. . . Za równiną, nad bagnami, leżało sobie miasteczko Venore. Jego mieszkańcy utrzymywali się głównie z morskiego handlu oraz przemytu. Handlowali z kupcami z Thais i Edron, szmuglowali broń dla wrogich ludziom elfów z Ab'Dendriel, za co tamci płacili im drogocennymi kamieniami, których mieli pod dostatkiem. Co prawda, król śmiercią karał każdego, komu udowodniono pomaganie nieludziom, ale komu by to przeszkadzało. Jak to mawiali: "Bez ryzyka, to żebrać można, nie interesy kręcić". Powiedzenie było tyle popularne, co błędne, bo żebracy mieli się dobrze, a "kręcący interesy" wisieli. Poza tym, miasto miało się dobrze i tętniło życiem. Przestępczym również.
. . . Właśnie do przestępców zaliczał się nasz bohater. Nie, nie do marnych złodziejaszków, którzy prędzej lądowali na szafocie niż zdążyli obrabować kogoś więcej niż upitego kupca (biednego oczywiście, bo porządny kupiec nie przepijał pieniędzy, tylko inwestował). Nasz bohater nie należał również do prostych rezunów, wdających się w bójki z każdym, kto był na tyle głupi by nie ominąć ich szeroko. nasz bohater był zawodowym mordercą. Cholernie dobrym, zawodowym mordercą. Imię jego budziło respekt. I strach. Opowieści o jego czynach znane były na niemal całym kontynencie. Jednak mało kto wiedział w ogóle, ze przebywa on w Venore. Tym, którzy wiedzieli, byli jego wspólnicy, którzy załatwiali mu robotę. Byli to z pozoru uczciwi ludzie, którym nikt nie miał nic do zarzucenia. Było ich dwóch, potocznie zwano ich 'Starszy' i 'Młodszy'. Starszy był niski, łysawy, szczycił się długą po pas brodą, mówiono, że jego dziad bądź pradziad był krasnoludem. Młodszy był jego zupełnym przeciwieństwem - wysoki, szczupły, miał długie blond włosy i tylko lekki zarost.
. . . Tego dnia, to to właśnie Młodszy, przyleciał do kryjówki i niemal wydyszał wiadomość.
-Witaj, Bleorth... nie uwierzysz... pierwszy raz od dwóch miesięcy... mam zlecenie.. ale na kogo, hohoho.. to nie uwierzysz dosłownie...
-No, gadaj - Zniecierpliwił się - Też bym chciał wiedzieć.
-Nie uwierzysz... - Widocznie sam tez nie wierzył - Ktoś uwziął się, by wyeliminować samego Moxi'ego.
-Hmm - morderca nie wykazał najmniejszego zaskoczenia - Podpadłbym nieźle naszym rządzącym, gdyby się dowiedzieli. Nie wiem, doprawdy, czy kogoś byłoby stać na tą usługę. Mów, ile?
-Zainteresowany oferuje... - zająknął się Młodszy - ponad sto tysięcy sztuk złota i... willę przy Market Street.
-A więc poinformuj go, że Moxi'm nie musi się już przejmować. - Odparł niemal bez zastanowienia - W ciągu tygodnia dostarczę jego głowę... A raczej ty dostarczysz.
-Oczywiście, sir. - Zdumiał się lekko. - I... życzę szczęścia.
-Nie będzie mi potrzebne.
. . . -Potrzeba mi informacji.
-Słucham Pana
-Chcę wiedzieć, gdzie przebywa Moxi. W jakim celu. Z kim jest.
-Obecnie w Yalahar.
-Gdzie?
-To nowo odkryte miasto... Jakieś prehistoryczne czy coś z tej mańki.
-Załatwisz mi transport.
-A jakże.
-A więc..?
-Ach, tak. Podobno w celach dyplomatycznych. Chce, rzecz oczywista, przekabacić mieszkańców do swojej prywatnej armii.
-Sam? - Zniecierpliwił się Bleorth
-Tak. - Odparł po chwili zastanowienia stary, brodaty mężczyzna, zwany potocznie 'Starszym' - Jestem pewien, że sam.
. . . Obudził go kapitan statku.
-Jesteśmy na miejscu. Port w Yalahar, jak Pan sobie życzył.
-Taaa... Już wstaje.
Wstał, przeciągnął się, zapłacił za podróż. Gdy kapitan wyszedł, sprawdził, czy wszystkie Oriony są na miejscu i czy dobrze wychodzą. Dobra rzecz, takie małe i poręczne, a tyle szkody wyrządzają, pomyślał. Ubrał się powoli, wypił kilka eliksirów z piersiówki. Wyszedł ze statku, skierował się w stronę miasta. Pierwszym miejscem do jakiego się udał, był portowy bar. Zaczepił paru marynarzy, popytał, czasem złotem, czasem nożem odświeżając im pamięć. Dowiedział się, że Moxi przesiaduje prawdopodobnie w willi, wynajętej przez jednego ze swych 'przyjaciół' (jak zwykł nazywać łasych na złoto bądź podatnych na groźby ludzi, którymi się czasem wysługiwał). Wynajął paru rębajłów i wysłał ich na 'zwiady'.
Gdy wieczorem przechadzał się przy owej willi, ujrzał przed nią trzy ciała jego zwiadowców. Żaden nie okazywał znaków życia.
-Oho. - pomyślał na głos. - Nie zmyślali marynarze. - No to trza się zabrać do roboty.
Wtedy szczęście uśmiechnęło się do niego. Moxi wracał właśnie do domu.
. . . Witam. Nie zna mnie Pan pewnie, więc się przedstawię. Jestem Bleorth. To powinno wystarczyć.
-Aha. Słyszałem o Panu, podejrzewam jaką to sprawę ma Pan do mnie. Cóż, będę zmuszony działać.
Ruchem niemal niewidocznym dla oka wyciągnął szablę z pochwy. W dwóch szybkich krokach znalazł się przy Bleorth'rze, ale ten był przygotowany. Wykonał unik, zgarbił się i rzucił orionem. Trafił pod wyciągniętą w ciosie rękę, w żebra. Co dziwne, nawet nie zakłócił tym rytmu przeciwnika, chwilę później oberwał po piersi ostrą jak brzytwa głownią miecza.Wyszeptał zaklęcie leczące i w porę odsunął się, bo Moxi ryknął niezrozumiale, jego miecz na chwilę zapłonął żywym ogniem, ale nie dosięgnął nim Bleorth'a. Tamten wykorzystał wychylenie wroga i rąbnął go nasadą dłoni w twarz. Uderzenie, wzmocnione gwałtownym skrętem bioder i pewnie jakimś wymyślną miksturą, było tak silne, że powaliło go na ziemię. Morderca wykorzystał to bezlitośnie i z rozmachem wbił mu Sztylet w Skroń. Aż po gardę.
Chwilę patrzył, jak przeciwnik się wykrwawia, po czym zniknął.
. . . Nagrodę pieniężną wziął oczywiście z góry, ale Młodszy poinformował go, że klient chcę dowód wykonania roboty otrzymać od samego Bleorth'a. Ten z początku wahał się trochę, ale doszedł do wniosku, że na nic zda się sprzeciw, szczególnie, że zależało mu na otrzymaniu kluczy do nowego domu. Mam niezły majątek, będę miał wcale dobre mieszkanie, może w końcu dam se spokój z zabijaniem, za stary już ja na to jestem, pomyślał.
Udał się w umówione miejsce, ale gdy tylko tam dotarł coś mu nie pasowało, nie dawało spokoju. Mimo to, nie wycofał się. Raz, że nigdy ucieczką się nie zhańbił, dwa, to przeczucia nie były ku temu dobrą podstawą. Szybko pożałował. Na miejscu stał Don Rail, znany mu mag. Wiedział, że jest on jednym ze znajomych Moxi'ego, a to nie mogło oznaczać niczego dobrego.
-Nie mam Ci nic do powiedzenia. Za Moxi'ego, chłopaki! - krzyknął czarodziej.
Nim Bleorth zdążył cokolwiek przedsięwziąć, usłyszał gwizd, a potem poczuł jak w jego plecy wbijają się przynajmniej cztery oriony. Całą siłę woli włożył w zaklęcie leczące, ale na nic się zdało. Przeciwników było zbyt wielu. Kolejne oriony rozorały mu skórę. Padł, poczuł jak umiera. Don Rail stanął nad nim.
-Pozdrowienia od Moxiego. - Warknął. - Obyś usmażył się w piekle, sukinsynu. - Dodał, po czym wbił mu sztylet w skroń. Po samą gardę.
_________________________________________________
*Historia wydarzyła się naprawdę.
*Imiona są niektóre prawdziwe, niektóre zmyślone, niektóre trochę zmienione.
*Generalnie historia jest podkoloryzowana, w celu wiadomym.
*Moje pierwsze opowiadanie, liczę na sensowną krytykę. Jak piszecie, że są błędy to wymieńcie, inaczej będę po prostu reportował.
***Pozdro
Zakładki