Witam, moja kolejna przygoda wyjęta z pamięci. Tym razem chcę niektórym udowodnić, że zwykłą nudną przygodę można podkolorować stylem RPG, ale pod warunkiem, że wie się jak to zrobić. Opisze tutaj tą samą przygodę, normalnie, oraz stylem RPG. Porównacie, która ciekawsza.
I. - Styl ala Tibia.
Bo wbitych skillach 50/50, zakupieniu fire sworda i sword ringa postanowiłem wybrać się na Dragona. Byłem knightem więc myślałem, że dam radę z dobrą tarczą i mieczem. Wziąłem 5 manasów i bag uhów. Na smoka poszedłem do kanionu tam pod AB bo to jedyne miejsce jakie znałem. Chwila skupienia, otwarcie plecaków i jazda. Smok nie był przy wejściu poszedłem trochę dalej i wreszcze go zobaczyłem. Miałem szczeście, bo ktoś go wyraźniej zjechał wcześniej, w dodatku był dead human. Okazało się, że to mój kumpel paladyn. Miałem dodatkowa motywacje żeby go pomścić i zabić swojego pierwszego gada solo. Hity nie wchodziły za duże no i straciłem wszystkie uhy, gdyby nie manasy to bym padł bo na red hp dostałem kombo ale użyłem exurek i jakoś z tego uszedłem. Ze smoka wypadł serpent sword a kumplowi oddałem jego plecak i kusze, w zasadzie nic tam cennego nie było, ale to docenił. No i byłem zadowolony z pierwszego zabitego smoka, niesamowite emocje.
II. - Styl RPG.
Całe dni spędzone przy trenowaniu moich umiejętności bojowych... Wiadra wylane potu, odciski na dłoniach, zakwasy... Miałem już dość, ale byłem stanowczy, wiedziałem, że muszę to uczynić. Trenowałem zawzięcie, aż pewnego dnia mi się udało opanować zaawansowane władanie mieczem obosiecznym, oraz tarczą. Podczas ciężkiego i męczącego treningu, odkładałem pieniądze zdobyte z potworów na nową broń. Stara była już pokryta rdzą oraz tempa. Udało mi się trafić na miastowego handlarza, i sprzedał mi tanio Ognisty Miecz. Pierwsze wrażenie było podniecające, a zarazem czułem jego palący ogień. Ogień był magiczny, jego płomienie o dziwo nie raziły, ani nie paliły posiadacza broni. Handlarz był tak miły, że za parę miedziaków dorzucił mi wspaniały pierścień dzięki któremu władanie mieczem przychodziło łatwiej. Na początku nie wierzyłem, ale po założeniu tego wspaniałego błyszczącego pierścienia, poczułem niewiarygodną siłę oraz władzę w ręce w której dzierżyłem miecz. Handlarz powiedział, że pierścień nie może być zbyt długo używany, bo w końcu zniknie na zawsze... Wiedziałem, że jest w tym jakiś kruczyk, postanowiłem zachować magiczny pierścień na specjalne okazje. Od dawna marzyłem, udowodnić swoją odwagę i rycerstwo, i udać się do smoczego kanionu, by spojrzeć bestii prosto w jego piekielne i pełne grozy oczy... W swojej skrytce przechowywałem trochę mikstur przywracających energię duchową, oraz niezbędne do walki runy, które nie raz ratowały me życie. W pełni zahartowany, oraz pewny siebie, ruszyłem w stronę kanionu. Kanion znajdował się nie daleko na południe od elfickiego miasteczka Ab'Dendriel. Ujrzałem kanion, postanowiłem sprawdzić, czy niczego nie zapomniałem. Uszykowałem do gotowości Runy Leczące, oraz Mikstury przywracania Energii Duchowej. W kieszeni zaś miałem magiczny pierścień kupiony od handlarza. Ręka w której dzierżyłem miecz, lekko drgała jednak po założeniu pierścienia, drgania ustąpiły, byłem pewny, że uda mi się, że mogę to zrobić. Powolnymi krokami zacząłem zbliżać się w głąb kanionu. Zobaczyłem ludzkie kości, wyschniętą krew, oraz popiół. Zacząłem powoli czuć bestię, słyszeć jego ciężki i mocny oddech.... Coraz bliżej... I bliżej... aż w końcu ujrzałem bestię! Miał nieco ran od boltów, niektóre były wbite w jego ogromne skrzydła. Spostrzegłem się, że pod jednym skrzydłem smoka, leżał mój przyjaciel... Zacisnąłem klingę miecza, po czym z krzykiem ruszyłem na smoka. To był błąd... Smok potężnym ognistym oddechem spowodował, iż upadłem i czułem potworny ból na całym ciele. Natychmiastowo użyłem runy leczącej, i postanowiłem grać bardziej defensywniej. Zbliżyłem się do gada dzięki mojej gryfiej tarczy. Zacząłem w złości okładać smoga serią potężnych ciosów z ognistego miecza, jednak jego łuski były twardsze niż myślałem. Myślałem, że smoki są dobre tylko w zianiu ogniem, jednak co się okazało, pazury ma ostre jak brzytwa i twarde jak stal. Musiałem ponownie użyć runy leczącej. Tym razem pewniej ruszyłem na smoka, z pełnym atakiem i natarciem. Dzieki tarczy i zwinności, udało mi się unikać jego potężnych uderzeń jednak musiałem czasami używać run leczących. Po długo trwającej walce, spostrzegłem, że smok jeszcze ledwo zipie, ale ja niestety nie mam już run leczących. Smok zaczął uciekać, resztkami sił wypuścił ogromną kulę ognia, którą dostałem bo nie byłem przygotowany na tak zabójczy atak w tym stanie. Szybko zza pasa wyciągnąłem eliksir przywracania energii duchowej i użyłem swoich mizernych czarów leczących. Czasu miałem nie wielę, więc postanowiłem wszystko na jedną kartę. Pełen Atak! Zignorowałem to czy zginę czy nie, o moim losie miało zdecydować przeznaczenie. Kto zada pierwszy atak, ja czy smok? Dźgnołem smoka z całych sił w sercę, widziałem jak w jego paszczy zbiera się ogień, jednak po chwili zgasł... A smok padł z wielim hukiem na kamienną podłogę. Usiadłem z wrażenia, spożyłem resztkę eliksirów lecząc się moimi słabymi zaklęciami uzdrawiającymi. Sprawdziłem czego smog tak zawzięcie strzegł... Okazało się, że dziwnego miecza którego ostrze było wygięte niczym sprężyna, oraz trochę złota. Zabrałem to i owo, oraz zobaczyłem ciało kumpla. Przy ciele znajdowały się tylko łachy, plecak oraz kusza. Wziąłem część jego ekwipunku, po czym dumnie udałem się w stronę miasta. Mój przyjaciel był zszokowany tym, że udało mi się odzyskać jego rzeczy, a jeszcze bardziej tym, że pokonałem sam tak straszliwą bestię! Co prawda w jego plecaku wiele wartościowych rzeczy nie było, ale liczy się przyjacielski gest. Po udanym polowaniu, postanowiłem położyć się spać, dumny z wymarzonej rangi, jaką jest Łowca Smoków.
To by było na tyle, pisałem to na czysto, więc mogą pojawić się drobne błędy :) Pozdrawiam i życzę miłego czytania oraz ocen, zapraszam też wzięcia do udziału w sądzie!
Zakładki