Taidio napisał
no fajnie, napisałeś że najprostszą drogą do szczęścia jest wyzbycie się powodów do smutku, a jakie będą te powody do szczęścia wtedy? dlatego właśnie kompletnie nie kupuję tego twojego spojrzenia, bo jest kompletnie nierealne i opiera się na mistycznych pierdoleniach "po prostu nie czuj bólu"
a na tego twojego jednego chestera babingtona masz miliard ludzi którzy dzień w dzień sobie włosy z głowy wyrywają, bo nie mają co sobie czy dzieciom dać do żarcia i miliardy ludzi którzy mają te podstawowe rzeczy zapewnione i jestem pewny że są szczęśliwsi niż ci wcześniejsi (tygrysek chyba podal przykład michaela jakcsona jak dobrze pamiętam)
Próbuj medytacji oddechowej. Jeśli cierpliwie wytrzymasz dwie godzinki myślenia o oddechu (można sobie mieć różne myśli, ale jak tylko się przyłapiesz, to wracasz do oddychania), to tego doświadczysz. Samo bycie, doświadczanie własnego ciała i cudu świata w bieżącym momencie są wystarczającym powodem do szczęścia.
Odnośnie cierpienia randomowych ludzi - nie mam odpowiedzi na to pytanie, samemu trudno mi to zaakceptować i połączyć z konceptem boga; bardziej zatem skupiam się na zaakceptowaniu, że niekoniecznie trzeba wszystko doskonale rozumieć, tylko brać świat taki, jaki jest. W sumie zszedłeś nieco na porównywanie problemów ludzi - droga donikąd, każdy w swym życiu niesie własny krzyż. Czy jest głodny, czy spragniony bliskości, czy pieniędzy, czy samotności - ma problemy i cierpi. Można powiedzieć, że ten głodny cierpi mocniej; natomiast mam co do tego czasami wątpliwości, skoro na własne życie targnęły się osoby głodu nie doświadczające. Czy pragnienie życia (jakie - trochę nieuczciwie zakładam mają osoby głodne), jest większym cierpieniem od wizji jego zaprzestania? Nie wiem, ale zastanawiać się jest nad czym.
Zakładki