Moglbym opisac lepiej ale w sumie od nowa nie chce mi się zaczynac :P
Doloze jeszcze kwestie samopoczucia.
Jak wczesniej wspominałem, pierwsze 3 tygodnie fizycznie były bardzo trudne. Raz ze jestem w sumie nerdem bez miesni, 60kg wagi, 173 wzrostu, cale zycie przy kompie. Nigdy wczesniej nie pracowalem tak bardzo fizycznie i w sumie to był moj pierwszy wyjazd z domu na tak długo.
Na szczescie wzialem sobie z polski troche ketonalu, takze bol miesni / stawow dało się przezyc i ogranizm miał czas się przystosowac. Gdyby nie to, chyba wróciłbym do polski po tygodniu (powaznie).
Ból przy przekładaniu kwiatkow nie był do przezycia nawet z ketonalem, w tunelach słychać było tylko bluzgi i jęki.
Trafiłem na całkiem fajne towarzystwo, choć na samym początku mieliśmy drobne problemy ze współlokatorami.
Ogolnie wsadzili nas do baraku w ktorym mieszkało dwoch chłopa, jeden 20 lat drugi 26, oraz dwie kobiety. Jedna koło 35 a druga starsza, pod 50tke.
Te kobiety wymyslily sobie ze jej kolezanki przyjada na wolne miejsca do baraku i pozbeda sie dzieki temu tamtych dwoch chlopakow, a tu kotlet, dojechałem ja z kumplem i laska ktora poznalismy w busie do UK.
No i co, wojna. Jakieś dziwne donosy na nas, ktore nie miały pokrycia, kłotnie, robienie nam świństw (wyrzucanie rzeczy z lodowki, przekladanie rzeczy itp) ogólne buractwo.
Niedlugo pozniej dojechała ósma osoba, studentka 1ego roku. Całkiem spoko, małomówna, ale ja tam w sumie nie szukałem towarzystwa bo szczerze - nie było na to czasu. Każdą wolną chwilę człowiek chciał poswiecic na odpoczynek ew. przygotowanie czegos do jedzenia innego niz mikrofala. No i sprzatanie / pranie.
Pozniej w miare się dotarlismy, jakies przysługi i tak dalej (trzeba zrozumiec ze na farmie nie kazdy wszystko ma, takie glupie rzeczy jak nóż do chleba, czajnik czy blacha do pieczenia wydaja sie proste, a nie kazdy ma, wiec trzeba sobei nawzajem pozyczac), no normalne zycie w 8 osob na paru metrach kwadratowych :P
Przez pierwsze 3 tygodnie nie mielismy ANI JEDNEGO dnia wolnego! (Tak, pracowalismy nawet w niedziele) a rekordowy dzień pracy trwał od 4:30 do 18:00, godzina przerwy i od 19:00 do 23:00. Po tym dniu nikt nie zamienił ze soba nawet słowa, kazdy tylko prysznic i spac, nawet nic nie jedlismy bo nikomu sie nawet nie chcialo, tylko do wyra, nastepny dzien znow na 4:30 do pracy.
Przewaznie po powrocie do pracy siadałem na dupie, brałem browara i siedziałem z godzine po prostu przed barakiem zeby troche mózg odparował, bo praca jest tak monotonna ze na prawde mozna ześwirowac.
Jak nie bylo ochoty na browara to kawa i ciastko. Po tej godzinie rozładowywała sie kolejka pod prysznic, wiec szedłem myc się w zimnej wodzie, po prysznicu czas na jedzenie. Gadka o dupie marynie, telefon do matki / znajomych. Nie miałem swojego laptopa wiec kontakt ze swiatem zewnetrznym niewielki. Pozniej udało mi sie pozyczac od wlasnie tejze studentki jej laptopa, takze wiekszosc wolnego czasu surfowalem po prostu po necie, człowiek jednak mysli o czym innym i troche "wyrywa" się z farmy.
Ja osobiscie nie jestem fanem popołudniowych drzemek, ale chyba wszystkie dziewczyny odemnie z baraku jak juz sie poogarniały po pracy, zjadły etc to kładły sie po prostu spac. Wieczorem pobudka na jakieś mycie zabkow czy kolejny prysznic, czasem przygotowanie zarcia na nastepny dzien do roboty i kolacja no i do spania :)
Czas leciał bardzo szybko, ledwo człowiek wrócił z pracy a tu już czas na sen.
Psychicznie jeszcze gdy był ze mna kumpel było spoko, jemu niestety zbrzydzło to wszystko duzo wczesniej niz mi i "uciekł" do polski jakoś 3 tygodnie wczesniej. Oj, chujoza samemu. Niby się zna tych ludzi ale wiadomo - polactwo buractwo, obgadywanie za plecami itp. Mialem momenty załamki, kombinowalem jak sie stamtad wyrwac ale nic nie dawało mi na tyle pewnosci zeby sie na to rzucic, ot, taki juz jestem. Dociułałem tyle ile dałem rade i wrocilem.
Zakładki