Wokół reprezentacji Polski rozpętała się wielka burza, dotycząca premii obiecanej przez polski rząd za wyjście z grupy podczas mistrzostw świata w Katarze. Oto nasze ustalenia na temat tej sytuacji i nowe fakty w sprawie.
O tym, że premier rządu, Mateusz Morawiecki, chciał wynagrodzić piłkarzy i sztab szkoleniowy w przypadku awansu z grupy poinformowały jako pierwsze "WP Sportowe Fakty". Premier spotkał się z zawodnikami na obiedzie w hotelu DoubleTree by Hilton tuż przed wylotem do Kataru. Podczas rozmowy padł temat premii, który pochodził z wcześniejszych rozmów pomiędzy premierem a selekcjonerem kadry - Czesławem Michniewiczem.
Premia miała oscylować w granicach od 30 do 50 milionów złotych! To szokująca kwota w stosunku do skali osiągnięcia. Dwa razy większa niż ta gwarantowana przez FIFA. Skąd jednak tak duże rozbieżności co do kwoty tego niespotykanego wcześniej bonusu?
Jak ustaliliśmy, piłkarze… żartowali sobie z premierem podczas wspomnianego spotkania, gdy ten temat pojawił się przy stole i zaczęli podbijać stawkę. Premier miał przyjmować to do wiadomości, ale na końcu nikt tak naprawdę nie wiedział, jaka kwota została ostatecznie ustalona. Na spotkaniu nie padły żadne konkrety w jakiej formie i na jakich zasadach miałaby być ona wypłacana. Ta „umowa” pomiędzy stronami była bardzo luźna i na początku wielu zawodników nawet nie wzięło jej na poważnie.
Piłkarze wylecieli do Kataru i temat premii nie pojawiał się na wokandzie przez kilka pierwszych dni. Ale gdy awans z grupy po dwóch meczach (remis z Meksykiem i wygrana z Arabią Saudyjską) stał się realny, powrócił do drużyny. Został wywołany na odprawie przed meczem z Argentyną przez Czesława Michniewicza z prośbą o ustalenie konkretnego systemu podziału kwot pomiędzy piłkarzy i sztab.
Część zawodników chciała podziału ze względu na udział minutowy w meczach. Jak słyszymy z kilku źródeł wewnątrz drużyny, takiej opcji sprzeciwił się jednak Robert Lewandowski. Wbrew pojawiającym się informacjom, kapitan przekonywał do solidarnego podziału z uwzględnieniem zawodników rezerwowych, a nie w oparciu o rozegrane minuty. Ostatecznie grupa zawodników doszła do porozumienia.
Wypracowana propozycja drużyny zakładała również, że 10 procent premii miałoby trafić do sztabu. W trakcie spotkania z zawodnikami trener powiedział, że chciałby aby sztab otrzymał 20 procent. W rozmowach aktywnie uczestniczył też asystent trenera, Kamil Potrykus, który naciskał na jak najszybsze wypracowanie zasad podziału.
W trakcie dyskusji Lewandowski w końcu powiedział „stop” na takie wytwarzanie presji i zaapelował, aby nie prowadzić tych rozmów przed meczami mistrzostw świata, bo trzeba się skupić na przygotowaniach do nich. Będzie czas, aby o tym rozmawiać po mundialu. Na tym ostatecznie stanęło i wbrew pierwszym doniesieniom - dyskusja o procencie wynagrodzenia dla sztabu nie stała się osią konfliktu pomiędzy Michniewiczem i Lewandowskim.
Znacznie bardziej istotnym punktem jest natomiast fakt, że premia miała zostać wypłacona z pominięciem PZPN - bezpośrednio do piłkarzy i sztabu szkoleniowego - na co wściekł się prezes federacji, Cezary Kulesza. Premia stała się przyczyną ostrego wewnętrznego konfliktu. Na tyle ostrego, że Michniewicz może tej burzy nie przetrwać. Według naszych informacji od poniedziałkowego poranka ruszyły dyskusje na temat przyszłości trenera - nie tylko ze względu na wyniki, styl gry, plany rozwoju kadry, ale - to zatrważające - również temat premii. Wewnątrz federacji nie ma zgodności co do kontynuowania dalszej pracy przez Michniewicza, ale na razie trudno wyrokować, jaką decyzję ostatecznie podejmie Kulesza.
W międzyczasie pożar starała się ugasić strona rządowa, tłumacząc, że premia wcale nie miała trafić do zawodników, ale na specjalny fundusz PZPN, który miałby wspierać rozwój piłkarskiej młodzieży. Opinia publiczna przyjęła jednak te tłumaczenia z ogromną krytyką i niedowierzaniem.
Jeśli jednak w ten sposób „afera premiowa” zostanie rozstrzygnięta (bo dziś żaden logicznie myślący polski piłkarz nie weźmie tych parzących złotówek), to kontrolę nad sprawą przejmie Kulesza. Bo ostatecznie ta ogromna kwota trafi nie bezpośrednio do zawodników i sztabu, a na konto związku.
O tym, że premier rządu, Mateusz Morawiecki, chciał wynagrodzić piłkarzy i sztab szkoleniowy w przypadku awansu z grupy poinformowały jako pierwsze "WP Sportowe Fakty". Premier spotkał się z zawodnikami na obiedzie w hotelu DoubleTree by Hilton tuż przed wylotem do Kataru. Podczas rozmowy padł temat premii, który pochodził z wcześniejszych rozmów pomiędzy premierem a selekcjonerem kadry - Czesławem Michniewiczem.
Premia miała oscylować w granicach od 30 do 50 milionów złotych! To szokująca kwota w stosunku do skali osiągnięcia. Dwa razy większa niż ta gwarantowana przez FIFA. Skąd jednak tak duże rozbieżności co do kwoty tego niespotykanego wcześniej bonusu?
Jak ustaliliśmy, piłkarze… żartowali sobie z premierem podczas wspomnianego spotkania, gdy ten temat pojawił się przy stole i zaczęli podbijać stawkę. Premier miał przyjmować to do wiadomości, ale na końcu nikt tak naprawdę nie wiedział, jaka kwota została ostatecznie ustalona. Na spotkaniu nie padły żadne konkrety w jakiej formie i na jakich zasadach miałaby być ona wypłacana. Ta „umowa” pomiędzy stronami była bardzo luźna i na początku wielu zawodników nawet nie wzięło jej na poważnie.
Piłkarze wylecieli do Kataru i temat premii nie pojawiał się na wokandzie przez kilka pierwszych dni. Ale gdy awans z grupy po dwóch meczach (remis z Meksykiem i wygrana z Arabią Saudyjską) stał się realny, powrócił do drużyny. Został wywołany na odprawie przed meczem z Argentyną przez Czesława Michniewicza z prośbą o ustalenie konkretnego systemu podziału kwot pomiędzy piłkarzy i sztab.
Część zawodników chciała podziału ze względu na udział minutowy w meczach. Jak słyszymy z kilku źródeł wewnątrz drużyny, takiej opcji sprzeciwił się jednak Robert Lewandowski. Wbrew pojawiającym się informacjom, kapitan przekonywał do solidarnego podziału z uwzględnieniem zawodników rezerwowych, a nie w oparciu o rozegrane minuty. Ostatecznie grupa zawodników doszła do porozumienia.
Wypracowana propozycja drużyny zakładała również, że 10 procent premii miałoby trafić do sztabu. W trakcie spotkania z zawodnikami trener powiedział, że chciałby aby sztab otrzymał 20 procent. W rozmowach aktywnie uczestniczył też asystent trenera, Kamil Potrykus, który naciskał na jak najszybsze wypracowanie zasad podziału.
W trakcie dyskusji Lewandowski w końcu powiedział „stop” na takie wytwarzanie presji i zaapelował, aby nie prowadzić tych rozmów przed meczami mistrzostw świata, bo trzeba się skupić na przygotowaniach do nich. Będzie czas, aby o tym rozmawiać po mundialu. Na tym ostatecznie stanęło i wbrew pierwszym doniesieniom - dyskusja o procencie wynagrodzenia dla sztabu nie stała się osią konfliktu pomiędzy Michniewiczem i Lewandowskim.
Znacznie bardziej istotnym punktem jest natomiast fakt, że premia miała zostać wypłacona z pominięciem PZPN - bezpośrednio do piłkarzy i sztabu szkoleniowego - na co wściekł się prezes federacji, Cezary Kulesza. Premia stała się przyczyną ostrego wewnętrznego konfliktu. Na tyle ostrego, że Michniewicz może tej burzy nie przetrwać. Według naszych informacji od poniedziałkowego poranka ruszyły dyskusje na temat przyszłości trenera - nie tylko ze względu na wyniki, styl gry, plany rozwoju kadry, ale - to zatrważające - również temat premii. Wewnątrz federacji nie ma zgodności co do kontynuowania dalszej pracy przez Michniewicza, ale na razie trudno wyrokować, jaką decyzję ostatecznie podejmie Kulesza.
W międzyczasie pożar starała się ugasić strona rządowa, tłumacząc, że premia wcale nie miała trafić do zawodników, ale na specjalny fundusz PZPN, który miałby wspierać rozwój piłkarskiej młodzieży. Opinia publiczna przyjęła jednak te tłumaczenia z ogromną krytyką i niedowierzaniem.
Jeśli jednak w ten sposób „afera premiowa” zostanie rozstrzygnięta (bo dziś żaden logicznie myślący polski piłkarz nie weźmie tych parzących złotówek), to kontrolę nad sprawą przejmie Kulesza. Bo ostatecznie ta ogromna kwota trafi nie bezpośrednio do zawodników i sztabu, a na konto związku.
I pomyślcie sobie, że takie brudy wychodzą po rzekomym sukcesie, to co by się działo np. po poprażce z Arabią? Która przecież była jak najbardziej możliwa, zwłaszcza gdyby Cash dostał zasłużoną czerwoną kartkę na początku meczu.
Tak, jak pisałem, czesław nie jest żadnym miłym misiem, który rzekomo zawsze tworzy wspaniałą atmosferę, jak przy jego zatrudnieniu przedstawiały to media. Gość jest zwykłym prostakiem i tanim cwaniaczkiem, który z większości klubów odchodził skonfliktowany ze wszystkimi. W Legii jak zaczął tracić grunt, to publicznie oskarżył piłkarzy o pijaństwo. A z Zagłębia swego czasu został wyjebany, bo za plecami klubu negocjował kontrakt na trenowanie Beckhama z "działaczami LA Galaxy" (którymi okazali się wkręcający go dziennikarze super expressu).
Znamienne jest też, że jeżeli zostanie wyjebany z reprezentacji, to nie przez ambicje, by osiągność coś więcej, a z powodu kłótni o pieniądze. Ale kulesza to taki sam burak i dzban, więc czego oczekiwać. Probierz już pewnie przebiera nóżkami.
Aha, i szacun dla Robercika, jeżeli ten opis sytuacji jest prawdziwy.
Zakładki