/ / Była już późna noc, księżyc błyszczał się w pełni na bezchmurnym, ciemnogranatowym niebie. Wysoki, długowłosy mężczyzna w lekkiej zbroi wraz z towarzyszącym mu niskim, pulchnym w obszernym płaszczu wkroczyli na uliczkę. Dyskutowali o czymś szeptem, z pochylonymi głowami. W świetle latarni można było dostrzec, że twarz tego wysokiego przecina paskudna, łukowata szrama, biegnąca od ucha, przez pokiereszowany nos, sięgając prawie tętnicy szyjnej. Rozmawiający skręcili nagle w stronę karczmy, z której dochodziły głosy popijawy. Gdy stanęli przed budynkiem, obejrzeli się w stronę szyldu, który głosił "Pod smoczym łbem". Zastanawiali się chwilę, po czym weszli do środka.
/ / Panowała tam młodzież, która rozlała już parę piw, przewróciła kilka stołów oraz potłukła niejeden kufel. Karczmarz wydawał się jednak zupełnie tym nie przejmować. Powitał grzecznie nowo przybyłych gości, spytał o imiona. Okazało się, że ten wysoki to mag Dargeas, a niski wojownik Bardeas i są tak zwanymi Braćmi Krwi. Więcej ujawnić nie chcieli, ale widać było, że jakaś sprawa ich nagli. Wypili dwa kufle piwa po czym zamierzali wyjść, gdyby jakiś upity chłopak nie zastąpił im drogi.
-Debil. - Powiedział z dziwnym głosem.
-Z drogi! - Próbował odpędzić go mag, jednak tamten nic sobie nie robił z jego rozkazu.
-Masz ryj jak smok, hahaha.
-Hahahaha - Zawtórowała mu reszta.
-Chcesz, żebym obił Ci mordę? - Tym razem Bardeas się wtrącił. - Jak wrócisz do domu to mamusia nawet nie pozna.
Młody wyjął miecz z pochwy i zamachnął się nim na wojownika. Ten z kolei wykonał oszczędny unik i huknął go pięścią prosto w twarz. W tym samym momencie reszta młodzieży rzuciła się w stronę dwóch podróżników.
-Mam pomysł. - Szepnął mag do swego kompana. - Trochę kasy by sie nam przydało, co nie?
-O czym ty...?
-Zobaczysz. Na razie uciekamy.
Tak też zrobili. Kopniakiem wyważyli drzwi, które nie chciały ustąpić i wybiegli na ulicę. W ścigającej ich grupie co chwila ktoś się potykał. Wtem Dargeas krzyknął:
-Tędy!
I zbiegł w boczną uliczkę, która, jak się okazało, była ślepa.
-No to jesteśmy w dupie... - pomarkotniał wojownik.
-Niespodzianka.
Mag wyjął z torby jakiś eliksir i wypił haustem. Gdy tylko pościg zbliżył się, popchnął kompana tak, że ten upadł na ziemie, po czym wymówił jakąś niezrozumiałą formułę, rozkładając ręce. Około metra nad ziemią zmaterializowała się ognista kula, po czym rozprysła się w poziomie na wszystkie strony. Poparzeni wrogowie zwijali się z bólu, trzymając się to za twarz, to za szyję, to za klatkę piersiową. Byli uratowani.
C.d.może.n.
Zakładki