Pół roku po drugich urodzinach Halperna Iza skończyła 27 lat. Na urodziny mojej żonie kupiłem pierścień niebios i magiczny miecz. Pani rycerz nie mogła się doczekać , by wypróbować jego wartość bojową.
Nazajutrz rano Iza zerwała ze mnie kołdrę i kazała się myć i ubierać bo idziemy do kopalni w Svargrond. Niezbyt chętnie wstałem z łóżka i z niewyraźną miną udałem się do łazienki. Nastawiłem kąpiel z bąbelkami i wskoczyłem do jacuzzi rozchlapując wodę po całym kiblu. Gdy skończyłem się myć wywaliłem się do kuchni na śniadanie. Iza rzuciła mi na talerz podgrzane w mikrofalówce wczorajsze kiełbaski z grilla, a sama wzięła jedną do jamy ustnej i plując okruchami wcześniej pochłoniętej bułki oznajmiła, że idzie po eliksiry do magicznego. Szybko zjadłem genitaliokształtne mięso i udałem się do kufra po zbroję. Na odchodne nie obyło się bez uspokajania trzymiesięcznej Izy i mojego syna. Odczekałem jeszcze kilka minut na opiekunkę dla dzieci i wybiegłem z domu za Izą. Venore było nasiąknięte srebrzystą mgłą i krystalicznymi łzami mżawki. W powietrzu jak zwykle unosił się odór bagiennych chwastów i trucizny. Spotkałem małżonkę na statku cucącą niezbyt przytomnego jeszcze kapitana. Iza była zrobiona na bóstwo. Złote kosmyki włosów płynnie lały się po jej ramionach i rękojeści ogromnego miecza umieszczonego w pochwie na plecach. Podniecony tym niecodziennym widokiem wyjąłem dwumetrową zaczarowaną włócznię, żeby także ładniej się prezentować. Po kilkunastominutowym rejsie do Svargrond wyszliśmy na ląd. Na lodowcu szalała burza śnieżna, toteż widoczność była bardzo ograniczona. Otuliliśmy się skórami z mamuta i worków niedźwiedzia polarnego i udaliśmy się w stronę kopalni. Prując przez grubą warstwę śniegu i pod wiatr zabijaliśmy futrzaste słonie zwane mamutami. Wreszcie dotarliśmy do kopalni. Tam było trochę cieplej lecz także panował mróz. Srebrzysty szron pokrył moją magiczną płytową zbroję i Izowy miecz. Dziewczyna powoli wyciągnęła lśniący miecz z ogromnym czerwonym rubinem wplecionym zgrabnie w rękojeść obosiecznej broni. Zeszliśmy po oblodzonych i śliskich schodach. Gdy tylko pojawiliśmy się w śnieżnej piwnicy lodowca spostrzegł nas kryształowy pająk. Nieufnie ruszył w naszą stronę poszczękując lodowymi odnóżami i ogromnymi i twardymi jak diamenty szczękami. Iza zgrabnie zaczęła ciąć arachnida. Ja ciskałem w niego włóczniami. Po chwili wroga kreatura rozprysła się w drobny mak. Niestety nie pozostawiła żadnego łupu. Matka dwojga dzieci poszła zwabić potwora. Po kilku sekundach z mroku mroźnych podziemi wynurzył się kowal plagi. Wiedzieliśmy, że to jeden z najmocniejszych przeciwników jakich możemy spotkać w kopalni. Szybko sięgnąłem do plecaka po miksturę przywracającą punkty many i wyrzuciłem pusty flakonik. Po tym fakcie szybko zacząłem wykrzykiwać inkantacje świętych czarów i ciskać włóczniami w kowala. Iza cudownie posługiwała się nowym nabytkiem. Nie otrzymywała dużych obrażeń od wściekle atakującego dwoma młotami monstra. Po zniszczeniu przeciwnika przyszła kolej na zagubioną duszę poległego wojownika. Wrzeszcząc żałośnie prastary duch drapał brudnymi i ostrymi szponami tarczę blokującej Izy. Chwila nieuwagi… i dusza rzuciła się w moim kierunku. Sparaliżował mnie strach, nie wiedziałem co robić. Zimny pot zlał moje skronie, nogi zrobiły się jak z waty, przed oczami miałem tunel… a na końcu przyjemny blask i światło. Jednak tą cudowną aurę i zapomnienie przerwały wrzaski mojej tygrysicy i cios z liścia w twarz. Szybo ocknąłem się, a obok mnie leżały szczątki potwora. Potem gorąco zrobiło się podczas bicia koszmarów nocnych i kilku kryształowych pająków. Iza w sumie blokowała wtedy pięć potworów. Musiałem użyć świętego czaru obszarowego, by wykończyć wrogów. Po kilku godzinach postanowiliśmy opuścić teren kopalni. Podczas liczenia wartości łupów wyszło jakieś 40000 na plus. Wieczorkiem zjedliśmy pyszne, dopiero co wypieczone, ciastka z migdałami popijając herbatką ziołową babci Genowefy. Podczas zajadania się łakociami obejrzeliśmy na plazmie film familijny „Bethoveen 573”. Dzieciaki były bardzo zadowolone, mimo że była to powtórka sprzed czternastu lat. Teraz kręcą już 814-stą część. Po seansie uśpiliśmy latorośle strzykawką z pawulonem. No i mieliśmy czas tylko dla siebie. Udaliśmy się do ciepłego łoża z baldachimem a potem… to niech pozostanie tajemnicą moją i mojej tygrysicy.
To opowiadanie było wyjątkowo dupne bo nie mam zbytnio o czym pisać. Jak wytykacie błędy to pisać gdzie. Dzięki za lekturę.
Zakładki