Muszę poświęcić kilka linijek na opis zaistniałej sytuacji, wokół której roztacza się fabuła moich opwiadanek ; d. Na początek chciałem też zwrócić Waszą uwagę na to, że wszystkie nicki i nazwy gildii pozmieniałem, gdyż występujący w niej bohaterowie nie użyczyli mi pozwolenia na ich użycie xd. Tak więc, ja (53 rp) toczyłem wojnę podjazdową z przywódcą konkurencyjnej gildii. Ów przywódca był to Romuald, 61 ms, który panoszył się w moim ukochanym mieście. Tak więc nawzajem obrzucaliśmy się obelgami i od czasu do czasu rozegrała się jakaś bitwa. Innymi słowami - zwyczajne utarczki pomiędzy 'sąsiadami'...
Pewnego razu spotkałem na Ghostlandzie Henryka, 42 sorca. Expił on akurat w tym miejscu, co ja zawsze expię i spytałem się go, kiedy skończy. Powiedział, że właściwie to już idzie. Pożegnałem go minką ":)" i poszedł. Zaraz jednak się odezwał na priv. Okazało się, że to Polak, gadaliśmy o różnych rzeczach, niekoniecznie związanymi z Tibią. Wkońcu zyskałem ziomala, których w tej zdeprawowanej grze jest niewiele. Tak mijały dni, tygodnie, lata... Nie no, przesadziłem, minęły chyba trzy dni (szczęśliwi czasu nie liczą, eh? ;p) kiedy zaczęło się coś ciekawego dziać.
Akurat poszedłem do Venore kupić od kolesia 34 wolf paw (potrzebne mi były do addonu ;d), kiedy dostałem priva od Henryka. Pisał, że chciał kupić b-robe'a, ale koleś go oszukał i zamiast b-robe'a dał cape (czy cuś takiego niebieskiego co wypada z witcha) i żebym przyszedł pod dwarven bridge i go zabił. Myśląc sobie, jak można tak głupio dać się oszukać i powątpiewając w inteligencję mojego nowego kolegi, odpisałem mu. Napisałem, żeby dał nick i rozprawię się z nim kiedy indziej, bo musiałem iść do kościoła (wkręcałem niemiłosiernie, ale nie chciało mi się marnować runek xd). A tu niespodziewanie pada nick "Romuald". Umówiłem się z Henrykiem, że zbiorę ludzi i pójdziemy się 'pobawić' z Romualdem jutro. Zgodził się.
Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Nazajutrz wziąłem mojego kumpla z rl, był to Ziutek, 57 druid. Jednak nikt inny nie miał ochoty "iść na pewną śmierć" -.-. "To się nazywa wiara w siebie", pomyślałem i napisałem do Henryka, że mam już 'team'. Potem, jako żem prawy i godziwy mąż (;d) powiadomiłem Romualda, że bitwa rozegra się 3:3 koło wejścia do Rabbit Cave'a (tam gdzie się idzie na GL). Upewniłem się, że wszyscy zabrali runki, manaski i takie tam i wyruszyliśmy.
Romuald już tam czekał. Z nim był 49 sorc i 58 ed. Mój team stanął naprzeciw jego drużynie, a ja szybko zacząłem przeliczać nasze szanse. Nie zdążyłem się nawet odezwać, kiedy dostałem 4 hity z SD. 4?? Jak to, cholera, przecież było ich 3! A tu niespodzianka, zaatakował mnie mój pseudokumpel Henryk i z white skullem zaczął naparzać mnie z wanda. To wszystko działo się w zaledwie 2 sekundach a już miałem red hp. Szybko włączyłem utamkę, UHnąłem się, utani hur i zacząłem spieprzać żłopiąc manasy. Romuald przyzwał 'fire elementala', ale gówno mu to dało, bo szybko mu uciekłem i został z tyłu. Napastnicy cięli mnie ostro. Po chwili uznałem, że nie ma sensu się manasować, bo i tak mana spada w przerażającym tempie i przerzuciłem się na UHy. Na szczęście mój kumpel 57 druid (który bohatersko uciekł w kierunku amazonek -.-) szybko zawrócił i cały czas leczył mnie 'exurą sio'. Aż dziwne, że nie zaczęli bić jego. Jakoś dobiegłem do miasta, chwaląc Boga, że nie przyszło mi na myśl ich atakować (zresztą jakie miałbym szanse?). Kiedy wbiegłem do depo, pekerzy przerzucili się na Ziutka. Jednak na niewiele się to zdało, Ziutek wbiegł w wąską szczelinę, pomiędzy północną ścianą depo, a ścianą domku, puścił za siebie m-walla i spokojnie wszedł do depo.
Powiedziałem Henrykowi co o nim myślę, ale on mnie tylko wyśmiał. Powiedział, że teraz Carlin będzie czyste od noobostwa (które niby reprezentowałem ja -.-) i nie wiadomo dlaczego był święcie przekonany, że już nie będę miał odwagi go ruszyć... no cóż, tak mu się tylko zdawało ; ] już planowałem zasadzkę na tego małego, podłego zdrajcę...
Wojna o Carlin: Zemsta (cz. 2) --> http://www.forum.tibia.org.pl/showthread.php?t=198347
Zakładki