Postanowiłem napisać jeszcze jedną – OSTATNIĄ - część przygód z „Izom”. Lecimy:
Wyczołgałem się spocony i podniecony z naszego łóżka i wślizgnąłem się szybko w spodnie. Popatrzyłem przez chwilę na Izę, uśmiechnąłem się i udałem się do kibla, by się odświeżyć. Odkręciłem kurki od wanny i pomyślałem o jakimś ciekawym polowanku. Gdzie by tu się wybrać? Zanurzyłem się w ogromnej wannie z jacuzzi, dolałem płynu do kąpieli i odpłynąłem myślami daleko na Edron, aż do jaskini demonów. Po kilkunastu minutach byłem już czysty i w pełni sił. Przyszedł czas na śniadanie. Kiedy Iza poszła do łazienki wziąłem się na pichcenie
pierogów z grzybami i kapustą ponieważ mięso ze smoka już się prawie skończyło. Jeden
plasterek z pewnością nie wystarczyłby na tyle pierogów, ile potrzebują tacy silni ludzie jak my. Po ulepieniu ładnych i kształtnych pierożków wrzuciłem je do garnka. Gotowały się i gotowały… No, wreszcie gotowe. Iza siedziała już przy stole postukując sztućcami o drewniany blat. Wyłożyłem jej na półmisek 20 pierogów, a sobie zostawiłem kilka większych. Zajadaliśmy się tymi łakociami w najlepsze, gdy ktoś zapukał do drzwi. Nie lubię zbytnio, gdy ktoś przeszkadza nam jeść śniadanie lecz poszedłem otworzyć. W drzwiach stała kobieta, tyle zdołałem wydedukować po głosie. Włosy miała ukryte pod kapturem, twarzy także nie widziałem. Do płaszcza miała przyczepioną piękną broszkę z diamentami, a na szyi kolię z rubinami. Była bardzo wysoka i miała smukłą sylwetkę. Wyciągnęła do mnie kościstą, wychudłą rękę i dała mi kopertę. Rzuciła jeszcze:
„Tylko do rąk własnych! Nie otwieraj tego…”
Na odwrocie koperty były personalia Izy zaopatrzone w jakąś pieczęć. Lecz napis na odbitce był napisany w nieznanym mi języku. Znając zazdrość mojej koleżanki na pytanie kto to był odpowiedziałem, że listonosz. Po tym wręczyłem jej list. Otworzyła go pośpiesznie i zaczęła czytać, śmiejąc się i co chwila zerkając w kalendarz. Byłem trochę zmieszany bo nie wiedziałem o co chodzi. Aby zakończyć tę krępującą sytuację połknąłem ostatniego pieroga i oznajmiłem, że wychodzę na polowanie. Podszedłem do kufra i wyciągnąłem plecaki z miksturami i kilka grzybów od Luny. Ugryzłem kawałek grzyba profilaktycznie, by sprawdzić, czy są jadalne. Miałem dość niespodzianek z tymi trującymi. Okazały się dobre w smaku więc zapakowałem je do plecaka. Kiedy wybiegałem z chaty nadal słyszałem śmiech Izy. Za cel mojego polowania obrałem demony. Idąc na wenoriański statek nadal zastanawiałem się dlaczego Iza jest taka wesoła. Może dzisiaj jakaś ważna data… chyba nie jej urodziny??
Dotarłem na statek i poprosiłem kapitana by przewiózł mnie na Edron. Po kilkunastu minutach dotarłem do celu mojej wyprawy. Podziękowałem staremu żeglarzowi i wybiegłem szybko na ląd. Po parunastu minutach byłem w grocie demona. W suficie jego komnaty była ogromna dziura toteż mogłem zobaczyć chodzącego po niej demona. Bestia miała kilka metrów wysokości, potężne barki, zakręcone rogi, pazury długością przypominały miecz Izy. Najstraszniejsze były jego oczy. Czerwone, złowrogie, przesycone nienawiścią i gniewem. Z komnaty buchał żar i odór rozkładających się ciał poległych nieszczęśników. Wtem demon spojrzał do góry i zaśmiał się szyderczo. Krzyknął do mnie przerażającym głosem:
„Chodź do mnieeee!!!!!!!”.
Zawahałem się przez chwilę. Obok mnie był teleport. Postanowiłem zaryzykować. Wszedłem w niebieskie światło i poczułem jak spadam w dół. Wylądowałem na gorącej posadzce pokoju z czerwoną bestią. Zacząłem ganiać się z przeciwnikiem po komnacie ładując weń mordercze szurikeny i święte czary. Po kilkunastu sekundach demon padł na ziemię z hukiem w kałuży lawy i w ogniu. Podszedłem ostrożnie do ciała i użyłem mojego błogosławionego kołka by wydobyć z niego nieco prochu. Przy demonie znalazłem też złoto i… miecz demonicznej wściekłości. Jezus Maria, jaki on był ciężki. Wrzuciłem gorący miecz do plecaka i dzida niżej. Zszedłem po schodach. Wokół mnie było morze kipiącej lawy. Zrobiło mi się jeszcze goręcej. Poszedłem w głąb korytarza. Z ciemności wynurzyła się kolejna żądna krwi bestia. Uderzyła we mnie fala piekielnego ognia. Poczułem jak palą mi się włosy. Płomienie zgasły, gdy wypowiedziałem inkantację czaru leczącego. Biegłem w kierunku schodów pakując w demona czary i gwiazdki. Jednak do korytarza nie wiadomo skąd wparował jakiś mężczyzna. Widać, że był to stary wyjadacz. Spod spiczastej tiary błyszczały siwe kosmyki włosów. Ponadto miał długą brodę i piękną szatę. To na pewno był mag. Zobaczywszy mnie wybiegł z korytarza, coś krzycząc. Nie mogłem zrozumieć co, gdyż używał języka hiszpańskiego. Przez chwilę pomyślałem o najgorszym – o pułapce. Zapomniałem zupełnie o demonie, który podbiegł do mnie i rozerwał mi szatę ostrymi pazurami. Zabiłem go jak najszybciej marnując przy tym dużo mikstur. Zszyłem sobie ranę na ramieniu i dalej polowałem na demony. Po kilkudziesięciu minutach znów przybiegł mag rodem z Hiszpanii wykrzykując coś do mnie. Wytłumaczyłem mu na migi, że nie znam jego języka. Wtedy wpadło jeszcze dwóch królewskich strzelców, wielki jak dąb rycerz i stary sługa natury. Rycerz uciszył gestem ręki krzyczącego maga i przemówił spokojnie po angielsku. Zapytał się czy pozwolę zabić jego kompanom jednego czerwonego giganta. Powiedział jeszcze, że jego przyjaciele mają bardzo niskie poziomy, a zabicie demona byłoby dla nich nie lada przeżyciem. Dopiero teraz pokusiłem się o określenie poziomów przybyszów. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu strzelcy mieli poziomy 22-gi i 37-my, a druid zaledwie 21-szy. Od dużo bardzo doświadczonego rycerza dowiedziałem się, że ten gadatliwy staruszek ma tylko asekurować ich, żeby nic się nie wydarzyło. Gwoli wyjaśnienia: Mag miał 121-szy poziom, a wojownik 132-gi. Zgodziłem się na to by zabili monstrum ale tylko wtedy, gdy pozwolą mi popatrzeć. Grupa Hiszpanów roześmiała się i natychmiast przystali na to. Rycerz poszedł po demona, a ja stanąwszy przy schodach przyglądałem się jak drużyna Actimela tnie wrogą kreaturę. Potwór szybko zwalił się na ziemię. Przyjaciele podziękowali mi i udali się w drogę powrotną. Ten akt wdzięczności podniósł moje morale. Popolowałem jeszcze trochę na „hot-dogi” i wróciłem do Venore. Ucieszyłem się, że wreszcie widzę moje ukochane, śmierdzące miasto. Byłem strasznie zasapany niesieniem drogiego ale zarazem i ciężkiego łupu. Na moje zdobycze składał się wcześniej wymieniony miecz demonicznej wściekłości , cztery ogniste topory, dwa gigantyczne miecze, tarcza mistrza umysłu, złote nogawice, złoto i sporo innych kosztowności typu szpony, rogi, prochy, kamyczki. Doturlałem się do domu i z trudnością otworzyłem drzwi spoconą i odrętwiałą ręką. I wtedy się zaczęło. Usłyszałem krzyki i piski. W moim domu znajdowało się paręnaście osób. Nad kominkiem wisiał transparent z napisem „Wszystkiego Najlepszego”. Na stole stał tort z trzydziestoma świeczkami. Goście po kolei składali mi życzenia. Właśnie… dzisiaj są moje urodziny, a nie Izy. Całkiem zapomniałem o swoim święcie. Jak to szybko człowiek się starzeje. Już trzydziestka na karku. Uśmiechnąłem się ale chyba nie bardzo wyszło bo byłem zmęczony. Iza na mojej spoconej twarzy złożyła soczysty pocałunek. Zdmuchnąłem wszystkie świeczki i rozległy się gromkie brawa. Odśpiewano jeszcze „Sto lat”, zjedzono tort co do okruszka… no i przyszedł czas na przyjemne dla mnie rozstanie ze wszystkimi goścmi. Nawet nie zdążyłem się umyć. Zanim Iza coś powiedziała udałem się do wanny. Po kilkunastu minutach wyszedłem i usiadłem na kanapie przed telewizorem plazmowym LG i oglądając TV Trwam w High Definition spędziłem tak wieczór. Podjadłem jeszcze ciastek z migdałami, popijając kawkę z mleczkiem. Na kominku spał mój śliczny kocurek o imieniu Filip. Iza zeszła z sypialni i powiedziała:
-„Kochany, nie dałeś sobie nic powiedzieć po powrocie. Nie wiesz ile prezentów dostałeś. Chodź i zobacz.”
Rzeczywiście zapomniałem o tym, że mogłem coś dostać. Zaciekawiony, z błyskiem chciwości w oku, wszedłem po drabinie do sypialni. Łóżko emanowało blaskiem klejnotów, run, zbrojeń, mieczy i ogromnej ilości pieniędzy. Iza zaczęła wyliczać:
-„Magiczna płytowa zbroja od Sholi, 100000 w gotowce i 100 diamentów od Wulfgara, demoniczna tarcza i 300 morderczych szurikenów od Albina, złota zbroja od Sybilli, materiały na ubranko łowcy od Ballastrosa, róg wojny i maczuga chaosu od Horki i jeszcze trochę tego jest.”
Położyłem swój łup z demonów na łóżku. Teraz było jeszcze piękniej. Poczułem, że atmosfera zrobiła się bardzo namiętna, ponieważ za oknem już ciemno, a błyskotki tworzyły przyjemną aurę i poświatę. Iza objęła mnie i pocałowała. I z nutą seksualności w głosie powiedziała:
-„A to ode mnie skarbku”.
Podeszła do kufra i wyciągnęła nawiedzone ostrze, pełno złota, twarde jak skała kości bestii wskrzeszonych przez nekromantów. Wyjaśniła mi , że wszyscy byli w Helheim i przynieśli mi to. Wzruszyłem się i rozpłakałem jak dziecko. Po prosiłem Izę, by zaczekała i udałem się do salonu. Wyciągnąłem spod sofy pudełko z pierścionkiem i podekscytowany wszedłem do sypialni. Iza nie wiedząc o co chodzi patrzyła na mnie. Trząsłem się strasznie, głos miałem stłumiony gdy wypowiadałem te słowa. Padłem przed Izą na kolana i wyrzekłem najważniejsze słowa w moim życiu:
-„Izabelo, czy zgodzisz się zostać moją żoną?”
Włożyłem jej na palec pierścionek z ogromnym rubinem. Po policzkach mojej ukochanej spłynęły łzy szczęścia. Wykrzywiła buzię w uśmiechu i drżącym głosem odpowiedziała:
-„TAK, TAK, TAK!!!!”
Wpadliśmy sobie w objęcia i całowaliśmy się długo i namiętnie. Zwaliłem z łóżka wszystkie klejnoty. Nie zważałem, że większość się porysowała. Mój największy klejnot był teraz w łóżku razem ze mną.
Po czterech dniach wzięliśmy ślub. Teraz czekamy na nasze drugie dziecko. Halpern ma półtora roku, dziewczynka będzie nosić imię po swojej cudownej matce. Teraz wiem, że z Izą pozostanę do końca życia.
Tą opowieścią kończę serię z Izą. Dziękuje, że czytaliście moje wcześniejsze opowieści. Krytykujcie albo chwalcie, zostawiajcie oceny. Zachęcam do ocen.
Zakładki