Oto historia pewnego rycerza ze świata o pokojowej nazwie Honera. Napisana stylem RPG. Mam nadzieję, że nie znajdziecie zbyt wiele błędów. Każdy odcinek będzie oddzielną przygodą, z wyjątkiem wątku miłosnego przewijającego się w każdej części. Zapraszam do lektury.
Wprowadzenie do historii (narrator):
Gowen nigdy nie szukał zwady z obcymi. Żył w zgodzie z sąsiadami, był poważany i znany w Yalahar. Jego ogromny zamek wypełniały cenne skarby zdobyte z wypraw ze sławetnymi honeriańskimi wojownikami. Mimo swego ciężkiego charakteru i skłonności do krytykowania innych potrafił docenić także piękno otaczającego go świata (co można było też zobaczyć w jego domu). Śmierć nie była dla niego końcem lecz początkiem nowej drogi, którą każdy z nas musi podążyć… prędzej czy później. Jego serce wypełniała miłość do pewnej pięknej damy mieszkającej na dworze króla Tibianusa. Ophelie odwzajemniała jego wielkie uczucie lecz na przeszkodzie stanął jej ojciec Lord De Santi. Wraz z markizami Venore i baronami z Thaisu sprzymierzył się przeciwko Gowenowi i wypowiedział mu wojnę. Śmierć bohatera nie była jednak zamiarem lordów. Nie mogli bowiem splamić krwią niewinnego swych nieskalanych rąk (a raczej reputacji), ponieważ naraziliby się władcy. Zadaniem sojuszu była jedynie ochrona jego jedynej córki. Mimo sprzeciwu de Santiego jego latorośl i tak znajdowała sposób, by zobaczyć się z Gowenem i przysiąc mu, że kiedyś na pewno będą razem. Rycerz doskonale znał upodobania lorda. Kiedyś bowiem bywał na ucztach zorganizowanych przez elfy z kasty Kuridai, gdzie były zapraszane największe i najbardziej wpływowe osobistości na kontynencie. Jako wielki pan włości pod stolicą lubował się w wykwintnych delikatesach takich jak miód sprowadzany prosto z Kazordoon czy elfickie wina takie jak Ayoryx i Melbain. Traktował ludzi z góry, był zimny, wyniosły lecz zarazem doskonale grał człowieka miłosiernego i skorego do pomocy miejskiej biedocie. W rzeczywistości tępił jednak wszystkich, których stan konta nie przekraczał kilku miliardów złotych monet. Gdyby tylko Gowen posiadał takie pieniądze od razu zdobyłby przychylność ojca Ophelie. Na razie jednak jego myśli o wspólnych nocach pozostawały tylko w sferze marzeń.
Wspólna Wyprawa
Gowen siedział w swojej ulubionej komnacie i co chwila nerwowo spoglądał na zegar z kukułką. Właśnie wybiła dwunasta.
- Gdzie jest ten Clarey? Miał być dwa kwadranse temu! – mówił do siebie półszeptem.
Wtem wrota otwarły się, a sługa oznajmił:
- Baron Clarey już czeka przed zamkiem, Panie!
- Dziękuję Ci, Isengarze. Słyszałem o chorobie Twojej pociechy. Weź proszę ile potrzeba z mego skarbca i udaj się do znachora. Masz wolne dopóki Twa córka nie stanie na nogi.
- Panie, to wielki zaszczyt dla mnie, że mogę Ci służyć! Jesteś wielki i niech bogowie mają Cię w swojej opiece podczas dzisiejszej wyprawy – powiedział wzruszony Isengar.
- Nie przesadzaj już. Właśnie najmniejsi ludzie są w rzeczywistości naszymi Panami! – odparł Gowen i wyszedł.
Udał się do zbrojowni, gdzie Pandora pomogła założyć mu zbroję i wręczyła obosieczny miecz. Rycerz tak jak zawsze przejechał palcem po ostrzu i podrzucił kilka razy w dłoni sprawdzając czy jest właściwie wyważony. I choć miał pewność, że jest doskonały zawsze robił to odruchowo. Gowen udał się po stromych, kamiennych schodach na dziedziniec i po krótkiej chwili stanął przed zamkiem, gdzie czekał jego przyjaciel.
- Jaki piękny dzień, nieprawdaż Elronie? Jedynie Twa niepunktualność lekko przysłoniła mi blask górującego słońca. Czy byłoby nietaktowne, gdybym zapytał czym była ona spowodowana? – zapytał uprzejmie ale jednocześnie twardo.
- Nie byłoby, przyjacielu. Wybacz mi spóźnienie lecz przedłużyło się zebranie baronów Yalaharu. Zapewne ucieszy Cię to, że jednogłośnie poparli Cię w sporze z De Santim – odparł.
-Oczywiście, to bardzo dobra nowina. Ruszajmy w drogę, jako że sługi na trzecią godzinę przygotowują dla nas popołudniową ucztę. Gdy klepsydra po trzykroć przetoczy piasek będzie to znak dla nas, że trzeba wracać – na twarzy bohatera pojawił się lekki uśmiech.
Udali się w stronę północnej bramy, a po krótkiej wędrówce dotarli do małego miasta magów, których zamiary nie były jednak przyjazne.
- A więc jesteśmy! Wyciągnij swą kuszę i naszykuj bełty, bo zaraz powbijamy nasz oręż w łby tych kreatur! – groźnie krzyknął Gowen.
- Już czas! – potwierdził gotowość bojową Clarey wyjmując ogromną królewską kuszę.
Miecznik pierwszy wbiegł po okrężnych schodach z okrzykiem bojowym na ustach i posłał pierwszy cios przecinając nekromantę praktycznie na pół. Biedak próbował jeszcze leczyć swe rany i przywołał do pomocy różne stwory jednak Gowen ponownie wymierzył i przeciął głowę wroga od góry aż po samą szyję. Dopiero wtedy ostrożnie zajrzał jego przyjaciel. Nasz bohater zaśmiał się głośno ale zarazem złowrogo nadzwyczaj dumny z dokonanej rzezi. Wytarł miecz o szaty denata z krwi, flaków i bliżej nieznanej substancji. Prawdopodobnie z płynu mózgowo-rdzeniowego. Niestety żadnego łupu nie odnalazł. Elron był najwyraźniej przestraszony bo od razu odwrócił wzrok od zwłok.
- Piętro wyżej mieszka bohater, który zbiegł z królewskiej armii! Wymierzmy mu karę śmierci za zdradę korony! – i zanim jego kompan się zorientował był już na górze.
Clarey pokręcił głową z niedowierzaniem. Nigdy nie widział Gowena ogarniętego taką furią i rządzą zabijania. Wbiegł jednak za nim po schodach. To co zobaczył przeszło jego najśmielsze oczekiwania i zaparło dech w piersiach. Nie był w stanie nawet podnieść swej broni. Zdrajca korony podniósł swój miecz ale nie zdążył wymierzyć ciosu bo Gowen obciął mu obie ręce. Złapał w locie drugi miecz i wymierzył śmiertelny cios ćwiartując przeciwnika żywcem. Dogorywający bohater wyszeptał jeszcze:
- Jak możesz… w taki sposób… Ty potworze, zdechniesz!
I oddał ducha w ręce bogów. Morderca odwrócił głowę w stronę barona, który o mało co nie zemdlał. W oczach rycerza zapłonął ogień. Odciął głowę trupa i zatknął na pobliski pal. Uprzednio zdjął z niej koronny hełm i schował do torby.
- Oddam do nadwornego kowala i będzie jak nowy.
- Dlaczego jesteś taki okrutny?! Jesteś dzisiaj bestią. Nigdy Cię takiego nie widziałem, przyjacielu! – ze nutą strachu w głosie zapytał wojownika.
- To samo zrobię z baronami Venore i Thaisu, gdy już Ophelie będzie moją żoną! – odrzucił ze śmiechem.
Przez następne kilka godzin zmasakrował jeszcze wielu nekromantów, zdrajców armii, czarnoksiężników, a nawet magów parających się magią ognia piekielnego. Przyszła kolej na ostatniego bohatera.
- To już ostatni na dzisiaj Elronie. Jak widzisz i tak jestem cały ubrudzony krwią i ścierwem… - powiedział Gowen
- Dobrze… Nareszcie… - pomyślał z ulgą kompan.
Jednak ostatnia „ofiara” nie chciała sprzedać skóry tak łatwo. Gdy tylko zobaczył wroga dobył swojego miecza i zranił dzielnego woja w klatkę piersiową niemalże rozpruwając mu ją. Paladyn szybko uleczył towarzysza broni i począł ciskać bełtami w bohatera. Jednak ten zręcznie zasłaniał się tarczą. Wyciągnął szybko włócznię i rzucił w strzelca przebijając go na wylot. Clarey zaczął krztusić się krwią. Złapał za oszczep tkwiący głęboko w brzuchu i próbował go wyciągnąć. Nagle podbiegł do niego miecznik i wbił mu drugą włócznie prosto w serce. Baron wyzionął ducha…
Właśnie teraz z ziemi podniósł Gowen i zręcznym cięciem miecza obciął głowę oprawcy swojego przyjaciela. Gdy spostrzegł zmasakrowane zwłoki natychmiast z rąk wypadł mu ciężki „mściciel”.
- Boże co oni Ci zrobili?! Przyjacielu, powiedz coś!!! – i począł potrząsać nieżywym już Baronem Clareyem. Gdy to spełzło na niczym gorzko zapłakał.
- Już nigdy nie będę taki brutalny. Zobaczyłem dzisiaj to co sam robię z przeciwnikami. Ujrzałem i doświadczyłem… Elronie, Twoja śmierć uświadomiła mnie, że ludzkie życie to nie błahostka. Dobrze, że byłeś pobłogosławiony przez kapłanów tibijskich.
Zapłakany udał się do zamku. Wieść o śmierci barona obiegła cały Yalahar lecz na szczęście kapłanom udało się go wskrzesić. Gdy tylko do uszu Gowena doszła ta wieść udał się do szpitala z okazałym łupem z ostatniej wyprawy.
- Przyjacielu mój, przepraszam Cię za wszystko. Wiem, że miałeś rację. Nie powinienem pastwić się nad przeciwnikami, to nie zabawa lecz walka o życie. – szlochał wtulony w pierś barona siedzącego na szpitalnym łożu.
- Cieszę się, że to zrozumiałeś Gowenie. Stałeś się prawdziwym rycerzem. – powiedział szeptem baron.
Jeśli się podoba będzie następna część. Zapraszam do komentowania.
Zakładki