…
Po godzinnej jeździe dotarliśmy do Grudziądza, gdzie miał już na nas czekać oddział GROM-u. Tak też było. Ludzie, którzy pracują w wojsku, wywiadzie czy innych takich strukturach poznają swoich po pierwszym spojrzeniu. My nie byliśmy gorsi. Naszym oczom ukazała się czwórka ludzi. Niby normalni ludzie czekający na samolot, ale było w nich coś dzięki czemu wiedzieliśmy kim tak naprawdę są. Dla nas ta grupa wydała się znajoma. Tak już mamy.
Ich dowódca, kapitan Grzegorz Kalinowski to spory chłop o ogromnym doświadczeniu i zamiłowaniu militarnym. Jednak bardziej podchodził pod maniaka. Jednak jak każdy dobry Polak miał zasadę „ Polak z Polakiem do szabli i do szklanki” Więc szybko znaleźliśmy dobry kontakt.
Następny to st.sierż. Mikołaj Frylek. Widać było, że chłop zna się na rzeczy. Był mocno wyposażony w mięśnie. Stawiam, że wyciska spokojnie 150 kilo. Już sam jego uścisk dłoni budził zdumienie. Nie chciałbym sobie u niego przejebać. Ale poza tym to bardzo przyjazny człowiek, postawił każdemu po piwku.
Trzeci to sierż. Maciej Nowak. W porównaniu do innych był chudym, słabym człowiekiem, jednak nadrabiał to szybkością biegu i inteligencją. Nie wiem, skąd ten sukinkot tyle wie i jak potrafi planowac operację, tak, żeby każdy miał coś do roboty.
Ostatni to sierż. Michał Kapuściński. Miał role naszego Leśniowieckiego. Umiał dosłownie pierdolone wszystko! Od zawiązania butów do rozbrojenia bomby w skarpecie podpiętej do kilku ludzi i przy okazji mógł mu jeszcze pewnie ktoś celować w głowę z kałasza, bo tak spokojnego człowieka nie widziałem.
Byliśmy po odprawie bagażowej, a nasz samolot już stał. Poszliśmy zadowoleni. Z fałszywymi papierami jechaliśmy do Afganistanu odbić tajnego agenta z GROM-em. Tradycyjny niedzielny dzień.
(Dzień wyprawy opisał Vayneard)
Zakładki