Wojny na Bliskim Wschodzie
Iluzjoniści dyskretnie ukryli swoje karty w rękawie i nikt z publiczności nie dopytywał się o wielką pajęczynę łączącą wydarzenia tamtego dnia z Izraelem, bo nagle nastąpiła zmiana scenografii, nagle na scenę wbiegli nowi aktorzy, poleciały iskry, fabuła akcji wyraźnie zgęstniała.
Jedenastego września 2001 roku przeprowadzono ataki na członka Paktu Północnoatlantyckiego – co oznacza, że wszyscy członkowie NATO, w tym Polska, solidarnie ze swym sojusznikiem stanęli w gotowości przeprowadzenia odwetu za śmierć 2.977 osób, które zginęły w atakach. Oponentem zaś nie byli już tylko piaskowi ludzie, którzy według oficjalnej narracji pomogli 19 zamachowcom porwać samoloty i dokonać ataków – świat zachodni poszedł na wojnę z szeroko zakrojonym terroryzmem. W taki oto sposób konflikt nam się rozrósł po obu stronach szybciej niż po śmierci Franciszka Ferdynanda.
Iluzjoniści machnęli teatralnie pelerynami, postawili nam na stole odwrócone kubeczki, szybko je przemieszali i kazali szukać kuleczki.
Afganistan
Najpierw kolebką terroryzmu islamskiego miał być Afganistan. Wszystkie media zgodnym chórem powtarzały nam, że to tam swą działalność operacyjną koncentrują talibowie, to tam wojuje Al Kaida, to tam krzewi się terroryzm islamski i to stamtąd koordynowane były ataki z 11 września. Tak oto wojska amerykańskie i sojusznicze ruszyły więc na Bliski Wschód nieść Afgańczykom „pokój i dar demokracji”.
Inwazja na Afganistan, pod nazwą „Operation Enduring Freedom” – „Operacja Trwała Wolność” rozpoczęła się 7 października 2001 roku i wbrew nazwie zapoczątkowała nie pokój, a wojnę na tyle „trwałą”, że toczy się po dziś dzień. Nikt nie podważał zasadności tej wojny – jedyną narracją jaką zgodnie dyktowały wszystkie media było to, że poszliśmy tam walczyć z terrorystami – w tym kontekście podnoszenie jakichkolwiek pytań czy wątpliwości było jednoznaczne z trzymaniem sztamy z Bin Ladenem. Tak było do 2010 roku, kiedy Wikileaks zdobyło ponad 90.000 raportów wojskowych, które ujawniły światu prawdziwe oblicze tej wojny: liczne bombardowania budynków mieszkalnych, strzelanie pod byle pretekstem do cywilów, do autokarów pełnych ludzi, do dzieci, kobiet i do starców. Szacuje się, że od początku wojny bezpośrednio z rąk wojsk sojuszniczych zginęło 36.000 afgańskich cywilów, a kolejnych 360.000 cywilów zginęło w wyniku pośrednich konsekwencji wojny. Wszyscy ci ludzie według oficjalnej narracji byliby nam dalej przedstawiani jako „opętani nienawiścią do zachodu terroryści w turbanach” gdyby nie odważne posunięcie Wikileaks, które zdecydowało się opublikować dokumenty wojskowe.
Irak
Wojna w Afganistanie wciąż się toczyła w tle, kiedy iluzjoniści znowu przemieszali kubeczki i okazało się, że największe zagrożenie dla świata zachodniego jednak stanowi prezydent Iraku – Saddam Husajn. Według informacji dostarczonych Amerykanom przez służby izraelskie prezydent Iraku znalazł się w posiadaniu broni masowego rażenia, której gotów był użyć zarówno wobec swoich poddanych jak i wobec wrogich mu państw. Sytuacja była na tyle poważna, że premier Izraela – Benjamin Netanyahu udał się specjalnie do amerykańskiego kongresu przekonywać Amerykanów do przeprowadzenia interwencji zbrojnej, zapewniając przy tym, jak pozytywną rolę odegra ona w regionie:
„Nie ma jakichkolwiek wątpliwości co do tego, że Saddam dąży i podejmuje wysiłki i robi postępy w tym, by mieć w posiadaniu broń nuklearną – co do tej kwestii nie ma żadnych wątpliwości. I tak samo pewne jest, że kiedy tylko tę broń zdobędzie, historia się zmieni natychmiastowo”.
„Jeśli usuniecie Saddama, reżim Saddama, to Wam gwarantuję, że będzie to mieć niesamowicie pozytywny oddźwięk w całym regionie. I myślę, że ludzie z państw sąsiadujących takich jak Iran, młodzi ludzie i wielu innych powie: czas takiego reżimu się skończył. Nadeszła nowa era, coś nowego ma miejsce”.
Nagłówek stacji CBS News z 18 sierpnia 2002 roku: „Izrael do USA: „Nie zwlekajcie z atakiem na Irak”.
Tak też się stało – Ameryka ugięła się pod żądaniami Izraela i zaatakowała Irak. Wspomogły ją w tym trzy inne państwa: Wielka Brytania, Australia i Polska, wysyłając do Iraku swoje oddziały wojskowe. Irak w żaden sposób nie sprowokował żadnego z tych państw do wypowiedzenia mu wojny – jedyną przesłanką do ataku było wsparcie swojego sojusznika – USA, w działaniu opartym na informacjach dostarczonych Amerykanom przez służby izraelskie, o posiadaniu przez Saddama Husseina broni masowego rażenia.
Ponownie więc wysłaliśmy naszych chłopców na wojnę. Ponownie w mediach nas zapewniano, że jest to wojna nie tylko uzasadniona, ale wręcz konieczna. Od prawa do lewa, wszelkiej maści „eksperci” przekonywali z nieukrywaną dumą w głosie, że nasza obecność w Iraku niezbicie poświadcza o silnej pozycji Polski na arenie międzynarodowej, a kontrakty jakie dzięki niej zdobędziemy wzmocnią naszą gospodarkę. Wojnę w Iraku nazwano „Operation Iraqi Freedom”, czyli „Operacją Irackiej Wolności”.
Wtedy analityk wywiadu i żołnierz armii amerykańskiej – Chelsea Manning poprzez Wikileaks ujawniła nagrania wideo z przeprowadzanych w Iraku ataków, które pokazały światu, jak wojska amerykańskie wybijały z helikopterów nieuzbrojonych cywilów, w tym dziennikarzy, jakby to była gra komputerowa. W ataku przedstawionym na poniższym nagraniu zginęło dwóch dziennikarzy agencji Reutera:
Przyjrzyjcie się uważnie tym obrazom, bo tak właśnie wygląda ta „Iracka Wolność” i „dar demokracji”, które Ameryka i jej sojusznicy wielkodusznie zanieśli „zniewolonej ludności Iraku”. Według amerykańskich raportów wojskowych
ujawnionych dzięki Chelsea Manning i Wikileaks liczbę irackich ofiar inwazji szacuje się na ok. 150.000, z czego aż 80% stanowią cywile.
Raport służb medycznych, opublikowany na łamach magazynu The Lancet, oprócz bezpośrednich ofiar wojsk amerykańskich i sojuszniczych wylicza, że następnych około 655 tysięcy Irakijczyków zginęło w pośredniej konsekwencji wojny, już po jej oficjalnym zakończeniu. W wojnie zginęło też 3812 żołnierzy wojsk amerykańskich i sojuszniczych, w tym 28 Polaków.
W wojnie w Iraku nie zginęli żadni żołnierze izraelscy, bo oficjalnie Izrael nigdy w tej wojnie nie uczestniczył, mimo że to informacje dostarczone Amerykanom przez służby izraelskie i zapewnienia Benjamina Netanyahu o rzekomym posiadaniu przez Saddama Husseina broni masowego rażenia stały się wystarczającym powodem, by dokonać inwazji. Po latach już wiemy, że żadnych śladów broni masowego rażenia nigdy nie odnaleziono, ale kłamstwa izraelskich służb i Benjamina Netanyahu w amerykańskim kongresie wystarczyły do tego, by całe państwo zniszczyć a Saddama Husseina zamordować. Na nic się zdały gwarancje Netanyahu o „pozytywnym oddźwięku wojny w regionie”- interwencja zbrojna w Iraku przyniosła lokalnej ludności tylko śmierć, ból i zniszczenie.
Ponownie więc, pod odkrytym kubeczkiem nie było kuleczki. Iluzjoniści zakręcili teatralnie wąsa, poprawili kapelusz i kazali nam się nie zniechęcać, tylko dalej ścigać islamski terroryzm i odkrywać kubki według ich instrukcji, do skutku:
Nagłówek z The Times z 5 listopada 2002 roku: „Zaatakujcie Iran tego samego dnia, kiedy skończy się wojna w Iraku, żąda Izrael”.
Nagłówek The Nation z 3 listopada 2003 roku: „Czy Syria będzie następna?”
Libia
Tym razem padło na Libię.
Według oficjalnej narracji, w 2011 roku libijskie siły opozycyjne wobec prezydenta kraju – Muamara Kaddafiego, rozpoczęły protesty uliczne, które szybko obróciły się w zamieszki, a następnie w wojnę domową. Inspiracją dla protestujących miały być
„udane rewolucje w Tunezji i Egipcie”, które wcześniej miały miejsce. Państwa zachodnie były tak bardzo zaniepokojone sytuacją lokalnej ludności, iż uznały, że nie jest to tylko wewnętrzna sytuacja Libii, ale wymaga ona ich interwencji z zewnątrz. Początkowo poszczególne kraje (USA, Francja, Wielka Brytania i Kanada) zaczęły ingerować na własną rękę, jednak działały one bez jednolitego dowództwa. Wtedy ówczesny prezydent Francji – Nicolas Sarkozy rozpoczął kampanię dotyczącą konieczności przeprowadzenia wspólnej, międzynarodowej interwencji zbrojnej w Libii przez państwa członkowskie Unii Europejskiej i NATO.
„Rada Europejska debatowała na temat sytuacji w Libii i jej wnioski dają Francji ogromną satysfakcję, ponieważ Rada w tej kwestii jest całkowicie zjednoczona. Europa świętuje Rezolucję 1973, historyczną rezolucję, ponieważ wyraża ona odpowiedzialność Europy za to, by chronić innych. Rada Europejska również przyjęła ciepło szczyt Paryż Libia, przyznała, że akcje podjęte przez koalicję w dużym stopniu przyczyniły się do ochrony ludności cywilnej i że przyłożyliśmy rękę do ratowania życia cywilom. W związku z tym jednogłośnie w imieniu Europy proszę o rozpoczęcie stosowania tej rezolucji. Popieramy decyzję podjętą na szczycie w Paryżu i raduje nas zaangażowanie koalicji. Była to decyzja podjęta jednomyślnie przez wszystkie państwa. Europejska jedność przeważyła w tym wypadku i strategia, którą zaproponowaliśmy wraz z naszymi przyjaciółmi z Wielkiej Brytanii podnosi na duchu i za to im salutuję.”
Ponownie więc świat zachodni „niczym rycerz na białym koniu stanął na wysokości zadania, by bronić Libijczyków bez kresu utrapionych, szukających ratunku od okrutnej, islamskiej dyktatury” – tak tę sytuację przedstawiali nam politycy i media. Pod naciskami Nikolasa Sarkozy’ego państwa członkowskie NATO (w tym Polska) ponownie zjednoczyły swe wojska i dokonały interwencji zbrojnej w Libii. Operacja miała nazwę
„Unified Protector” – „Zjedoczony Obrońca„.
Tak rysuje się oficjalna narracja, przy której obstają media. Zupełnie inną wersję historii i powodów wojny w Libii przedstawiają jednak
maile opublikowane przez Wikileaks:
„2 kwietnia 2011 roku źródła będące w kontakcie z doradcami Salt al-Islama Kaddafiego poinformowały z całkowitą pewnością, że chociaż zamrożenie zagranicznych kont postawiło Muamara Kaddafiego przed poważnymi wyzwaniami, to jego możliwości by zaopatrzyć i utrzymać swoje oddziały zbrojne i pracę służb pozostają nienaruszone. Według informacji poufnych dostępnych tym osobom, rząd Kaddafiego posiada 143 tony złota i podobną ilość srebra. Pod koniec marca 2011 roku zasoby te zostały przeniesione do SABHY (południowy zachód, w kierunku libijskiej granicy z Nigerem i Czadem) – zostały tam zabrane ze skarbca Libijskiego Banku Centralnego w Trypolisie.
Złoto zostało zgromadzone jeszcze przed wybuchem aktualnych zamieszek i miało zostać użyte do stworzenia panafrykańskiej waluty opartej na libijskim złotym dinarze. Plan ten został stworzony po to, by dać francuskojęzycznym państwom Afryki alternatywę wobec franka francuskiego (CFA).
(Komentarz źródła: według osób posiadających na ten temat wiedzę taka ilość złota i srebra wyceniana jest na ponad 7 miliardów dolarów. Oficerowie francuskich służb odkryli ten plan krótko po tym, jak wybuchła rebelia i był to jeden z czynników, które wpłynęły na decyzję prezydenta Nicolasa Sarkozy by Francja zaatakowała Libię. Według tych osób Sarkozy w swoich planach kieruje się następującymi względami:
a. chęcią zdobycia większych udziałów z produkcji libijskiej ropy
b. zwiększenia wpływów Francji w północnej Afryce
c. poprawienia swojej sytuacji wewnętrznej we Francji
d. zapewnienia francuskiemu wojsku możliwości umocnienia swej pozycji w świecie
e. odniesienia się do obaw swoich doradców, co do planów Kaddafiego by wyprzeć dominację Francji w francuskojęzycznej Afryce.„
Okazuje się więc, że Muamar Kaddafi wcale nie został zamordowany dlatego, że był okrutnym dyktatorem. Wręcz przeciwnie – został zabity dlatego, że był mądrym dowódcą, który chciał uwolnić Afrykę spod władzy żydowskich bankierów – podjął odważną decyzję o zgromadzeniu dużej ilości metali szlachetnych i to na nich planował oprzeć nową walutę – walutę, która miała szansę wyprzeć francuskiego franka, a następnie stać się alternatywą dla dolara do wyceny cen libijskiej ropy. Kaddafi chciał stworzyć pieniądz, który wyraża realną wartość w zgromadzonych metalach szlachetnych, w odróżnieniu od żydowskich papierków nie popartych niczym, które poświadczają jedynie dług i niewolę.
Interwencja państw NATO „Zjednoczony Obrońca” zakończyła się podobnie jak dwie poprzednie – doszczętnym zniszczeniem całego państwa, rozkradzeniem jego bogactwa, pogłębieniem destabilizacji w regionie.
W zeszłym roku Nikolas Sarkozy został aresztowany pod zarzutami korupcji. Jak ujawniła prokuratura – w 2007 roku miał on przyjąć 50 milionów euro od Muamara Kaddafiego na swoją kampanię prezydencką:
W jakim celu Muamar Kaddafi wpłacił Sarkozy’emu 50 milionów euro? Tego na razie nie wiemy. Czy była to łapówka, czy przyjacielska przysługa? A może pieniądze, które w 2007 roku wpłacił Sarkozy’emu Kaddafi były pożyczką, której ten nie miał zamiaru spłacać, dlatego cztery lata później ponaglał świat do wojny, która jego wierzyciela zabiła?
Nikolas Sarkozy sprawował funkcję prezydenta Francji przez dwie kadencje – kiedy jednak zaczął tracić poparcie narodu francuskiego, żydowskie gazety grzmiały, że to wyłącznie dlatego, że Sarkozy z pochodzenia jest Żydem, a Francuzi to rasiści i antysemici.
Może więc Nikolas Sarkozy, podobnie jak Bibi Netanyahu wojnę w Libii przewidział? Może i on jest żydowskim prorokiem? Może już w 2007 roku wiedział, że koniec Kaddafiego jest bliski, dlatego pożyczył od niego 50 milionów euro, bo wiedział, że nigdy ich nie będzie musiał spłacić?
Syria
Scenariusz przygotowany dla Syrii miał być wierną kopią tego, co stało się w Libii. Tam też doszło do protestów politycznej opozycji, które obróciły się w zamieszki, a następnie wojnę domową, a sprawujący władzę Bashar al Assad, podobnie jak wcześniej Muamar Kaddafi, zaczął być przedstawiany w zachodnich mediach jako okrutny dyktator, który opętany żądzą władzy absolutnej zniewala naród syryjski.
W 2012 roku prezydent Stanów Zjednoczonych – Barack Obama wygłosił przemówienie, w którym wyznaczył „czerwoną linię”, której przekroczenie przez reżim Assada skutkować miało koniecznością ingerencji wojsk amerykańskich w Syrii:
„Chcę dziś to powiedzieć jasno Assadowi i tym, którzy mu służą, że świat patrzy. Użycie broni chemicznej jest i będzie całkowicie niedopuszczalne. I jeśli popełnicie ten tragiczny błąd i użyjecie tego rodzaju broni, to będzie to mieć swe konsekwencje i zostaniecie pociągnięci do odpowiedzialności.”
Na ten moment nie wydałem rozkazu, by zaangażować nasze wojsko w tę sytuację, ale punkt który podniosłeś odnośnie użycia broni chemicznej, broni biologicznej, jest kluczowy. Jest to kwestia, która nie dotyczy tylko Syrii, ale też dotyczy naszych sojuszników w regionie, w tym Izraela, dotyczy też nas. Nie możemy pozwolić na sytuację w której broń chemiczna lub biologiczna trafia w niewłaściwe ręce. Postawiliśmy sprawę jasno zarówno wobec reżimu Assada, ale też wobec innych graczy, którzy tam się znajdują, że dla nas „czerwoną linią” będzie, jeśli zobaczymy, że mnóstwo broni chemicznej jest transportowane, lub zostanie użyte. To by zmieniło moje rachunki, to zmieniłoby całe równanie. (…) W obliczu tak niestabilnej sytuacji nie powiedziałbym, że jestem całkowicie pewien. Ale mówię, że bardzo ostrożnie monitorujemy tę sytuację, jesteśmy gotowi na różny rozwój wypadków. Zakomunikowaliśmy w sposób nie pozostawiający wątpliwości wszystkim graczom w regionie, że to jest nasza „czerwona linia” i że jeśli broń chemiczna będzie tam transportowana lub zostanie użyta, to konsekwencje tego będą ogromne. To by znacznie zmieniło moje rachunki.”
Kolejne miesiące przyniosły zdecydowaną przewagę wojskom Assada w starciach z rebeliantami – rząd odbijał buntownikom coraz większe tereny i wszystko wskazywało na to, że wojna domowa zmierzała ku końcowi. Wtedy, 21 sierpnia 2013 roku, media na całym świecie obiegła informacja, że w syryjskiej Ghucie pod Damaszkiem na cywilnej ludności użyty został sarin – gaz porażający system nerwowy. Rebelianci natychmiast o atak oskarżyli rząd Assada – ten zaś, przy poparciu Rosji, odrzucił oskarżenia twierdząc, że atak był operacją fałszywej flagi mającą na celu ściągnąć do Syrii wojska państw Zachodnich akurat w momencie, kiedy strona rządowa była o krok od wygrania wojny.
Obie strony syryjskiego konfliktu wyraziły zgodę na przeprowadzenie śledztwa w tej sprawie przez międzynarodową komisję pod kierownictwem ONZ. Przygotowany przez nią raport potwierdził, że w trakcie ataku w Ghucie użyto sarinu, jednak w braku jednoznacznych dowodów nie wskazywano na to, która ze stron była mu winna.
Wtedy
ktoś inny pośpieszył z zapewnieniami, że atakom z użyciem broni chemicznej w Syrii z całą pewnością winna jest strona rządowa:
New York Times: „Izrael twierdzi, że posiada dowody, że Syria użyła broni chemicznej”; „Tel Aviv – Izrael zadeklarował we wtorek, że rząd syryjski wielokrotnie użył broni chemicznej w zeszłym miesiącu, twierdzą, że Bashar Al Assad testował jak Stany Zjednoczone i inni zareagują i że już czas by Waszyngton pokonał swoją głęboką niechęć co do interwencji w syryjskiej wojnie domowej”
Wielka Brytania, Francja i Stany Zjednoczone uznały więc, że użycie broni chemicznej na ludności cywilnej wymaga interwencji zbrojnej, a posiadane przez nich dowody są wystarczającą do tego podstawą:
„Nikt nie podważa tego, że broń chemiczna została użyta w Syrii. Świat widział tysiące filmów, zdjęć z telefonów i relacji w mediach społecznościowych przedstawiających ten atak. Organizacje humanitarne opowiedziały historie o szpitalach przepełnionych ludźmi, którzy mieli symptomy jak po trującym gazie. Co więcej – wiemy, że reżim Assada jest za to odpowiedzialny. Wiemy że w dniach poprzedzających atak z 21 sierpnia, ludzie Assada zajmujący się bronią chemiczną przygotowywali się na atak w pobliżu miejsca, gdzie miesza się sarin. Rozdali maski chroniące przed gazem swoim żołnierzom. Następnie wystrzelili rakiety z terytoriów kontrolowanych przez reżim w 11 dzielnic, które reżim chciał wyczyścić z sił opozycyjnych. Krótko po tym, jak rakiety wylądowały, gaz się rozprzestrzenił, a szpitale zapełniły się umierającymi i rannymi. Wiemy, że wysoko postawieni wojskowi reżimu sprawdzali skutki ataków i wiemy, że reżim zwiększył jeszcze ostrzał w kolejnych dniach. Zbadaliśmy również próbki krwi i włosów ludzi, którzy byli na miejscu i dały one wynik pozytywny na obecność sarinu.
Kiedy dyktatorzy popełniają zbrodnie, to liczą na to, że świat patrzyć będzie w inną stronę aż do momentu, gdy te przerażające obrazy wyblakną z pamięci. Ale te rzeczy miały miejsce. Faktom nie wolno zaprzeczać. Jeśli nie podejmiemy działania, to reżim Assada nie będzie mieć żadnych powodów do tego, by zaprzestać użycia broni chemicznej. A jeśli zakaz używania broni chemicznej ulegnie erozji to i inni tyrani nie będą się dwa razy zastanawiać przed zdobyciem trującego gazu i jego użyciem. W przyszłości więc i tak nasze wojska musiałyby się zmierzyć z możliwością użycia broni chemicznej na polu bitwy. Może też to ułatwić zdobywanie tych broni organizacjom terrorystycznym i ich użycie przeciwko cywilom. Jeśli walki rozniosłyby się poza granice Syrii, to tego rodzaju broń stanowiłaby zagrożenie dla naszych sojuszników takich jak Turcja, Jordan i Izrael.
Wreszcie, brak sprzeciwu wobec użycia broni chemicznej osłabiłby zakazy dotyczące innych broni masowego rażenia i dodałby odwagi sojusznikowi Assada – Iranowi, który musi się zdecydować, czy chce ignorować prawo międzynarodowe i budować broń nuklearną, czy też woli obrać bardziej pokojową ścieżkę.
To nie jest świat, który powinniśmy akceptować. To wszystko jest na szali.”
Ponownie więc oficjalna narracja dyktowana nam przez polityków i media przedstawia nam złego dyktatora na Bliskim Wschodzie – Bashara al Assada, który atakuje własny naród w najbardziej okrutny możliwy sposób, a któremu bohatersko, w imię zasad i ideałów przeciwstawiają się państwa zachodnie – USA, Francja i Wielka Brytania.
Ponownie też, kompletnie inną wersję prawdziwych przyczyn wojny w Syrii ukazują maile opublikowane przez Wikileaks. By poznać przebieg tej linii wydarzeń cofnąć się musimy do 24 lipca 2012 roku – czyli na ponad rok przed atakiem chemicznym w Ghucie i na miesiąc przed tym, jak Barack Obama w swoim słynnym wystąpieniu wyznaczył Syrii „czerwoną linię”. Wtedy to amerykański Żyd –
Sid Blumenthal wysłał ówczesnej Sekretarz Stanu – Hillary Clinton drogą mailową tajne informacje pochodzące od służb na temat sytuacji w Syrii i możliwych scenariuszy rozwoju wydarzeń.
„Jedno konkretne źródło twierdzi, że służby brytyjskie i francuskie uważają, że ich izraelscy odpowiednicy są przekonani, że istnieją pozytywne strony wojny domowej w Syrii; jeśli reżim Assada upadnie, to Iran straci swojego jedynego sojusznika na Bliskim Wschodzie i zostanie odosobniony. Jednocześnie upadek Domu Assada mógłby wzniecić wojnę sekt pomiędzy szyitami a większością sunnicką w regionie, ściągając w ten sposób Iran, co w oczach izraelskich przywódców nie byłoby złe dla Izraela i jego zachodnich sojuszników. W opinii tej osoby, taki scenariusz odwróciłby uwagę Iranu i mógłby utrudnić mu przedsięwzięcia nuklearne na bardzo długi czas. Co więcej, pewien wyższy analityk służb izraelskich uważa, że taki obrót wydarzeń mógłby nawet stać się czynnikiem ostatecznego upadku aktualnego rządu Iranu”.
„Jednocześnie inne poufne źródło dodało, że europejskie służby bezpieczeństwa są zaniepokojone, że taka brawura może doprowadzić do wojny w regionie. Z tego powodu europejskie służby pozostają w bliskim kontakcie z ich izraelskimi odpowiednikami, kiedy próbują zmanipulować wydarzenia unikając na razie generalnego konfliktu. Osoba ta powiedziała, że wyższy dowódca wojska izraelskiego opisał aktualną sytuację z izraelskiej perspektywy cytując Sun Tzu z „Sztuki prowadzenia wojny”: Wygra ten, kto wie kiedy walczyć, a kiedy nie walczyć”.
Po pierwsze więc oś konfliktu została wyznaczona, zanim były do niego jakiekolwiek podstawy. Na długo przed atakiem chemicznym w Syrii, zanim nawet Barack Obama wyznaczył „czerwoną linię”, służby brytyjskie i francuskie we współpracy ze służbami Izraela rysowały scenariusz wojny w Syrii, o czym administracja Baracka Obamy była na bieżąco informowana. Cele były jasne – chodziło o osłabienie Iranu poprzez zniszczenie jego największego sojusznika w regionie – Syrii, dowodzonej przez Bashara Al Assada. Nie chodziło wcale o pokój, jak głosiła potem oficjalna wersja – wręcz przeciwnie – chodziło o to, by upadek Assada doprowadził do wojny pomiędzy szyitami a sunnitami na tyle poważnej, by Iran musiał się w nią zaangażować, co w konsekwencji doprowadziłoby do upadku i irańskiego rządu. Kluczowe było to, by nie walczyć z Syrią i Iranem jednocześnie, co mogłoby doprowadzić do zbyt groźnego konfliktu, tylko by tak „zmanipulować wydarzenia” by najpierw zaatakować Syrię, a dopiero potem, kiedy Iran pozbawiony byłby już swojego jedynego sojusznika, obalić też rząd w Teheranie.
W pisanie scenariusza dla Syrii od samego początku zaangażowane były służby brytyjskie, francuskie i rząd USA i tak akurat się złożyło, że po ataku chemicznym w Ghucie to te państwa „stając na straży sprawiedliwości i sprzeciwiając się tyranom” wysłały swoje wojska do Syrii. W spisku oczywiście od samego początku uczestniczył też Izrael i to jego interesom ta wojna miała służyć, ale ze względów strategicznych miało to pozostać sekretem scenarzystów – publika patrząc na zgromadzone postacie na scenie miała widzieć w Izraelu jedynie biernego obserwatora niezaangażowanego po żadnej ze stron, nieuczestniczącego w wojnie.
Jeszcze więcej ujawnia nam treść
maila wysłanego przez pełniącą wtedy funkcję Sekretarz Stanu – Hillary Clinton 31 grudnia 2012 roku – a więc kilka miesięcy po przemówieniu Obamy, ale wciąż na 8 miesięcy przed tym kiedy w Syrii użyto w ataku rakietowym sarinu:
„Najlepszym sposobem by pomóc Izraelowi z rosnącymi możliwościami nuklearnymi Iranu jest pomoc Syryjczykom w obaleniu reżimu Bashara Assada.
Negocjacje w celu ograniczenia programu nuklearnego Iranu nie rozwiążą dylematu bezpieczeństwa Izraela. Ani nie zatrzymają Iranu przed ulepszeniem kluczowej części jakiegokolwiek programu dotyczącego broni nuklearnej – możliwości wzbogacania uranu. W najlepszym wypadku rozmowy pomiędzy największymi światowymi potęgami i Iranem, które rozpoczęły się w Stambule w kwietniu i będą kontynuowane w Bagdadzie w maju, pozwolą Izraelowi odwlec na kilka miesięcy decyzję co do rozpoczęcia ataku na Iran, który mógłby sprowokować ogromną wojnę bliskowschodnią.
Program nuklearny Iranu i wojna domowa w Syrii mogą się wydawać ze sobą niepowiązane, ale są powiązane. Dla przywódców Izraela prawdziwym zagrożeniem ze strony uzbrojonego w broń nuklearną Iranu nie jest perspektywa, że szalony przywódca Iranu rozpocznie niesprowokowany nuklearny atak Iranu na Izrael, który doprowadziłby do unicestwienia obu krajów. To czego wojskowi przywódcy Izraela na prawdę się obawiają — a o czym nie mogą mówić — to utrata swojego nuklearnego monopolu. Możliwość posiadania przez Iran broni nuklearnej nie tylko zakończyłaby ten nuklearny monopol, ale również zachęciłoby innych przeciwników, jak Arabię Saudyjską i Egipt, by również nabyć broń nuklearną. Efektem tego byłaby ryzykowna równowaga nuklearna, w której Izrael nie mógłby odpowiadać na prowokacje zwykłymi uderzeniami wojskowymi w Syrii i Libanie, jak robi to teraz. Jeśli Iran osiągnąłby status państwa nuklearnego, to Teheran mógłby z większą łatwością nawoływać swych sojuszników z Syrii i Hezbollahu do uderzania w Izrael, wiedząc, że posiadana przez nich broń nuklearna powstrzymywałaby Izrael przed odpowiedzią Iranowi.
Wróćmy do Syrii. Relacje strategiczne między Iranem a reżimem Bashara Assada w Syrii sprawiają, że Iran jest w stanie osłabić bezpieczeństwo Izraela – nie poprzez atak bezpośredni, który przez 30 lat wrogości między Iranem i Izraelem nigdy nie miał miejsca, ale przez pośredników w Libanie, jak Hezbollah, którzy są utrzymywani, zbrojeni i szkoleni przez Iran poprzez Syrię. Koniec reżimu Assada zakończyłby ten niebezpieczny sojusz. Przywództwo izraelskie doskonale rozumie dlaczego pokonanie Assada jest teraz w ich interesie. W zeszłym tygodniu w programie CNN Amanpour Minister Obrony Ehud Barak argumentował, że „obalenie Assada będzie wielkim uderzeniem w oś radykalną, będzie potężnym ciosem w Iran… To jedyna strefa irańskich wpływów w świecie arabskim… osłabi to dramatycznie zarówno Hezbollah w Libanie i Hamas i islamski Jihad w Gazie”.
Obalenie Assada nie tylko byłoby ogromną przysługą dla bezpieczeństwa Izraela, ale też pomogłoby załagodzić strach Izraela przed utratą nuklearnego monopolu. Wtedy Izrael i Stany Zjednoczone mogą razem rozwinąć wspólny pogląd na to, kiedy irański program byłby na tyle niebezpieczny, że działanie wojskowe byłoby uzasadnione. Aktualnie, kombinacja irańskiego sojuszu strategicznego z Syrią i stałych postępów Iranu w programie wzbogacania uranu doprowadziła do rozważań przez przywódców izraelskich możliwości przeprowadzenia niespodziewanego ataku – jeśli to konieczne, nawet wbrew sprzeciwom Waszyngtonu. Po pozbyciu się Assada, kiedy Iran nie będzie mógł już więcej zagrażać Izraelowi poprzez pośredników, możliwe że Stany Zjednoczone i Izrael będą mogły uzgodnić czerwone linie, kiedy program irański przekroczy akceptowalne granice. W skrócie, Biały Dom może załagodzić napięcie które narosło z Izraelem w związku z Iranem, poprzez zrobienie właściwych rzeczy w Syrii.
Bunt w Syrii trwa już od ponad roku. Opozycja się nie wycofa, ani reżim nie zaakceptuje rozwiązań dyplomatycznych z zewnątrz. W sytuacji gdy zagrożone jest jego życie i rodzina, jedynie groźba lub użycie siły może zmienić zdanie Bashara Assada.
Administracja Obamy oczywiście ostrożnie podchodzi do możliwości przeprowadzenia operacji powietrznej w Syrii, takiej jaką przeprowadzono w Libii, z trzech głównych powodów. W odróżnieniu od sił libijskiej opozycji, syryjscy rebelianci nie są zjednoczeni, ani nie utrzymują terytoriów. Liga Arabska nie wezwała zagranicznych wojsk do interwencji, jak miało to miejsce w Libii. W dodatku Rosjanie się sprzeciwiają.
Libia była łatwiejszym przypadkiem. Ale oprócz chwalebnego zamiaru ratowania libijskich cywilów przed prawdopodobnymi atakami reżimu Kaddafiego, operacja w Libii nie pociągała za sobą długotrwałych konsekwencji dla regionu. Z Syrią jest trudniej. Ale sukces w Syrii oznaczałby wydarzenie transformatywne dla Bliskiego Wschodu. Kolejny bezlitosny dyktator uległby wobec masowego sprzeciwu na ulicach, ale też cały region zmieniłby się na lepsze, kiedy Iran nie miałby już punktu zaczepienia na Bliskim Wschodzie, z którego mógłby grozić Izraelowi i podważać stabilność w regionie.
W odróżnieniu od Libii, udana interwencja w Syrii wymagałaby istotnego przywództwa dyplomatycznego i wojskowego od Stanów Zjednoczonych. Waszyngton powinien zacząć od wyrażenia gotowości do współpracy z regionalnymi sojusznikami takimi jak Turcja, Arabia Saudyjska i Katar, w celu organizacji, szkolenia i zbrojenia sił syryjskich rebeliantów. Samo ogłoszenie takiej decyzji zaskutkowałoby znaczną dezercją z armii syryjskiej. Następnie, korzystając z terytoriów Turcji lub możliwie Jordanu, amerykańscy dyplomaci i urzędnicy Pentagonu mogą zacząć wzmacnianie opozycji. Będzie to trwać. Ale bunt będzie i tak trwać przez długi czas, z udziałem Stanów Zjednoczonych, czy bez.
Drugim krokiem będzie wywołanie międzynarodowego poparcia dla koalicji operacji powietrznej. Rosja nigdy nie poprze takiej misji, więc nie ma sensu operować poprzez Komisję Bezpieczeństwa ONZ. Niektórzy podnoszą, że udział Stanów Zjednoczonych oznacza ryzykowanie wojny z Rosją. Ale przykład Kosowa wskazuje, że nie. W tamtym przypadku Rosja miała szczere etniczne i polityczne więzy z Serbami, które nie istnieją między Rosją a Syrią, a nawet wtedy Rosja nie zrobiła wiele więcej niż narzekanie. Rosyjscy urzędnicy już uznali, że nie będą stać na drodze, jeśli interwencja będzie mieć miejsce.
Zbrojenie syryjskich rebeliantów i użycie zachodnich sił powietrznych w celu uziemienia syryjskich helikopterów i samolotów jest podejściem o niskich kosztach i wysokich zyskach. Dopóki polityczni liderzy Waszyngtonu pozostaną przy tym, by nie wykorzystywać amerykańskich sił lądowych, jak to zrobili zarówno w Kosowie jak i Libii, koszty dla Stanów Zjednoczonych będą ograniczone. Zwycięstwo może nie przyjść szybko ani łatwo, ale przyjdzie. A zyski będą znaczne. Iran będzie strategicznie odizolowany, nie będzie w stanie wywierać wpływu na Bliskim Wschodzie. Nowy reżim w Syrii będzie widział w Stanach Zjednoczonych przyjaciela, a nie wroga. Waszyngton zdobędzie znaczne uznanie walcząc dla ludności, a nie dla skorumpowanych reżimów w świecie arabskim. Izraelowi ułatwi to uzasadnienie ataku jak grom z jasnego nieba na irańskie ośrodki nuklearne. A nowy reżim w Syrii może być otwarty na wczesne działania we wstrzymanych rozmowach pokojowych z Izraelem. Hezbollah w Libanie zostałby odcięty od irańskiego sponsora, kiedy Syria nie byłaby punktem tranzytowym dla irańskiego szkolenia, asysty i pocisków. Wszystkie te korzyści strategiczne, a do tego perspektywa uratowania tysięcy cywilów przed morderstwem z rąk reżimu Assada (10.000 już zginęło w ciągu pierwszego roku wojny domowej).
Wraz z podniesieniem Syryjczykom zasłony strachu, wydają się oni zdeterminowani by walczyć o swą wolność. Ameryka jest w stanie i powinna im pomóc – a czyniąc to pomoże Izraelowi i przyczyni się do zmniejszenia ryzyka szerszej wojny.”
Maile opublikowane przez Wikileaks nie pozostawiają cienia wątpliwości – wojna w Syrii została wywołana jako wyproszony prezent dla Izraela. Co więcej, nie jest to ostatni prezent, a tylko jeden z wielu. Prawdziwym kąskiem ma być bowiem Iran, który śmie robić dokładnie to samo co Izrael zrobił dawno temu – nielegalnie dążyć do zdobycia broni nuklearnej. Nie chodzi więc o to, że posiadanie przez państwa broni nuklearnej jest „złe”, tylko, że zła byłaby „równowaga nuklearna” w regionie, bo paraliżowałaby ona Izrael przed wszczynaniem kolejnych konfliktów – dlatego właśnie Izrael gotów jest zrobić wszystko by swój monopol nuklearny utrzymać.
W tym właśnie celu Sekretarz Stanu USA – Hillary Clinton nie tylko planuje oficjalną ingerencję zbrojną wojsk amerykańskich w Syrii na długo zanim „czerwona linia” została przekroczona, ale i ma zamiar walczyć z Assadem w sposób mniej oficjalny, poprzez „organizację, szkolenie i zbrojenia sił syryjskich rebeliantów”. Dlaczego jest to fakt kluczowy dla całej sprawy? Dlatego, że to rebelianci są jedną z dwóch stron podejrzanych o użycie sarinu w Ghucie, które według oficjalnej wersji wydarzeń sprowokowało USA, Francję i Wielką Brytanię do zaangażowania swoich wojsk w wewnętrzny konflikt syryjski. Kilka lat później, tuż po objęciu prezydentury, Donald Trump podjął decyzję o zakończeniu tajnego programu dotującego przeciwników Assada – wtedy się okazało, że dokładnie tak jak planowała w opublikowanym przez Wikileaks mailu Hillary Clinton –
CIA przez całe lata nie tylko szkoliło i zbroiło syryjskich rebeliantów, ale nawet wypłacało im comiesięczne pensje. To z kolei rodzi pytanie o genezę samej wojny domowej w Syrii – na ile była ona organiczna, a na ile była skutkiem podstępnej ingerencji z zewnątrz?
Strumień światła na tę sprawę rzucić może wypowiedź byłego Ministra Spraw Zagranicznych Francji – Rolanda Dumas:
…Pojechałem do Anglii dwa lata przed wybuchem zamieszek w Syrii. Byłem tam przez przypadek w związku z inną sprawą, wcale nie związaną z Syrią. Spotkałem się z brytyjskimi urzędnikami, niektórzy z nich są moimi znajomymi. Chcąc mnie przekonać, wyznali, że coś miało się wydarzyć w Syrii. To było w Anglii, nie w Stanach Zjednoczonych. Wielka Brytania przygotowywała strzelców do inwazji Syrii. Nawet mnie zapytali, pod pretekstem tego, że byłem byłym Ministrem Spraw Zagranicznych, czy może chciałbym w tym uczestniczyć. Oczywiście odmówiłem. Jestem Francuzem, nie jestem tym zainteresowany. Muszę to powiedzieć, że ta operacja była szykowana od bardzo dawna. Została przygotowana, stworzona i zaplanowana…
– W jakim celu?
W uproszczeniu celem jest obalenie syryjskiego rządu, ponieważ to ważne by zrozumieć, że w tym regionie ten rząd zajmuje stanowisko przeciwne Izraelowi, a w konsekwencji wszystko w tym regionie kręci się wokół tej kwestii. Premier Izraela powiedział mi w zaufaniu: „Postaramy się dogadać z premierem i z sąsiednimi państwami. Ale uderzymy w tych, którzy odmówią nam współpracy.” Taka to polityka. Jest to czytanie historii. Ale właściwie dlaczego? Powinniśmy być tego świadomi.”
Izrael zgodnie ze scenariuszem, bardzo długo udawał, że w wojnie w Syrii nie uczestniczy:
Benjamin Netanyahu: „My nie ingerujemy w to, co dzieje się w Syrii. Ale oczywiście chcielibyśmy mieć pokojowe relacje z Syrią. Możemy tylko mieć nadzieję na dobrą przyszłość dla ludności syryjskiej – zasługują na dobrą przyszłość, przyszłość pełną pokoju i wolności”.
Nie stało to na przeszkodzie, by
setki razy bombardować Syrię niszczyć jej obiekty wojskowe, lotniska, bazy. Co więcej, słowom Netanyahu zaprzeczył kończący w tym roku swą służbę szef Sił Obronnych Izraela (IDF) – Gadi Eisenkot przyznając w wywiadzie dla brytyjskiej prasy, że Izrael przez całe lata zbroił i finansował nie tylko syryjskich rebeliantów, ale i dziesiątki innych grup islamskich wojowników w regionie.
„Szef IDF wreszcie przyznaje, że Izrael dostarczał broń Syryjskim rebeliantom”
„Izrael właśnie przyznał się do zbrojenia syryjskich rebeliantów przeciwnych Assadowi. Wielki błąd”
Najbardziej obecność Izraela w Syrii obnażają jednak inne fakty .
W 2017 roku, po tym jak Rosja i USA dogadały się co do zawieszenia broni w Syrii Izrael zareagował groźbą zbombardowania pałacu Assada w Damaszku i zapowiedzią, że jeśli „w regionie nie zajdą poważne zmiany to Izrael już się postara o to, by zawieszenie broni między Rosją a USA zostało zerwane”.
„Izraelski urzędnik: Jeśli siły Iranu będą się rozrastać w Syrii, zbombardujemy pałac Assada”
Na szczęście zawieszenie broni okazało się na tyle trwałe, że w 2019 roku Donald Trump ogłosił decyzję o planowanym wycofaniu wojsk amerykańskich z Syrii.
Cztery dni później media obiegła informacja o kolejnym ataku chemicznym w Syrii, a Izrael tym razem już bez silenia się na zachowanie pozorów otwarcie zaczął rozkazywać Ameryce powtórny atak na Syrię:
„Izraelscy urzędnicy: Stany Zjednoczone muszą zaatakować Syrię”
W końcu Donald Trump ugiął się pod żądaniami Izraela i ogłosił, że mała część wojsk amerykańskich pozostanie na terenie Syrii i będzie stacjonować przy granicy z Izraelem:
„Trump zapowiada, że część jednostek Amerykańskich pozostanie w Syrii po żądaniach ze strony Izraela i Jordanu”
Dokładnie więc tak, jak założyli sobie izraelscy wojskowi planując wojnę w Syrii – kiedy na syryjskie domy spadały rakiety, kiedy syryjskie dzieci umierały od pocisków – wtedy Izrael nie był widoczny na scenie, stał za kurtyną udając gołębicę pokoju. Kiedy tylko jednak wybuchy bomb zaczynały cichnąć, a obie strony gotowe były do negocjacji w celu zakończenia konfliktu – wtedy na scenę wbiegał wściekły Izrael i zaczynał wznosić swe groźby podjudzając do dalszej wojny.
Wszystko to zdradza prawdę, która według scenariusza rozpisanego przez wysoko postawionych wojskowych izraelskich, miała pozostać ukryta: Izrael nie tylko uczestniczy w tej wojnie, ale jest jej głównym aktorem i scenarzystą. Wszystko co dzieje się na scenie ma za zadanie odwrócić uwagę widza od tego prostego faktu. Dlatego media nam mówią, że Assad walczy z rebeliantami, z Al Kaidą, walczy z ISIS, z Amerykanami, Brytyjczykami i Francuzami – wszystko to jednak są tylko podstawione marionetki, aktorzy sterowani przez Izrael:
„[Izrael] jest zawsze obecny. Nigdy nie był nieobecny. Może go nie ma w warstwie językowej, bo walczymy na różne sposoby z jego pośrednikami proxy, z jego agentami, pachołkami, narzędziami, z niektórymi walczymy wojskowo, z niektórymi politycznie. Oni wszyscy są narzędziami służącymi Izraelowi bezpośrednio, lub poprzez Amerykanów. Skoro toczymy bitwę z tymi siłami, to jest to normalne, że terminologia opisuje te siły, a nie Izrael. Ale w rzeczywistości Izrael jest głównym partnerem tego, co się dzieje i jako, że jest to państwo wrogie, można się tego spodziewać. Czy będzie stać i patrzeć? Nie, będzie aktywne i bardziej skuteczne w celu uderzania w Syrię, Syryjczyków, syryjską ojczyznę i we wszystko, co związane jest z Syrią” – Bashar Al Assad
Iran
Beniamin Netnyahu: „Stawką jest przyszłość świata. I nic nie jest w stanie zniszczyć naszej wspólnej przyszłości bardziej, niż pozyskanie przez Iran broni nuklearnej. Oto plany Iranu zbudowania bomby nuklearnej. Ta bomba musi być wypełniona wystarczającą ilością wzbogaconego uranu. I Iran musi przejść przez trzy poziomy. Pierwszy poziom to muszą wzbogacić wystarczającą ilość nisko wzbogaconego uranu. Drugi poziom to muszą wzbogacić wystarczającą ilość średnio wzbogaconego uranu. I trzeci poziom – poziom ostateczny – muszą wzbogacić wystarczającą ilość wysoko wzbogaconego uranu, by stworzyć pierwszą bombę. Gdzie teraz jest Iran? Iran zakończył już pierwszy poziom. Zajęło im to wiele lat, ale to osiągnęli i w 70% ukończyli pracę. Teraz są już daleko w trakcie drugiego poziomu i do następnej wiosny, maksymalnie do przyszłego lata zakończą fazę średniego wzbogacania i przejdą do ostatecznego poziomu. Wtedy wystarczy im kilka miesięcy, a możliwe że kilka tygodni, by pozyskać wystarczającą ilość wzbogaconego uranu by stworzyć pierwszą bombę. Panie i panowie, to co Wam teraz powiedziałem nie jest oparte na tajnych informacjach, ani nie pochodzi od służb wojskowych. To jest oparte na publicznie dostępnych raportach Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Każdy może je przeczytać, dostępne są online. Skoro więc takie są fakty, skoro takie są fakty – a takie są – to gdzie powinniśmy narysować „czerwoną linię”? Czerwona linia powinna być dokładnie tu. Zanim Iran ukończy drugi etap wzbogacania uranu, który jest konieczny do zbudowania bomby. Zanim Iran dojdzie do punktu, w którym brakuje mu kilku miesięcy, albo kilku tygodni do tego, by stworzyć broń nuklearną”.
Scenariusz więc nie uległ nawet modyfikacji – te same sztuczki, ci sami aktorzy, ten sam zabieg z „czerwoną linią”, to samo podżeganie do konfliktu. Izrael chce kolejnej wojny – wojny, dla której Syria była przystawką, co wyraźnie wynika z dokumentów opublikowanych przez Wikileaks. Służalcze media już przygotowują scenę na kolejny wielki konflikt, już szyją narrację o nieludzkim reżimie, o zagrożeniu dla świata i o bohaterze na białym koniu:
Jaki tym razem numer nam wywiną iluzjoniści, byśmy posłali naszych chłopców na nie naszą wojnę? Którą kartą zagrają w tym rozdaniu? Czy będą to informacje o posiadaniu przez Iran broni masowego rażenia, jak w przypadku Iraku? Czy może w Iranie „przeciw reżimowi powstaną rebelianci”, jak w Libii i Syrii? Iranowi wyznaczona zostanie „czerwona linia” którą przekroczą, żeby „sprawdzić zachód” na co dowody będzie mieć Izrael?
Beniamin Netanyahu ostrzega dziś Europę, by nie lekceważyła zagrożenia:
„Przypomina mi to europejski appeasement z lat 30. Wygląda na to, że ci, którzy są w Europie, nie obudzą się dopóki irańskie pociski nuklearne nie wylądują na europejskiej ziemi. Ale wtedy, oczywiście, będzie za późno.”
W tych samym słowach, ten sam człowiek twierdził, że przewidział ataki z 11 września, mówiąc, że „jeśli Zachód się nie obudzi co do samobójczej natury wojującego islamu, to następną rzeczą jaką zobaczą, będzie to, że wojujący islam zburzy World Trade Center”. Potrafisz już połączyć kropki? Czy musisz czekać, aż rozpisane w scenariuszu sceny zrzucą Cię z krzesła?
Zakładki