Trump włączył do negocjacji temat "wybory na Ukrainie", czyli odpalenie Zelensky'ego, czyli mafijnej oligarchii, która rządzi Ukrainą (prawdopodobnie tak czy owak władzę przejmie wtedy generalicja, z którą USA maja dużo lepsze kontakty). To między innymi jeden z wabików dla Putina, który może liczyć, że w wyborach wkręci w Kijowie jakąś swoją agenturę, pewnie nie tak skutecznie jak w Gruzji, ale zawsze będzie miał więcej wpływów niż teraz. Ale przede wszystkim to odsunięcie od przyszłych zysków z Ukrainy Niemiec, które kupiły sobie oligarchów i samego Zelenskego obietnicą przyszłych obrywów od niemieckich inwestycji, co zresztą przejawiło się w sposób dla nas bardzo przykry.
Cały ten euroskowyt, który tak głośno rezonuje w naszych mediach, wynika z zawalenia się unijnego planu - planu "nearshoringu",
przekształcenia powojennej Ukrainy w zastępcze Chiny, gdzie można będzie wszystko sprzedać i wszystko tanio wyprodukować, bez duszących euronorm i na taniej energii, i bez obawy, że Ukraińcy ukradną technologię i wydymają UE tak jak to zrobili Chińczycy.
Niemcy i Francuzi wyobrażali to sobie tak: Ukraina za Amerykańskie pieniądze i amerykańską bronią będzie "ścierać" siły Rosji tak długo, ile będzie trzeba – bo Ukraina nie może przestać się bronić, a Ameryka nie może jej "zdradzić", bo jakby to wyglądało. A Europa spokojnie wyczeka, aż Putin zmięknie, no bo w końcu musi i wtedy to jej przywódcy, jako przyjaźniejsi mu niż Amerykanie, wynegocjują pokój.
Tak mogli sobie roić przy omszałym Bidenie, i, jak powszechnie zakładano, idiotce Harris. Trump natomiast właśnie pokazuje Niemcom i Francuzom politykę realną i to, gdzie jest w niej miejsce dla gołodupców.
Trzeba doprawdy nic kompletnie z polityki nie jarzyć, żeby mieć o to do niego pretensje.
Zakładki