[Opowiadanie] Błąd Wszechświata
Zapraszam was do przeczytania mojego krótkiego "opowiadania".
Błąd Wszechświata
Tamtego czasu na wpół panowała wczesna jesień wraz z blado czerwonym niebem. Gleba stała się chłodniejsza, trawa smutniejsza gdyż przybrała ciemne barwy, a wiatr chwilami niósł w sobie lodowy dotyk. Fiorenzo Mazzi uniósł dłoń ponad brunatną, nieuczesaną czuprynę i zasłonił Gwiazdę Polarną, chciał lecz nie potrafił wymazać jej z historii gwiezdnych konstelacji. Gdy umysł Fiorenza zbliżał się do granic zabobonu, począł przeskakiwać z jednej nogi na drugą i swymi rękoma wymachiwał puste gesty w powietrzu.
W placówce psychiatrycznej postawiłem diagnozę i wypisałem receptę. Tytuł zwieńczający moją wielomiesięczną pracę nad przypadkiem Fiorenza brzmiał: „Rozległa fascynacja tym co istnieć nie powinno lecz istnieje i ingeruje w sens gatunku ludzkiego”, gdzie gatunek ludzki podwójną linią podkreśliłem. Czytając me rękopiśmienne dzienniki zacząłem szukać w moim umyśle tezy, która mogłaby wytłumaczyć te wszystkie zjawiska, a kiedy nie znalazłem odpowiedzi, zaczęła mnie otaczać zła, wyimaginowana aura która popychała mnie do zbliżenia się ku okiennicy i dokonania bolesnego czynu. Odpowiedzi poszukiwałem w uniwersyteckiej bibliotece: w najdalej wysuniętych meblach sięgnąłem do skurzonych grubym puchem regałów, spoczywały tam najobrzydliwsze księgozbiory, a kiedy nie odnalazłem klucza do zagadki, począłem szukać euforii w alkoholu.
Wszechświat żyje i jest okrutnie perfekcyjny, dokładniejszy od czasu wskazywanego przez słońce, żywotniejszy niż nieskończone liczby, lecz dokonuje obrzydliwej pomyłki co kwadrylion lat. Błąd przez który kod genetyczny i dusza zostają wymazane, a człowiek który jest świadom wyeliminowanego składnika zaczyna myśleć irracjonalnie.
Była wtedy najczarniejsza noc z gwiazdami na niebie, które wyglądały jak małe punkciki zapalonych świec. Tamtej nocy wiatr przypominał pijanego klienta baru który trzaskał i wrzeszczał, był tak ohydnie potężny, że przenikał przez uszczelnione okna, a grający fortepian przy akompaniamencie ryczącego i skowyczącego wiatru narzucał na myśl danse macabre.
Pracowałem wówczas w dwugwiazdkowym hotelu umiejscowionym na samym krańcu uliczki, która zawężała się wraz z bliskością mojego miejsca pracy, jakby coś pragnęło aby ten budynek było trudno odnaleźć lub mógł w każdej chwili przestać istnieć.
W recepcji, naprzeciw siebie stanęły dwie osoby, dwoje ludzi lecz z pewnością któryś z nich nie należał do naszego gatunku ewolucyjnego, mieli te same oczy, tą samą twarz lecz inne życie i odmienne zainteresowania. Stałem, próbując wprawić w ruch którąś z moich kończyn, nie potrafiłem zamknąć ani zmrużyć oczu, byłem widzem pełnego w zło koszmaru, którego scenariusz został napisany przez Wszechświat, a ja nie mogłem przerwać tego aktu.
Fiorenzo Mazzi był tym który zwyciężył ten dziki, chory i jednostronny pojedynek, swobodnie opuścił ręce po których krew spływała strumieniami. Po chwili, na przekór prawom fizyki i nauk biologicznych, martwe ciało zaczęło się poruszać wprawiając moje zmysły w nieokiełznane myśli, ujrzałem wówczas kształty tak szaleńczo nierealne do odwzorowania, że nawet sam Pablo Picasso nie byłby wstanie namalować w swych obrazach. Pozostało już tylko karłowate, powykręcane ciało niepodobne do Fiorenza Mazzi. Ciało zmarłego wystrzeliło w górę strumień światła nieznanego mi koloru, po chwili blask rozpierzchł się w tysiącach kierunków, później nastąpiły milczące eksplozje świetlne, zakończone poziomym bez głośnym wybuchem, ciągnącym się na kilometry po czarnym niebie, aby w finale zniknąć na jałowym pustkowiu Wszechświata.