Żołnierze, wszystko co słyszycie o tym, że Torgowica nie chce walczyć, że chce uniknąć wojny, to gówno prawda. Torgowica kocha walczyć! Wszyscy prawdziwi Torgowiczanie uwielbiają bitewne szaleństwo. W dzieciństwie podziwialiśmy najlepszego gracza, najszybszego maga, tibijczyków z pierwszej ligi i najtwardszych rycerzy. Torgowica kocha zwycięzców i nie toleruje przegranych. Zawsze gra po to, żeby zwyciężyć. Dlatego jeszcze nigdy nie przegrali i nigdy nie przegrają żadnej wojny. Wstrętna jest im sama myśl o porażce. Bitwa to najważniejsza rywalizacja, na jaką człowiek może sobie pozwolić. Wydobywa z niego wszystko, co najlepsze, i wymywa wszystko co nikczemne.
Nie jest prawdą, że wszyscy zginiecie. Tylko dwa procent z was, którzy tu siedzicie, może zginąć w większej bitwie. Każdy się boi swojej pierwszej akcji. Ten, kto twierdzi inaczej, jest podłym kłamcą. Prawdziwy bohater to ktoś, kto walczy, mimo że się boi. Niektórzy przezwyciężają strach po minucie spędzonej pod ostrzałem, innym zabiera to godzinę, jeszcze innym kilka dni. Prawdziwy mężczyzna nie pozwala jednak, aby lęk przed śmiercią okazał się silniejszy niźli jego honor, poczucie obowiązku i naturalne męstwo.
Przez cały pobyt w tej armii skarżyliście się na to co nazywacie „gównianym drylem”. Jego celem jest wyrobić w was instynkt posłuszeństwa rozkazom i nauczyć was stale zachowywać czujność. To trzeba wpoić każdemu żołnierzowi. Pierdolić tego, który nie umie zachować czujności! Musztra zrobiła z was wszystkich weteranów. Jesteście gotowi! Żołnierz, jeśli chce pozostać przy życiu, musi być czujny. Inaczej jakiś sukinsyn podkradnie się do niego od tyłu i zatłucze go na śmierć. Na Fibuli jest czterdzieści wyraźnie oznaczonych grobów, wszystko dlatego, że jeden gość przyspał na służbie – ale to żydowskie groby, bo zdybaliśmy sukinsyna we śnie, zanim jego oficer zdążył go obudzić!
Armia to zespół: żyje, je, śpi i walczy zespołowo. Opowieści o samotnych bohaterach to gówno prawda. Zapijaczone gnojki wiedzą o prawdziwej bitwie nie więcej niż o pieprzeniu. A my mamy najlepszy zespół – najwyższej jakości jedzenie i sprzęt, najlepszego ducha i najwspanialszych ludzi na ziemi. A niech mnie, żali mi tych biednych drani, którym przyjdzie z nami walczyć.
Prawdziwi bohaterowie to nie wojownicy z komiksów. Każdy żołnierz ma do odegrania istotną rolę. Więc nie popuszczajcie. Nie wolno wam myśleć, że wasze zadanie jest mało ważne. A gdyby tak każdy kierowca ciężarówki stwierdził, że ma dość świstu pocisków, i pozieleniałby ze strachu, dał nura do rowu? Taki tchórzliwy skurwysyn mógłby powiedzieć: „Do diabła, przecież nie będą za mną tęsknić, jestem tylko jednym z tysięcy”. A gdyby każdy tak powiedział? Gdzie, do kurwy nędzy, byśmy się wtedy znaleźli? Torgowica tak nie mówi. Każdy robi, co do niego należy. Każda robota jest ważna. Artylerzyści są potrzebni do obsługi dział, kwatermistrz do tego, by zapewnić nam jedzenie i ubrania, bo tam, gdzie się wybieramy, niewiele zostało do ukradzenia. Każdy jeden pieprzony kuchcic, nawet ten, który gotuje nam wodę, żebyśmy nie dostali żołnierskiej sraczki, ma zadanie do wykonania.
Każdy musi myśleć nie tylko o sobie, ale też o koledze, który walczy razem z nim. Nie potrzeba nam w armii tchórzem podszytych gnojów. Powinno się ich wyzabijać jak muchy, bo inaczej wrócą po wojnie do domu, ci przeklęci tchórze, i spłodzą kolejnych tchórzy. Odważni spłodzą nowe zastępy odważnych. Wytępmy przeklętych tchórzy, a staniemy się narodem dzielnych ludzi.
Jeden z najdzielniejszych żołnierzy, jakich spotkałem w czasie kampanii fibularskiej, gdy podążaliśmy w stronę ab'dendriel, siedział na dachu hotelu, mimo zaciętego ostrzału nieprzyjaciela. Zatrzymałem się i zapytałem go, co on tam, do diaska, robi. „Napierdalam uhy, panie generale” – odpowiedział. „A nie jest tam trochę niebezpiecznie?” – zapytałem. „Tak, ale pierdolone uhy trzeba zrobić”. „A te gfbki, które w Ciebie strzelają, nie przeszkadzają ci?” – pytam dalej, a on na to: „Nie, ale pan, panie generale, przeszkadza jak diabli”. Oto prawdziwy żołnierz. Prawdziwy mężczyzna. Człowiek, który poświęca wszystko, co ma, by spełnić swój obowiązek, nie zważając na przeciwności, bez względu na to, jak z pozoru błahe może się wydawać w tym momencie jego działanie.
Trzeba wam było widzieć te noobchary w drodze na carlin. Ich operatorzy byli zaiste wspaniali. Dniem i nocą brnęli tymi skurwysyńskimi drogami, nie zatrzymując się ani na chwilę, nie zbaczając z kursu, choć wokół nich stale wybuchały pociski. Wielu siedziało przez bite czterdzieści minut. Stara dobra torgowa odwaga nas przez to przeprowadziła. To nie byli bojownicy, ale żołnierze z zadaniem do wykonania. Należeli do zespołu. Bez nich byśmy przepadli.
Jasne, że wszyscy chcemy skończyć tę wojnę i wrócić do domu. Ale wojny nie wygrywa się, leżąc do góry brzuchem. Skończy się tym szybciej, im szybciej dorwiemy sukinkotów, którzy ją rozpętali. Zrobimy to, posprzątamy to całe gówno, a potem dopadniemy tych szwedów, co szczają na niebiesko. Im szybciej im dowalimy, tym szybciej wrócimy do domu. A najkrótsza droga do domu wiedzie przez piekło. Nie zatrzymujmy się więc! Kiedy dotrzemy do Ankrahmun, osobiście zastrzelę tego kłamliwego skurwysyna Profesorka.
Jeśli żołnierz będzie cały dzień leżał w rowie, wróg go w końcu dopadnie. Do diabła z tym. Moi żołnierze nie kopią rowów. Rowy strzeleckie tylko spowalniają ofensywę. Bądzcie stale w ruchu. Wygramy tę wojnę, ale tylko pod warunkiem iż pokażemy wrogom, że jesteśmy odważniejsi, niż oni kiedykolwiek będą. Nie poprzestaniemy na wystrzelaniu ich, ale wyprujemy im flaki i zabierzemy wszystkie drażetki z plecaków. Wymordujemy tych wszawych kutasów jednego po drugim.
Niektórzy z was zastanawiają się, czy nie spietrają pod ostrzałem. Nie martwcie się o to. Zapewniam was, że wszyscy zrobicie co do was należy. Wojna to krew, to zabijanie. Do dzieła. Rozlejcie ich krew, bo inaczej oni rozleją waszą. Strzelajcie im w bebechy. Rozprujcie im brzuchy. Gdy wkoło będą świszczeć pociski, a wy otrzecie kurz z twarzy i zdacie sobie sprawę, że to nie kurz, lecz krew i wnętrzności tego, który był kiedyś waszym najlepszym przyjacielem, będziecie wiedzieć, co robić.
Nie chcę słyszeć żadnych meldunków w rodzaju: „Trzymam pozycję”, Kurwa, nie będziemy niczego „trzymać”. Nacieramy bez przerwy i trzymać możemy co najwyżej wroga, za jaja. Kopniemy go w dupę, chwycimy za jaja, wykręcimy je i przypieprzymy mu tak, że się zesra. Nasz plan operacji: nacierać i jeszcze raz nacierać. Przejdziemy przez kraj wroga jak gówno przez rurę.
Będą skargi, że za bardzo popędzamy naszych ludzi. Mam w dupie taki skargi. Wierzę, że uncja potu oszczędzi nam galon krwi. Im mocniej będziemy przeć naprzód, tym więcej śmieci zabijemy, a im więcej śmieci zabijemy, tym mniej zginie naszych ludzi. Będę was popędzał, bo chcę oszczędzić nam ofiar. Chcę, byście o tym pamiętali.
Moi żołnierze się nie poddają. Nie chcę słyszeć, że któryś z moich żołnierzy cały i zdrowy dostał się do niewoli. Nawet jeśli was postrzelą, możecie dalej walczyć.
Pamiętajcie: nie wiecie o tym, że tu jestem. Nie wolno wam wspominać o tym w listach. Świat ma nie wiedzieć, co do diabła, ze mną zrobili. Nie dowodzę waszą armią, nawet mnie tu nie ma. Niech pierwszymi, którzy się o mnie dowiedzą, będą ci jebani szwedzi. Chcę, żeby stanęli na tych swoich zasranych tylnych łapach i zaskowyczeli: „Rany boskie! Znowu ta przeklęta Torgowica. Cała Armia i skurwysyn Boro!”.
Jeszcze jedno. Za trzydzieści lat, kiedy usiądziecie przy kominku z wnukiem na kolanach, a on was zapyta: „Co robiłeś w czasie drugiej wojny tibiantisowej, dziadku?”, nie będziecie musieli odpowiedzieć zachrypniętym głosem: „Rozrzucałem gnój w Kozach i waliłem konia do anime”. Nie panowie, popatrzycie mu prosto w oczy i powiecie: „Wnusiu, twój dziadek walczył w szeregach wspaniałej Armii, najmocniejszej jaką widziała Tibia”
No dobra, sukinkoty, znacie już moje uczucia. Z dumą poprowadzę was, chłopcy, do boju, wszędzie i o każdej porze.
Pewnego dnia Wielka Armia się odrodzi.
I rozstąpią się bramy piekieł.
A wtedy już nie będzie ratunku.
Nastąpi koniec świata jaki znaliście do tej pory.
Pewnego dnia.
To wszystko.
Zakładki