W dniu pełni, obudziłem się w moim domu. Był to czas, w którym księżyc dopiero pokazał się na niebie. Miałem bardzo poważny plan dotyczący dzisiejszej nocy. Byłem wtedy bardzo młody, a zresztą ciągle jestem, bo było to dwie pełnie temu. Chciałem wtedy udowodnić mojemu mistrzowi, że powinien już zacząć uczyć mnie walki z lepszymi potworami niż krasnoludy, minotaury i elfy.
Aby tego dowieść każdy łucznik musiał pokonać smoka. Był to symbol- pokazywał on, że jest się silnym i zdolnym psychicznie aby zabijać dużo silniejsze bestie. Zazwyczaj taki test odbywał się pod okiem mistrza i w dużo późniejszym wieku.
Ja jednak, przez całe życie lubiłem trudność i postanowiłem zaryzykować.
Wybrałem się do miasta moich przyjaciół- dobrych elfów.
Najpierw poszedłem do sklepu z miksturami. Był on otwierany dużo później, ale znałem sprzedawce magicznych akcesorii, więc poszedłem do niego do domu.
-Wstawaj leniuchu- Zawołałem
-Na Zathrotha, kto śmie mnie budzić o tej porze?-Wykrzyknął
-Neuranti, twój wierny przyjaciel- Odpowiedziałem
-Aaaa, to ty. Uprzedzałeś, że przyjdziesz, ale nie myślałem, że tak prędko.
Powiedziałem mu czego potrzebuje, a on wyposażył mnie w 3 plecaki magicznych mikstur życie i niezwykły pierścień wykuty przez starożytne krasnoludy- Pierścień Niewidzialności.
Tak wyposażony ruszyłem w drogę. Ciągnęła mi się w nieskończoność.
Kiedy doszedłem do miejsca pobytu strasznego smoka był już prawie świt.
Przed walką wziąłem do ręki kuszę, do drugiej bełty, założyłem trzy bełty na cięciwę kuszy i ruszyłem przed siebie. A warto dodać, że jako jeden z czterech osób z miasta elfów umiałem strzelić trzema bełtami jednocześnie i jeszcze trafić każdą z nich.
Kiedy szedłem między skałami rozmyślając, nagle moim oczom ukazał się wielki czerwony płomień ognia. Zacząłem uciekać, gdyż czegoś takiego nigdy jeszcze nie widziałem. W pewnym momencie schowałem się za skałą. Czekałem na smoka, a kiedy ten podszedł wystrzeliłem wszystkie trzy bełty jednocześnie.
Wielka była satysfakcja moja, kiedy okazało się, że wszystkie trafiły w łapę smoka. Wiedziałem, że smok jest osłabiony i nie może mnie dogonić. Zacząłem więc uciekać i odwracając się co jakiś czas strzelać w jego kierunku. Tak przeszedł przez niego pierwszy, drugi i trzeci strzał.
Nagle chcąc strzelić czwartą bełtą zauważyłem, że smok leży.
Byłem pewien, że zginął. Podszedłem do jego ciała, a kiedy przykucnąłem nad nim, aby zedrzeć z jego skóry łuski, nagle coś gorącego uderzyło mnie w twarz. Odrzuciło mnie na odległość ośmiu łuków. Smok zbliżał się, a ja nie byłem w stanie wstać. Wiedziałem, że umrę. Zacząłem odmawiać modlitwę ostateczną, kiedy nagle usłyszałem słowa:
-"Ashartazi Deathrius"
Natychmiast smok padł na ziemię.
Nie widziałem co się stało, ale byłem przekonany, że to zaklęcie wykrzyknął mój mistrz. Nie myliłem się.
Kiedy wstałem zauważyłem Laurandiego, który dotknął mnie w rękę. Zauważyłem, że rany zaczęły się goić.
Kolejne jego zaklęcie- pomyślałem.
Laurandi przestrzegł mnie na przyszłość, abym więcej tak nie robił, bo jest to bardzo ryzykowne. Rozwiązałem także zagadkę, która zawsze mnie nurtowała. Dowiedziałem się, że Laurandi znikając codziennie rankiem wybiera się na wyprawy zabijać smoki.
Od tamtego dnia mój mistrz- Laurandi pozwolił mi polować na bardzo silne bestie i uczył mnie nowych technik.
Przygoda jest w 100% wymyślona. Mam postać nazwaną Neuranti, a nick wziąłem od nazwy postaci któregoś z naszych torgowiczów- Laurandiego.
#Edit
Pisałem ją przez pół godziny na pełnym spontanie
#Mietek
Właśnie planuje zrobić taką, żeby opis kilku scen zajmował tyle co to całe ;)
Zakładki