ŻYCZĘ MIŁEGO CZYTANIA!!!
Rozdział I
Rookgaard
Wyszedłem z jakiegoś dziwnego portalu. Stoję we wnętrzu pewnego budynku. Chyba to jakaś świątynia. Ubrany jestem w niskiej jakości płaszcz, w ręku mam małą maczugę i pochodnię. Obok stoi jakiś zakonnik. Zapytam go, co się stało…
- Witaj!
- Witam!
- Nie wiem jak się tu znalazłem, ani co się tu dzieje… Czy możesz mi wyjaśnić, co się tu dzieje?
- Zostałeś zrekrutowany do walki przeciw potworom, które ogarnęły nasz świat. Kraina, w której jesteśmy to Tibia. Znajdujemy się na wyspie zwanej Rookgaard. Nie ma tu zbyt wielu doświadczonych wojowników, gdyż większość, po zapoznaniu się z orężem rusza w świat szukać przygód. Są jednak tacy, którzy wolą pozostać tutaj, by pomagać takim jak Ty. Ja mam na imię Cipfried, mogę wyleczyć Cię z ran i zawsze służe dobrą radą. Znajdziesz tu także Obiego, który sprzedaje bronie, pancerze, nogawice, hełmy i inne pomocne rzeczy oraz kupi od ciebie łup, jaki zdobędziesz po bitwach z potworami. Jego sklep znajduje się na północny- wschód od świątyni. Nad nim swoje stoisko ma Dixi. Jeśli u Obiego będzie za dużo ludzi możesz pójść do niej. Ona także chętnie sprzedaje i kupuje potrzebne akcesoria. Miejscowy rzeźnik, Tom za odpowiednią opłatą da Ci jedzenie. Jeśli wolisz jednak zjeść coś wegetariańskiego, idź do Williego. Seymour, bibliotekarz to bardzo mądry człowiek… Dowiesz się u niego nieco więcej o wyspie i jej historii. Nad nim znajduje się nasz jedyny łącznik ze kontynentem Tibii. Jeśli będziesz wystarczająco doświadczony, tam możesz przenieść się do szerokiego świata. Ten łącznik nazywamy Wyrocznią. Al Dee sprzede Ci linę, łopatę, kilof i inne rzeczy potrzebne każdemu poszukiwaczowi przygód. Jest jeszcze Amber. To bardzo dziwna dziewczyna… Poszukuje przygód, ale została na naszej wyspie… Nie wiem czemu, ale nie będę się domyślać, bo nie przystoi to zakonnikowi. Paulie to bankier, zdepozytujesz u niego zarobione pieniądze oraz wyciągniesz je, kiedy tylko będziesz chciał. To wszystko o czym ja wiem. Wyspa podzielona jest na dwie części. Jedna jest dla zwykłych ludzi, druga dla szlachciców. Zostanie szlachcicem jest łatwe, o ile masz dużo pieniędzy. O tamtej połowie nic Ci nie powiem, bo nie mam tam wstępu. Jeśli popytasz ludzi w wiosce o jakieś zadania, na pewno je dostaniesz.
- Dziękuję Ci za to, co powiedziałeś. Teraz odejdę i spróbuję się dowiedzieć wszystkiego więcej o Rookgaardzie. Żegnaj…
- Do zobaczenia!
***
Ta rozmowa dała mi dużo do myślenia, jednak nie miałem czasu, by myśleć. Musiałem dowiedzieć się więcej o wyspie, jej mieszkańcach, zadaniach, jakie mają mi zostać zlecone i innych bardzo ważnych sprawach. Najpierw postanowiłem pójść do tajemniczej Wyroczni. Ta jednak szybko mnie odprawiła, twierdząc, iż jestem za mało doświadczony. Nie mając więc możliwości rozmowy poszedłem do Seymour. Ten opowiedział mi całą historię, czyli o tym, jak wyspa dawniej była podbita przez lud minotaurów, który podporządkował sobie orków i trolle. Minotaury zostały jednak zaczęły przegrywać, gdyż portal, z którego przychodziły posiłki, zepsuł się. Pomimo to, minotaury stanowią cały czas zagrożenie dla ludzi, dlatego chyba zostałem zwerbowany. Usłyszałem jeszcze wiele innych ciekawych opowieści, jednak zapomniałem o nich. Seymour powiedział mi jeszcze, że za każdego zabitego szczura da mi dwie lśniące, złote monety. Myślę, że kiedy będę bardziej doświadczony dostanę inne zadanie. Pójdę teraz do Amber. Okazała się ona nawet atrakcyjną, młodą blondyną z niebieskimi oczyma. Zdziwiło mnie, że ktoś taki ładny jak ona umie władać bronią. Nie była ona jednak specjalnie rozmowna, ale dowiedziałem się, że jest ona tutaj jedyną osobą, która wróciła z kontynentu. Twierdzi, że zostawiła na tratwie swój notatnik, i że zostanę nagrodzony, jeśli jej go zwrócę. Nie mogąc oprzeć się pokusie spytałem, czy nie umówiłaby się za mną na wspólne łowy, ta jednak spojrzała na mnie zaczepnie, odwróciła się i odeszła… No cóż, spróbuję innym razem. Pora spotkać się z Tomem. Był to mąż dużej, żeby nie powiedzieć wielkiej postawy. Powitał mnie on jednak ciepło i rozmawiało mi się z nim bardzo miło. Zaprosił mnie on nawet na kawałek steku, ja jednak nie skorzystałem, gdyż przynajmniej jak na razie nie byłem głodny. On też za świeżego szczura chciał dać mi dwie złote monety, ponadto jeszcze za ciało królika tyleż samo i za zwłoki wilka pięć monet. Obi wydał mi się dobrym człowiekiem o prostej naturze… Jego córka była dosyć podobna do niego. Na jej widok przypomniała mi się Amber, chociaż Dixi nie była aż tak ładna jak ona, a przede wszystkim na pewno liczyła sobie więcej lat. Al Dee był człowiekiem łapczywym, tak przynajmniej słyszałem od pozostałych… Po rozmowie z nim stwierdziłem, że łapczywy pewnie jest, ale na pewno też był chytry i obrotny. Nie rozmawiałem z nim długo, ponieważ nie lubię takich ludzi. Ostatni do odwiedzenia był Willie. Okazał się on prostym, trochę niekulturalnym farmerem. On także zaprosił mnie na kolację. I z tej oferty nie skorzystałem, chociaż byłem bardziej głodny, niż wtedy, gdy Tom chciał się ze mną posilić. Chciało mi się jednak tak spać, że wychodząc od Williego myślałem już tylko o wygodnym łóżku… Schodząc w dół akademii Seymour, do pokoju sypialnego przypomniała mi się Amber… Może jeszcze jutro spróbuję ja gdzieś wyciągnąć...***
Od dnia, kiedy pojawiłem się po raz pierwszy w świątyni minęło 7 dni. Uważam, że dobrze już władam bronią, jednak Wyrocznia nie chce jeszcze ze mną rozmawiać. Amber cały czas nie daje się nigdzie zaprosić… Może jest w kimś zakochana… W każdym razie nie sprawia mi już trudności walka z trollami czy orkami. Większość zadań, jakie zostały mi zlecone wykonałem. Cały czas jednak jestem za słaby do walki z minotaurami. Dowiedziałem się także o jakichś ziemnych robakach, jednak nie miałem okazji się z nimi zmierzyć. Mój ekwipunek był następujący: kolczuga, ćwiekowane spodnie, hełm legionisty, miedziana tarcza, katana i skórzane buty. Ciekawe, kiedy będę mógł przejść na kontynent, a co jeszcze ciekawsze, kiedy umówi się ze mną Amber.***
Dzisiaj zdarzyło się coś dziwnego. Kiedy zabiłem jednego z wielu orków, w mojej głowie odezwała się Wyrocznia, mówiąc, bym do niej przyszedł. Tak też zrobiłem. Będąc w mieście, postanowiłem odwiedzić Amber i powiedzieć, że wyruszam w świat. Może ona pójdzie ze mną… - Witam piękna!
- Hej. – nigdy nie rozmawiała ze mną z dużym zainteresowaniem…
- Wiesz, Wyrocznia uważa, że jestem gotów, by przejść na kontynent i pomyślałem, że ty, no wiesz… mogłabyś pójść ze mną…
- Żartujesz? Myślisz, że czemu tu wróciłam? Wróciłam tu, bo za wcześnie wyruszałem poza wyspę… - wydawało mi się, że coś przede mną ukrywa, lecz postanowiłem nie pytać jej o to- Wydaję mi się, że Ty też powinieneś jeszcze troche zostać… Ale rób co chcesz, ja jednak zostanę…
- Szkoda…
I odszedłem. Serce rwało mi się do mej miłości ze wszystkich sił, lecz chęć doznawania nowych przygód, poznawania świata i ludzi była silniejsza. Nie wiedziałem, czy dobrze robię, ale wszedłem na górę akademii… Podszedłem do Wyroczni i przywitałem się z nią. Ta jednak nie odezwała się. Chyba coś we mnie sprawdzała. Po długiej chwili milczenia odezwała się do mnie:
- Czy jesteś gotowy, by poznać swoje przeznaczenie?
- Ja… No… Chyba… TAK!
- Dobrze! A więc czy chcesz zostać elitarnym rycerzem, strasznym wojownikiem, któremu nie straszny głód, mróz, skwar, którego jedynym celem jest dzika, bezpośrednia walka… Możesz też być lojalnym paladynem, świętym wojownikiem, walczącym w imię pokoju, świetnego w starciu dystansowym… A może wolisz druida, zjednoczonego z matką naturą magicznego wojownika, leczącego towarzyszy, oswajającego dzikie bestie i używającego magii ziemi… Ostatnia profesja, jaką możesz wybrać to czarodziej. Używa on magii śmierci, przyzywa straszne monstra i tworzy najbardziej zabójcze runy Tibii- tzw. „Nagła Śmierć”. A więc kim chcesz zostać?
- No więc… Hmm… Trudnym wybór… Ale chyba… Paladyn!
- Czy jesteś pewny? Pamiętaj, że swojej decyzji nie możesz odwrócić!
- No to w takim razie… No nie wiem… Może jednak wybiorę rycerza!
- Czy jesteś…
- Tak jestem!!!
- A wiec dobrze! Wybierz teraz swoje miasto! Masz do wyboru: Thais, miasto potężnego króla Tibianusa, rządzącego twardą ręką, Carlin, miasto amazonek nieuznających władzy Tibianusa i rządzącego się własnymi prawami. Ostatnim miastem jest Venore… Jest to miasto kupców, położone na bagnach. Jest ono niezależne, jednak utrzymuje stosunki z Thais. A więc co wybierasz?
- Wybiorę Thais!
- A więc niech tak będzie!
To było ostatnie zdanie, jakie usłyszałem i jak się później okazało ostatnie, jakie usłyszałem z ust kogoś z Rookgaard… Może kiedyś napiszę list do Amber…
Rozdział II
Mainland- pierwsze kroki
Kolejny portal. Kurcze nie lubię tego uczucia, chociaż trwa ona bardzo krótko, to jest okropne odczucie przeszywającego Cię na wskroś prądu… Widzę już zarys następnej świątyni. Ta jest większa i ładniejsza. O, zakonnik. Wydaje mi się dziwnie znajomy. Wygląda całkiem jak Cipfried! Może to jego brat? Nie wiem…
- Witam, jestem tu nowy i chciałbym się dowiedzieć czegoś więcej o tym mieście i jego mieszkańcach…
- Kolejny nowy… - ten braciszek nie wydał mi się zbytnio miły… - chcesz się czegoś dowiedzieć, powiadasz? Ja wiele Ci nie powiem, bo nie rozmawiam z tutejszymi… Jestem tylko skromnym mnichem… Spróbuj z kimś innym o tym porozmawiać…
- Dobrze, dziękuje Ci…
I odszedłem, bo zauważyłem, że nie mam po co z nim rozmawiać. Przed świątynią była mała, ładna aleja. Idąc nią, zauważyłem leżące na ziemi zwłoki ludzi, najwyraźniej zamordowanych przez swoich kolegów. Muszę uważać, żeby mnie to nie spotkało… Doszedłem do skrzyżowania dróg. Na północ widzę jakiś most, to jest chyba wyjście z miasta… Na zachód natomiast rysuje mi się przed oczami statek, w przeciwny kierunku kolejna kładka wyprowadzająca z miasta… Nie wiem, gdzie iść. Pójdę w lewo… Doszedłem przed jakiś depozyt lub coś w tym rodzaju. Ulokuję tu swoje rzeczy… Widać dużo ludzi… Każdy z nich wygląda inaczej. Widziałem już ludzi w kapturach z niedźwiedziej głowy i rękawice z tego samego materiału. Są tu też ludzie w kościanych hełmach, dostojnych pelerynach i w kapeluszach z jednym, białym piórkiem. Przy tych wszystkich wspaniałościach, jakie mnie tu otaczają wyglądam jak zwykły wieśniak… Muszę postarać się o tytuł elitarnego rycerza… Pójdę teraz poznać okolicę. Zdecydowałem się wyjść główną bramą miasta. Rzeczywiście duży, przynajmniej w porównaniu do Rookgaardu jest kontynent. Widzę jakiś stary, zapuszczony budynek. Jest tu jakaś tabliczka i napis: Starożytna Świątynia. Zejdę na dół. I znów droga rozdziela się na dwa kierunki… Z jednej strony słyszę krzyki orków, z drugiej natomiast porykiwania jakiejś bestii. Pójdę w stronę tego ryku, którego wcześniej jeszcze nie słyszałem. Wielkie, białe, marmurowe filary wspierają budowlę i chronią przed zapadnięciem. Wiem już, od czego pochodził ten hałas. Były to te ziemne robale, o których słyszałem na wyspie nowych… Spróbuję zmierzyć się z nimi. Nie powiem, żeby było ich tu mało. Muszę stosować różne techniki obronne, by nie paść ofiarą któregoś z nich. Wygrałem, ale jestem poważnie ranny. Muszę się posilić i wyleczyć rany… Nie ma już chyba sensu czekać. Idę dalej. Jest tu jakieś zejście na dół, jednak oszczędzę sobie schodzenia, ponieważ moja lina nie jest w najlepszym stanie i mógłbym później już stamtąd nie wyjść. Pójdę więc korytarzem… Następne rozwidlenie… Wszedłem w jakiś mały labirynt i widziałem zwłoki tych robaków, co oznaczało, że ktoś tu musi być. I miałem rację. Z kolejnego zakrętu wyłonił się, jakby znikąd czarodziej… Zastanowiła mnie jego broń. Była to różdżka, a uwięziona w niej energia błyskawicy atakowała każdego, na kogo wskazał mag. Podszedł do mnie, chwilę zagadał. Wydał mi się podejrzany. Jego oczy błyszczały chęcią mordu. Widocznie nie mógł już dłużej wytrzymać, krzyknął: GIŃ! I energia jego różdżki zaczęła przeszywać moje ciało. Próbowałem go atakować, jednak żaden z moich ciosów nie trafił. Zacząłem uciekać… Błyskawice cały czas bodły moje ciało… Powoli opadałem z sił. Przechodziłem już przez most, gdy potknąłem się i przewróciłem… Agresor nie odpuszczał i atakował coraz zacieklej. Próbowałem wstać, jednak miałem tak mało siły, że nawet nie mogłem podnieść ręki z tarczą, by choć trochę się bronić. Nagle przypomniała mi się Amber i cały Rookgaard widzący we mnie nowego poskramiacza dzikich bestii… Nie mogłem ich zawieść. O nie! I nagle wstąpiły we mnie nowe moce. Ogarnął mnie szał i zadałem memu niedoszłemu zabójcy potężny cios w bok. Przeciwnik syknął i krew strumieniami zaczęła wylewać się z rany. Wstałem, całkowicie pochłonięty chwilową wygraną. Rana wroga była na tyle poważna, że nie mógł się ruszyć. Podszedłem do niego i w momencie, gdy miałem zadać ostateczne cięcie, szepnął szybko słowo: Exura i rana w mgnieniu oko zniknęła. Nieprzyjaciel znów zaatakował, jednak już z mniejszymi siłami. Widocznie magiczne zaklęcie musiało zabrać trochę jego energii magicznej. Sam także próbowałem wyleczyć się tym czarem, jednak to nie podziałało. Siły na powrót mnie opuściły. W akcie desperackiej próby uratowania życie zacząłem wołać: POMOCY! ZABÓJCA! Jednak to nie pomogło. Wiedziałem, że każdy cios może być moim ostatnim. W moją stronę poleciał ostatni, na pewno już śmiertelny cios. Wtem, niewiadomo skąd pojawił się nieznajomy i pomógł mi. Wyjął ze swego plecaka runę, wypowiedział jakąś inkantację wzywającą moc runy i czarny obłok śmierci w bardzo szybkim tempie poleciał w stronę agresora. Wyleciał gdzieś w powietrze, a gdy spadł, był już martwy… Jednak mój wybawiciel zniknął, zanim jeszcze zdążyłem mu podziękować… Muszę się wyćwiczyć we władaniu bronią, by być przygotowany na następne starcie z, być może silniejszym przeciwnikiem… No i muszę napisać list do Amber…
Rozdział III
Wprawa
Od dnia, kiedy zostałem zaatakowany przez nieznanego mi czarodzieja minął miesiąc. Moje umiejętności są już znacznie wyższe niż poprzednio. Pora na zemstę… Wczoraj kupiłem trochę run. Mój ekwipunek też nie jest najgorszy, mam w końcu zestaw koronny i buty przyspieszenia. Wynająłem wczoraj kilku ludzi w karczmie. Będą go śledzić. Pora na rewanż. Dostałem wiadomość, że mój cel jest w okolicy gór zamieszkiwanych przez Cyklopy o nazwie Sternum. Nie jest to zbyt dobre miejsce do zabijania, bo przewija się tam wielu ludzi, ale wszystko za rewanż.
Jestem na miejscu. Widzę go. Stracił sporo doświadczenia po ostatniej porażce i myślę, że jestem od niego lepszy… Pora zaczynać… Wyciągam z plecaka ciężki pocisk magiczny, wymawiam inkantację i… Wróg został chwilowy ogłuszony, a ja korzystając z okazji zaatakowałem go. Moje ciosy z łatwością przebijały się przez pancerz, omijały tarczę i przewidywały ruchy przeciwnika. Walka byłaby już przesądzony, gdyby nie Cyklopy, które wykryły moje złe zamiary i nadeszły z pomocą dla czarodzieja. Nie byłem w stanie bronić się przed tak wieloma ciosami, musiałem uciekać… Stosując taktyczny odwrót wymyśliłem taktykę, która mogłaby mi pomóc. Postanowiłem uciec do pobliskiego magazynu. Wiedziałem, że jednookie stwory nie opuszczą swoich gór nawet na chwilę, a mag będzie mnie gonił. Gdy znaleźliśmy się już na miejscu, użyłem runy magicznej ściany, która zemknęła drogę odwrotną zarówno dla mnie, jak i dla mej ofiary. Szał bojowy ogarnął mnie na dobre. Chęć mordu była silniejsza niż kiedykolwiek. Ciosy zaczynały być coraz silniejsze. Stan nieprzyjaciela był tak słaby, jak mój, kiedy to przed nim dawniej uciekałem. Nareszcie, ostatnie cięcie mojego świetlistego miecza i magik padł bez życia na ziemię, tak samo jak wtedy, gdy zaatakował go mój dziwny wybawca. Nagle zjawił się ów obcy… Wyłonił się z ciemności mówiąc mi, jaki straszny czyn popełniłem… Sam nie zdawałem sobie z tego sprawy, jakie mogą być konsekwencje. Protekcja nieznajomego nade mną się skończyła. Musiałem radzić sobie sam. Uważam jednak, że ta dziwna postać miała co do mnie dobre zamiary. Nie wiedziałem, jak bardzo się myliłem… Zawiał dziwny chłód, przyjaciel, który stał się wrogiem wymówił słowa: utevo res Ork Berskerker. Pojawił się wtedy ten straszny potwór… Nie miałem z nim żadnych szans, moja magiczna ściana stała cały czas. Błagałem o zaprzestanie tego strasznego czynu, jednak nieznajomy powiedział: „Gniewu Banora nie da się powstrzymać”. Były to ostatnie słowa, jakie usłyszałem, gdy poczułem straszny ból… Wiedziałem, że umieram. Nikt mi już nie pomoże… Cios ogromnej halabardy orka dobił mnie, straciłem przytomność. Po mniej- więcej pół godziny ocknąłem się w świątyni Thais. Nie miałem swojego plecaka. Wszystkie moje najskuteczniejsze taktyki walki zaczęły zanikać. Poczułem, że moje doświadczenie gwałtownie spadło. To jednak było niczym w porównaniu z bólem, jakim czułem umierając… Wolałbym się już nigdy nie obudzić, by nie czuć tego strasznego cierpienia… Muszę wyciągnąć z tego wnioski… Dowiedzieć się kim jest Banor oraz napisać list do Amber…
UZASADNIAĆ KOMENTARZE
Zakładki