Jestem nowym użytkownikiem tego forum i chciałbym przedstawić wam moje opowiadanie. Historia ta jest napisana pod wpływem chwili, praktycznie rzecz biorąc te słowa powstają w czasie, gdy sytuacja opisana poniżej dzieje się naprawdę.
Był środek dnia. Ocknąłem się w pewnej przepięknej kamienicy miasta Carlin. Rozejrzałem się dokoła i ujrzałem przechodniów kierujących się w stronę miejscowego depozytu. Dotarłszy na miejsce zobaczyłem zbiegowisko ludzi otaczających kobietę i mężczyznę. Gapie krzyczeli i skandowali zagrzewając parę do bójki. Drobnej postury dama nie miała żadnych szans w walce z pijanym, silnym, i ogromnym mężczyzną. Bandyta w końcu zaatakował rudowłosą piękność. Po krótkiej i nierównej walce kobieta zemdlała. W duchu przekląłem na czym ten świat stoi, że tak traktuje się płeć piękną. Na całe szczęście po niedługiej chwili tłum rozpędziły wojownicze Valkirie , które aresztowały przestępce i zaprowadziły go przed oblicze księżniczki Eloise. Nigdy więcej nie widziałem ani tej ślicznotki ani wstrętnego chuligana. Gdy w końcu dotarłem do mojej skrytki wydobyłem z niej trochę jedzenia i kilka królewskich włóczni. Moje uzbrojenie jak do tej pory nigdy mnie nie zawiodło, chociaż koledzy nalegali, że powinienem zmienić tą ciężką zbroję rycerza na bardziej odpowiadającą mi wagą szatę łucznika. To prawda nie jestem siłaczem, ale odkąd pamiętam używałem właśnie tej zbroi i mam do niej zaufanie. Przymierzyłem mój plecak i okazało się, że dam radę udźwignąć jeszcze kilka drobiazgów. Z początku zamierzałem wybrać się na cmentarzyska, jednak pod wpływem chwili i nagłego impulsu zadecydowałem, że udam się na Lodowe Wyspy i spróbuję szczęścia w walce z zamieszkującymi je Wyvernami. Zabrałem więc dodatkowo czterdzieści sztuk złota i kilkanaście buteleczek mikstur leczących i kilkadziesiąt odnawiających wytrzymałość. Droga do mojego znajomego była krótka, chociaż uciążliwa. Dotarłszy na jego tratwę zdziwiłem się, gdyż był on trzeźwy. Przywitałem się i poprosiłem o pomoc w dotarciu na jedną z trzech lodowych wysp, Folde. Za przewiezienie mnie tam zapłaciłem skromne dwadzieścia złotych monet. Padał gęsty śnieg. Nie przeszkadzało mi to, gdyż moje odzienie grzało mnie mocno. Szybko skierowałem się do jaskini w której zazwyczaj widywałem te wstrętne i trujące potwory. Na szczęście nikogo jeszcze dziś tu nie było. Chwyciwszy moją ulubioną broń w dłoń wbiegłem do groty. Zdziwiłem się, ponieważ nagle ujrzałem trzy paskudne i oślizgłe stwory. Wycelowałem i trafiłem pierwsza z nich. Włócznia przebiła jej skrzydło na wylot co unieruchomiło ją na dobre. W tym czasie pozostałe dwie Wyverny zbliżyły się na tyle, że mogły mnie zaatakować. Poczułem piekący ból w lewym ramieniu. Nie tracąc czasu wbiłem śmiercionośną broń w głowę mojego przeciwnika. Ostatni z wrogów spostrzegłszy to zaczął uciekać, jednak byłem szybszy i posłałem trzecia włócznię prosto w serce tchórzliwego monstrum. Użyłem zaklęcia silniejszego uleczenia na mojej krwawiącej ranie. Od razu poczułem się lepiej. Teraz już spokojnie choć wciąż z szybko bijącym sercem zbliżyłem się do unieruchomionej przeciwniczki. Spojrzałem jej prosto we wściekle zielone oczy i roztrzaskałem jej czaszkę kolejnym uderzeniem. Mogłem już tylko sprawdzić ciała ohydnych stworzeń. W jednym z nich znalazłem Bełt Energii i kilka monet. Drugie ciało było puste, a w ostatnim był kawałek smoczego mięsa. Zawsze mnie to zastanawiało, że te stworzenia choć wcale niepodobne do smoków, pozostawiają po sobie ich mięso. Zabrałem moje Królewskie Włócznie i resztę ekwipunku. Udałem się w stronę z której przybyłem. Po drodze spotkałem szwędającego się dookoła dzieciaka. Mówił on w nieznany mi języku, więc odpowiedziałem mu po angielsku, że nie rozumiem i, że się śpieszę. Mój przyjaciel czekał na mnie na tratwie poprosiłem go aby zabrał mnie na kolejną wyspę Vege. Tym razem koszt był o połowę mniejszy. Na miejscu poprosiłem go żeby poczekał aż wrócę. Zawsze najbardziej lubiłem tę wyspę. Szybko zbliżyłem się do wzgórza na którym władze sprawują Wyverny. Kolejny raz chwyciłem moją broń i wbiegłem na wzniesienie. W moją stronę ruszyły obślizgłe potwory. Natychmiast wbiegłem w szczelinę w której zmieścić się mogłem tylko ja i jeden przeciwnik. Pierwsza z przeciwniczek zginęła błyskawicznie. Niestety pozostałe dwie były tak wściekłe na mnie za zabicie ich przyjaciółki, że zbliżyły się z nadzwyczajną prędkością. Życie uratowała mi szczelina która nie dopuściła ich obu, lecz tylko jedną. Z wielką siłą ugryzła moją nogę, aż zakręciło mi się w głowie. Z wielkim wysiłkiem wypiłem kilka mikstur leczniczych, które natychmiast mnie ożywiły. Moja rywalka padła po trzech ciosach. Ostania z nich była najgorsza. Walka z nią zajęła mi kilka minut. Zużyłem kilkanaście z moich mikstur. Gdy miałem zadać decydujący cios ugryzła mnie w rękę w której trzymałem broń. Upuściłem ją. Na szczęście lewa była równie sprawna. Wróg w końcu poległ po długiej i wyczerpującej walce jej czaszkę na wylot przebiła ostatnia moja włócznia. Rzuciłem kolejne zaklęcia i byłem już prawie całkiem zdrów, gdyż moja psychika troszkę na tym ucierpiała. Nigdy jeszcze nie byłem tak bliski śmierci. Następnie zacząłem sprawdzać ciała tych monstrów. Pierwsze było puste. Co za pech pomyślałem, chyba na te wyprawie nic nie zarobie. Drugie ciało było pełne monet. Ucieszyłem się. Teraz była kolej na ciało najsilniejszej przeciwniczki. Gdy je rozprułem moim mieczem zaniemówiłem z wrażenia. W jej wnętrzu były dwa kawałki smoczego mięsa oraz przedmiot, który każdy doświadczony czarodziej chciałby posiąść, Kostur Ognia. Zadowolony pozbierałem moje rzeczy i udałem się w stronę tratwy. W drodze do Carlin opowiedziałem mojemu przyjacielowi całą tę przygodę. Na miejscu pożegnaliśmy się a, że miałem dobry humor dałem mu kilka monet. Wróciwszy do miasta schowałem szybko mój dorobek do skrytki i udałem się do gospody uczcić tę wyprawę.
Koniec.
Proszę o komentarze i surową krytykę.
Zakładki